Hieny sięgnęły bruku

Skrajny cynizm tabloidów to broń obosieczna. Ostatnie tygodnie pokazują, że nasza wrażliwość może im zagrozić.

19.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Chris Ryan / GETTY IMAGES
/ Fot. Chris Ryan / GETTY IMAGES

Nie ma świętości – taką myśl trudno odpędzić, gdy media przetwarzają śmierć lubianej aktorki w rzewną operetkę. I trudno akceptować nadużycie, mimo że od dawna oswajamy się z pseudodziennikarską bezwzględnością, a czasem zasilamy ją swoim wścibstwem. Znamy rozmienianie śmierci na drobne – byliśmy jej świadkami po odejściu Jana Pawła II i po katastrofie smoleńskiej. Wtedy jeszcze słowa o szoku wywołanym naruszaniem intymności cierpienia czy żałoby brzmiały autentycznie.

Dziś oburzenie na bezczelność tabloidów, wyrażane przez Monikę Olejnik czy Tomasza Lisa, których rola w kształtowaniu charakteru polskich mediów jest dwuznaczna, nie tylko nie robi wrażenia, ale przypomina, że nie ma nikogo, kto mógłby przekonująco wzywać do opamiętania. Nikogo poza zdrowym rozsądkiem i wyczuciem, czyli nami samymi.

W brukowym bębnie mieszają się znaczenia i wartości tak dalece i z takim wyrachowaniem, że ciężko wskazać odpowiedzialnych. Tabloidowe hieny mówią, że tragedie i skandale najlepiej „się klikają”, więc wina leży po stronie czytających. Czytelnicy kontratakują: media kształtują obraz świata, my go tylko odbieramy. Turbina mieli wszystkich, jak pokazują ostatnie tygodnie – także tych, którzy chcą się przed nią bronić, i tych, od których nigdy byśmy rynsztokowych dialogów nie oczekiwali. Śmierć Anny Przybylskiej, tropionej podczas choroby przez paparazzich, oraz seksualno-literacka aferka Dunin–Karpowicz polały wodę na młyn brukowców. Ale poza kolejnym spazmem voyeuryzmu i ekscytacji, wywołały też reakcje niechęci, potrzebę odsunięcia się od bulwarowego tonu oraz zwyczajne zdumienie, że z prywatnością można obchodzić się w tak nieludzki sposób.

Fatalne odrealnienie

To właśnie – odruchowe przywołanie granicy godności – wydaje się najważniejszą podporą w stabloidyzowanej rzeczywistości. Wbrew pozorom nie na wszystkich działa reguła postępującej znieczulicy. To, że się już niejedną aferę widziało, nie znaczy, że kolejne przestaną nas poruszać. Na tym przecież opiera się mechanika brukowca – na przekonaniu, że szok i łamanie tabu zawsze wywołują reakcję.

Ale jest i optymistyczna interpretacja – przekraczanie kolejnych granic w końcu powoduje opór i wstręt. Ludzie zbyt często bulwersowani szukają powrotu do właściwej miary rzeczy. Życie w mediach i życie doniesieniami mediów nie różni się znacznie od szaleństwa, bo powoduje załamanie poczucia rzeczywistości, relatywizując dobro i zło w sposób, jakiego nie praktykuje żadna realna i niepatologiczna społeczność. Mediatyzacja życia oznacza przede wszystkim jego odrealnienie, groźne w skutkach szczególnie dla bohaterów medialnych bzdur. Nietrudno o poczucie nieistnienia, dramatyczne rozszczepienie tożsamości osobistej i publicznej.

O tym, jak fatalne skutki może powodować agresja mediów, świadczą przypadki śmiertelne. Pościg paparazzich doprowadził do wypadku księżnej Diany, a nagonka na chorą Amy Winehouse (dziennikarze tropili ją nawet w zamkniętych ośrodkach rehabilitacyjnych) pośrednio przyczyniła się do jej śmierci z przedawkowania alkoholu.

Postaci publiczne stają się ofiarami, ale trudniej odpowiedzieć na pytanie: czyimi? Odbiorcy grają tu nie tylko bierną rolę. Uzmysłowienie sobie naszego wpływu na kształt mediów ma fundamentalne znaczenie, bo pozwala przejść do aktywnego sprzeciwu. Czytanie tabloidów, przeglądanie serwisów plotkarskich i oglądanie wzbudzających sensację programów telewizyjnych należy do obszaru tzw. grzesznych przyjemności, do których przedstawiciele elit umysłowych w Polsce przyznają się z uśmieszkiem. Mniej się wstydzą porannych wizyt na Pudelku niż tego, że nie czytają książek. To rzecz nieoczywista, ponieważ rodowód brukowców jest inny – ich czytelnikami byli początkowo ludzie niewykształceni: np. założony w połowie XIX w. „News of the World” (brytyjski brukowiec zamknięty kilka lat temu po tym, jak nielegalnie podsłuchiwał ludzi) trafiał do robotników czasu rewolucji przemysłowej.

