Posypią się iskry. Nadchodzi czas trudnej kohabitacji rządu z prezydentem

Wręczając nominację dla rządu Donalda Tuska prezydent Andrzej Duda rozpoczyna kolejny w dziejach Polski okres kohabitacji. Może być on dużo gorszy niż wojna o krzesło piętnaście lat temu.

13.12.2023

Czyta się kilka minut

Zaprzysiezenie rządu premiera Donalda Tuska przez prezydenta Andrzeja Dudę, Warszawa, 13 grudnia 2023 / Fot. Zbyszek Kaczmarek / Forum
Zaprzysiezenie rządu premiera Donalda Tuska przez prezydenta Andrzeja Dudę, Warszawa, 13 grudnia 2023 / Fot. Zbyszek Kaczmarek / Forum

W historii III RP już nie raz mieliśmy do czynienia z okresem współistnienia rządu pochodzącego z jednego obozu politycznego – z prezydentem z innego. Zawsze był to czas konfliktów, często niepotrzebnie zużywający energię rozwijającego się dynamicznie kraju. Wielu ekspertów uważa jednak, że przyszła kohabitacja Tuska z Dudą będzie jeszcze gorsza niż jego współrządzenie z Lechem Kaczyńskim w latach 2007-2010, które już było pasmem ciągłych sporów.

Pól do konfliktów może być bardzo wiele, na czele z próbą szybkiej zmiany porządków w mediach publicznych oraz z całym planem Tuska „posprzątania” po rządach PiS, z czym zapewne nie będzie zgadzał się prezydent, skoro w swoim przemówieniu podczas inauguracji Sejmu mówił o ostatnich 8 latach jako o jednym z najlepszych okresów w dziejach Polski.

Prezydent nie będzie akceptował zamiarów nowej większości wobec wymiaru sprawiedliwości, zwłaszcza jeśli będą zmierzać do zakwestionowania setek jego nominacji dla sędziów, których status większościowa koalicja uważa za problematyczny, bo powołani zostali na wniosek niekonstytucyjnej neo-KRS. Podobnie może być w sytuacji, w której koalicja będzie starała się zakwestionować sędziów Trybunału Konstytucyjnego, zwanych przez nią „dublerami”, zaprzysiężonych przez Dudę w 2015 r.

Zdaniem senatora Sławomira Rybickiego, który w przeszłości był zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie będzie to łatwa współpraca. Andrzej Duda w kilku wywiadach dla prawicowych mediów zapowiedział już, że istnieje pewna granica, której w relacjach z przyszłym rządem nie przekroczy. To kwestie praworządności. – Mówił, że będzie jej strzegł i nie będzie się godził na naruszanie konstytucji. Takie zapowiedzi paradoksalnie nie świadczą o dobrych intencjach prezydenta i przyjaznych zamiarach. Andrzej Duda wyznacza dziś granicę, którą sam wielokrotnie przekraczał – mówi Rybicki.

Bitwa o stanowiska w Unii

Po powierzeniu rządowej misji Mateuszowi Morawieckiemu decyzja Dudy była komentowana jako sygnał, że prezydent chce potwierdzić swój ścisły związek z prawicą, a nawet stać się nieformalnym liderem PiS, który po zakończeniu prezydentury wprost zawalczy o przywództwo w partii. Jeśli takie są jego rzeczywiste zamiary, kohabitacja okaże się ciężka, bo Duda będzie występował jako lider opozycji i jedyna siła mogąca skutecznie blokować plany rządu dzięki prawu weta. Nie będzie więc szans, by podpisywał jakiekolwiek ustawy, które będą nie po myśli PiS. 

Do aktywnej roli politycznej ma prezydenta namawiać nowy szef jego gabinetu Marcin Mastalerek, który w kontekście współpracy obu ośrodków władzy powiedział niedawno znamienne zdanie: „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Zadeklarował też złowróżbnie w rozmowie z Wprost.pl, że jeśli premier Tusk wróci do strategii totalnej wojny z prezydentem, tak jak w latach 2007-10, Andrzej Duda stawi mu czoło.

