Próba odpowiedzi

Jeszcze w sierpniu prosił mnie o. Adam Boniecki, mój Drogi Współbrat w powołaniu mariańskim, bym - zapoznawszy się z artykułami i listami do Redakcji tej sprawie poświęconymi - napisał mądry, podsumowujący artykuł. Ojcu Adamowi trudno odmówić, ale inne ważne i pilne obowiązki sprawiły, że nieprędko się z tymi głosami zapoznałem, a gdy już się zapoznałem, bynajmniej nie zachęciły mnie one do zabrania głosu - i to w takiej, dość zobowiązującej roli.

14.12.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 319721|prawo|1---Nie dlatego, by nie były one warte dyskusji. Przeciwnie: jestem pełen uznania, niekiedy nawet podziwu dla tych, którzy okazali tyle zaangażowania, mądrości i szczerej troski o uczciwe rozeznanie i rozwiązanie tej trudnej kwestii; którzy przywołali tak wiele głębokich intuicji, aspektów i ważkich argumentów - a ta moja opinia dotyczy zarówno zwolenników naturalnego planowania rodziny (NPR), jak i wielu tych, którym trudno ją w teorii i praktyce zaakceptować. Sęk w tym właśnie, że problem jest bardzo złożony; że dotyka ważnej i delikatnej materii moralnej, z której trudno - jeśli w ogóle można - wyłączyć perspektywę religijną (w szczególności: chrześcijańską w jej katolickiej wykładni); że niesie w sobie bogaty ładunek psychologiczny i wywołuje silny rezonans emocjonalny; że dotyczy bardzo różnorodnych doświadczeń i przeżyć, często trudnych do porównania z sobą i odniesienia do nich jakiejś wspólnej miary; że łatwiej zbyt uproszczonymi formułami raczej sprawy pogmatwać, niż je rozjaśnić. Proszę więc nie traktować mej wypowiedzi jako autorytatywnie kończącej dyskusję. Spróbuję raczej postawić raz jeszcze kilka przewijających się przez tę dyskusję pytań i wskazać na te odpowiedzi, które znajduję w nauczaniu Kościoła i z którymi się osobiście zgadzam. Sformułowania problemów i próby odpowiedzi na nie będą oczywiście moje i ja sam biorę za nie odpowiedzialność; nie chcę nią obciążać Urzędu nauczycielskiego Kościoła. Z góry proszę o wybaczenie, jeśli nie ustosunkuję się do wszystkich interesujących i ważnych spraw poruszanych w artykułach i listach i jeśli odpowiedzi moje Czytelnicy uznają za zbyt skrótowe i upraszczające, ale nie sposób w jednym artykule zawrzeć to, co trudno pomieścić nawet w opasłym tomie (wiele przecież tomów już sprawie antykoncepcji poświęcono). Jeśli czyichś argumentów lub niepokojów nie zrozumiałem, to z góry przepraszam; winna temu może być nie tylko konieczna skrótowość wypowiedzi, ale także to, że czegoś nie rozumiem. Proszę jednak usilnie, byśmy - spierając się o ważne sprawy (przynajmniej co do tego, że są one ważne, jesteśmy przecież zgodni) - zakładali jak najdalej idącą dobrą wolę i próbowali w tym duchu czytać swe opinie, gdy trzeba trafniej jeszcze je odczytując, niż to czyni ich autor, a nasz adwersarz. Wielu uczestników dało wyraz takiej postawie - i prawdę mówiąc to właśnie najbardziej dodało mi odwagi, by głos zabrać.

Proszę pozwolić, że problemy będę formułował trochę na wzór scholastycznych kwestii, dziś niezbyt modnych, a przecież niezrównanych w swej zwięzłości i precyzji.

1. Czy ksiądz (a także biskup i papież) ma prawo wypowiadać się w sprawach, które nie są (a w każdym razie nie powinny być) mu znane z własnego doświadczenia?

