Prawda o Benedykcie

Oskarżenia papieża emeryta związane z raportem monachijskim nie podważyły jego autorytetu w oczach konserwatystów. Jednak na pewno ukazały w nowym świetle jego dokonania.

14.02.2022

Czyta się kilka minut

 / Fot. Riccardo Musacchio/Vatican Pool
/ Fot. Riccardo Musacchio/Vatican Pool

Wiara w jeden Kościół ­katolicki, którego istnienie wyznajemy w Credo, zderza się w świecie współczesnym z socjologiczną rzeczywistością „dwóch katolicyzmów”. Jej symbolicznym (nawet jeśli sami bohaterowie nieustannie podkreślają jedność ich łączącą, a kanonicznie w sensie ścisłym nie ma o tym mowy) potwierdzeniem jest funkcjonowanie obok siebie „dwóch papieży”. Jeden z nich – papież emeryt Benedykt XVI – jest i będzie symbolem nurtu zachowawczego, konserwatywnego, podkreślającego ciągłość i niezmienność, a także wagę nie tylko Tradycji w sensie teologicznym, ale i tradycji; drugi, papież Franciszek, pozostaje symbolem zmiany, progresywnych reform, odwagi w wytyczaniu nowych horyzontów.

Fakty, realne poglądy obu papieży, zarzuty wobec nich formułowane, a nawet decyzje czy wydarzenia w tym symbolicznym świecie nie mają znaczenia. Każdą ze stron od rzeczywistości oddziela odmienna narracja. Te same wydarzenia są opowiadane w odmienny sposób, nabierają odrębnych znaczeń i układają się w całkowicie odmienną historię. Inaczej wartościowaną, z odmiennymi bohaterami, a nawet z innym opisem wydarzeń. Wydarzenia związane z zarzutami sformułowanymi wobec Benedykta XVI w raporcie dotyczącym archidiecezji monachijskiej są tego znakomitym przykładem.

Bezlitosny atak czy autodestrukcja

Te dwie narracje widać w zasadzie od pierwszych godzin po publikacji raportu. Część mediów, także konserwatywnych, natychmiast zaczęła mówić o „kłamstwie Benedykta XVI”, o jego zaniedbaniach, biskupi niemieccy – ci bardziej postępowi – zaczęli domagać się wyjaśnień czy przeprosin. „Nawet biskupi, w tym były papież, mogą stać się winni i w pewnych sytuacjach muszą to wyznać publicznie, nie tylko w modlitwie przed Bogiem czy w sakramencie spowiedzi” – mówił bp Helmut Dieser, ordynariusz Akwizgranu.

Jeszcze ostrzej wypowiadał się przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec bp Georg Bätzing. Papież emeryt – jego zdaniem – „musi złożyć oświadczenie, odrzucić zalecenia swoich doradców i powiedzieć jasno i prosto: ponoszę winę, popełniłem błędy, proszę o wybaczenie poszkodowanych”. Jednocześnie, od samego początku, i to także w Niemczech, brzmiała odmienna melodia. Biograf Benedykta XVI Peter Seewald od początku przekonywał, że nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek zamieszanie kard. Josepha Ratzingera w tuszowanie nadużyć, a w podobnym tonie wypowiadali się także niektórzy z niemieckich biskupów, wskazujący na nieścisłości w raporcie kancelarii adwokackiej, a także powracający do wcześniejszych tekstów na ten temat.

Dwugłos nasilił się jeszcze po pierwszym oświadczeniu Benedykta XVI, w którym przyznał on, że w jego odpowiedziach (co zarzucili mu autorzy raportu) na pytania znalazła się nieprawda dotycząca jego uczestnictwa w spotkaniu w kurii poświęconym sprawie jednego z księży przestępców seksualnych. W wysłanym do kancelarii adwokackiej Westpfahl Spilker Wastl piśmie znajdowały się zapewnienia, że w spotkaniu, na którym omawiano sprawę ks. Petera H., kard. Ratzingera nie było, ale z dokumentów wynikało, że jednak był.

