Prawica bierze wszystko

Rządzi nami partia, która na swoją kolej czekała osiem lat, jej „ławka” chcących objąć medialne stanowiska jest długa.

25.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla „TP”

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Zacznijmy od informacji dla ministra kultury Piotra Glińskiego: to „Tygodnik” poprosił Katarzynę Janowską o wywiad, a nie odwrotnie.

KATARZYNA JANOWSKA: Wbrew temu, co twierdził minister – nie chodziłam po mediach i się nie żaliłam. Zrezygnowałam z funkcji dyrektora TVP Kultura, bo nie lubię odgrywać roli ofiary. A potem, pytana przez dziennikarzy o motywy tej rezygnacji, odpowiadałam.

„Pluszowa i aksamitna pani Janowska”. Też o Pani.

To przyjemne, dziękuję. Pluszowa i aksamitna, czyli chyba delikatna i przyjemna?

Chyba.

Mówiąc serio: trochę mnie te wypowiedzi zaskoczyły. Panu ministrowi udało się w jednym wywiadzie obrazić kilka osób, zresztą znacznie ważniejszych niż ja, m.in. panią minister Omilanowską.

To nowa jakość w naszym życiu publicznym, że politycy oceniają dziennikarzy, a nie na odwrót?

To rzeczywiście novum. I jeden z powodów mojego odejścia z mediów publicznych. Oczywiście: one były upolitycznione przez całe 26 lat. W TVP był prezes Juliusz Braun i dwaj członkowie zarządu kojarzeni z PSL i SLD, więc istniał podział stref wpływów.

Przed objęciem przeze mnie funkcji szefowej anteną kierował Krzysztof Koehler, który przyszedł z kolei, gdy PiS poprzednio „odzyskiwało” TVP Kultura, stację stworzoną półtora roku wcześniej przez Jacka Wekslera i Jerzego Kapuścińskiego. Z nimi zresztą prezes TVP Bronisław Wildstein pożegnał się w trzydziestosekundowej rozmowie.

„TVP Kultura odzyskana”. Z czym się Pani ten nagłówek kojarzy?

To pewnie z jakiegoś prawicowego portalu, po ostatniej zmianie kierownictwa.

Z prawicowego, ale po poprzedniej zmianie, czyli po Pani przyjściu. Czym tamto odzyskanie różniło się od tego?

Po raz pierwszy na tę skalę politycy domagali się usunięcia nieprzychylnych im dziennikarzy. Posłanka Pawłowicz jeszcze przed wyborami mówiła o jednej z dziennikarek, że „jak przyjdziemy, to proszę szykować sobie dłuższy urlop”.

Czyli forma, styl, tempo. Coś jeszcze?

Nowa władza poszła na całość. W tzw. małej ustawie medialnej wprowadzono zasadę, że prezes TVP jest mianowany przez ministra skarbu. W dodatku nie ma kadencyjności, więc prezes jest prezesem, dopóki podoba się to tym, którzy go nominowali. Zmarginalizowano rolę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która do tej pory musiała akceptować kandydatów rekomendowanych na stanowisko prezesa przez Radę Nadzorczą TVP.

O Jacku Kurskim już się mówi, że jest na wylocie...

...bo – jak głosi plotka – w ocenie politycznych mocodawców jest zbyt pluszowy i aksamitny [śmiech].

Po małej mamy teraz projekt dużej ustawy. I zmianę statusu prawnego mediów publicznych oraz sposobu ich finansowania, z opłatą audiowizualną zamiast abonamentu, którego nikt nie chciał płacić. Pani ten kierunek zmian z początku chwaliła.

Kiedy politycy zaczęli mówić o założeniach do ustawy, widziałam w tym szansę. Jako szefowa TVP Kultura musiałam nieustannie zabiegać o środki z zewnątrz. Miałam więc nadzieję, że dzięki zmianom będzie można normalnie funkcjonować, nie chodząc na żebry.

Tyle że to nie jedyne założenie ustawy. Zmiana charakteru prawnego mediów publicznych sprawi, że nastąpi automatyczna wymiana kadr.

Ona już nastąpiła, ale teraz rewolucja może dotrzeć o jeszcze jedno piętro niżej. Bo przecież wszystkich się jeszcze nie pozbyto.

Odeszło wiele osób, w tym postaci zasłużone dla kultury, jak zwolniony z TVP dokumentalista Andrzej Fidyk, Grażyna Torbicka, która sama zrezygnowała, czy Jerzy Sosnowski, wyrzucony z radiowej Trójki.

