Oswajanie depresji

Depresja przestaje być w Polsce powodem do wstydu, lecz wciąż dramatycznie mało chorych otrzymuje pomoc.

20.02.2017

Czyta się kilka minut

 / il. Joanna Rusinek
/ il. Joanna Rusinek

Pan powinien iść do psychiatry!” – brzmi stały motyw kłótni naszych polityków. Używanie rozpoznań psychiatrycznych jako obelg, sugerowanie przeciwnikom zaburzeń, wzajemne wysyłanie się do psychiatry – to charakterystyczne elementy ich repertuaru.

Taka forma dyskryminacji nazywa się z angielskiego „sanizm”.

Choć wzrasta u nas wrażliwość na wypowiedzi homofobiczne, seksistowskie czy rasistowskie, to na sanizm jest wciąż przyzwolenie. Także wśród dziennikarzy prowadzących wywiady ze stosującymi go politykami. Nic więc dziwnego, że gdy jeden z posłów zgłasza pomysł, żeby kandydaci na parlamentarzystów byli obowiązkowo poddawani badaniom psychiatrycznym, sonda na stronie tabloidu „Fakt” daje temu pomysłowi 98 proc. poparcia. Nikomu nie przeszkadza, że podane w materiale uzasadnienie – „Skoro wiemy, jak niebezpieczny może być niezrównoważony kierowca, to ile szkód może narobić poseł czy minister?” – wzmacnia jeden z najbardziej szkodliwych stereotypów o osobach z zaburzeniami psychicznymi: jakoby były szczególnie niebezpieczne.

Klimat stygmatyzacji i dyskryminacji budzi w osobach z zaburzeniami psychicznymi opór przed „pójściem do psychiatry”. Bo przecież „do psychiatry chodzą wariaci”. A co dopiero polityk z depresją?

Kim mogą być politycy z doświadczeniem zaburzeń psychicznych, pokazuje przykład senatora Patricka J. Kennedy’ego, który otwarcie mówił o swoich problemach z uzależnieniem i leczeniem depresji oraz choroby afektywnej dwubiegunowej. To on był jednym z głównych rzeczników ustawy poprawiającej dostęp do leczenia zaburzeń psychicznych w USA. Z kolei w Australii postawy takich polityków jak Andrew Robb, Geoff Gallop i John Brogden, którzy publicznie mówili o swojej chorobie, odegrały dużą rolę w zwalczaniu stygmatyzacji i pokazały, że depresję można leczyć, a przebycie jej nie oznacza końca kariery.

Czy dzisiaj w Polsce można by sobie wyobrazić taki coming out polityka? Czy przyznanie się do depresji byłoby dla niego równoznaczne z politycznym samobójstwem? Odpowiedź wydaje się jasna i pokazuje, jak długa droga jeszcze przed nami. Ale proces zmian już się rozpoczął.

Lepszy klimat

Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na całym świecie z powodu depresji cierpi 350 mln ludzi. W krajach Unii Europejskiej dotyka ona w ciągu roku 30 mln osób. Badania EZOP z 2010 r. pokazały, że w ciągu swojego życia na depresję zapadnie ok. 766 tys. Polaków. Zaburzenia z kręgu depresji dwa razy częściej stwierdzano u kobiet. Z kolei odsetek osób, które cierpiały na depresję w ciągu ostatnich 30 dni, szacuje się na około 1,3 proc. – to ponad 300 tysięcy osób i tu już istotnych różnic między kobietami a mężczyznami nie ma.

Depresja na świecie jest pierwszą przyczyną niepełnosprawności i wiodącą przyczyną tzw. „globalnego obciążenia chorobami”. Niestety, w 2030 r. także w tej kategorii ma być numerem jeden. Bezpośrednie roczne koszty leczenia depresji (czyli koszty „medyczne”) w Europie wynoszą ok. 38 mld euro, ale koszty depresji dla pracodawców to dodatkowe 54 mld euro. Badanie wpływu depresji na pracę, przeprowadzone w 2012 r. w Danii, Francji, Hiszpanii, Niemczech, Turcji, Wielkiej Brytanii i we Włoszech pokazało, że wśród chorujących na depresję 1 na 10 korzysta ze zwolnienia z pracy, a jego średni czas wynosi 36 dni.

Pacjent, którego znam od wielu lat, opowiadał mi niedawno, że jego znajomi i koledzy z pracy wiedzą o jego chorobie i leczeniu: – Jeszcze kilkanaście lat temu bardzo to ukrywałem, ale dwa lata temu zdecydowałem się im powiedzieć i jestem z tego zadowolony. Nic się nie zmieniło w ich nastawieniu.