Można się spodziewać, że główną linią frontu będzie polityka zagraniczna, zwłaszcza ta związana z kwestiami unijnymi. Krótko przed końcem Sejmu poprzedniej kadencji przyjęta została bowiem ustawa, która bardzo wzmocniła kompetencje prezydenta. Duda otrzymał m.in. prawo opiniowania (i blokowania) polskich kandydatów na stanowiska unijne, ma mieć też wpływ na ustalenie priorytetów polskiej prezydencji, przypadającej w pierwszej połowie 2025 r., i brać w tym czasie udział w posiedzeniach Rady Europejskiej.

Politycy nowej większości przekonują, że wspomniana ustawa jest niekonstytucyjna. Tak uważa np. senator KO Grzegorz Schetyna, w przeszłości marszałek Sejmu, a później minister spraw zagranicznych. – Konstytucja jest bardzo precyzyjna, to rząd jest odpowiedzialny za politykę zagraniczną. Chcemy, by prezydent w odpowiedzialny sposób to zaakceptował – mówi Schetyna.

Z zarzutem niekonstytucyjności ustawy nie zgadza się kategorycznie poseł PiS Paweł Szrot, do niedawna szef gabinetu prezydenta, a wcześniej zastępca szefa kancelarii premiera. – Jeśli politycy obecnej sejmowej większości chcą ją wzruszyć, niech zastosują konstytucyjne środki prawne, czyli nowelizację lub wniosek do Trybunału – mówi Szrot. Jego zdaniem ułożenie współpracy między Dudą a Tuskiem w sprawach zagranicznych wciąż jest możliwe, i to na podobnych zasadach, jak współpraca prezydenta z premierem Morawieckim. W gestii prezydenta byłyby relacje transatlantyckie i kierunek wschodni, natomiast w gestii premiera – relacje we wspólnocie europejskiej. Można jednak wątpić, czy sejmowa większość się na taki podział zgodzi.

Krzesło symbolem władzy

W przeszłości to właśnie podział kompetencji w sprawach międzynarodowych wywoływał w czasach kohabitacji najostrzejsze konflikty. Napięcia zdarzały się nawet wtedy, gdy głowy państw wywodziły się z tego samego obozu politycznego, co szefowie rządów. Wystarczy przypomnieć „szorstką przyjaźń” Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera, która przerodziła się w niemal otwarty konflikt przy okazji uroczystości związanych z wejściem Polski do UE w 2004 r.

Najsłynniejsza była jednak „wojna o krzesło” między premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem Lechem Kaczyńskim podczas szczytu unijnego jesienią 2008 r. Wcześniej obóz prezydenta oskarżał Tuska, że nie udostępnił Kaczyńskiemu samolotu na przelot do Brukseli i prezydent musiał go sobie sam wyczarterować. W końcu na szczyt dotarł w ostatniej chwili, a wchodząc na salę poklepał premiera Tuska po plecach.

Przykładów na trudną kohabitację w latach 2007-10 było wiele, a spory tym silniejsze, że obaj politycy stali na czele rywalizujących obozów – PO i PiS. Obaj też walczyli między sobą w wyborach prezydenckich w 2005 r. i w 2010 r. spodziewano się, iż stoczą bój w kolejnych – plany te przerwała tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem. 

Wcześniej jednak iskry sypały się non stop. Prezydent nie chciał zaakceptować kandydatury Radosława Sikorskiego na szefa MSZ (jako uciekiniera z PiS), a gdy ten mimo wszystko został ministrem, jego relacje z prezydentem były pełne napięć. Z kolei Tusk blokował powstanie w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej, co wynegocjował Lech Kaczyński z prezydentem USA Georgem W. Bushem. Gabinet lidera PO zmienił w tej sprawie zdanie dopiero po agresji Rosji na Gruzję w 2008 r.

Stosunki Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim to jednak nie tylko trudne karty. Pozytywnym aspektem ich kohabitacji było przezwyciężenie impasu wokół ratyfikacji przez Polskę Traktatu Lizbońskiego. Choć na dokument zgodzili się na forum unijnym w 2007 r. prezydent Lech Kaczyński i jego brat Jarosław jako premier – rok później ten drugi jako lider PiS nie chciał jednoznacznie poprzeć ratyfikacji, obawiając się rozłamu w partii. Jego brat zadeklarował wówczas z trybuny sejmowej, że on dokument podpisze, jeśli parlament go do tego upoważni. Deklaracja ta padła po wielogodzinnej, prywatnej rozmowie Lecha Kaczyńskiego z premierem Tuskiem w ośrodku prezydenckim w Juracie.

