Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Artykuły o egzorcystach-celebrytach przeczytałam ze ściśniętym sercem. Zabrakło mi jednak mocnego uderzenia na alarm – oto chrześcijaństwo wypierane jest przez magię, do czego rękę przykłada wielu księży. Nie twierdzę, że winę ponoszą wszyscy egzorcyści, ale ci, którzy obawiają się pod nazwiskiem wyrazić swój sceptycyzm wobec tego trendu – z całą pewnością.
Największym lękiem przed rzeczywistym działaniem szatana przejmują mnie opowieści o „wypędzaniu złego ducha” rodem z „Egzorcysty” oraz rozmaite „listy zagrożeń”, które rozwijając automatyzm, godzą w ludzką wolność. Jeśli w dodatku ten szatan ubiera się w ornat, nie wiadomo, jak z nim walczyć. Ojcu Tomaszowi Francowi łatwo się mówi, że wystarczy uczynić punktem wyjścia naukę o chrześcijańskim zbawieniu, by pozbyć się lęku przed zagrożeniem czającym się w figurce Buddy czy homeopatii. Niech powie to moim sąsiadom w małej wiosce. Ludziom w miastach trudno sobie wyobrazić, jak łatwy żer dla tego duchowego wampiryzmu stanowią ludzie z prowincji.
Od pewnego czasu żyjąc właśnie na wsi, powoli przełamuję bariery nieufności z nowymi sąsiadami. I zaufanie rosło, uczucia przyjaźni były coraz wyraźniejsze. Aż w ich przypływie rodzice kilkuletniego chłopczyka opowiedzieli mi o jego dziwnej chorobie, o niepewności w kontaktach z lekarzami i przychodniami. Podałam im numer telefonu do wypróbowanego pediatry stosującego metodę homeopatyczną, mówiąc, że zawsze to jeszcze jedna, niewykluczająca innych szansa, że uda się dziecko wyleczyć.
Jeszcze przez kilka dni trwała wymiana informacji, potem pojawiła się konsternacja, bo jakaś ciocia powiedziała, żeby uważać „w sprawie tej homeopatii” – i zapanowała głucha cisza. Codzienne wizyty sąsiadów ustały, nabiał, który – w nadmiarze, żeby nie psuć stosunków – od nich kupowałam, zaczął przynosić kto inny. Ogarnęła mnie groza. Jak teraz moim sąsiadom, prostym ludziom wytłumaczyć, że szatan mieszka gdzie indziej – nie w tych fiolkach z lekarstwami, tylko w pomówieniu, w podejrzliwej gadaninie, w cynicznej woli zdobycia wpływu i rządu dusz? Że wystarczy wiara w Zmartwychwstanie i normalne, chrześcijańskie życie, żeby niczego się nie bać? Oni już nie zechcą mnie słuchać, bo przecież skoro sama używam homeopatii...
Bezradność i bezsilność. I żadnej nadziei, że biskupi, z lubością straszący „cywilizacją śmierci”, położą tamę temu duchowemu szantażowi, który przecież czyni tych ludzi uległymi i posłusznymi o wiele łatwiej i mocniej niż poczucie odpowiedzialności za własne sumienie i świadomość wolności, ku której wyswobodził nas Chrystus. Tak oto tropiciele „duchowych zagrożeń”, chcąc moich biednych sąsiadów nastraszyć szatanem, wskazali palcem na mnie.