Odejście Grażyny wiąże się z dyskusją o filmie „Ida”. Nadano go w jej cyklu „Kocham Kino”, poprzedzając emisję ideologicznym komentarzem prawicowych recenzentów. Wszystko bez wiedzy Torbickiej, która – ze swoim dorobkiem – jak rozumiem, nie mogła sobie na coś takiego pozwolić. Sosnowski? Zwolniono człowieka, który nigdzie się nie wybierał i nigdy nie był radykalny w sądach. Najdziwniejszy jest przypadek Fidyka. Jako TVP Kultura wyprodukowaliśmy – we współpracy z telewizją Arte – jego film dokumentalny o Lechu Wałęsie. Przypuszczam, że nie ujrzy szybko światła dziennego... Nie potrafię pojąć, dlaczego wybitny dokumentalista został zwolniony po ponad 30 latach w TVP! A właściwie mam tylko jedną interpretację: przyjęto zasadę „bierzemy wszystko”. Rządzi nami partia, która na swoją kolej czekała osiem lat, więc jej „ławka” chcących objąć stanowiska jest długa. Pytanie, czy – tak jak odwołany już prezes stadniny w Janowie – liczą, że nowa praca „stanie się z czasem ich pasją”?

Zmiana kolejna: media „narodowe” zamiast „publicznych”.

Dla mnie ten przymiotnik jest wykluczający. Jestem zwolenniczką mediów publicznych, które służą ludziom żyjącym w Polsce, a ci nie muszą być przecież członkami narodu. Przymiotnik „narodowy”, tak jak interpretują go rządzący, kojarzy się ze zbitką „Polak-katolik”. Niedawna manifestacja narodowców w kościele tylko to potwierdza.

W mediach publicznych – powtarza wiceminister kultury Krzysztof Czabański – będzie się teraz kłaść większy nacisk na polską tradycję i chrześcijańskie wartości, które, zdaniem ministra, były zaniedbywane.

To nieprawda. Media publiczne pokazywały wiele uroczystości związanych z Kościołem. Na naszym kulturalnym poletku – np. w „Hali odlotów” – rozmawialiśmy na ten temat wielokrotnie. Po wyborze papieża Franciszka zrobiliśmy specjalne wydanie „Hali”. Osobiście prowadziłam debatę transmitowaną w TVP w ramach Dziedzińca Dialogu, w której brali udział abp Gianfranco Ravasi, Adam Michnik, Marek Jurek, Wiktor Osiatyński.

Co do obecności tradycji i kultury polskiej na antenie TVP Kultura, to każdy, kto nas oglądał, wie, jak dużą wagę do tego przykładaliśmy. 140 godzin transmisji live z Konkursu Chopinowskiego to tylko jeden, ale mocny przykład.

A może ten spór to kolejny dowód, że tak jak Polska jest pęknięta na pół, tak na pęknięcie są skazane kultura i media?

Rzeczywiście, od czasu katastrofy smoleńskiej to pęknięcie dramatycznie się pogłębia. Przypomina mi się esej Jana Józefa Lipskiego „Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy”. Pisał m.in., że miłość do wszystkiego, co polskie, to często formuła narodowej głupoty. Bo polskie było i jest ONR, Bereza, Brześć. Patriotyzm, jego zdaniem, to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji. Szowinizm, ksenofobia, egoizm narodowy nie dają się pogodzić z nakazem miłości bliźniego. A patriotyzm – w ocenie Lipskiego – jak najbardziej. Miłość w obrębie jednej wspólnoty narodowej nie powinna być równoznaczna z niechęcią wobec obcych czy inaczej myślących. Może warto wrócić do tych dyskusji? Ustalić katalog rozbieżności, po to, by stworzyć katalog tego, co wspólne?

Dzisiaj zamykamy się w swoich niszach, budujemy zasieki, nie chcemy się wysłuchać. Przeraża mnie, dokąd to może zaprowadzić.

Telewizja publiczna, która jest zawsze w rękach jakiejś opcji, poprzez polityczne zaangażowanie traci szansę na bycie miejscem dyskusji.

Ma Pani na myśli również TVP Kultura za Pani kadencji?