Wydaje się, że nie. Tak, jak o problemach związanych z pracą na roli najlepiej wiedzą rolnicy, a o trudnościach w realizacji powołania nauczycielskiego nauczyciele itd., tak sprawy pożycia małżeńskiego znane są najgłębiej samym małżonkom. Co więcej: jest to sfera życia tak intymna, że nie sposób ubrać w słowa tego, co małżonkowie przeżywają. Człowiek odczuwa naturalny i zrozumiały opór przed ujawnianiem tego, co mu najbliższe i najbardziej go poruszające, świadom tego, że nawet inni małżonkowie mogą go nie zrozumieć, bo nie sposób trafnie i komunikatywnie wyrazić tego, co z natury swej ma charakter z gruntu indywidualny i niepowtarzalny. Czy świeccy wnikają tak głęboko i obcesowo w problemy księży i ich celibatu? Czy księża sami skłonni są poddawać ich opinii swoje specyficzne problemy? Czy - kiedy zdarza się im to czynić - nie czujemy się nieco skrępowani tego rodzaju ekshibicjonizmem moralnym? Czy więc nie jest to - bardziej lub mniej uświadomiony - przejaw braku delikatności i zarozumiałości, kiedy księża (a ja wśród nich) roztrząsają sprawy małżeńskie, co więcej: wyznaczają normy, których sami nie respektują (bo się one do nich nie odnoszą) i nakładają związane z nimi ciężary, których sami palcem nawet nie dotykają? Wiele tych ciężarów nosić muszą kobiety; księża zaś nie tylko żyją poza małżeństwem, ale - rzec można: tym bardziej - kobietami nie są.

Z drugiej jednak strony: zauważmy, że "mocno" potraktowana taka opinia czyniłaby nas w ogóle niezdolnymi do porozumienia z innymi, współczucia i wzajemnej pomocy. Jak mogę zrozumieć ludzi starszych od siebie, skoro sam jeszcze tego wieku i związanych z nim doświadczeń nie znam? Nawet gdy rozmawiam z kimś bliskim mi wiekiem, płcią, rodzajem pracy i warunkami społecznymi - to przecież nadal jesteśmy różnymi ludźmi, o różnych, niesprowadzalnych do siebie przeżyciach i odczuciach. A przecież potrafimy się porozumieć (nawet, gdy pozostaje sfera tego, co najgłębiej indywidualne i nieprzekazywalne - i Bogu dzięki, że pozostaje!), wzajem sobie dobrze radzić i pomagać. Bywa, że rozumiemy "drugiego" i jego problemy lepiej, niż on sam. Warto o tym pomyśleć. Człowiek jest zdumiewającą istotą, zdolną wyjść "poza siebie", wniknąć trafnie i głęboko w świat "drugiego".

Oczywiście, zdolny jest wtedy, gdy ten jego świat gdzieś się z jego własnym światem spotyka, gdy to, co indywidualne i niepowtarzalne stanowi wyraz najgłębszych osobowych doznań i przeżyć, zasadniczo wspólnych wszystkim ludziom. Miłość jest taką sferą, która w ten czy inny sposób dotyka i dotyczy każdego. Czy nie dlatego hymn o miłości zapisany w 1 Liście do Koryntian tak wielu czyta z podziwem, uniesieniem nawet i głęboką aprobatą? Antykoncepcja rzeczywiście dotyczy tylko małżonków, nie wolno ignorować tego wszystkiego, co o tej specyfice stanowi. Jej stosowanie lub powstrzymywanie się od niej odnosi się jednak do miłości w najgłębszym jej sensie, potwierdza lub niweczy jej wewnętrzny sens i porządek. Wiem, że zdaniem niektórych błąd zwolenników NPR polega na tym właśnie, że zbyt głęboko wiążą antykoncepcję z miłością, do tego wrócę za chwilę. Zgódźmy się jednak bodaj na to, że w praktyce kwestia antykoncepcji rzutuje na to, jak traktuje się akt małżeński i wpływa na wzajemne odniesienie małżonków, że ma więc doniosłe znaczenie moralne. A księżom zlecono tę nie zawsze wdzięczną funkcję, by starali się rozeznać, co człowiekowi w jego moralnym rozwoju i zjednoczeniu z Bogiem pomaga, co zaś przeszkadza. I tak, jak powinni (zwłaszcza w konfesjonale) z uwagą słuchać o problemach związanych z pracą na roli i w szkole i próbować pomóc penitentowi rozeznać, Jak najlepiej się zachować, z jakich grzechów się nawrócić - tak też nie może on zdjąć z siebie związanej z jego posługiwaniem współodpowiedzialności za prawidłowość lub nieprawidłowość pożycia małżeńskiego, nawet jeśli dla niego samego byłoby to kłopotliwe i trudne.

