Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zrozumienie zła antykoncepcji poza wiarą jest trudne. Zresztą nie musi być ono zrozumiałe dla każdego (obiektywność zła nie oznacza, że wszyscy muszą je za takie uznawać). Respektowanie woli Boga to respektowanie biologii kobiety i mężczyzny, która jest taka, a nie inna. I taka, a nie inna powinna być zaakceptowana. Próba poprawiania Stwórcy, o której wspomina Jan Paweł II, wyraża się w przekonaniu człowieka, że coś się Bogu nie udało, bo np. sprawił, że kobieta może począć dziecko, a mężczyzna może być płodny (może, bo jak przekonuje się coraz więcej małżeństw, poczęcie dziecka staje się niełatwe). Wiara nie potrzebuje argumentów intelektualnych. Jeśli Bóg jest Panem, przyjmuję Jego prawdy, także prawdę o płodności. W niej też dostrzegam Jego miłość do mnie, w końcu wszystko co uczynił “było bardzo dobre".
Jedna z najważniejszych różnic między antykoncepcją, a metodami naturalnymi polega na nastawieniu: za lub przeciw potencjalnemu dziecku. Oczywiście, również metody naturalne można stosować ze względów czysto “ekologicznych", ponieważ są nieszkodliwe, z mentalnością antykoncepcyjną: przeciw potomstwu. Ale jest to rzecz niezgodna z przysięgą małżeńską, w której pada zadanie: “czy przyjmiecie i po katolicku wychowacie potomstwo, którym was Bóg obdarzy?". Zarówno metody naturalne, jak antykoncepcja mogą zawieść, ale jeśli stosuję metodę “dla dziecka", to przyjmę nawet nieplanowane.
Czy nie można by stosować antykoncepcji z nastawieniem pro life? Nie, ponieważ wybierając właśnie taki sposób zapobiegania ciąży, jestem nastawiona przeciw dziecku i nie chcę, by ten środek zawiódł. Próba uznania antykoncepcji za “odpowiedzialne rodzicielstwo" (utożsamiane z posiadaniem “właściwej" liczby dzieci czy unikaniem dzieci z “wpadek") jest przejawem naszej schizofrenicznej mentalności, gdy, np. wiedząc, że palenie papierosów powoduje raka i choroby płuc, sięgamy po papierosy w przekonaniu, że akurat nam nic nie zrobią. Podobnie, podejmując działania przeciw dziecku, nie mogę sugerować, że to dla jego dobra.
Współżycie w małżeństwie chrześcijańskim ma trzy poziomy: okazanie wzajemnej miłości, otwartość na ewentualne dziecko i przyjemność. Tylko miłość otwarta jest prawdziwa, jak mówi św. Jan: “w miłości nie ma lęku, a kto się lęka, nie wydoskonalił się jeszcze w miłości" (1 J 4,18). Nie chcemy tego zauważyć. Chcemy okazać sobie miłość, ale boimy się skutków takiego wyznania, jesteśmy niewydoskonaleni w miłości, przeraża nas przyszłość, nie mamy ufności, wiary i mało kogo przekonuje argument “Bóg się zatroszczy". Dlatego próbujemy udowodnić, że jesteśmy w porządku, uciekając się do antykoncepcji. Uzasadniamy nasze postępowanie, aby inni zaczęli je akceptować i mogli “robić swoje" bez poczucia winy. Ale Bóg ma prawo być Bogiem, a nie marionetką.
Nie są to intelektualne argumenty, ale antykoncepcja nie jest sprawą dyskusji. Ten, kto wierzy, zrozumie; kto nie wierzy, nie zrozumie i żadne argumenty go nie przekonają. Wierzący opiera się na prawdzie, nie na błyskotliwości argumentów. A właśnie prawdy ma bronić Magisterium Kościoła.
AGNIESZKA MYSZEWSKA-DEKERT (Kraków)