Rzeczywiście – klimat wokół depresji się wypogadza. Depresja jest na okładkach czasopism i w radiowych rozmowach, o swojej depresji opowiadają celebryci w talk-shows, w księgarniach są poradniki, jak pokonać depresję, o internecie nie wspominając. Zaczęliśmy depresję oswajać, trochę „znormalniała”, przestaje być chorobą, której trzeba się wstydzić. A w niektórych środowiskach staje się nawet... modna.

Zmienia się nastawienie do leczenia. Może jeszcze nie tak łatwo przyznać się do korzystania z porad psychiatry i do zażywania leków przeciwdepresyjnych, ale psychoterapia przestaje już być oznaką rzekomej słabości. Staje się jednym ze sposobów dbania o siebie, jak chodzenie na basen, siłownię czy do kosmetyczki. A niekiedy wręcz „parasolem”, którym można osłonić inne problemy.

– Wiele osób wie, że leczę się psychiatrycznie. Wolę mówić wszystkim, że mam depresję, i nie wspominam o faktycznym rozpoznaniu – stwierdza jedna z pacjentek. – Bo ludzie teraz prawie w ogóle nie boją się depresji, a schizofrenii jednak cały czas...

To nie chandra

Słowo „depresja” istotnie zaczęło funkcjonować w języku potocznym jak słowo wytrych. Używa się go bardzo często w sensie daleko wykraczającym poza to, co klinicznie rozumiemy jako stan depresyjny wymagający leczenia psychoterapią czy farmakoterapią.

Otóż kliniczna depresja nie jest krótkotrwałym, codziennym smutkiem, chandrą czy „dołem” przeżywanym w związku z niekorzystnym życiowym wydarzeniem. Depresja nie jest też tylko samym smutkiem, ale zespołem objawów, który obok przeżywania przygnębienia oznacza brak radości życia, utratę zainteresowań i poczucie beznadziei, przeżywanie lęku i niepokoju. Czasami to również drażliwość i wybuchowość, zachowania ryzykowne – niektórzy sugerują, że takie objawy depresji mogą występować częściej u mężczyzn. Depresja obejmuje także problemy z koncentracją i uwagą, utratę energii, męczliwość, spadek libido, zaburzenia snu i apetytu.

Powoduje ona cierpienie psychiczne, które utrzymuje się przez wiele dni, tygodni, a u części osób nieleczona depresja może trwać kilkanaście miesięcy. Samopoczucie w małym stopniu podlega zewnętrznym wydarzeniom, a w myśleniu o sobie, o świecie i o przyszłości dominuje pesymizm.
Nakręca to swego rodzaju spiralę narastania objawów. Niekiedy prowadzi ona do myśli i działań autodestrukcyjnych. Stopień nasilenia tych objawów jest tak znaczny, że mogą się pojawić myśli rezygnacyjne i samobójcze.

Depresja, zwłaszcza nieleczona, to jedna z najważniejszych przyczyn samobójstw. Wskaźniki samobójstw w Polsce są bardzo wysokie, a dwie trzecie z nich popełniają mężczyźni pomiędzy 30. a 65. rokiem życia. To około 4 tys. zgonów rocznie. W naszym kraju szczególnie zaznacza się różnica pomiędzy liczbą samobójstw wśród mężczyzn a wśród kobiet – ta pierwsza liczba jest siedmiokrotnie większa. Z drugiej strony na szczęście nie mamy do czynienia z „epidemią samobójstw”, o której rozpisują się czasem media.

Chociaż przyczyna każdego samobójstwa jest splotem szeregu dramatycznych, indywidualnych zdarzeń i okoliczności, to z punktu widzenia danych epidemiologicznych widać, że najważniejszymi z nich są smutek, poczucie beznadziejności i alkohol (liczbę nadużywających alkoholu szacuje się w Polsce na 3 mln, uzależnionych od alkoholu jest ponad 600 tys.). Stąd prosty, choć wcale nie tak łatwy w realizacji wniosek, że najważniejsze drogi do zmniejszenia liczby samobójstw to wczesne rozpoznawanie i leczenie depresji oraz skuteczna profilaktyka i leczenie uzależnień.

Depresja i uzależnienia są zresztą ze sobą często powiązane – co czwarta osoba z depresją będzie również miała problem z uzależnieniem od alkoholu lub innych substancji psychoaktywnych czy niektórych leków.

Cztery procent

Z drugiej strony pojawiają się także tony zaniepokojenia, znużenia czy sceptycyzmu. Czy wszyscy mają depresję? Czy nie nadużywa się tego rozpoznania? Czy rzeczywiście każdą „depresję” trzeba leczyć? Czy leki przeciwdepresyjne mają być „pigułką szczęścia” na wszelkie problemy dnia codziennego? Czy leki w ogóle działają?

