Pstre Zakopane

Konie pod Morskim Okiem? A kto się każe wieźć na górę, gdy żar leje się z nieba? To pod waszymi tyłkami nasze konie padają.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Mariusz Sepioło
/ Fot. Mariusz Sepioło

Nasz gospodarz rozpala węglem, a wolałby ekogroszek. Za rok kupi nowy piec. Na razie z komina nad kwaterą wali gęsty dym. Stoimy przed domem i gadamy. Gospodarz nie zadaje wielu pytań, a kiedy usłyszy odpowiedź, puentuje słowem: „dokładnie”. Skryty, małomówny, konkretny. „Typowy góral” – myślimy po cepersku.

50 metrów od kwatery mamy supermarket i sklep RTV/AGD. Ma angielską nazwę. I już nam coś zgrzyta. Wolelibyśmy stoisko ze skórami albo oscypkiem? Bacówkę?

Podrabiany oscypek – można go kupić na promenadzie w Ustce, ale i tu, w Zakopanem – nam nie smakuje. Przesolony i suchy.

Na kolację grillujemy. Kiełbasę lub kaszankę. Kopcimy na dom sąsiada. Gospodarz pomaga rozpalać, nawet tego nie potrafimy.

Opowiadamy, co już widzieliśmy. Moglibyśmy pokazać zdjęcia, które zdążyliśmy cyknąć. Ale trochę się wstydzimy.

W tym sezonie wyszły brzydkie.

Park rozrywki

Epidemia zaczyna się gdzieś między Rabką-Zdrojem a Nowym Targiem.

Najpierw jest jaskrawoczerwona reklama parku rozrywki. W nazwie ma „land” i jest najprawdziwszym lunaparkiem, co później stanie się dla nas dobrą metaforą.

Potem objawy się pogłębiają, wyprysków jest coraz więcej. Ten powtórzy się kilka razy: „night club”, „go-go club”, w różnych wariantach. Goła pani na billboardzie. 4 km po zjeździe w prawo, 2 km prosto. W las.

Billboardy i banery w różnych wielkościach (spokojnie, dostrzeżesz każdy) zapraszają, reklamują, informują. Najczęściej o zniżkach (sale) i okazjach. To nie garnitur, kolory nie muszą do siebie pasować: przeważa czerwony, dużo jest różowego i fioletowego. W Zakopanem nikt nie sprzedaje swojego biznesu w kolorach pastelowych.

W mieście ktoś wysoki może łatwo oberwać w czoło. Mała reklama w postaci blaszanych logotypów, neonów, podświetlanych szyldów – wisi tuż nad głową. Tak, żeby każdy zauważył, jeśli spojrzy w niebo. A jeśli spojrzy niżej, mniej więcej na wysokości Gubałówki, zobaczy to samo.

Pępek świata

Zamiast mchu przy wejściu na Ornak, Tytus Chałubiński zobaczyłby dziś reklamę budki z kebabami. Jak by zareagował? Dzięki Sienkiewiczowi wiemy, że był wyrozumiały. Sam był na Podhalu przyjezdnym. Jak tłumaczyłby tych, którzy dziś zaśmiecają Tatry i Zakopane?

Jeśli zapytamy starszą kobietę, która pod Wielką Krokwią chroni się przed deszczem pod daszkiem straganu, jakie jest dzisiejsze Zakopane, powie: „Takie jak zawsze”. Otwarte, każdego przygarnie, nikim nie pogardzi. A że konie czasem padają pod Morskim Okiem? Po pierwsze: dziś nie padł żaden, dziś powietrze jest rześkie, konik aż prycha z zadowoleniem. A w upał? Kto się każe wieźć na górę, gdy żar leje się z nieba? Górale czy cepry? To pod waszymi tyłkami konie padają.

Cepry były zawsze – pamięta gaździna. Można się do tego przyczepić: to „zawsze” ma sto lat. Sto lat Zakopane się do nich przymila, chce być takie, jakiego oni chcą.

