Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Okazało się, że mieli rację, okazało się, że ich wielostronna działalność ma sens i przynosi wyraźne rezultaty. Obszerniej piszemy o tym w obecnym numerze „TP”. Dziś nikt nie ma wątpliwości co do tego, że ruch pro-life należy traktować poważnie. Sam ruch i stosowane przezeń metody przeszły ewolucję, dojrzały. Poważny kapitał doświadczeń pomógł oprzeć się demobilizującym działaniom mediów. Wiadomo już, że wykpiwane pikietowanie przed klinikami aborcyjnymi stało się dobrą okazją do nawiązania kontaktu z osobami zamierzającymi przerwać ciążę.
Co jest siłą tego ruchu, który nie wszędzie i nie zawsze jest skuteczny, ale wbrew prorokom klęski, klęski nie poniósł? Widzę kilka elementów, składających się na jego siłę. Najpierw, że cel „walki” – ochrona poczętego ludzkiego życia – trafia do wyobraźni i uczuć, może nawet do czegoś, co jest zakodowane w naturze człowieka. Jest w ochronie życia zasadnicza oczywistość. Nawet wśród zwolenników liberalizacji aborcji nikt nie głosi, że jest ona sama w sobie dobra.
Odejście od języka potępień i poniżania do uświadomienia, do rozwiniętej informacji. Odejście od sprowadzania problemu aborcji do kategorii religijnych. W kategoriach prawa naturalnego jest bardziej czytelna. Nie znaczy to lekceważenia argumentacji religijnej, lecz chroni przed błędem traktowania szacunku dla życia ludzkiego tak, jak się np. traktuje nakazy wykonywania praktyk religijnych.
Może takiemu postawieniu sprawy zawdzięczamy przechodzenie na stronę pro-life lekarzy wcześniej dokonujących aborcji. Taki przypadek opisał niedawno „Nasz Dziennik”: Abby Johnson, kierowniczka jednej z wielkich amerykańskich klinik aborcyjnych, zmieniła całkowicie nastawienie. Założyła organizację „There Were None” („I nie było już nikogo”), która ma pomagać osobom podejmującym podobne decyzje. Johnson uważa, że pomoc dla kobiet, które dokonały aborcji, jest dobrze rozwinięta, lecz osoby, które zamierzają porzucić pracę w klinikach aborcyjnych, odpowiedniego wsparcia nie mają.
Głosząc prawo człowieka do życia od chwili poczęcia – to jest kolejny silny punkt ruchów pro-life – wybierają one maksymalizm. Każde bezbronne życie ludzkie jest nietykalne i wymaga obrony. Zakładają, że nie da się pogodzić uznania życia ludzkiego za najwyższą moralną wartość z wyjątkową dopuszczalnością przerywania ciąży w konfliktowych czy dramatycznych sytuacjach. To prawda, efektem ich działań może być w sferze legislacyjnej kompromis, ale i ten bywa krokiem naprzód. Maksymalistyczne postawienie sprawy czasem pozwala osiągnąć to, co w danym momencie jest możliwe do osiągnięcia.
Pro-life to także szeroka (czy dostatecznie szeroka?) pomoc rodzinom/kobietom w sytuacjach, w których wizja przyjścia na świat dziecka budzi zrozumiałe obawy. Bez tego zaplecza wszelkie pouczenia będą trąciły hipokryzją. Arcybiskup Karol Wojtyła w 1974 r. skierował do swoich diecezjan odezwę, wzywającą do solidarności, także materialnej, w obronie zagrożonego życia. W efekcie powstał fundusz SOS, a w roku 1978 rozpoczął działalność dom samotnej matki. Ciekawe, że wszystkie próby napisania o tym w „Tygodniku” z reguły utrącała cenzura...
Zderzenie zasady o najwyższej wartości ludzkiego życia z dramatycznymi sytuacjami, o czym pisze Artur Sporniak, nie podważa samej zasady. Powiedziała mi kiedyś lekarz ginekolog, że wobec dylematu: „życie dziecka – życie matki” zawsze, nawet jeśli prawdopodobieństwo sukcesu jest minimalne, stara się ratować życie obojga. Czasem się udaje – powiedziała.