Prawda i UFO-prawda

Na tle doniesień o praktykach brytyjskiego brukowca "News of the World", polskie tabloidy mogą się jawić jako łagodne. Czy czeka je radykalizacja?

19.07.2011

Czyta się kilka minut

Haniebne praktyki w brytyjskiej prasie! Dziennikarze »NotW« w poszukiwaniu sensacji posunęli się do rzeczy niewyobrażalnych - podsłuchiwania telefonów zwykłych ludzi. Trudno uwierzyć, ale ofiarami tych dziennikarskich szczurów padli bliscy ofiar zamachów terrorystycznych i rodziny poległych w Iraku. To nie wszystko! Bez skrupułów włamano się do poczty głosowej nastolatki, ofiary okrutnego morderstwa!".

Czy trudno wyobrazić sobie podobny cytat na czołówce polskiego tabloidu? Pasowałby do nich idealnie nie tylko z powodu histerycznej formy, ale też samej historii, która wpisuje się w kreowaną przez brukowce rzeczywistość dwóch światów. Świata osaczonych i krzywdzonych "zwykłych ludzi" - to w jego imieniu przemawiają empatycznie tabloidy - oraz świata możnych, którzy zwykłego człowieka mają, jakoby ze swej natury, w pogardzie.

Nic z tego: cytat, choć opisuje prawdziwą historię - świadkami jej kulminacji, czyli aresztowania dziennikarzy pisma byliśmy w ubiegłym tygodniu - jest wymyślony i nie pojawił się na łamach "Super Expressu" ani "Faktu". Polskie tabloidy - jeśli nie liczyć odpowiedzi na zaczepki dziennikarzy z prasy opiniotwórczej - milczały w tej sprawie jak grób.

- Wytłumaczenie jest proste. To nie interesuje naszego czytelnika - ucina wątek Sławomir Jastrzębowski, kiedyś związany z "Faktem", teraz naczelny "Super Expressu".

Nowość czy stara praktyka?

Na rozmowę o skandalu w Wielkiej Brytanii i sytuacji polskich tabloidów Jastrzębowski zgadza się chętnie. Mimo że, jak twierdzi, od prasy opiniotwórczej spotkały go niezasłużone ataki, podział na prasę tabloidową i tę poważną uważa za nieostry (przypomina, że wielu dziennikarzy opiniotwórczych mediów pisuje w "Fakcie" i "Super Expressie").

Zamknięcie "NotW" Jastrzębowski tłumaczy względami finansowymi: Rupert Murdoch, właściciel zamkniętego tabloidu, poświęcił go, by wykupić udziały w stacji telewizyjnej.

- Gdyby ich nie chciał, pewnie ratowałby tabloid - tłumaczy. - Niewykluczone zresztą, że za kilka miesięcy otworzy kolejną gazetę, o podobnie brzmiącej nazwie. Jeśli chodzi o wpadkę "NotW", nie ma znaczenia, czy przydarzyła się tabloidowi, bo mogła spotkać każde medium. Oczywiście te praktyki są nie do obronienia. I nie chodzi nawet najbardziej o to, że dziennikarze podsłuchiwali, ale że fałszowali wyniki śledztwa.

To, co redaktor naczelny "SE" nazywa wpadką, to trwający od lat gangsterski proceder niemający nic wspólnego z dziennikarstwem. Zaczęło się pięć lat temu, kiedy wyszło na jaw, że jeden z dziennikarzy "NotW" podsłuchiwał - przy pomocy prywatnego detektywa - nagrane na poczcie głosowej wiadomości członków rodziny królewskiej. Obaj - Clive Goodman i Glenn Mulcaire - wylądowali w więzieniu.