Rafał Malczewski pisał w „Pępku świata”, że z roku na rok Zakopane stawało się coraz bardziej „paskudnym miasteczkiem”, że „cwaniactwo uderzyło mu do głowy”. Wcześniej Witkacy prorokował: „Zakopane plugawieje”.

Trzeba by też zapytać o zdanie Jana Krzeptowskiego, Sabałę, który siedzi u stóp cepra Chałubińskiego na wspólnym pomniku. Ciekawe, co by powiedział ten, który jako jeden z pierwszych oprowadzał wycieczki, „zabawiał gości Chałubińskiego” – jak informują przewodniki. Inscenizował zbójeckie ­napady, żeby ­goście czuli się jeszcze bardziej po góralsku.

Tyle dobrego – powie gaździna – że co roku robi się kolorowo. Jakby cyrk przyjechał.

Pizza i kierpce

Można by przytaknąć kobiecie, która pomstuje na deszcz, bo przepędza turystów. Powiedzieć: „Macie rację, gaździno. Zakopane w ogóle się nie zmieniło. Ciągle jest takie, jakie chcą je widzieć przyjezdni”. Jak goście Chałubińskiego, których „zabawiał” Sabała.

Teraz zabawia ten podpity facet. Przebrał się za zbójnika: ma czarne włosy, brodę i czapkę harnasia. Stoi na Gubałówce, przed barem z kebabami. Właśnie wystraszył panią, która weszła na szczyt w czarnych szpilkach, krzyknął: „Hej wy, zbójniki!”. Można sobie z nim zrobić zdjęcie.

W ten sposób na Gubałówce zaspokaja się dwie potrzeby naraz: żeby było jak w Tatrach i żeby było jak wszędzie.

Jak w Tatrach: kelner mówiący gwarą, w kierpcach i portkach. Jak wszędzie: ten sam kelner podający pizzę i spaghetti.

Jak w Tatrach: stragany z owczymi skórami i oscypkiem. Jak wszędzie: stragany z rzemykami na nadgarstek, pająkami z plastiku, pierdzącymi poduszkami.

Jedno i drugie, góralszczyzna i niegóralszczyzna, jest tu dla nas, dla przyjezdnych. To my jednego i drugiego oczekujemy. Obojętne: Ustka czy Zakopane. Jesteśmy na urlopach; chcemy czuć się dobrze, a dobrze czujemy się wśród pejzażu, który znamy.

Zeszłego roku byliśmy w kurorcie nad morzem, tam przy głównym deptaku stał góral, najprawdziwszy, i sprzedawał oscypki. Teraz jesteśmy w górach, czemu mielibyśmy nie kupić plastikowej rafandynki?

Chcemy grilla, grillujmy. Dym niech zadusi sąsiada i jego letników.

Turystyczna stonka

Rocznie do Zakopanego przyjeżdża ok. 3 milionów osób. Od lat 60., kiedy ruch turystyczny zwiększył się o 91 proc., większość przyjezdnych to turyści weekendowi. Wpadamy na krótko, używamy sobie i spadamy. Zakopiańczycy są tej krótkotrwałości świadomi. Już się nie denerwują.

Jak np. ta gaździna przed szlakiem na Dolinę Kościeliską.

– Jest ten mały, grillowany? – rzucił turysta stojący w kolejce do bacówki. Gaździna sprzedawała prawdziwe, świeże oscypki. Z bacówki pachniało dymem, gdzieś z tyłu krzątał się gazda.

– Nie, proszę pana. W prawdziwych bacówkach nie dostanie pan grillowanego oscypka – odpowiedziała ze spokojem. Jakby robiła to co pięć minut.

Andrzej Kowalczyk, geograf z Uniwersytetu Warszawskiego, w tekście będącym częścią projektu „Post-turysta” przypomina pojęcie „stonki turystycznej”. Mieszkańcy mazurskich miejscowości nazywali tak turystów oblegających ich okolice począwszy od lat 60. XX w. Turyści mieli rozbijać namioty nad jeziorami, opalać się, ale przede wszystkim korzystać z lokalnej infrastruktury, blokując dostęp mieszkańcom. W ten sposób tworzyło się zjawisko alienacji, wzmocnienie podziałów na „naszych” i „najeźdźców”. Socjologowie nadali temu zjawisku nazwę „kolonializmu wewnętrznego”.

