Ludzkie mięso na czołówce

Szok! Koszmar! Żenada! Polskie brukowce uczą zemsty, zazdrości i najniższych instynktów. Tak brzmi dzisiaj głos "wykluczonych.

16.07.2008

Czyta się kilka minut

/rys. MK /
/rys. MK /

Dwie czołówki brukowców z ostatnich dni: najpierw "Super Express" pokazuje chorą matkę premiera. Starsza kobieta leży w pościeli, spogląda zmęczonym wzrokiem w obiektyw. Tuż pod nią Doda z wybałuszonymi oczami i tytułem "Zobaczyła najpiękniejsze piersi świata".

"Fakt" informuje o szczegółach rozwodu minister Ewy Kopacz.

Głębiej w numerach jest podobnie. Joanna Liszowska pije. "Byłem raczej humanistą" - wspomina burzliwą młodość Andrzej Lepper. "Gwiazdy balują - emeryci płacą" - dowiadują się gorzkiej prawdy czytelnicy.

I prawdziwy smaczek - zdjęcia Tomka Łozowskiego, uczestnika "Tańca z gwiazdami". Tomek został przyłapany na tym, jak "wsadza rękę w gatki".

Warto to zestawić z szumnymi zapowiedziami redaktora naczelnego "Faktu" Grzegorza Jankowskiego, który w 2003 roku, tuż przed drukiem pierwszego numeru gazety przekonywał Piotra Najsztuba w "Przekroju" o wzniosłości swojej misji: "To jest próba włączenia do debaty publicznej osób dzisiaj z niej wyłączonych. To są np. górnicy, to są np. ludzie, którzy głosują na Leppera, na Samoobronę".

Od początku istnienia w Polsce nowoczesnej prasy brukowej starałem się przekonywać sam siebie, że zyski z jej obecności na rynku prasowym są większe niż straty. Owszem, lista grzechów jest długa: tabloidy kłamią, poniżają, wymyślają nieistniejące sytuacje, wchodzą z butami w cudzą intymność, ale przecież lepiej, że ludzie czytają "Fakt" albo "Superaka", niż gdyby mieli nie czytać w ogóle. Prasa bulwarowa, myślałem, staje po stronie słabszych i uciśnionych, piętnując czerwonymi literami bezduszność i nadużycia władzy. Pochyla się nad losem samotnych kobiet, potępia rodzinnych katów, awanturników, jest narzędziem surowej zemsty społecznej, sprawiedliwością ludu.

Coraz mniej we mnie tej wiary. Tak jak rasowi bandyci zdolni są czasem do ludzkich gestów, tak tabloidy łudzą czytelników, że gra toczy się o coś więcej niż o obliczoną na podgrzanie nastrojów dziennikarską łobuzerkę i ogłupienie społeczeństwa. Uznaliśmy, że to normalne zjawisko.

Dorn w samych majtkach

Oglądając polską prasę brukową, dotykamy problemu nierozstrzygalnego - czy to czytelnicy tworzą gazety na swoje podobieństwo, czy też odwrotnie: gazety wychowują czytelników. Gdyby prawdziwe było pierwsze przypuszczenie, moglibyśmy przejść nad ich działaniami do porządku dziennego, twierdząc, że zawartość tych gazet pozwala ujrzeć mapę mózgu przeciętnego czytelnika. Czytelnik chce krwi, sensacji, rozrywki niskich lotów, plotek, strawy lekkiej i przechodzącej szybko przez organizm. Chce, więc dostaje, jak na talerzu: Ludwika Dorna w samych majtkach na szpitalnym łóżku. Polityk nie ma prawa do intymności, a jeśli na dodatek jest to polityk nielubiany, gazeta otrzymuje moralny placet na jego ośmieszenie.

Do tego trochę łez, czyli chora mama premiera, i sporo krwi - jak się zdaje, nieprzekraczalną granicą było pokazanie przez "Fakt" i "Super Express" na początku 2006 roku zwłok mężczyzny rozszarpanego w noc sylwestrową przez psy. Zdjęcia świeżego mięsa ludzkiego na śniegu naprawdę trudno przebić czymś mocniejszym. Po obejrzeniu tych fotografii po raz pierwszy poczułem wstyd z powodu wykonywanej profesji. Jakbym uczestniczył w tańcu hien.

