Prezydent zmiennym jest

Za rządów PiS Lech Kaczyński nie domagał się uznania, że współrządzi. Teraz walczy o to nieustannie. Negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej są więc eskalacją sporu politycznego i instytucjonalnego.

08.07.2008

Czyta się kilka minut

Gdy pisano obowiązującą dziś Konstytucję, dla znawców problematyki było oczywiste, że w Polsce powstanie klasyczny system parlamentarno-gabinetowy. Oceniając projekt stworzony w Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, prof. Zbigniew Witkowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika stwierdził pod koniec 1995 r.: "Określenie, że prezydent jest najwyższym przedstawicielem państwa, oznacza jedynie, że to on właśnie uosabia obecność państwa. Jest to ponadto stwierdzenie dające prezydentowi podstawy do podejmowania czynności czy akcji raczej o niewładczym charakterze, będących następstwem istnienia funkcji reprezentacyjnej prezydenta (np. zwyczajowe wystąpienia, udział w uroczystościach bądź kurtuazyjne wizyty)".

Konstytucyjne uregulowanie relacji prezydent-rząd prof. Witkowski opisywał następująco: "Politykę wewnętrzną i zagraniczną prowadzi  odtąd wyłącznie rząd [podkreślenia RG] co do zasady, a jeśli istnieją od niej wyjątki, to muszą być one od teraz wyraźnie określone" ("Ocena projektu Konstytucji RP Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego", red. Józef Krukowski, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1996, s. 50 i 51).

Kwaśniewski w cuglach Konstytucji

Ten opis z 1995 r. sprawdził się po wejściu w życie Konstytucji 17 października 1997 r. Zwłaszcza że wkrótce doszedł do władzy prezydent Aleksander Kwaśniewski, który zasadniczo trzymał się wyżej opisanego wzorca prezydentury. Oceniając działanie polskiej ustawy zasadniczej w latach 1997-2005, zespół konstytucjonalistów pod kierunkiem prof. Kazimierza Działochy pisał: "W badanym okresie (...) konstytucyjny mechanizm relacji pomiędzy Prezydentem RP a Radą Ministrów (...) funkcjonował bez istotnych i długotrwałych zakłóceń czy też nierozwiązanych konfliktów kompetencyjnych bądź politycznych. (...) Dotyczy to zarówno lat 1997-2001, czyli okresu swoistej kohabitacji pomiędzy prezydentem o lewicowej proweniencji politycznej a rządem centro-prawicowym (...), jak też okresu współfunkcjonowania tego samego piastuna urzędu Prezydenta z kolejnymi rządami o orientacji centrowo-lewicowej bądź lewicowej. (...) W relacjach pomiędzy Prezydentem RP a Radą Ministrów i jej prezesem potwierdzona została (...) prawidłowość, że każdy z wymienionych tu organów funkcjonuje w obrębie swego zakresu działania i przy wykorzystaniu przypisanych mu (...) kompetencji. Dotyczy to zwłaszcza instytucji Prezydenta RP, z uwagi na przyjętą w Konstytucji koncepcję prezydentury (jurydycznie) ograniczonej. (...) Tylko w sytuacjach objawiających się dymisją rządu lub istotnymi (szerszymi) rekonstrukcjami składu gabinetu następuje uaktywnienie prezydenta, głównie w zakresie poszukiwania szans uformowania nowej ekipy rządowej lub dokonania skutecznej rekonstrukcji dotychczasowego składu Rady Ministrów" ("Podstawowe problemy stosowania Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Raport końcowy z badań", red. KazimierzaDziałocha, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2006, s. 80-82).

Nowa jakość Kaczyńskiego

Sytuacja zmienia się diametralnie wraz z prezydenturą Lecha Kaczyńskiego. Najpierw, w okresie rządów PiS, nowy prezydent układa sobie zgoła idylliczne stosunki z rządem i większością parlamentarną, by następnie - po przegranych przez partię swego brata wyborach - ustawić się na pozycjach jawnie wrogich w stosunku do rządu.

I w jednym, i w drugim okresie Lech Kaczyński nie był prezydentem politycznie neutralnym. Różnica jest tylko taka, że o ile w okresie pierwszym nie domagał się uznania ogólnego domniemania kompetencji, o tyle w drugim nieustannie walczy o tego rodzaju uznanie. Rząd Donalda Tuska mu tego odmawia, stąd permanentna wojna między nimi.

Zaczęło się już w czasie formowania rządu, kiedy prezydent zaprotestował przeciwko kandydaturze Radosława Sikorskiego na stanowisko szefa MSZ. Lech Kaczyński początkowo dawał do zrozumienia, że ma w kwestii składu rządu kompetencje władcze. Twarda odprawa ze strony Donalda Tuska kazała mu nieco spuścić z tonu, aż w końcu wręczył nominację wszystkim nowym ministrom, Sikorskiego nie wyłączając.

Potem były próby wymuszenia zmian personalnych przez odmowę nominacji na stanowiskach ambasadorskich, generalskich i szefów służb specjalnych. Potem próby podporządkowania sobie ministra Sikorskiego. Następnie inicjatywy w zakresie polityki zagranicznej niekonsultowane z rządem. Niebagatelne znaczenie miały też wolty prezydenta w kwestii traktatu lizbońskiego, które również odcinały się od polityki rządu. W końcu przyszła rozgrywka w sprawie tarczy antyrakietowej.

Instytucje w służbie partii

Prezydent od dawna, jeszcze za rządów PiS, dawał Amerykanom sygnały bezwarunkowego poparcia dla tej idei. Można się z pomysłem tarczy spierać lub go popierać, ale stanowisko w rodzaju "damy wam wszystko, o co poprosicie" wydaje się czymś mało poważnym jak na przywódcę sporego państwa o niemałych aspiracjach w polityce międzynarodowej. Nic dziwnego, że szczególnie w tej kwestii rząd trzyma odmienną linię: tarcza tak, ale nie na każdych warunkach. Dlatego ostatnie działania prezydenta: wysłanie Anny Fotygi do USA z misją "licytowania w dół", a później konfrontacja ministra Sikorskiego z wiceministrem Waszczykowskim, włącznie z nagraniem ich rozmowy w pomieszczeniach Biura Bezpieczeństwa Narodowego - jest eskalacją sporu politycznego i zarazem sporu instytucjonalnego.

Rząd ma rację w planie merytorycznym: bezwarunkowy proamerykanizm nie jest panaceum na wszelkie kłopoty Polski w polityce międzynarodowej (podobnie jak euro-

fobia - na wszelkie nasze problemy w Unii). Ale ma też rację na planie instytucjonalnym: prezydent wedle naszej Konstytucji nie współrządzi, chyba że dobrowolnie umożliwi to przychylny mu politycznie rząd. Łatwo zresztą wyobrazić sobie, jak reagowaliby panowie Gosiewski, Karski, Kurski et consortes, gdyby rząd był PiS-owski, a prezydent Donald Tusk próbował w ten sposób rozszerzać swoje wpływy.

Lech Kaczyński diametralnie zmienił poglądy na prezydenturę po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych. Przedtem godził się na rolę prezydenta-notariusza, odtąd aspiruje do roli prezydenta współrządzącego z premierem, a w niektórych sprawach nawet nadającego ton. To pokazuje, jaki jest twardy grunt przekonań Lecha Kaczyńskiego co do optymalnych rozwiązań instytucjonalnych. Dobre instytucje, wedle prezydenta, to instytucje, które służą PiS-owi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2008