2. Skoro uznano zasadę odpowiedzialnego rodzicielstwa, to czy nie jest rzeczą drugorzędną przyjęta metoda jego realizowania?

Wydaje się, że tak. Nie było problemu, gdy panował (co prawda, dość manichejski, przez Kościół nigdy wprost nie głoszony) pogląd, że akt małżeński z samej swej natury jest moralnie podejrzany, a usprawiedliwiać go może tylko dążenie do zrodzenia potomstwa. Kto więc rodzić dzieci nie chce (co także jest moralnie naganne), ten niech aktu małżeńskiego unika; tytułem do chwały bł. Kingi było m. in. to, że wraz z mężem, Bolesławem Wstydliwym, złożyli w małżeństwie ślub dozgonnej czystości. Ale odkąd uznano, że akt małżeński jest "z natury" dobry, a jego usprawiedliwieniem jest nie tylko i nie przede wszystkim to, iż stanowi on remedium concupiscentiae (dosł.: lekarstwo na pożądliwość), ale nade wszystko to, iż jest aktem wzajemnego, zasadniczo otwartego na zrodzenie potomstwa, jednoczenia się małżonków w miłości; odkąd uznano, że słuszną i pożądaną jest rzeczą, by małżonkowie roztropnie rozważali, czy i kiedy akt ten rzeczywiście winien do zrodzenia potomstwa prowadzić, odtąd pojawił się problem metody. Dlaczego tak wielką się do niej przykłada wagę? Istotna jest intencja, cel zasadniczy, a nie drogi, jakie mają do niego prowadzić. Oczywiście, nie każda metoda jest równie dobra i dopuszczalna; nikt z dyskutantów nie aprobuje aborcji jako "metody regulacji poczęć" z powodów tak oczywistych, że nie wartych tu osobnej dyskusji. Jaka jest jednak istotna różnica pomiędzy aprobowaną przez Kościół NPR a antykoncepcją? W obu wypadkach cel jest ten sam: by zachować zasadniczą gotowość zrodzenia dzieci (w czasie i liczbie, jakie małżonkowie uczciwie uznają za właściwe), a jednocześnie zaakceptować sytuacje, kiedy małżonkowie jednoczą się w akcie małżeńskim nie zamierzając w tym konkretnym przypadku zrodzić dziecka.

Z drugiej jednak strony: zgódźmy się, że ostre oddzielenie celu i środków do niego prowadzących stanowi spore uproszczenie. Tak naprawdę nigdy nie jest tak, by cel pozostawał "nienaruszony" niezależnie od obranej drogi doń prowadzącej. Powiadamy: jeśli chcę np. odwiedzić w święta rodzinę, to wszystko jedno, czy pojadę pociągiem, czy samochodem, czy jeszcze innym środkiem lokomocji: ważne jest, bym dojechał. Otóż nie. Zależnie od tego, czym jechałem, dojadę bardziej albo mniej zmęczony, z bardziej lub mniej uszczuplonym portfelem, na dłuższy lub krótszy czas itp. Zawsze środek kształtuje cel, a celem jest nie "coś" wobec mnie zewnętrznego, ale ja sam w takiej lub innej kondycji i sytuacji. W wielu przypadkach różnice są błahe, nie zwracamy na nie uwagi, ale rola środków zaczyna nabierać wagi tym większej, o im ważniejsze cele nam chodzi. Kiedy chcę utrzymać higienę jamy ustnej, to wybór pasty do zębów nie jest bardzo ważny (choć i nad tym można się poważnie zastanawiać), kiedy jednak mam powiedzieć przyjacielowi, że jego choroba jest poważna i grozi rychłą śmiercią, to długo myślę, jak i kiedy to uczynić, by sposób, w jaki go o tym powiadomię, nie załamał go psychicznie, by mu tą informacją pomóc, a nie pomnożyć tylko jego cierpień (zakładam dla uproszczenia, że mam poważne powody, dla których powinienem przyjacielowi tę prawdę powiedzieć; pozostawmy na boku trudny problem, czy i dlaczego taki obowiązek na mnie zawsze spoczywa). W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że środki prowadzące do celu są jego "budulcem": materiałem, z którego cel (czyli określony pożądany stan rzeczy) się składa.