Kolejna odsłona skandalu to rok 2009: Nick Davies, dziennikarz opiniotwórczego "Guardiana", odkrywa, że ofiar podsłuchów były tysiące, a gazeta Ruperta Murdocha wypłacała im po cichu odszkodowania. Dopiero jednak aresztowanie 8 lipca tego roku byłego naczelnego gazety wywołało w Wielkiej Brytanii trzęsienie ziemi, a wysokonakładowy, ukazujący się od XIX wieku tabloid pożegnał czytelników wymownym "Thank You and Good Bye!".

"Przez następne dni wielu ekspertów i publicystów będzie biadać nad upadkiem prasy, wzrostem tendencji do ujawniania sensacji i panoszącym się komercjalizmem (...) Tak naprawdę jednak nie ma niczego nowego w żadnym z przywoływanych przypadków. Choć zmieniła się technologia, opisane praktyki - płacenie policji za historie; używanie podstępu w celu uzyskania poufnych informacji; prześladowanie gwiazd, polityków lub ofiar przemocy - są, w świecie tabloidów, bardzo stare" - napisała tuż po zamknięciu brytyjskiego tabloidu na łamach magazynu "Slate" Anne Appelbaum, zdobywczyni Pulitzera za książkę "Gułag", przez wiele lat dziennikarka i redaktorka brytyjskich gazet.

- Tego można się było spodziewać, brytyjskie tabloidy nie od dzisiaj są znane z krwiożerczości - mówi z kolei prof. Wiesław Godzic, medioznawca. - W dziedzinie tabloidów mamy więc względny spokój.

A jednak skala ujawnionych praktyk mogła zdziwić. - Jeśli zarzuty się potwierdzą, będzie można powiedzieć, że opisane praktyki wykraczają poza jakiekolwiek standardy - mówi Mariusz Ziomecki, publicysta, m.in. były naczelny "Super Expressu". - Kiedy przeczytałem listę domniemanych grzechów gazety, byłem zaskoczony. Mimo że brutalność i bezwzględność kolegów z Anglii była mi znana. Przy nich dzisiejsze polskie tabloidy to poczciwe i łagodne baranki.

Prasa z dobrą prasą

Baranki - dodajmy - w wielu elementach wiernie naśladujące angielskich mistrzów. Choć, trzeba też przyznać, od lat 90. robiące to z różnym nasileniem.

- Pierwszy "Super Express", kierowany przez Grzegorza Lindenberga, był czymś w rodzaju "Gazety Wyborczej" dla ludu - ocenia Mariusz Ziomecki. - Nie wierzył w prawdziwy tabloid, bo uważał, że katolicki naród czegoś takiego nie zniesie.

W 2003 r. na rynku polskich tabloidów ma miejsce przełom: z brukowcem na modłę niemieckiego "Bilda" wchodzi na rynek Axel Springer. - Kiedy pojawiła się konkurencja, a jednocześnie pozycja "SE" słabła, właściciel postanowił ratować pismo. Pomyślałem, że tabloid, który nie będzie podły i nie będzie robił ludziom kompletnej wody z mózgu, a jednocześnie czasami zrobi coś pożytecznego, będzie dla mnie ciekawym wyzwaniem - mówi Ziomecki, redaktor naczelny gazety w latach 2003-2006.

Ziomecki odchodzi z "SE" między innymi z powodu niezgody na publikowanie wyssanych z palca historii, które zamieszcza w tym czasie będący na fali "Fakt" (dziennikarze działu Wydarzenia "Faktu" wpadli między innymi na trop wieloryba płynącego w górę Wisły i jeziora pełnego wódki). To właśnie gazeta wydawana przez Axela Springera - współkierowana wówczas przez Sławomira Jastrzębowskiego - publikuje też nieprawdziwe informacje o planowanym rzekomo zbiorowym samobójstwie betanek z Kazimierza Dolnego (prowadzący wtedy numer Jastrzębowski tłumaczy zajście wprowadzeniem gazety w błąd).