W pierwszym oświadczeniu papież przyznał, że w jego zeznania wdarła się pomyłka, która – by zacytować – „nie wynika jednak ze złej woli”, ale z błędu w „redakcyjnym opracowaniu jego odpowiedzi”. Od tego momentu nieco silniej brzmiały słowa obrońców Benedykta XVI, którzy wyrażali wdzięczność za przyznanie się do błędu, a także podkreślali – by wymienić tylko bp. Rudolfa Voderholzera z Regensburga, że on sam stał się „kozłem ofiarnym”, którego wini się za nieudaną walkę z problemem wykorzystania nieletnich w społeczeństwie. Po drugiej stronie niewiele się zmieniło, przeprosiny i częściowe wyjaśnienia nie zadowoliły bardziej progresywnych katolików. Centralny Komitet Katolików Niemieckich (ZdK) oskarżył Benedykta XVI o stosowanie „taktyki salami” i przyznawania się do tego, do czego nie przyznać się nie jest w stanie, a członkowie katolickiego ruchu „Maria 2.0” wezwali byłego papieża do porzucenia papieskiego imienia jako znaku pokuty.

Jeszcze bardziej odległe od siebie stały się narracje obu stron po publikacji osobistego listu Benedykta XVI do wiernych archidiecezji Monachium i Fryzyngi, a także potężnej odpowiedzi zaprzyjaźnionych z nim prawników i kanonistów. Od tego momentu strona – nazwijmy ją konserwatywna – nabrała wiatru w żagle. Stanowisko tych samych osób, które wcześniej napisały odpowiedź zawierającą ewidentną nieprawdę (do której przyznał się i za którą przeprosił papież emeryt), zostało uznane za ostateczne potwierdzenie całkowitej niewinności papieża, ­nieadekwatności wątpliwości, a także za zamknięcie debaty. Od teraz można się już było skupić wyłącznie na atakowaniu tych, którzy za raportem stali, a także liberalnych biskupów.

Ton tym wypowiedziom nadał osobisty sekretarz Benedykta XVI: „Istnieje pewien nurt, który chce zniszczyć Benedykta XVI i jego dzieło. Nigdy nie lubili jego osoby, teologii i pontyfikatu. Teraz pojawiła się idealna okazja, by wyrównać rachunki, zrobić coś w rodzaju damnatio memoriae, skazać go na niepamięć” – mówił abp Georg Gänswein w wywiadzie dla „Corriere della Sera”. Kard. Gerhard Ludwig Müller poszedł zaś jeszcze dalej, oznajmiając, że „każdy uczciwy człowiek zawsze był pewien, że Benedykt XVI był zawsze prawdomówny”. A „wszelkie zniesławienie tego uczonego i wielce zasłużonego dla Kościoła duchownego jako kłamcy spada na jego autorów. Intencję ekspertyzy, która została zamówiona i obficie opłacona z pieniędzy kościelnych podatków, można rozpoznać już po samym fakcie, że 8000 stron akt nie zostało w odpowiedni sposób udostępnionych do badań. Ze względu na niejednoznaczne oskarżenia wobec ówczesnego arcybiskupa ktoś zapytał, czy nie powinien to być raczej raport z Münchhausen, a nie z Monachium. Niech inni odpowiedzą na to pytanie” – mówił były prefekt Kongregacji Nauki Wiary.

Krytycy Benedykta XVI natomiast, choć nadal słychać ostre głosy, zazwyczaj docenili sam akt przeprosin, nawet jeśli nie uznali go za wystarczający. „Papież mniej skupia się na własnych działaniach, a tym samym na swoich własnych niedociągnięciach i błędach, a bardziej skupia się na sobie jako na odpowiedzialnym za rzeczy, które inni ludzie zrobili w tym systemie” – mówił w wywiadzie dla katolickiego portalu domradio.de Johannes Norpoth, rzecznik rady doradczej Konferencji Episkopatu Niemiec ds. wykorzystania seksualnego nieletnich. „Odpowiedzialność osobista wygląda inaczej, wymaga jasnego wskazania, »biorę winę na siebie«” – mówił Norpoth, wskazując, że tego w wypowiedzi Benedykta XVI zabrakło, i dodając, że oznacza to w pewnym sensie „destrukcję własnych zasług” związanych z walką z nadużyciami seksualnymi w Kościele.