Także w najnowszej historii Polski kuszenie elit rynsztokowymi doniesieniami nie było wcale oczywiste. Kiedy na początku lat 90. powstawał „Super Express”, jego twórcom towarzyszyły ciekawe cele: patrzeć władzy na ręce, tropić absurdy i cynizm potężnych, ale samemu weń nie popadać. Reporterzy gazety zakradli się np. na pas startowy Okęcia i podłożyli tam paczki, by udowodnić, jak słabo chronione jest lotnisko. Kiedy indziej fotoreporter latał na paralotni nad ośrodkiem prezydenckim, by pokazać, że w dniu ważnego święta Jolanta i Aleksandra Kwaśniewskie opalają się w półnegliżu. Prowokacje z dowcipem nikogo nie pognębiały, demaskowały za to dwulicowość osób publicznych. W redakcji najwyżej ceniono zdanie pań sprzątających, ulegał im nawet redaktor naczelny. Podczas rocznego stażu w tym brukowcu uczyłam się odpowiedzialności za słowo. Strażnikami byli nie tylko redaktorzy, ale czytelnicy, którzy wychwytywali każdą nieścisłość i natychmiast dzwonili do redakcji. Poszanowanie czytelnika miało podstawowe znaczenie, bo raz rozczarowany człowiek mógł nigdy więcej nie przyjść do kiosku. Do końca lat 90. „Super Express” trzymał się granic polskiej wrażliwości, a gdy ją przekroczył, przepraszał. Był również szkołą warsztatu: pracę reporterów śledczych i sądowych zaczynali tam popularni dziś powieściopisarze – Zygmunt Miłoszewski i Katarzyna Bonda.

Forsowanie fałszu

Nowe standardy, a dokładniej ich brak, przyniósł po 2000 r. koncern Axel Springer oraz „Fakt”. Przepracowałam w tej redakcji dwa tygodnie, jeszcze w fazie testowej pisma i tuż po jego debiucie, obserwując, jak ci sami dziennikarze, którzy tworzyli kanony w „Super Expressie”, błyskawicznie przestawiali się na produkcję kłamstw. Prawda nie była w ogóle istotną kategorią w powstawaniu tekstów – zamiast zbierać materiały, należało zmyślać. Precyzyjnie działania tego tytułu opisał Piotr Mieśnik w wydanych właśnie „Wyznaniach hieny”. Wieloletni dziennikarz tabloidu pokazuje mechanizmy, ale także współudział – własny, kolegów po fachu, polityków, celebrytów oraz czytających, którzy bezkrytycznie przyjmują niedorzeczne treści. Książka reklamowana jest jako brutalna, przeznaczona dla czytelników o mocnych nerwach i w tym sensie powiela efekciarski język brukowców. Można to traktować z dystansem, jako kolejną próbę sprzedania skandalizującego newsa. A jednak dostaliśmy coś nowego – autodemaskację autora, który czytelnikom, dotąd wierzącym w prokurowane przez niego doniesienia, mówi wprost: nie bądźcie głupi, oszukujemy was i wykorzystujemy dla zysku.

W środowisku dziennikarskim podział na „tabloidowe hieny” i „uczciwych dziennikarzy” od dawna jest nieczytelny. Skrajnie zabawnym tego przejawem było trzecie miejsce w ostatnim plebiscycie Grand Press dla Cezarego Gmyza, przez część dziennikarzy uważanego za kompromitującego profesję, oraz występ kontrowersyjnego Sylwestra Latkowskiego z „Wprost” w roli obrońcy wolności słowa podczas afery podsłuchowej.

„Fakt” pomógł zburzyć granicę dzielącą polskie media na opiniotwórcze i skandalizujące. Ale była to zmiana dokonana z wyrachowaniem. Cotygodniową wkładką tabloidu był magazyn „Europa”, wypełniony wysokich lotów publicystyką, wywiadami i analizami. Politycy i intelektualiści zyskali alibi, dla którego czytali brukowiec, a sam koncern przyciągnął reklamodawców stroniących od szamba.

Ten majstersztyk przyniósł konsekwencje całej polskiej prasie – pożenił szlachetne z podłym i uruchomił pomieszanie wartości w wielu redakcjach. I choć tabloidowość towarzyszyła mediom zawsze, to jednoczesne poczynania tytułu, rozwój celującego w drapieżnych dialogach i czarno-białych wizjach kanału TVN24 oraz upowszechnienie internetowej pogoni za klikalnością spotęgowały proces, który przyniósł nie tyle kryzys wartości, co ich dotkliwą nieobecność w sferze publicznej.