"Fakt" i "Super Express" AD 2011 to gazety wywołujące mniejsze kontrowersje niż kilka lat temu. Choć ich oblicze od lat 90. wielokrotnie się zmieniało, wspólny mianownik przez lata pozostawał ten sam: populizm; nękanie celebrytów w sytuacjach prywatnych; granie seksualnością (jak w znanym, przeprowadzonym przez "Fakt" eksperymencie z "wymianą żon"); balansowanie na granicy prawdy; epatowanie przemocą i śmiercią, z najbardziej kontrowersyjnymi przypadkami opublikowania fotografii twarzy zabitego korespondenta wojennego Waldemara Milewicza ("Super Express" Mariusza Ziomeckiego) czy zwłok rozszarpanego przez psy mężczyzny ("Fakt" z 2006 r.) na czele.

Co różni polskie brukowce od ich brytyjskich odpowiedników? - Oczywiście, chcielibyśmy być we wszystkim najlepsi, ale do krwiożerczości tabloidów z Wysp nam na szczęście daleko - mówi prof. Godzic. - Widziałem ostatnio w internecie międzynarodową listę tabloidów, z której się dowiedziałem, że jedynym polskim brukowcem jest "Fakt", a "SE" jest za taki uważany tylko czasami. Oczywiście, irytuje nas pewnie w polskich tabloidach coś, co bym nazwał rozchełstaną poetyką apelu: krzykliwość, przedwczesne ferowanie wyroków. Ale nie ma to wiele wspólnego z angielską krwiożerczością.

- Kiedy gazety w Anglii rzuciły się kilka lat temu na rodzinę królewską, publikując informacje z ich telefonów, poczułem jednak współczucie - dodaje Mariusz Ziomecki. - Opublikowana rozmowa księcia Karola była listem "kochanka do kochanki". Książę wyznawał ukochanej, że chciałby być jej tamponem. W Polsce coś takiego by nie przeszło.

Przepaść między angielskimi a polskimi tabloidami to między innymi efekt różnic w prawodawstwie - w Wielkiej Brytanii znacznie bardziej niż w Polsce liberalnym dla dziennikarzy. To właśnie na prawne ograniczenia narzekają dziś najczęściej przedstawiciele polskich tabloidów, twierdząc - jak Mariusz Ziomecki i Sławomir Jastrzębowski - że gazety te zostały przez polską praktykę sądową zastraszone.

O współczucie w tej sytuacji jednak niełatwo: to właśnie ograniczenia pozwoliły wielu znanym osobom podjąć równą sądową walkę z tabloidami, samych brukowców zaś nie ruszyły z posad. Jeśli ich pozycja jest dziś w Polsce niezagrożona, to również dlatego, że nie mają "złej prasy": w kontrowersyjnych przypadkach z ostatniego czasu - vide opublikowanie na stronach "SE" filmu z senatorem Piesiewiczem - tabloidów bronili nie tylko ich przedstawiciele, ale też medioznawcy czy pisujący dla prasy opiniotwórczej dziennikarze (przypominając też przy okazji pożytki płynące z istnienia tego typu prasy: np. utrzymywanie czytelnictwa czy walor interwencyjny).

Interes publiczny

I pewnie łatwiej byłoby podobne głosy przyjąć - uznając jednocześnie historie zmyślone za żart, przypadki pokazywania na okładce trupów za pieśń przeszłości, a incydenty nękania celebrytów za wpadki - gdyby nie bodaj najbardziej rzucająca się w oczy cecha polskich tabloidów: uzasadnianie kontrowersyjnych posunięć misją, prawdą i interesem społecznym.

Właśnie o misji swojego nowego dziennika przekonywał w 2003 r. ówczesny redaktor naczelny "Faktu" Grzegorz Jankowski. O dążeniu do prawdy - wbrew wszystkim przeszkodom - i interesie społecznym mówią niezmiennie redaktorzy naczelni polskich tabloidów przy okazji kolejnych głośnych publikacji.