Tu dotykamy problemu tzw. "mowy ciała". Wiele wyrazów naszego słownika - w tym także symboli i gestów - ma charakter konwencjonalny; podobno w niektórych kręgach kulturowych oznaką żałoby jest kolor biały, a nie czarny, a przeczenie wyraża się pionowym, nie zaś poziomym ruchem głowy. Tam jednak, gdzie w grę wchodzą nasze "fundamentalne" postawy, gesty przestają być dowolne. Uśmiech i pocałunek jest wyrazem życzliwości, tak jak grymas złości i uderzenie pięścią wyrazem wrogości. Owszem, możemy tym gestom nadać nowe znaczenie, ale jest ono zawsze "nabudowane" na tamto pierwotne, wciąż u jego podłoża obecne i w tym sensie nieusuwalne. Sarkastyczny uśmiech i przyjacielskie klepnięcie po ramieniu są tego prostymi przykładami. Znamienne, że potrzebujemy zawsze dodatkowego przymiotnika ("sarkastyczny uśmiech", "przyjacielskie klepnięcie"), który wskazuje na nowe znaczenie gestu, które stanowi niejako zaprzeczenie jego "naturalnego" sensu. Małe dziecko, które żadnego języka jeszcze się nie uczyło, bezbłędnie rozpoznaje, co oznacza wyraz twarzy i gesty tego, kto się z nim styka. Tego typu akty są znaczeniowo tym "trwalsze", im ważniejszą rzecz człowiek nimi wyraża. Akt małżeński nie przypadkiem tak właśnie się nazywa: jest aktem, w którym i poprzez który mężczyzna i kobieta oddają się sobie wzajemnie; określenie "akt seksualny" z tego właśnie powodu nie sięga jego istoty i głębi. Można, oczywiście, dokonać "aktu seksualnego", nie wiążąc z nim żadnego osobowego oddania; czy jednak trzeba tłumaczyć, że jest to akt z gruntu zakłamany, naruszający sam "kręgosłup" miłości, w końcu zaś człowieka, który poprzez miłość najgłębiej się w swej osobowej specyfice wyraża i potwierdza? Kiedy papież Paweł VI mówi o "nierozerwalnym związku - którego człowiekowi nie wolno samowolnie zrywać - między dwojakim znaczeniem tkwiącym w stosunku małżeńskim, między oznaczaniem jedności i oznaczaniem rodzicielstwa" (Humanae vitae, p. 12), to do tej istoty aktu małżeńskiego się odwołuje. Pozostawmy na później sprawę religijnej perspektywy problemu antykoncepcji, na razie chodzi o to, że - niezależnie od deklaracji, jakimi ją opatrzymy - antykoncepcja zmienia sens aktu małżeńskiego. Nadaje niejako odgórnie, mocą decyzji co najmniej jednego z małżonków, nowe znaczenie temu aktowi, który "pomyślany jest" jako najgłębszy wyraz miłości dwojga, usuwa bowiem radykalnie jego wymiar płodności.

Czy jednak stosowanie NPR nie polega na tym samym? Małżonkowie jednoczący się w akcie małżeńskim w okresie niepłodności kobiety liczą na to, że nie zajdzie ona w ciążę i dlatego ten moment aktu wybierają. To prawda. I prawdą jest, że można stosować NPR - by tak rzec - "w celach antykoncepcyjnych", dla uniknięcia potomstwa. Ale pozostawmy na boku nadużywanie NPR; nikt nie twierdzi, że stosowanie naturalnych metod zawsze jest moralnie właściwe. Chodzi o zasadniczą postawę, którą postuluje Paweł VI, a która jest nie do pogodzenia z antykoncepcją. Chodzi o to, by zachować nienaruszoną strukturę tego najgłębiej osobowego aktu miłości, angażującego w pełni duchowo-cielesną naturę dwojga, ponieważ jej naruszenie zasadniczo zmienia - niezależnie od szczerych deklaracji tych, którzy także poprzez stosowanie antykoncepcji pragną wyrażać sobie wzajemnie miłość - wzajemne odniesienie małżonków do siebie. Trochę podobnie jest z samym małżeństwem: w Kościele katolickim ma on ex definitione charakter nierozerwalny, w świetle przepisów prawa świeckiego dopuszczalny jest rozwód. Proszę zwrócić uwagę na to, jak zmienia się sens więzi dwojga zależnie od tego, czy traktuje się ją jako nierozerwalną czy "teoretycznie rozerwalną"; jak inna za takim ślubem kryje się postawa, wzajemne odniesienie. I sens ten pozostaje różny nawet wtedy, gdy katolicy w wyniku dramatycznych kolei swego małżeństwa rozchodzą się (a niekiedy zabiegają także o świecki rozwód), zaś "świeccy" małżonkowie pozostają ze sobą przez całe życie, choć dopuszczali rozwód.

