Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Prawo i Sprawiedliwość głosi potrzebę zmiany Konstytucji, ale na razie przecież obowiązuje obecna ustawa zasadnicza. Jednak nawet w planach PiS prezydent nie ma być przybudówką rządzącej partii - przeciwnie: ma stać poniekąd ponad partiami i wywierać istotny wpływ na bieg spraw państwowych. To, co obserwujemy w praktyce politycznej tej prezydentury, nie jest zgodne ani z duchem obowiązującej Konstytucji, ani z wizją konstytucyjną PiS.
Prezydent Kaczyński od początku, od słynnego "melduję Panie Prezesie" w dniu wyborczego zwycięstwa, zaakcentował ten kierunek i tego kierunku się, niestety, trzyma. Głowa państwa konsekwentnie brała stronę PiS podczas kryzysu parlamentarnego w styczniu, potem dała się użyć jako narzędzie w rozgrywce politycznej tej partii z żonglowaniem konstytucyjnym terminem uchwalenia budżetu, zawsze powtarzała stanowisko PiS w sporze z PO. Teraz, z okazji II Kongresu Prawa i Sprawiedliwości, prezydent wprawdzie zrzekł się członkostwa w tym ugrupowaniu, ale w wystąpieniu kolejny raz nie pozostawił wątpliwości, z kim trzyma w polskiej polityce.
Było takie, zapomniane już, spotkanie prezydenta z liderami PO w połowie stycznia. Mniejsza o jego przebieg: ważne jest to, jak prezydent zachował się tuż po nim. Otóż Lech Kaczyński odczekał, aż jego goście opuszczą Pałac Prezydencki, po czym urzędnicy prezydenccy skomentowali dla mediów zakończone przed chwilą spotkanie tak, że było jasne, iż i tym razem prezydent sprzyja PiS (naturalnie, liderzy PO też zwołali konferencję prasową, na której ogłosili swoje oceny). To był klasyczny przykład na to, że Lech Kaczyński nawet nie stara się sprawiać wrażenia, że przemawia w imieniu wszystkich Polaków, w tym także w imieniu tych, którzy na niego nie głosowali. Przeciwnie: podkreśla, że identyfikuje się z jedną Polską przeciwko innej Polsce.
Gdyby Lech Kaczyński zwalczał politycznie PiS (dopuśćmy na chwilę taką polityczną fantazję), nie byłoby lepiej z perspektywy wymagań najwyższego urzędu w państwie. Nie o to bowiem chodzi, że głowa państwa popiera akurat tę konkretną partię. Chodzi o to, że Lech Kaczyński najwyraźniej nie rozumie, iż jest coś niestosownego w tym, że głowa państwa angażuje się po stronie jakiejkolwiek partii.