Sławomir Jastrzębowski nie odpowiada wprost na pytanie, czy podsłuchiwanie rozmów telefonicznych to proceder z definicji nieetyczny. Choć odżegnuje się od praktyk stosowanych w "NotW", przypomina, że nielegalne zdobywanie informacji to część dziennikarskiej pracy i praktyka stosowana nie tylko przez tabloidy. - Ocena zależy od tego, czy podobnym działaniom towarzyszy interes społeczny - mówi.

- Jaki interes społeczny stał za opublikowaniem filmu z Krzysztofem Piesiewiczem w roli głównej? - pytam naczelnego "SE".

- Pomogliśmy państwu polskiemu. Pokazaliśmy, że senator nie powinien być senatorem, ponieważ ulega szantażowi. To jest nasza rola: pokazywać, jacy naprawdę są politycy, i jak naprawdę zachowują się celebryci.

- Jak w dążenie do prawdy wpisuje się opublikowana ponad miesiąc temu historia o Adolfie Hitlerze, który miał zawinąć po wojnie do portu w Argentynie?

- Ujawniliśmy po prostu ogólnodostępne materiały CIA. I nie ma to nic wspólnego z ładowaniem ludziom kitu do głowy. Nie napisaliśmy przecież, że tak było na pewno. Nigdy nie drukujemy historii wyssanych z palca.

- A opowieści porwanych przez UFO, które daliście w ostatni piątek?

- Proszę je przeczytać uważnie. To są zeznania ludzi! Zresztą, sprawę UFO badają poważne instytuty. Nawet Watykan ma specjalną komórkę, która się tym zajmuje. Papież, powołując ją, wciska ludziom do głowy kit? - pyta retorycznie Sławomir Jastrzębowski (w rzeczywistości "ujawnione" przez "SE" fakty dotyczące Hitlera pochodzą z lat 40. ubiegłego stulecia, zaś watykańska komórka do spraw UFO nie istniała nigdy).

***

Jaka jest przyszłość polskich tabloidów w kraju, którego nie omija ogólny kryzys czytelnictwa, a sprzedaż najbardziej poczytnej bulwarówki nie przekracza osiągnięć największego opiniotwórczego dziennika (według ostatnich badań "GW" wyprzedza "Fakt")?

- Na sprawę trzeba spojrzeć w kontekście otaczającej nas kultury tabloidowej - mówi prof. Godzic. - Tabloidyzacja jako proces dotyczący wszystkich mediów jest nieuchronna, bo taki jest świat: pełen pośpiechu, krzykliwości, świat, który nie pożąda głębi. Spójrzmy na to jak na prawdziwe wyzwanie dla poważnej prasy: jak nadążyć za odbiorcą, który cierpi na poznawcze ADHD.

Konsekwencje medialnej tabloidyzacji mogą okazać się według eksperta pozytywne. - Część tabloidów będzie próbowała się radykalizować, i wtedy niewątpliwie zadziałają kontrolerzy rynku - przewiduje Godzic. - Część natomiast znajdzie się w pułapce: "Ukradli nam narzędzie i wykorzystują do własnych celów!". I to też nie wydaje się złe dla polskich odbiorców, bo prasa opinii stanie się bardziej strawna dla większej ich liczby.

Scenariusz drugi ma związek z aferą w "News of the World", a jego realizacja zależy od zakończenia skandalu. - Mimo że do tej pory tabloidy były traktowane z pewnym ostracyzmem, to ich przedstawiciele byli jednak uważani za część świata dziennikarskiego - mówi Mariusz Ziomecki. - Jeśli praktyki "NotW" nie zostaną napiętnowane i wyrugowane, podziały staną się wyraziste. Tabloidy, balansujące dzisiaj na granicy dziennikarstwa, przestaną nim być. Staną się produktami "gazetopodobnymi".

Jeśli tak się stanie i w Polsce, zdań z "prawdą", "misją" i "interesem społecznym" - zgodnie z nieubłaganymi prawami psychologii - usłyszymy w przyszłości jeszcze więcej. Podobnie jak słyszeli je pewnie nieraz czytelnicy pewnego brytyjskiego brukowca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2011