Hejt szwankuje

Przy okazji afery Dunin–Karpowicz, w której liderka umysłowa i uznany pisarz upublicznili prywatny konflikt, naruszono wiele granic. Od tej związanej z dobrym smakiem, po ochronę dóbr osobistych – padło oskarżenie o gwałt, a w odpowiedzi – upublicznienie orientacji seksualnej. Obie strony są przegrane – ich wizerunek został zdegradowany, a osobiste bezpieczeństwo narażone.

Nie jest to tylko burza w szklance wody zblazowanej warszawki. Bo w społecznym wymiarze mieliśmy do czynienia z dobrowolnym obnażeniem przy użyciu nowych mediów – Facebooka oraz portalu NaTemat.pl. Nastąpiło dosłowne przeniesienie prywatnego w wymiar publiczny z niekontrolowalnymi tego konsekwencjami. Poza środowiskowym podnieceniem ujawniła się – także w mediach społecznościowych – kpina i krytyka pod adresem obojga. Niesmak i rozczarowanie, a także przekonanie, że skandal rzucił cień na i tak słabą kondycję polskich elit, potwierdza, że są uczucia silniejsze niż tępe podglądactwo. I że ciekawość nie wyklucza trzeźwej refleksji. Tabloidowość może uwikłać wszystkich, co nie oznacza, że się na nią zgadzamy.

Podobne reakcje obserwowaliśmy po śmierci Anny Przybylskiej. Media (brukowce i redakcje informacyjne) nie uszanowały prośby rodziny i relacjonowały pogrzeb. Lekarz aktorki w kanale TVP Info łamał tajemnicę zawodową, a następnego dnia był bohaterem okładki „Super Expressu”. Tymczasem w mediach społecznościowych i na forach dominował smutek, współczucie dla zmarłej i jej rodziny.

Empatia dla nieszczęścia ukazała wymiar jednoczący, co przeciwstawia się logice tabloidów. Brukowce dążą bowiem do atomizacji czytelników: podziału na dobrych „nas” oraz złych „onych”, a przez to do wzmożenia agresji i nieufności. Czarno-biały obraz świata i zasilanie języka nienawiści (tzw. hejtu) powoduje, że wielu celebrytów zyskuje w tabloidach diabelskie wcielenie i staje się obiektem słownego linczu.

Z Anną Przybylską taki zabieg nie był możliwy, ponieważ aktorka budziła sympatię i szacunek. Pudelek już w połowie lipca powiadomił o jej śmierci i nie widział w tym fałszywym doniesieniu niczego niewłaściwego. Aż do teraz: po pogrzebie redakcja serwisu przeprosiła i oświadczyła, że zapłaci odszkodowanie za naruszenie dóbr osobistych, którego domagała się aktorka. Skruchę dobrze skalkulowano – lepiej zapłacić 300 tys. zł niż stracić tysiące urażonych klikających. Poszanowanie śmierci, cierpienia i żałoby pozostaje w Polsce ważną normą kulturową, a zapominanie o tym – kosztuje.

Trzymanie za słowo

Nie pora obwieszczać odwrót tabloidów – one mają tylko jedną drogę rozwoju i testowanie naszej wytrzymałości będzie się nasilało. Ale odbiorcy mediów nigdy nie byli tylko konsumentami i żerowanie na ich rzekomej bezsilności ma granice. Owszem: przestaliśmy „łapać dziennikarzy za słowo” i rozliczać ich z prawdomówności, a tęsknota za wysokiej jakości treściami i oparciem w obiektywnym przedstawieniu faktów może już nigdy nie zostać zaspokojona.

Z drugiej strony: nigdy wcześniej nie mieliśmy tak dużego dostępu do wiedzy i przywileju weryfikowania treści w różnych źródłach. Słabość mediów jest dziś współmierna do siły odbiorców – czytelnicy bywają lepiej zorientowani niż dziennikarze, potrafią więc łatwo wykazać niekompetencję. A co za tym idzie – skutecznie wywierać presję, by otrzymywać treści wyższej jakości. Szczególnie gdy za nie płacą. Społeczeństwo informacyjne ma rozum z pewnością zdrowszy niż media, które wierzą w swą minioną, arbitralną rolę.

Brukowce respektują jedynie granicę opłacalności, a tę wyznaczamy my. Rośnie ich oderwanie od wciąż myślących i czujących odbiorców. Nigdy jeszcze nie były tak kruche.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2014