Być może nurt konserwatywny, prawicowy rzeczywiście nie miał na naszej antenie wystarczającej reprezentacji? Może trzeba było się otworzyć bardziej? Na pewno próbowaliśmy, zapraszając np. do „Hali odlotów” ludzi z bardzo różnych stron.

Ze strony konserwatywnej pamiętam prof. Zybertowicza, red. Jankego, a nawet Wojciecha Cejrowskiego czy Krzysztofa Bosaka. Ale raczej na zasadzie: prawicowiec i reszta świata. Tak jakbyście chcieli jednym wyrazistym gościem „odfajkować” pluralizm.

„Hala” nie była programem politycznym, w którym obowiązuje parytet głosów. To były dyskusje, w których punktem wyjścia były wydarzenia kulturalno-społeczne. Zależało nam na szerokiej palecie poglądów, a nie na trywialnym starciu „lewo” kontra „prawo”.

Poza tym zaproszenie gościa z „tamtej strony” wcale nie było łatwe.

Odmawiali?

I to często. W „Hali” trzymaliśmy się zasady, że wśród uczestników przeważają kobiety, a z prawicy chcieli przychodzić sami mężczyźni. Jak się wreszcie trafiała jakaś kandydatka, to bywało, że jej szef-mężczyzna wyznaczał siebie w jej zastępstwie.

Choć gościliśmy kilka razy Joannę Lichocką, była też u nas Małgorzata Terlikowska. Z artystkami był jeszcze większy kłopot. Zapraszaliśmy np. Ewę Dałkowską, ale odmawiała.

Byłam ciekawa, jak ta sytuacja będzie wyglądać po powołaniu na moje miejsce Mateusza Matyszkowicza. Wyobrażałam sobie, że on te kobiety prawicy lepiej zna. Ale prawie wszystkie programy publicystyczne prowadzą mężczyźni, a w „Trzecim punkcie widzenia”, w którym obowiązuje zresztą jeden punkt widzenia, dyskutuje ze sobą trzech panów. Programy, w których biorą udział tylko mężczyźni, nazywałam „irańską telewizją”. W Polsce kobiety są aktywne we wszystkich sferach życia, a szczególnie w kulturze. Media powinny to odzwierciedlać.

Matyszkowicz udzielił wywiadu „TP”. Pytany o nazwiska artystów pomijanych według niego w mediach, wymieniał kompozytora Pawła Łukaszewskiego, rzeźbiarza Jacka Adamasa, a z pisarzy m.in. Jarosława Jakubowskiego, Wojciecha Kudybę czy Przemysława Dakowicza. Mówił, że w głównych mediach „wrażliwość kulturalna była zbyt wąska i należy ją rozszerzyć”.

Powtarzam: całkiem możliwe, że kogoś pominęliśmy, że nie przeczytaliśmy jakichś ważnych książek, nie zobaczyliśmy wystaw.

Czekam z ciekawością na Gwarancje Kultury, czyli nagrody kierowanej przeze mnie do niedawna stacji, przyznawane zawsze w kwietniu w rocznicę powstania TVP Kultura. Bardzo pracowałam nad umocnieniem tej marki i ciekawa jestem, do kogo trafią Gwarancje w tym roku. Byłoby wspaniale, gdyby pan Matyszkowicz wypełnił światopoglądową lukę, nie tracąc tego, co się działo w TVP Kultura za mojego szefowania.

Nie traci?

Publicystyka zmieniła się całkowicie.

Widziałam jeden program, który przykuł moją uwagę: rozmowy prowadzone przez Łukasza Orbitowskiego.

Na antenę TVP Kultura wrócił wspomniany przez Panią „Trzeci punkt widzenia”, z Dariuszem Karłowiczem, Markiem A. Cichockim i Dariuszem Gawinem. Podobno to Pani zdjęła go z ramówki.

To nieprawda: program został zdjęty półtora roku przed moim przyjściem, przez dyrektora Koehlera.

Ale nie odwiesiła go Pani.

Nikt – ani poprzednia dyrekcja, ani autorzy, ani redaktorzy – nie poinformowali mnie, że jakiś program czeka na odwieszenie.

Przyszła Pani do TVP z ustaloną reputacją światopoglądową. W dużej mierze przez dotyczący Smoleńska wstępniak z „Przekroju”, którego była Pani naczelną. Żałuje Pani tego wstępniaka?

A dlaczego miałabym żałować?!