Można się jednak obawiać, że działa tu sprzężenie zwrotne i to gazeta formuje czytelników. A jeśli tak jest, lektura brukowców nie pozostawia złudzeń - wychowanie, jak rozumieją to pojęcie tabloidy, jest wychowaniem do zemsty, zawziętości i najłatwiejszych rozwiązań, platformą, na której toczy się gra żenujących instynktów. Jest miejscem, gdzie można zorganizować lincz albo złamać człowiekowi życie. Jest miejscem, w którym wścibstwo uzyskało rangę najwyższą.

Owszem, wścibstwo jest wpisane w zawód dziennikarski, podobnie jak konieczność zadawania niewygodnych pytań. Istnieją jednak, a przynajmniej istnieć powinny, owego wścibstwa granice. Zachodzę w głowę, jaką to misję i jaki społeczny interes mają dziennikarze w pokazywaniu chorej matki, pardon, "mamy" Donalda Tuska? Czy rodzina szefa rządu prosi o współczucie kilkuset tysięcy Polaków? Dlaczego inne chore mamy nie dostąpiły zaszczytu wizyty dziennikarza brukowca z naręczem kwiatów? Czy istnieje jakikolwiek powód, by informować społeczeństwo o szczegółach rozwodu minister Ewy Kopacz? Co istotnego wnoszą te wiadomości?

Odpowiedź na te pytania wydaje się retoryczna.

Powody do istnienia

Dziennikarze wciąż cieszą się w Polsce dużym zaufaniem społecznym. W badaniach z 2006 roku prowadzonych przez CBOS aż 57 proc. respondentów uznało, że większość uprawiających ten zawód jest rzetelna. Istnienie tabloidów zaufanie to osłabia, forsują one bowiem najgorszą z możliwych wizję dziennikarstwa. Dziennikarz nie musi rozumieć świata, nie musi zadawać celnych pytań ani zajmować się przekazywaniem prawdy - to są zadania w prasie bulwarowej nieistotne. Liczy się coś innego: krzyk (najlepiej, żeby każda wypowiedź zaczynała się od magicznego słowa "koszmar" z wykrzyknikiem), agresja, sztuka udzielania łatwych odpowiedzi, takich choćby jak ta, że każdy polityk to świnia, a każdy bezrobotny to ofiara wielkiej polityki. W takiej sytuacji dziennikarz zostaje sprowadzony do roli sztukmistrza, który ma oczarować publikę wyciąganiem fantów z kapelusza. A sztukmistrzom przecież nikt nie wierzy.

Można komplikować sprawę, zwracając uwagę, że "Super Express" i "Fakt" wypełniają istotne potrzeby części społeczeństwa, przywracając zachwianą wiarę w czytelną wizję świata. Że, podobno, pisma te czytają zarówno robotnicy, jak i profesorowie. Miło jest wiedzieć, że w naszym skomplikowanym świecie istnieją jeszcze enklawy, w których świat wygląda, tak jak powinien - łatwo, z prostym podziałem na dobrych i złych, na kobiety ładne i brzydkie, na "urzędasów" i całą resztę. Brukowce to współczesne inkarnacje Janosika - przynajmniej na papierze chcą bogatym zabrać, a biednym dodać. Prostym językiem opowiadają o ludzkich sprawach. Co więcej: przez czytelników traktowane są często jak ostatnia deska ratunku, a przez gwiazdy i polityków jak doskonała platforma promocji. Czy to nie są wystarczające powody do ich istnienia?

Przy tym wszystkim nie należy zapominać, że brukowce - żeby sprawę nazwać po imieniu - lubują się we wkładaniu ręki w gatki i pokazywaniu ludzkiego mięsa. To jest ich podstawowa rola. Wizyta u chorej mamy premiera z najwspanialszym bukietem kwiecia tego nie zmieni.

W 2003 roku Grzegorz Jankowski deklarował, że przede wszystkim chce wydawać gazetę ciekawą. Jeśli więc ceną, jaką musi dzisiaj zapłacić wydawca za interesującą gazetę, jest wlewanie czytelnikom błota w głowy, lepiej, by ciekawe gazety nie ukazywały się w ogóle. Jeśli tak brzmi głos "wykluczonych" z poważnego dyskursu medialnego, lepiej tego głosu nie słyszeć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2008