Opublikowaną przez „Dziennik Gazetę Prawną” informację, że Polacy w pierwszym półroczu 2016 r. wzięli od psychiatry aż 9,5 mln dni zwolnienia lekarskiego z pracy, komentowano na łamach jako dowód, że „L4” z powodu zaburzeń psychicznych przestało być już powodem do wstydu. Ale główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek sugerowała również możliwość, że część z tych zwolnień może się wiązać z symulowaniem zaburzeń: „Coraz głośniej mówi się o depresji i chorobach psychicznych. Są tacy, którzy wykorzystują to jako możliwość dłuższego odpoczynku czy ucieczki przed zwolnieniem z pracy” – stwierdziła.

Zapewne i tak bywa. Ale z punktu widzenia praktykującego lekarza psychiatry podana przez „DGP” informacja, że kategoria zaburzeń psychicznych odpowiada za największą grupę wydatków ubezpieczeniowych związanych z nieobecnością w pracy, świadczy jednak przede wszystkim o tym, że pacjenci chętniej zgłaszają się z problemami do psychiatrów. Że więcej osób ma szansę na otrzymanie odpowiedniej pomocy.

Awans zaburzeń psychicznych na pier- wsze miejsce w tej kategorii nie powinien zaskakiwać – to trend widoczny na całym świecie. Jednak wyciąganie z tego wniosku, że wszyscy chorzy na depresję uzyskują potrzebną im pomoc, byłoby pochopne. Tytuł artykułu, który ukazał się właśnie na łamach lutowego numeru „British Journal of Psychiatry” – jednego z ważniejszych czasopism naukowych w psychiatrii – alarmuje o niedostatecznym leczeniu chorujących na depresję w 21 krajach. Autor – Graham Tornicroft, profesor psychiatrii środowiskowej z londyńskiego Instytutu Psychiatrii – wraz ze współpracownikami przeanalizował dane z realizowanego na całym świecie przez WHO badania stanu zdrowia psychicznego populacji. Wśród osób, u których w ciągu roku wystąpiły objawy klinicznej depresji, tylko nieco ponad połowa (56,7 proc.) sama stwierdziła, że potrzebuje pomocy. Większość z tych osób zgłosiła się wprawdzie do odpowiednich placówek i odbyła przynajmniej jedną wizytę. Jednakże tylko 41 proc. osób było leczonych w sposób spełniający minimalne standardy.

Badania te pokazują ogromną skalę niezaspokojonych potrzeb w leczeniu depresji: nawet w krajach wysoko rozwiniętych tylko jedna spośród pięciu osób chorych na depresję jest odpowiednio leczona. W krajach o niskich lub średnio niskich dochodach leczone jest niecałe 4 proc. chorych na depresję!

Kiedy więc słyszę, że z pomocy psychiatrów korzysta „zbyt wiele osób”, że zbyt lekką ręką psychiatrzy przepisują leki przeciwdepresyjne, to zawsze stają mi przed oczami statystyki i wyniki badań takich jak opisane powyżej. Naszym głównym problemem nie jest „nadrozpoznawanie” i „nadmierne leczenie”. Jeszcze przez wiele lat będzie nim zapewnienie pomocy osobom, które jej potrzebują. Przez wiele lat będziemy musieli pracować nad zniesieniem barier, dostosowywaniem i udoskonalaniem systemu ochrony zdrowia psychicznego, nad edukacją społeczeństwa.

Kontuzja w wyścigu szczurów

Podobnie jak ból, który pojawia się w czasie biegu czy intensywnych ćwiczeń, tak objawy depresji mogą być sygnałem ostrzegawczym. Zlekceważenie go może się skończyć poważnymi skutkami, tak jak kontynuowanie biegu mimo bólu może doprowadzić do kontuzji.

Rzeczywiście bywa tak, że jeżeli na pierwszym miejscu stoi presja na produktywność, pracę ponad siły i za wszelką cenę, pogoń za sukcesem oraz „wyścig szczurów”, to depresja jest traktowana tylko jako przeszkoda, a głównym i wyłącznym oczekiwaniem staje się, aby leczenie, najlepiej za pomocą jakiegoś leku przeciwdepresyjnego, szybko i skutecznie wyeliminowało problem.