Papież wskazuje na niektóre zgubne skutki antykoncepcji. Jego zdaniem, prowadzi ona do rezygnacji z wysiłku opanowania instynktu seksualnego, a także do zatracenia przez mężczyzn szacunku do kobiet i wrażliwości na jej stan, stanowić też może pokusę dla władz państwowych, a nawet do możliwości zbytniej ingerencji władz państwowych w pożycie małżeńskie (por. Hv, p. 17). Nawet jeśli się ostatni, nieco kłopotliwy, argument pominie, to i tak dyskusja na temat następstw antykoncepcji jest bardzo trudna. Cóż odpowiedzieć komuś, kto twierdzi - na podstawie swojego małżeńskiego doświadczenia - że nic złego stąd nie wynika? Nic nie odpowiem, bo świadkiem tych doświadczeń i przeżyć nie jestem. Mogę tylko prosić o uczciwe i dogłębne rozeznanie tych, którzy przecież nie przede mną, ani nie przed papieżem będą się tłumaczyć, ale nade wszystko przed sobą i przed Bogiem. Boga trudno tu bowiem pominąć, co prowadzi nas do kolejnej kwestii.

3. Czy dyskusja o antykoncepcji musi uwzględniać argumenty religijne?

Wydaje się, że nie. Kościół odwołuje się do prawa naturalnego, które powinno być znane wszystkim ludziom, nie zaś wynikać z religijnych (zwłaszcza chrześcijańskich) założeń. Traktowanie zaś rytmu płodności kobiety jako wiążącej normy moralnej stanowi przykład tzw. błędu naturalistycznego, który polega na nieuprawnionym nadawaniu moralnej doniosłości zastanym (biologicznym) prawidłowościom. Konsekwentne respektowanie takich prawidłowości prowadziłoby do jawnego absurdu. Mężczyzna nie powinien golić brody (bo rośnie; gdyby Pan Bóg chciał, by mężczyźni bród nie nosili, to by go tak zaprojektował, jak kobietę), kobiety - oczywiście - nie powinny się malować (to przecież też jest poprawianie Pana Boga). Na dobrą sprawę nie powinienem nosić okularów (widocznie Bóg chciał, bym był krótkowidzem), moralnie podejrzane byłyby wszelkie ingerencje medyczne: może Bóg chce prowadzić człowieka do nieba poprzez jego ułomność? A skoro bez skrupułów golimy brody, nosimy okulary itp., to dlaczego akurat w odniesieniu do rytmu płodności kobiety ingerencja człowieka ma być zabroniona? Oczywiście, nie chodzi o ingerencje bezmyślne i dla człowieka szkodliwe, zgódźmy się jednak, że ci, którzy decydują się na stosowanie antykoncepcji, mają często po temu poważne racje. Trudności w stosowaniu NPR, warunki życia i pracy, które utrudniają lub wręcz uniemożliwiają stosowanie naturalnych metod, ich statystyczna zawodność, obojętność jednego z małżonków (najczęściej męża) wobec wymogów Kościoła - to tylko niektóre z przyczyn, które sprawiają, że stosowanie NPR staje się ciężarem nie do uniesienia. Czy w tym nieidealnym świecie, w jakim przyszło nam żyć, nie należy korzystać z możliwości technicznych, które pozwalają zachować to, co istotne (więź małżeńską) korygując zastany, sam w sobie piękny, ale niekiedy wręcz nieosiągalny ideał "zgodności z natura"? Czy Bóg nie oczekuje wręcz tego, by człowiek w taki rozsądny sposób korzystał z daru rozumu?

