Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tygodnik” czytany w krajobrazie Orawy, na pewno jednym z najpiękniejszych w Polsce, okazał się jeszcze ciekawszy niż zawsze, gdy dostaje się go „w całości", będąc z daleka od ulicy Wiślnej. W numerze poprzednim szczególnie poruszyła mnie rozmowa między Jerzym Owsiakiem („Przystanek Woodstock”) a księdzem Andrzejem Dragułą („Przystanek Jezus” - w tym samym miejscu i czasie). Pisałam już kiedyś o sporze między organizatorami, zmartwiona, że w ogóle coś takiego mogło zaistnieć. Minęło, zdawałoby się bezpowrotnie, aż tu z tekstu w „Tygodniku” dowiaduję się, że znów jest kryzys. I to poważny. A tu serce przy obu skonfliktowanych stronach. Chciałoby się widzieć co roku oba "Przystanki" obok siebie i cieszyć się z tego. Ale przyczyny owego "nie" Owsiaka są bardzo poważne, myślę. I leżą poza wszelkimi intencjami „Przystanku” księdza Draguły.
To daje się wyczytać ze wszystkich wypowiedzi Owsiaka w tej rozmowie. Był zapewne dosłownie otoczony „polowaniem” mediów na ową konfrontację, w intencji dziennikarzy im drastyczniejszą, tym bardziej godną uwagi. Przecież z tegoż pola i namiotu nadawało Radio Maryja - o czymże, jak nie o grzesznej młodzieży, ich grzesznym idolu i apostołach? A ilu jeszcze dziennikarzy zajmowało się tym samym zestawieniem, zbierając choćby i najbardziej powierzchowne obserwacje, prowokując niekoniecznie głębokie odezwania, zadając wścibskie pytania? Kto może mieć ochotę na bycie tego rodzaju „tematem”? Mimo to odkładałam „Tygodnik” z przekonaniem, że ksiądz Draguła doczeka się spełnienia swojej najważniejszej nadziei - że pojawi się na tym samym polu, tyle że bez „szyldu”, o który przecież mu nie chodzi. Pointą rozmowy nie jest ostatnia odzywka Jerzego Owsiaka, tylko do końca cierpliwe słowa księdza. I dalej mam nadzieję, że tak będzie, mimo iż stała się pewna sprawa fatalna: oto równoległy datą do numeru „TP” numer innego tygodnika katolickiego zamieścił... tekst księdza Draguły o sporze z Owsiakiem, tyle że przedstawiający stan rzeczy sprzed owej rozmowy. Tekst poważny, ale jednak osądzający autora „Przystanku Woodstock”. Po co? Takie teksty pisze się po przegranej, a tu starania trwały. Redakcja informuje w nocie, że tekst pochodzi z książki ks. Draguły, a więc powstał na pewno sporo czasu temu. Czy autor nie został o tym powiadomiony, dzięki czemu mógłby wycofać tekst, skoro przygotowywał rozmowę? Nie wiem, jest to dla mnie przykład, jeszcze jeden, gdy nieustająca ciekawość medialna, pogoń za sensacjami w tym, co jest pracą nieporównywalnie ważniejszą i bardziej odpowiedzialną, raczej szkodzi niż pomaga.
Bywa, że tęsknię za brakiem jadu jako składowej mediów. Za przeglądem prasy, który nie będzie cytowaniem nienawistników ani szydzeniem z rywali (przykładów na razie nie podam). Za tekstami nie o krzywdach własnego świata i wrogach naokoło, tylko o dobrych ludziach i ich dobrej działalności. Za wróżbami budzącymi nadzieję, a nie przepowiadającymi klęski. Zdawałoby się, że w mediach katolickich nie powinno być z tym kłopotu - a bywa różnie. Na Orawie poznałam lokalny dodatek do jednego z tygodników katolickich - czterostronicową gazetkę z masą informacji ważnych dla tamtejszych ludzi, dostarczającą im potrzebnej wiedzy, a i stawiającą problemy. Żadnych ataków, żadnych narzekań. Aż szkoda, że ten przykład nie jest bardziej zaraźliwy.
Ale zostają książki. Przeczytałam ostatnio coś zaskakującego: pogodną opowieść o chorobie, lata trwającej nieuleczalnej chorobie najbliższego człowieka autorki i o tym, jak tę chorobę dźwigał on sam i cały dom. Opowieść niedawno wznowił Pax (Łucja Hertzowa, „Sztafeta miłości”). Szkoda, że biografia bohatera, nauczyciela licealnego, jest tak szczupła i bez dat, ale siła pogody, jaką ta relacja w sobie kryje, pogody nie kłamanej ani naiwnej, bardzo mocno zakorzenionej, pozostawia czytelnika też pokrzepionym. Dobrze jest trafić na taką lekturę.