Krytycy „bezrefleksyjnego” nazywania depresją każdej życiowej trudności i poszukiwania „psychiatrycznego” rozwiązania wszystkich życiowych problemów mają rację, gdy przestrzegają przed pomijaniem wpływu takich tendencji we współczesnej kulturze, jak promocja indywidualizmu, rywalizacji, bogacenia się. Depresja może być jednak okazją do zatrzymania się i przyjrzenia się swoim życiowym celom. Do refleksji nad tym, czy w codziennym życiu nie zapominam zadbać o swoje podstawowe potrzeby. Nad tym, czy właściwie oceniam własne możliwości, czy potrafię oddzielić je od oczekiwań. Czy nie nadużywam alkoholu, czy nie sięgam po środki psychoaktywne, które mogą doraźnie poprawiać mój nastrój albo wydajność w pracy, ale po pewnym czasie przynoszą efekty zupełnie odwrotne. Czy dbam o to, aby wypocząć, o kontakty z innymi ludźmi. Czy zwracam uwagę na potrzeby najbliższych. Co się dzieje w moich relacjach. Depresja może być okazją do życiowego przewartościowania, które uwzględni to, co do tej pory zaniedbywaliśmy.

Jaskółki zmian

W badaniach prof. Tornicrofta przykuwa uwagę to, jak wiele osób nie zwraca się o pomoc pomimo objawów depresji. Owszem, zidentyfikowanie u siebie takich objawów wcale nie jest proste, zwłaszcza gdy pojawiają się po raz pierwszy i narastają powoli. Może się do tego przyczyniać lęk przed stygmatyzacją „psychiatryczną” i niechęć korzystania z pomocy „lekarzy od głowy”.

Dlatego tak ważna jest psychoedukacja na temat identyfikowania objawów depresji i oswajanie z możliwościami sięgania po pomoc.

Pierwsze objawy depresji mogą się pojawiać już w wieku 14–15 lat, dlatego edukacja powinna dotyczyć już młodzieży. Tym założeniem kieruje się np. program „Czarne Fale – lekcje o depresji”, prowadzony w III klasach stołecznych gimnazjów przez Fundację III Kliniki Psychiatrii „Syntonia” z finansowym wsparciem miasta Warszawy. Jako narzędzie edukacyjne program wykorzystuje komiks pt. „Czarne Fale” autorstwa Daniela Chmielewskiego i Katarzyny Szaulińskiej, lekarki psychiatrii. To w jej głowie narodził się pomysł na program. Komiks opowiada o przygodach nastoletniego Dominika, który zauważa u siebie niepokojące objawy depresji. Fabuła prowadzi go od pierwszych zwiastunów choroby poprzez tło rodzinne, na którym zaczyna ona rozkwitać, z uwzględnieniem przestraszonych rodziców, którzy wolą nie zauważać problemu – aż po zgłoszenie się do psychiatry, na psychoterapię, oraz wyzdrowienie. Młodzież na szkolnych warsztatach rozmawia o treści komiksu z psychiatrami i psychologami. Nie chodzi tu tylko o edukację na temat samej depresji, ale też o przypomnienie, gdzie szukać pomocy wobec innych trudności. Niekoniecznie będących depresją, ale nie mniej utrudniających życie nastolatka – jak rozwód rodziców, przemoc w sieci czy ubóstwo. Poza tym chodzi też o oswojenie młodzieży z młodymi lekarzami psychiatrii i psychologami, o zmianę stereotypu rodem z „Lotu nad kukułczym gniazdem”.

Potrzeby edukacji na temat zdrowia psychicznego zaczyna dostrzegać też państwo. W ostatnich dniach stycznia na stronach Ministerstwa Zdrowia ukazały się ogłoszenia o konkursach w ramach Narodowego Programu Zdrowia, m.in. dotyczących uczenia lekarzy, pracowników urzędów pracy i opieki społecznej czy nauczycieli, jak identyfikować osoby zagrożone depresją i samobójstwem, i jak pomóc im znaleźć fachową opiekę. A także informacje o niezwykle ważnym projekcie – stworzeniu ogólnopolskiego centrum dla osób w stanie kryzysu psychicznego. Oferowałoby ono całodobową pomoc telefoniczną i przez internet, pomagając znaleźć wsparcie w pobliżu miejsca zamieszkania.

Wszystkie te programy i wszystkie przejawy oswajania depresji w społeczeństwie są bardzo ważne i cieszą. Jednak największe wyzwania – przebudowa całego systemu ochrony zdrowia psychicznego oraz przebudowa świadomości społecznej – są jeszcze przed nami. Dłużej już czekać nie można. ©

DR N. MED. TOMASZ SZAFRAŃSKI jest psychiatrą. Autor licznych publikacji naukowych, przez wiele lat związany z III Kliniką Psychiatrii Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Zajmuje się przede wszystkim diagnostyką i leczeniem zaburzeń związanych ze stresem, zaburzeń nastroju i stanów psychotycznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2017