Z drugiej jednak strony: odróżnijmy w człowieku i jego naturze to, co istotne od tego, co drugorzędne. Czy człowiek jest plasteliną, z której wolno mi ulepić wszystko, co technicznie możliwe? Konstytucja Gaudium et spes zawiera piękne zdanie: "Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego" (p. 24). Prawda to, czy nie? Przecież może człowiek zaprojektować swe życie inaczej, może żyć wyłącznie dla siebie (i wielu tak właśnie chce żyć). Jeśli uważamy, że w ten sposób gubi on i przegrywa swe jedyne życie, to czy nie dlatego, iż traktujemy zasadniczą strukturę ludzkiego bytu - zastaną strukturę! - jako niezmienną, niemożliwą do "odwołania" aktem wolnej decyzji człowieka? Człowiek "może" wiele. Może - jak Kiryłow z Biesów Dostojewskiego - postanowić popełnić samobójstwo i w ten sposób "nadać sens" swemu życiu; może zmienić swą płeć, gdy mu "zastana" nie odpowiada; może marnować swe talenty dla szybkich pieniędzy, zamiast je rozwijać. Jeśli nie aprobujemy takich "projektów życiowych" to dlatego, że nie liczą się one z tym, co w człowieku zastane i jakoś mu "zadane". Wymiar miłości, spełnianej poprzez bezinteresowny dar z siebie samego, jest najgłębiej "wpisany" w jego osobową strukturę, wobec tego również drogi realizacji tej miłości nie są obojętne, nie można ich dowolnie modyfikować.

Nie można tym bardziej, że tu - jak nigdzie - dotykamy Boga: Stwórcy i Ojca. "Miłość małżeńska najlepiej objawia nam swa prawdziwą naturę i godność dopiero wtedy, gdy rozważamy, że początek swój czerpie ona - jakby z najwyższego źródła - z Boga, który ‘jest miłością’ i Ojcem, ‘od którego bierze swe imię wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi’" - pisze Paweł VI (Hv, p. 8). Czy ta prawda dostępna jest tylko chrześcijanom? Chyba nie, choć Objawienie chrześcijańskie odsłania nam ją ze szczególną mocą. W tym sensie religijny charakter miłości małżeńskiej zrozumiały być może nie tylko przez chrześcijan; pobożność nie jest tylko ich przywilejem. Akt małżeński z istoty swej ma charakter religijny dlatego, że uobecnia się w nim szczególnie wyraźnie to, iż człowiek uczyniony jest na obraz i podobieństwo Boga, a także dlatego, że w nim zaproszony jest on najgłębiej i najdosłowniej do uczestniczenia w tajemnicy stworzenia. Poczęte dziecko jest najpierw i nade wszystko dzieckiem Boga. Respekt dla rytmu płodności kobiety to coś więcej, niż akceptacja "zastanego porządku" biologicznego, to znak poszanowania obecności Boga i Jego planu miłości; planu, który dopuszcza akty niepłodne, choć zawsze pozostają one "otwarte" na Jego zstąpienie do małżonków i ich miłości. Oto znowu sięgamy fundamentalnego sensu aktu małżeńskiego, w który "wpisane" jest poszanowanie dla żywej obecności Boga (żywej zawsze, także wtedy gdy akt małżeński do poczęcia nowego życia nie prowadzi; Bóg jest Miłością i każdy akt miłości zanurza w nim tych, którzy się miłują).

4. Czy normy nakazującej powstrzymanie się od antykoncepcji nie należy traktować jako "docelowej", a więc takiej, ku której można i należy zmierzać, ale która w pewnym okresie bądź w pewnych wypadkach nie musi (a nawet nie powinna) obowiązywać?