Pytam o fragmenty, w których uznawała Pani akcję Dominika Tarasa, organizatora happeningu przy krzyżu nieopodal Pałacu Prezydenckiego tuż po katastrofie – za wspaniałą akcję obywatelską.

Rzeczywiście, zobaczyłam tam budzące się społeczeństwo. Uznałam, że jeśli pojawia się pod krzyżem grupa młodych ludzi, którzy – w sposób mniej lub bardziej dyplomatyczny – próbują rozbić tę całą sytuację napięcia, patosu i konfrontacji żartem oraz śmiechem...

...sikaniem na znicze, układaniem krzyża z puszek piwa Lech...

Ale przy dużych zbiorowościach zawsze się może coś takiego wydarzyć! Czy jeśli 10 kwietnia niektórzy ludzie prezesa Kaczyńskiego atakują dziennikarzy, to mam powiedzieć, że wszyscy ci świętujący chcą awantury zamiast oddawać cześć zmarłym? Nie.

„Nihilistyczna rewolta spod znaku Tarasa i Palikota” – mówił dwa tygodnie temu w „Trzecim punkcie widzenia” Karłowicz.

Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem. To był obywatelski zryw z elementami wybryków, które nie powinny mieć miejsca.

W tym samym programie Marek Cichocki opowiedział o swojej wizycie w księgarni kilka lat po Smoleńsku. Zajrzał do „Dziennika” Jerzego Pilcha, by zobaczyć, co autor zapisał pod datą 10 kwietnia 2010 r. Okazało się, że nic. Cichocki pyta: czy naprawdę Żeromski, Miłosz, inni wielcy nie mieliby nam nic do powiedzenia o takim wydarzeniu?

Pamiętam, że rozmawiałam z Jerzym na temat odcinka „Dziennika” po tragedii smoleńskiej. Powiedział, że potrzebuje czasu, by o tym napisać. A co do powinności artystów, nie mam takich wymagań, jak pan Cichocki. Nie oczekuję od nich komentowania bieżących wydarzeń. Jestem zresztą przekonana, że echa tamtej tragedii wrócą, gdy artyści uznają, że temat „przetrawili” i mają artystyczny pomysł, by o tym opowiedzieć.

Pomysł na sztukę o Polsce współczesnej znalazł Przemysław Wojcieszek. Ale wszyscy mówią o jednej scenie: bohater onanizuje się słysząc komendę „pull up!”. Prezes Kurski zdjął odcinek programu „Pegaz”, w którym wystąpił Wojcieszek.

Starałabym się to zrozumieć, gdyby np. dyrektor Matyszkowicz wyemitował w TVP Kultura spektakl. Ale tutaj mamy artystę, który o tym spektaklu opowiada. To cenzura sensu stricto!

Dyrektor Matyszkowicz tłumaczył zdjęcie „Pegaza” problemami technicznymi. A prezes Kurski przyznał, że chodziło też o wątek smoleński. W ten sposób podważył autorytet dyrektora TVP Kultura.

Jak by Pani w takiej sytuacji postąpiła?

Podałabym się do dymisji. Ale znam sprawę tylko z mediów. Nie mam prawa nikogo oceniać. Na premierze w teatrze pan Matyszkowicz podszedł do mnie, przedstawił się, podziękował mi za to, że zostawiłam antenę w dobrym stanie. Odpowiedziałam, że dobrze by było, gdyby za cztery lata ktoś, kto będzie przejmował stację, powiedział mu to samo. Dobrze mu życzę, bo dobrze życzę TVP Kultura. Powiedziałam mu też, by za wszelką cenę bronił eksterytorialności kultury. Mam nadzieję, że się uda, choć incydent z „Pegazem” nie jest dobrą wróżbą.

Pani też odnotowała niepowodzenie. Oglądalność nie osiągnęła zakładanego przez Panią 1 procenta.

Bywały okresy, że dobijaliśmy do tego pułapu, ale średnia pozostawała na poziomie 0,6 proc. To było frustrujące, bo nie tracąc wartości, na których mi zależało, zmieniłam sposób realizacji programów w TVP Kultura, czego przykładem była m.in. „Hala”. Program stał się brandem, ale nie do końca przełożyło się to na oglądalność.

Przechodzi Pani do Grupy Onet-RAS Polska – czyli z telewizji do internetu. Będzie Pani pracować w segmencie „lifestyle & kobieta”. Ta nazwa – mówię o słowie „lifestyle”, nie „kobieta” – nie kojarzy się raczej z ambitną kulturą.