Obrońcy obu papieży

Ten dwugłos będzie się tylko nasilał, a sprzyja temu zachowanie także innych wskazanych jako winnych w raporcie przygotowanym przez kancelarię West­pfahl Spilker Wastl. Obecny metropolita Monachium kard. Reinhard Marx, choć także wobec niego formułowane są poważne zarzuty zaniedbania obowiązków, a ostatecznie to za jego czasów po raz kolejny skierowano do pracy duszpasterskiej skazanego już przez sąd świecki ks. Petera H. (którego sprawa ciąży także na imieniu Ratzingera), nie tylko nie podał się do dymisji (bowiem uznał, że zrobił to wcześniej, i to wystarczy), ale nawet przekonuje, że musi pozostać, by jeszcze szybciej wprowadzać reformy związane z Drogą Synodalną. Ten brak wzięcia na siebie nie tylko osobistej (bo osobiście kardynał przeprosił), ale i instytucjonalnej odpowiedzialności (czyli podania się do dymisji i publicznej pokuty), a także niewątpliwie wykorzystywanie raportu do wzmacniania nurtu progresywnego w Kościele sprawia, że część konserwatystów kościelnych, także w Niemczech, wprost mówi, jak biskup Rudolf Voderholzer, że „kwestia nadużyć seksualnych stała się ogniem, na którym gotowana jest zupa Drogi Synodalnej”.

Ten brak zachowania równowagi, zignorowanie zarzutów wobec obecnego metropolity, uznanie, że późniejsze zasługi (a miał je) pozwalają na zignorowanie wcześniejszych zaniedbań, wzmacnia myślenie obrońców Benedykta XVI, a także narracje tych, którzy w skandalach seksualnych widzą jedynie ataki przeciwko Kościołowi. To nadal jest silna grupa także w Kościele, także w Stolicy Apostolskiej, czego smutnym dowodem jest zablokowanie dostępu do dokumentów watykańskich nie tylko w Polsce.

W minionym tygodniu o zablokowaniu dostępu argentyńskiej prokuratury do dokumentów watykańskich zebranych w sprawie bp. Gustava Zanchetty informowały szeroko amerykańskie media. To pokazuje, że nawet Stolica Apostolska nie traktuje poważnie zapewnień Franciszka o konieczności walki z nadużyciami i jego zapewnień o przejrzystości. W sprawie bp. Zanchetty wiele jest pytań także w odniesieniu do samego papieża Franciszka, który – i to jest delikatne określenie – przynajmniej nie dotrzymał należytej staranności w tej sprawie, a oskarżonego o nadużycia seksualne biskupa przygarnął do Watykanu, powierzając mu istotne stanowisko. Te argumenty będą teraz nieustannie powracały, a zmierzyć się z nimi powinni także obrońcy tego pontyfikatu, który – mimo wielu zmian – wciąż nie stał się czasem głębokiego przełomu w kwestii obrony osób skrzywdzonych. Wciąż słyszymy wielkie słowa, ale nie zawsze idą za nimi konkretne czyny i decyzje, a gdy nawet pójdą, to i tak zostaną zablokowane przez watykańskie urzędy.

Gdzie jest Ratzinger

To jednak, że „konserwatywni” czy „ortodoksyjni” katolicy poradzą sobie narracyjnie z wyzwaniem, jakie stanowi sama treść raportu, a także późniejsze wypowiedzi, w niczym nie zmienia faktu, że jego istota pozostanie. I wbrew pozorom nie chodzi nawet o to, co wiedział, a czego nie wiedział kard. Ratzinger w momencie podejmowania decyzji w sprawie czterech księży oskarżonych o pedofilię, tego bowiem – obawiam się – z całą oczywistością się nie dowiemy.

Prawnicy jeszcze przez lata będą się spierać o interpretację zapisków i dokumentów, o to, która z wersji jest mniej, a która bardziej prawdopodobna. To, co już wiemy, pozwala jednak postawić tezę, że specjalnie nie zgłębiał problemu. Jak ogromna większość ówczesnych biskupów bardziej był skupiony na obronie instytucji i kapłanów (bo w przypadku podobnych oskarżeń wobec świeckich działano szybciej i bardziej zdecydowanie) niż na dobru skrzywdzonych.


