Przedłużając

Ustaliliśmy z Redaktorem, że trochę za poważnie mi ostatnio idzie. W felietonach znaczy. Że jakaś niewyraźna mistyka, że sprawy fundamentalne, a chwilami nawet obskurantyzm.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

Tak ustaliliśmy wspólnie i się z tym zgodziłem. Bo rzeczywiście gatunek felietonu nie może padać ofiarą pokątnej metafizyki i amatorskiej eschatologii. Nie może, gdyż musi raźno oraz inteligentnie reagować na bieżącą rzeczywistość, a o sprawach ostatecznych jest czas pomyśleć na przykład w szpitalu.

Taki Bolesław Prus pisał regularnie o drożyźnie, kanalizacji, żydowskim handlu, higienie i tramwajach. Przez dziesięciolecia. To są grube brązowe tomiszcza. A przecież w porównaniu z tym, co się dzieje teraz, to wtedy prawie nic się nie działo, a Prus jednak pisał.

No, dzieje się i dzieje, ale zaraz jakby przestawało. Dzieje się jedno za drugim. Człowiek by nawet chciał, ale nim nawet coś zanotuje, to już jest następne. Już, już coś ma, już ma odpalić Worda, ale to coś znikło i zrobiło miejsce kolejnemu. Popatrzeć dalej, a tam następne stoją w długaśnej kolejce. Pchają się, nadeptują sobie, popychają, przepychają, kuksańce kolejkowym sąsiadom wymierzają, tłoczą się jak w ogonku z dawnych czasów. Wydarzenia biedne. Fakty niebożęta. Żeby się tylko przepchnąć oczko dalej i żebyśmy spojrzeniem tknęli choć na moment. My: widzowie, elektorat, świadkowie, dawcy życia, szafarze nieśmiertelności, władcy oglądalności. A kręcą się tam, pozy przybierają, fikołki czynią jak na starodawnych jarmarkach. Tyle że konkurencja większa, obfitość jakaś gargantuiczna i zdarzeń, i postaci. Właściwie cały świat w tej kolejce stoi całkiem jak w proroctwie Andy’ego Warhola, że nadejdą czasy, iż każdy się załapie na pięć minut sławy. I jak na satelicie jest 800 programów i każdy leci 24 godziny, to się może jakoś te miliardy zdarzeń oraz obywateli upchnie.

No, ale cóż ja – biedny felietonista wiejski bez złamanego programu, bez nawyku kupowania gazet, szczerze mówiąc i bez zainteresowania specjalnego, cóż ja mogę wobec tej apokaliptycznej nawały rzeczywistości? Jak odróżnić ważne od mniej ważnego? Ziarno od plew odsiać? Jak zdecydować, co przetrwa, a co przepadnie i czemu poświęcić moje cztery tysiące znaków, by ich nie zmarnować? Poślicy Pawłowicz czy słynnej naszej pływaczce? Przecież obydwu niebogom się należy. Lewicy czy prawicy? Sportowi czy kulturze? Przyszłości świetlanej, wyzwoleniu gatunku ludzkiego i gatunków zwierząt, czy czarnej nocy minionych dni, gdy wszyscy pospołu jęczeliśmy w kajdanach ciemnoty oraz zróżnicowanych płci. Nie wiem, Redaktorze. W którą stronę się nie obrócisz, czyha ­temat albo się wyłania postać. Jak oddać sprawiedliwość światu i niczego nie pominąć? Pisać bez przerwy, bez snu, bez jedzenia, produkować teksty 24 godziny jak jakiś obłąkany felietonistyczny telewizor? Gdy wszystko tak samo ważne, a w każdym razie tak samo domagające się uwagi? Napiszesz o mężczyznach, skrzywdzisz kobiety. Poświęcisz parę słów psom, koty czują się wykluczone. Wspomnisz dobrze o łysych, zaraz zarośnięci podnoszą larum. W sumie nic dziwnego, bo sam w druku szukam tylko własnego nazwiska, a reszta mnie trochę jakby mniej zajmuje.

Cóż więc z tym zrobimy, Redaktorze? Z tym światem, który napiera i domaga się ocalenia. Domaga się przedłużenia żywota choćby o chwilę, o parę znaków, o linijkę, dwie tekstu. Mamyż nie ustawać i do siódmych potów, do grobowej deski mamy przedłużać życie faktom i fakcikom, postaciom i figurynkom na tej opętanej scenie życia, na którą się rwie siedem miliardów chętnych do występu? Przecież sami jesteśmy z tym naszym pisaniem i redagowaniem, i wydawaniem jedynie drobnym, niezauważalnym szczegółem. Czyż nie, Redaktorze?

Jakże kiedyś było łatwo. Nie działo się prawie nic. A jak się już wydarzało, to automatycznie nabierało znaczenia. Trzeba było nieustannie myśleć i uruchamiać wyobraźnię, żeby wypełnić ciszę i pustkę. Dzisiaj musimy się opędzać, oganiać od tego wszystkiego, co kłębi się wokół i chwyta za nogawki. Prywatne myślenie, własna wyobraźnia stają się luksusem jak czysta woda i nieskażone powietrze.

No dobrze – trochę się usprawiedliwiam, że nie chce mi się reagować z szybkością kobry na codzienność. Obiecuję, że się poprawię i chwycę za gardło teraźniejszość, tym samym nieco ją reanimując i przedłużając jej życie. Czego i jej, i sobie, i Państwu życzę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014