Wydaje się, że tak. Zgadzamy się na ogół, że norma ta jest trudna zarówno do zrozumienia, jak i - tym bardziej - do zachowania. Może i piękna jest wizja więzi małżeńskiej, którą przedstawia encyklika Humanae vitae, a rozwija w wielu dokumentach obecny Papież. Trudno ją jednak pojąć i przyjąć współczesnemu człowiekowi (także katolikowi), zajętemu wielu przyziemnymi sprawami, zagonionemu, uwikłanemu w szereg zależności zawodowych, które niezmiernie utrudniają, niekiedy wręcz uniemożliwiają, stosowanie metod NPR. Przywołajmy raz jeszcze nierzadkie sytuacje, gdy jedno z małżonków nie zamierza liczyć się z wymogami Kościoła; cóż ma czynić drugie? Nawet jeśli uznać więc (na co nie wszyscy się godzą), że zakaz stosowania antykoncepcji jest "w zasadzie" słuszny, to trzeba dodać do tego jakieś vacatio legis, pozwalające małżonkom lepiej tę normę zrozumieć i odpowiednio ułożyć całe życie małżeńskie i rodzinne tak, by ją można było w przyszłości w pełni zachować. Trzeba też uwzględnić sytuacje (wynikające z zaburzeń rytmu płodności kobiety, warunków życia i pracy, postawy współmałżonka i całego kontekstu pożycia małżeńskiego itp.) które usprawiedliwiają w określonych przypadkach odstąpienie od respektowania tej normy.

Z drugiej jednak strony trzeba przypomnieć o zasadniczej różnicy pomiędzy normami negatywnymi, a pozytywnymi. Pierwsze z nich, mające zazwyczaj formę zakazów, chronią jakieś ważne dla człowieka dobro - i w tym sensie wyznaczają granice, poza które człowiekowi przejść nie wolno. Przykazania Dekalogu - od piątego do dziesiątego - są tego dobrym przykładem. Przykazania te różną mają rangę (cięższym grzechem jest zabójstwo, niż kradzież), różnie też bywa z ich przestrzeganiem, różnice te nie wpływają jednak na ich sens i zakres obowiązywania. Kraść nie należy nigdy, nawet jeśli traktowane jest ono w społeczności jako stosunkowo niewielkie zło i jej zakaz jest notorycznie łamany. Natomiast normy pozytywne ("Będziesz miłował Pana, Boga swego…", "Czcij ojca swego i matkę swoją") kładą nacisk na postawę podmiotu i wyznaczają perspektywę rozwoju, doskonalenia człowieka). Oczywiście, nie wszystkie zakazy obowiązują bez wyjątku. Hierarchia norm polega na tym właśnie, by dobrze rozeznać, które w danej sytuacji są - mówiąc potocznie - "bardziej obowiązujące" (np.: mówienie prawdy, czy oszczędzenie bliźniemu bólu, by przywołać jeden z wcześniejszych przykładów). Nawet przykazanie "Nie zabijaj!" okazuje się kłopotliwe; tuż po tekście Dekalogu znajdujemy w Księdze Wyjścia katalog czynów, za których Prawo przewiduje śmierć (por. Wj 21, 12-19). Pomijając tu złożony problem kary śmierci zwróćmy uwagę, że katalog taki dookreśla zakres danej normy; w tym sensie trudno mówić o wyjątkach od niej, tak zwane wyjątki odnoszą się do zbyt ogólnie formułowanej normy.

Zakaz antykoncepcji jest zakazem: normą negatywną. Owszem, usprawiedliwiony jest "pozytywną" wizją małżeństwa, traktowany jest jednak jako warunek możliwości realizacji tej wizji, nie zaś jako ideał, ku któremu należy dążyć. Ten ideał jest wzniosły, bogaty i nie daj Boże, by go sprowadzać do dyskusji o metodzie regulacji poczęć. Tym niemniej, z powodów które usiłowałem wcześniej wyłuszczyć, Kościół traktuje aprobatę i stosowanie antykoncepcji jako poważną przeszkodę utrudniającą realizację małżeństwa w całym jego naturalnym i nadprzyrodzonym pięknie. Należy oczywiście brać pod uwagę wszelkie okoliczności, które utrudniają respektowanie tego zakazu; Kościół zachęca spowiedników, by odnosili się do wyznających te przewinienia penitentów z wielką cierpliwością i łagodnością. Czym innym jest jednak łagodne potraktowanie jakiegoś przewinienia, czy innym zaś uznanie, że żadnego przewinienia nie było. Można i bardzo potrzeba mądrej edukacji dotyczącej miłości małżeńskiej, nie znaczy to jednak, że przed osiągnięciem odpowiedniego jej poziomu antykoncepcja jest moralnie dopuszczalna. W rozumieniu Kościoła jej praktykowanie odsuwa bowiem małżonków od właściwego pojmowania więzi małżeńskiej - i dość ryzykowana byłaby "dialektyczna teza", zgodnie z którą droga do zrozumienia konieczności odrzucenia antykoncepcji wieść by miała poprzez jej "tymczasową" akceptację.