Edward Augustyn: Życie za Spiżową Bramą zawsze było łakomym kąskiem i dla mediów, i dla służb specjalnych. Teraz potwierdzają się plotki, że w Watykanie „wszyscy podsłuchują wszystkich”.


 

Istotniejsze dla oceny tej kwestii jest jednak co innego. Wcale nie przeszłość, ale teraźniejszość, to, co obecnie mogliśmy usłyszeć (i przeczytać) od Benedykta XVI i jego współpracowników. Z tym – i piszę to jako osoba ukształtowana przez Benedykta XVI i jego teologię – trzeba się naprawdę gruntownie zmierzyć. Albo ogromną większość tekstów, pod którymi podpisał się papież emeryt, pisał zupełnie kto inny, kto nie ma wyczucia jego teologii i myśli, albo trzeba inaczej spojrzeć na myśl Benedykta XVI i jego zaangażowanie w walkę z problemem pedofilii.

Jako pierwszy, i to jeszcze w odniesieniu do odpowiedzi Benedykta XVI dołączonej do raportu, zwrócił na to uwagę o. Hans Zollner SJ w rozmowie z KAI: „Jedną z rzeczy, których nie rozumiem w dokumencie, który podpisał Benedykt XVI, którego oczywiście nie napisał on sam w całości, są wyrażenia, które stoją w sprzeczności z jego własną wizją teologiczną od zawsze. Na przykład odnosi się do »ducha czasów« lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych. W tamtym czasie inaczej odnoszono się do przypadków wykorzystania seksualnego. I właśnie papież senior zawsze podkreślał, że istnieją wartości moralne niezależne od czasu. Tu pojawiają się sprzeczności z myślą teologiczną Josepha Ratzingera. Dla mnie jeszcze bardziej niesamowite jest to, że w odpowiedzi napisał, że jeśli ksiądz, który popełnia wykorzystanie, nie jest ubrany jak ksiądz i popełnia wykorzystanie seksualne prywatnie, to biskup nie jest za to odpowiedzialny. To jest naprawdę niesamowite, bo jaki ksiądz był ubrany w strój kapłański, kiedy wykorzystywał kogoś seksualnie? Dosłownie. Po drugie: czy mamy jakąś formę kapłaństwa, którą można odstawić zdejmując sutannę? To jest zupełnie przeciwko rozumieniu sakramentu kapłaństwa. Nie mogę uwierzyć, żeby coś takiego zostało wymyślone i napisane osobiście przez papieża Ratzingera”.

Po oświadczeniach zarówno autorów owej odpowiedzi, jak i samego papieża, można już przyjąć, że przynajmniej część z tego tonu papieskiej odpowiedzi pochodzi od jego współpracowników, dla których istotniejsza była „obrona dobrego imienia” niż prawda. Jest tu jednak jedno „ale”. Otóż nieco podobny ton i analogiczny brak wyczucia znajdziemy także w osobistym liście papieża Benedykta XVI. „Jest to bardzo osobiste wyznanie, ale zbyt ogólne i lepiej by było, aby najpierw odnieść się do tych, którzy zostali dotknięci nadużyciami, a następnie podziękować przyjaciołom” – mówił o tym dokumencie o. Zollner SJ.

Przyjaciele i ofiary

To, o czym wspomina w bardzo ostrożnych słowach jezuita, jest rzeczywiście istotnym mankamentem osobistego listu Benedykta XVI. Tekst ten, jak zwykle w przypadku papieża emeryta, pięknie napisany, rozpoczyna się wcale nie od wzmianek o skrzywdzonych, nie od skruchy, ale od wdzięczności dla tych, którzy napisali „odpowiedź” i obronę papieża, a także od ich obrony.