Z tego segmentu została wyodrębniona kultura, która zostanie oddana w moje ręce. Do książek, filmu i muzyki, które już teraz są omawiane w Onecie, zamierzam dodać inne dziedziny sztuki. Będę też odpowiedzialna za produkcje wideo.

A co do nazewnictwa: badania pokazują, że słowo „kultura” odstrasza.

Wkracza Pani w nowy dla siebie świat.

Internet znałam dotąd jako użytkowniczka. Ten projekt to wyzwanie, niewiadoma, ale też szansa. Bo sprawa oglądalności była dla mnie w TVP Kultura źródłem zmartwień, a tutaj dostanę potężne narzędzie.

Teraz ja mam dla pana zagadkę: ile odsłon w ciągu miesiąca ma na portalu Onet.pl dział „książka, muzyka, film”?

Kilka milionów?

Ponad sto! I ponad trzy miliony tzw. unikalnych użytkowników.

A jakość?

Onet miewa bardzo ciekawe kulturalne treści. Tyle że trzeba je wyłuskać spomiędzy polityki, sportu, informacji z życia gwiazd. Ale w naszych serwisach mamy informacje o nowym muzeum Józefa Czapskiego w Krakowie, o tym, że Wrocław zostaje Światową Stolicą Książki UNESCO, że dzieła Kieślowskiego i Tarkowskiego będą pokazywane na Festiwalu w Cannes itd.

Z jednego rollercoastera, politycznego, wskakuje Pani do drugiego: słupków klikalności. Nie boi się Pani?

Szczerze? Obawiam się. Ale ponieważ czuję się spełniona, nie muszę walczyć o uznanie, nagrody, których dostałam ostatnio dużo, mogę sobie pozwolić na ryzyko. Podoba mi się fraza z piosenki Marysi Peszek z jej najnowszej płyty: „wolność albo strach”. Nie chodzi mi o politykę, tylko o wybory egzystencjalne. Chcę być w nich wolna, nawet jeżeli to oznacza konieczność pokonania strachu.

A nie obawia się Pani o media prywatne? Kamil Dąbrowa, były szef radiowej Jedynki, mówił, że potrafi sobie wyobrazić zmiany blokujące działalność mediów z zagranicznymi udziałami.

Kamil to prawdziwa ofiara „dobrej zmiany”. Jego wyrzucono właściwie za to, że grał na antenie hymn Polski, tak jakby to było przestępstwo. Pokazał swoje przywiązanie do wartości, bez względu na konsekwencje.

A co do obaw, takie akurat zmiany, o jakich mówi, nie będą łatwe do przeprowadzenia. Bardziej realnym scenariuszem wydaje mi się jakiś rodzaj nacisku ekonomicznego: np. wycofywanie reklam spółek skarbu państwa. Na pewno będą podchody, by wyciszyć prywatne media. I wiem, że wielu kolegów już się na to przygotowuje.

Zaczęliśmy od ministra oceniającego dziennikarzy, to odwróćmy teraz role. Najlepszy minister kultury 25-lecia?

Głosy kolegów z branży świadczą o tym, że Waldemar Dąbrowski. To za jego czasów powstała ustawa o kinematografii. Stworzono Polski Instytut Sztuki Filmowej, który teraz, po dekadzie, przynosi niebywałe efekty.

Moje szefowanie TVP Kultura przypadło głównie na kadencję ministra Bogdana Zdrojewskiego. I nawet krytycy oceniają dziś jego bilans pozytywnie.

Ale to Pani mówiła, że poprzedni rząd nie interesował się mediami i kulturą.

Mówiłam o Donaldzie Tusku. Ustawa o mediach publicznych nie powstała wcześniej z powodu désintéressement premiera.

Więc Dąbrowski, Zdrojewski. Zostaje trzecie miejsce. Minister Gliński?

Z mojego – pluszowej i aksamitnej dziennikarki – punktu widzenia raczej nie. Na razie pan minister jest w peletonie – tak to się chyba w kolarstwie nazywa?

Albo w grupie pościgowej.

Dopóki wyścig trwa, wszystko jest możliwe. Ale sądząc z tego, jak zaczął: próbował ocenzurować spektakl „Śmierć i dziewczyna”, nawet go nie obejrzawszy, a także z ruchów, jakie wykonuje się wobec mediów publicznych – przed panem ministrem bardzo długi dystans. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2016