Afera szpiegowska

Sam Andrzej Duda ma już w swoim dorobku krótki okres kohabitacji. Między zaprzysiężeniem na prezydenta w sierpniu 2015 r. a listopadem tego samego roku koegzystował politycznie z rządem PO-PSL, kierowanym przez Ewę Kopacz. W tym okresie nie spotkał się ani razu z panią premier, poza wspólnym udziałem w oficjalnych uroczystościach, choć szefowa rządu głośno domagała się takich rozmów. 

Sławomir Rybicki zwraca uwagę, że dziś poziom konfliktu jest wyższy niż w czasach kohabitacji Tuska i Kaczyńskiego, a poza tym obaj znali się dobrze z Trójmiasta i być może właśnie ten fakt miał znaczenie dla przebrnięcia przez niektóre polityczne rafy. 

– Relacje osobiste, jakie miał Donald Tusk z Lechem Kaczyńskim, mają w polityce znaczenie, bo łatwiej komunikować trudne kwestie. W przypadku prezydenta Dudy takich możliwości nie ma, jest politykiem młodszego pokolenia, nie miał takich relacji z Tuskiem jak Lech. Będzie to chyba trudniejsza kohabitacja niż tamta – przewiduje.

Relacja Tuska z Kaczyńskim czy Dudy z Kopacz to nie jedyne okresy kohabitacji w III RP. Pierwszy taki czas to lata 1993-95, gdy prezydent Lech Wałęsa współrządził z „postkomunistycznym” rządem SLD-PSL. Tamta kohabitacja obfitowała w wiele trudnych momentów, a pod naciskiem Wałęsy koalicja dokonała na początku 1995 r. zmiany premiera. Lidera PSL Waldemara Pawlaka zastąpił Józef Oleksy z SLD. To wtedy jedyny raz w III RP powstał rząd wskazany w drugim kroku konstytucyjnym przez Sejm, który prezydent potem zaprzysiągł, a więc sytuacja analogiczna do obecnej.

Współpraca Wałęsy z Oleksym była jeszcze trudniejsza. Prezydent zarzucał premierowi, iż wbrew jego woli pojechał na obchody 50-lecia zakończenia II wojny światowej do Moskwy. A już po przegranych przez Wałęsę wyborach, tuż przed zaprzysiężeniem jego następcy Aleksandra Kwaśniewskiego, doszło do najostrzejszego kryzysu, gdy związany z Wałęsą szef MSW Andrzej Milczanowski oskarżył urzędującego premiera Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji.

Kolejna kohabitacja to lata 1997-2001, gdy kierowany przez Jerzego Buzka rząd AWS-UW współistniał z wywodzącym się z SLD prezydentem Kwaśniewskim. Tu relacje były lepsze niż w czasach Wałęsy; czuło się wyraźnie wyższą kulturę polityczną. Ale i wtedy nie obyło się bez poważnych napięć – Kwaśniewski zarzucił UOP manipulowanie dotyczącymi go dokumentami dawnej SB, gdy poddawał się procedurze lustracyjnej przed kolejnymi wygranymi wyborami prezydenckimi w 2000 r.

Były marszałek Senatu Tomasz Grodzki mimo wszystko wierzy, że relacje obecnego prezydenta z premierem Tuskiem uda się jakoś ułożyć. – Ostatnio Sejm był w rękach PiS, Senat w rękach demokratycznej większości, ale na roboczo nasze relacje z panią marszałek Elżbietą Witek, w sprawie ustalania terminów czy też przyjmowania delegacji zagranicznych, były dobre – przyznaje Grodzki. – Ciągle wierzę, że ludzie, którzy zajmują najważniejsze stanowiska w państwie, mają przed oczami jego dobro. Jeśli to nimi kieruje, a mam nadzieję, że tak jest, to jestem przekonany, że kohabitacja nie będzie łatwa, ale będzie możliwa. Ufam, że pan prezydent wzniesie się ponad podziały, czego dał w przeszłości parę przykładów, choćby w sprawie zawetowania ustawy o TVN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Z wykształcenia biolog, ale od blisko 30 lat dziennikarz polityczny. Zaczynał pracę zawodową w Biurze Prasowym Rządu URM w czasach rządu Hanny Suchockiej, potem był dziennikarzem politycznym „Życia Warszawy”, pracował w dokumentującym historię najnowszą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Iskry się posypią