„W szczególności chciałbym podziękować małej grupie przyjaciół, którzy bezinteresownie sporządzili moje 82-stronicowe memorandum dla kancelarii prawnej w Monachium, którego nie mógłbym napisać sam. (...) W gigantycznej pracy tamtych dni – opracowaniu stanowiska – doszło do przeoczenia dotyczącego mojej obecności na spotkaniu rady diecezjalnej w dniu 15 stycznia 1980 r. Błąd ten, który niestety wystąpił, nie był zamierzony i mam nadzieję, że jest do wybaczenia. (...) W żaden sposób nie umniejsza to troski i poświęcenia, które dla tych przyjaciół były i są oczywistym imperatywem. Byłem głęboko wstrząśnięty tym, że przeoczenie to zostało wykorzystane do podważenia mojej prawdomówności, a nawet do przedstawienia mnie jako kłamcy” – napisał papież emeryt.

Dalej mamy dłuższy passus o odpowiedzialności pasterskiej, o błędach, ale i o pewności przebaczenia od Boga, w który włączone są rozważania na temat winy wobec ofiar i ich cierpienia. „Każdy przypadek wykorzystywania seksualnego jest straszny i nie do naprawienia. Ofiarom wykorzystywania seksualnego składam wyrazy najgłębszego współczucia i ubolewam nad każdym poszczególnym przypadkiem” – napisał papież emeryt. Ważne to słowa, ale w takim tekście ta kolejność ma znaczenie. Uświadamia, że w osobistej hierarchii Benedykta XVI skrzywdzeni, choć ważni, są niżej niż przyjaciele, których celem była obrona „dobrego imienia”.

Z tej perspektywy warto przeczytać „List o przyczynach kryzysu Kościoła”, napisany na zwołane przez Franciszka spotkanie w Watykanie przewodniczących episkopatów w lutym 2019 r. w sprawie skandalu nadużyć. W nim także kluczowe jest dobro Kościoła, klarowność jego nauczania, skrzywdzeni – choć ­występują, i w odniesieniu do nich padają istotne słowa – nie są ­najważniejsi. Oczyszczenie Kościoła, wiarygodność instytucji, piękno kapłaństwa są w centrum uwagi, a nie osoby skrzywdzone. To nie jest zresztą zarzut, lecz raczej uwaga pozwalająca lepiej zrozumieć myślenie Benedykta XVI. Jest ono ­zakorzenione w paradygmacie teologicznym, w którym instytucja Kościoła, jej dobro, kapłaństwo i jego wielkość pozostają kluczowe.

Papież – przy całym swoim geniuszu teologicznym – jest zakorzeniony w takim właśnie myśleniu.

Rewolucja kopernikańska

Teraz jednak Kościołowi potrzebny jest kolejny krok, który papież Franciszek określa „zmianą perspektywy”. Na czym ma on polegać? Franciszek uważa, że chodzi o przejście od perspektywy „obronno-reaktywnej dla chronienia instytucji, na rzecz szczerego i zdecydowanego poszukiwania dobra wspólnoty, co da pierwszeństwo ofiarom nadużyć w każdym znaczeniu”. Abp Mark Coleridge idzie zaś o krok dalej i wskazuje, że w istocie chodzi o to, by uświadomić sobie, że „rany tych, którzy byli wykorzystywani, są naszymi ranami, że ich los jest naszym losem, że nie są naszymi wrogami, ale kością z naszych kości, ciałem z naszego ciała. Oni są nami, a my jesteśmy nimi. Tego rodzaju nawrócenie jest w rzeczywistości rewolucją kopernikańską. Kopernik udowodnił, że Słońce nie kręci się wokół Ziemi, ale Ziemia wokół Słońca. Rewolucja kopernikańska jest dla nas odkryciem, że osoby, które zostały wykorzystane, nie kręcą się wokół Kościoła, lecz Kościół wokół nich. Odkrywając to, możemy zacząć widzieć ich oczami i słyszeć ich uszami, a kiedy to zrobimy, świat i Kościół zaczną wyglądać zupełnie inaczej”.

Teologia Benedykta XVI, mimo swojej intelektualnej potęgi, jest teologią sprzed tej rewolucji. Kościół, jeśli ma odpowiedzieć na wyzwanie, jakie stanowi dla niego skandal wykorzystania seksualnego, jeśli ma stać się miejscem rzeczywistej empatii wobec ofiar, musi pójść w tym kierunku. Zrozumienie tego jest istotne także dla kościelnych konserwatystów, o ile mają oni rzeczywiście współodczuwać ze skrzywdzonymi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2022