Co jednak z przypadkami wyjątkowymi? Wnikliwa analiza poszczególnych trudnych casusów nie jest tu możliwa, pragnę jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, moralne przesłanie Kościoła odnosi się do tych, którzy chcą wieść uczciwe małżeńskie życie, w szczególności zaś do katolików, którzy biorą sobie do serca zawarty sakrament i wyrażoną nim szczególną obecność Boga w akcie małżeńskim. Gdy kobieta skarży się, że męża "nic to nie obchodzi", a jej opór spowodować może rozpad małżeństwa i rodziny, tym bardziej zaś, gdy mamy do czynienia z "gwałtem w małżeństwie", a rodzina już jest nadmiernie liczna, to istotnie trudno wymagać od już udręczonej kobiety przestrzegania zakazu antykoncepcji. Wyznanie takie świadczy jednak o problemie znacznie poważniejszym, niż skrupuły związane z "pigułką" - i z całą pewnością "przymknięcie oczu" na jej stosowanie go nie rozwiąże. I tak jak nie można upraszczać takich dramatów małżeńskich, sprowadzając je do kwestii antykoncepcji, tak też naiwnością byłoby twierdzić, że "odpuszczenie" sobie wierności Kościołowi w tym zakresie rozwiąże małżeńskie konflikty lub bodaj pomoże w ich rozwiązaniu. Po drugie zaś, niewątpliwie metody NPR są trudniejsze od antykoncepcji i wymagają zarówno większego panowania nad sobą, jak i zharmonizowania z nimi warunków i typu pracy, która często stosowanie metod NPR bardzo utrudnia. Brzmi to wręcz karkołomnie: kto przytomny będzie uzależniał swe zawodowe zajęcia od tego, czy ułatwia ona stosowanie "kalendarzyka" lub podobne zabiegi?! Warto się jednak zastanowić, o czym takie zdziwienie świadczy. Pytamy przecież często i z troską, czy praca pozwala podtrzymać i rozwijać więzy rodzinne; badamy, czy nie jest szkodliwa dla zdrowia; zastanawiamy się, czy i jak wielką karierę społeczną lub finansową obiecuje. Jeśli nie rozważamy z tą samą powagą tego, jak się ona ma do pożycia małżeńskiego i jego praw, to znaczy, że tak naprawdę niewiele nas te prawa obchodzą. Pewnie, trudności w pogodzeniu pracy z pożyciem małżeńskim nie muszą prowadzić do jej porzucenia, tak jak nie zawsze rezygnujemy z niej z racji zdrowotnych, rodzinnych lub społecznych. Chodzi o to, by bodaj nie wyłączać z listy "małżeńsko-rodzinnych" kryteriów wartości pracy tych, które odnoszą się do pożycia małżeńskiego.

Raz jeszcze pragnę się zastrzec, że wiele problemów pozostawiłem na boku. Gdyby chcieć rozwinąć cały "artykuł o antykoncepcji" (by odwołać się znów do scholastycznej terminologii), to zawierać by on musiał znacznie więcej, niż cztery kwestie. W kolejnych należałoby zapytać, jakie jest znaczenie "argumentu ze statystycznej większości" katolików (w tym księży), którzy nie akceptują nauczania Pawła VI i Jana Pawła II, bliżej przeanalizować konsekwencje stosowania lub unikania antykoncepcji (w tym jej związku z poszanowaniem życia poczętego) itp. Myślę jednak, że istotna jest sama wizja miłości małżeńskiej, która zarysowana jest w encyklice Humanae vitae; wizja, której tylko niektóre zarysy próbowałem przedstawić, ale może też do dalszego uważnego myślenia o niej zachęcić

Ks. prof. Andrzej Szostek jest marianinem. Od 1998 r. rektor KUL, kierownik Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. W latach 70. był asystentem Karola Wojtyły w Katedrze Etyki KUL.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2003