„Kolonializm wewnętrzny” ma wymierne skutki. Z badań, które przeprowadził Kowalczyk, wynikało, że największe zyski w branży turystycznej – z tytułu podatków od działalności gospodarczej i dochodów osobistych – zasilały budżet Warszawy, w której zarejestrowana była działalność gospodarcza pewnego właściciela ośrodka wypoczynkowego na Mazurach. Natomiast ścieki, hałas, niedogodności związane z nadmiernym ruchem drogowym – pisze geograf – „pozostawały” w gminie turystycznej.

Stonka atakuje słaby organizm. Żeruje krótko, ale intensywnie. Zostawia nieczystości, a potem frunie dalej.

„Krupóweczki”

Tak mówią miejscowi, którzy stoją przy głównych ulicach z tabliczkami „wolne pokoje”. Do Krupóweczek w prawo i prosto.

Tłum. Ludzie chodzą w tę i z powrotem. My też. Oglądamy przedwojenne kamienice. Wyglądają jak choinki w Boże Narodzenie. Jest jak na jarmarku. Gdzieś już widzieliśmy te ogromne atrapy lodów i automaty do mierzenia męskości. Wrzuć złotówkę. Jak wyskoczy gruszka – wal z całej siły. Powyżej wyniku 700 zaczyna się szpan. Automat piszczy ze szczęścia.

W uliczkach odchodzących od Krupówek mieszczą się przybytki szczęścia. Naliczyliśmy cztery. Wieczorem, a nawet nocą, turyści lubią się zabawić, patrząc na nagie ciała. Popyt w tej branży jak zawsze jest wielki, to i podaż rośnie.

Więc spacerujemy i mówimy do siebie: „Ale jest piknie”. Albo: „syćko” i „śwarnie”. Obiad zjemy w sieciówce, serwującej jedzenie na wagę. Nałożysz kalafior zamiast ziemniaków i już płacisz mniej. Na piwo albo coś mocniejszego pójdziemy do innej sieciówki. Tej od wódki i zakąski. Jest już w każdym większym mieście.

Omijamy „góralskie” oberże, karczmy, gospody. Są drogie. Wstąpimy do takiej przy drodze na Ciechocinek. Wygląda tak samo, a ceny ma niższe. Po co przepłacać?

Wyżej

W Zakopanem trwa dyskusja nad projektem parku kulturowego, który od wakacji miał wprowadzić przepisy zabraniające m.in. montowania na Krupówkach krzykliwych banerów, reklam czy automatów do gier. Park miałby wprowadzić w przestrzeń miasta równowagę i rugować z niego estetyczny chaos. Zimą zaprotestowali przeciw niemu przedsiębiorcy. Ostatnie wiadomości w tej sprawie brzmią jednoznacznie: radni dopatrzyli się w projekcie nieścisłości prawnych, dlatego musi być odłożony przynajmniej na półtora roku. Tymczasem automaty do cymbergaja stoją, jak stały.

Wtedy, 140 lat temu, epidemię cholery zatrzymał Tytus Chałubiński. Dziś epidemia rozwija się spokojnie. Dlatego zostawiamy ją za plecami, im wyżej, tym mniej ją widać. Jeszcze nie wiemy, jak to nazwać, ale wiemy, że góry i Zakopane to oddzielne światy. W schronisku na szczycie odpoczywamy.

Ale przy stole obok znów rozlega się hałas. To nasi. Rozlewają wódkę do plastikowych kubków. Opowiadają, że w nocy było to, tamto. Zagryzają jabłkami. I kiedy chcemy już sobie pójść, rzucają za siebie ogryzek, który wpada nam prosto do kufla. Nic nie szkodzi. Robimy sobie zdjęcia na pamiątkę.

Idziemy jeszcze w górę. Na chwilę stajemy, żeby odetchnąć. Jest piknie. Patrzymy pod nogi, a tu wbita w ziemię butelka po piwie.

Wracamy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014