Popiół, w którym drzemią iskry

Huculszczyzna to rzadko dziś przywoływana miłość przedwojennych artystów. Krakowska wystawa ukazuje skalę tej fascynacji i atrakcyjność cywilizacji stworzonej przez górali znad Prutu i Czeremoszu.

05.04.2011

Czyta się kilka minut

Kazimierz Sichulski, Hucułka, 1906, pastel i gwasz na papierze / reprodukcja: Paweł Czernicki / Muzeum Narodowe /
Kazimierz Sichulski, Hucułka, 1906, pastel i gwasz na papierze / reprodukcja: Paweł Czernicki / Muzeum Narodowe /

W zbiorach wilanowskiego Muzeum Plakatu zachował się niewielki afisz Tadeusza Gronowskiego, zawiadamiający o prezentacji sztuki ludowej, która odbyła się w 1930 r. w Warszawie. Dowiadujemy się, że pokazano wtedy sztukę podhalańską, krakowską, kurpiowską, wołyńską, poleską, huculską, ziemi nowogrodzkiej i wileńskiej. Na ile świadomi jesteśmy tej różnorodności?

O większości tych kultur po prostu nie pamiętamy. Tradycja górali podhalańskich na naszych oczach przekształca się we własną karykaturę. Cudowna architektura Jaszczurówki czy Willi pod Jedlami ginie w powodzi nowych domów, skutecznie ignorujących zarówno lokalną tradycję, jak i dorobek Stanisława Witkiewicza ojca. Na szczególną "zaradność" nakłada się zadufanie: bo przecież Papież był góralem i pięknie śpiewano mu pod Tatrami. Zabójcza jest też popularność medialna: wiadomo, że podczas Bożego Narodzenia albo Wielkanocy w ramówce telewizyjnej znajdzie się kilka programów, w których pojawią się kwieciste chusty i filcowe kapelusze z orlim piórem. Ostatnio góralszczyzna stała się nawet osią konstrukcyjną serialu o chwytliwym tytule "Szpilki na Giewoncie" z udziałem Magdaleny Schejbal, do niedawna pani komisarz z TVN-owskich "Kryminalnych". Samorządowcy wymyślili zaś, że najlepszym miejscem na redyk będą w najbliższym czasie... krakowskie Błonia. Ma się na nich pojawić dwieście podhalańskich owiec.

Prowansalczyk i "hiperborejczycy"

Wszechobecność góralszczyzny spod Tatr (w jej zdegenerowanej formie) sprawia, że zapominamy o kulturotwórczej wartości innych regionów. A także o tym, że artyści i intelektualiści fascynowali się nie tylko Podhalem. Dlatego dobrze się stało, że Muzeum Narodowe w Krakowie postanowiło uczcić przypadającą w tym roku 40. rocznicę śmierci Stanisława Vincenza w sposób, który zapewne najbardziej by mu odpowiadał: zorganizowało wystawę "Na wysokiej połoninie. Sztuka Huculszczyzny - Huculszczyzna w sztuce". Wszak ów pisarz i badacz był lirnikiem tej niezwykle interesującej cywilizacji, słabo obecnej dzisiaj w naszej świadomości.

Był Homerem, bo też jawili mu się górale znad Prutu i Czeremoszu starożytnymi hiperborejczykami, mitologicznymi mieszkańcami Północy, skąd wieje Boreasz. Jak pisze Mirosław Piotr Kruk, kurator wystawy: "widząc tę ziemię jako Raj ogrodzony murem gór od świata, budował jego mit tym wytrwalej, im bardziej wnikał w jego życie i rzeczywistość". I dalej: "dostrzegł coś bardziej cennego i istotnego, a mianowicie, że kultura ludowa jest skarbnicą wzorów dawnych i że ma kondycję wolną od władzy czasu. Co więcej, widział silną więź Hucułów ze światem przodków, pielęgnowaną bardzo starannie i silnie wpływającą na ich zachowania".

Vincenz był etnografem romantycznym - a zarazem niezwykle nowoczesnym z dzisiejszego punktu widzenia. Jego wrażliwość szła w parze z erudycją, empatia z naukowością, literackość ze ścisłością. Urodzony na Huculszczyźnie, w rodzinie o korzeniach prowansalskich, wyniósł z domu język francuski. Gimnazjum w Kołomyi dało mu znakomitą znajomość greki i łaciny, obeznanie z dziełem Homera, ale także umiejętność posługiwania się literackim ukraińskim. Niemiecki, angielski i rosyjski przyszły niejako mimochodem. W Wiedniu studiował biologię, prawo, sanskryt, staroindyjski język palijski - i filozofię religii (tytuł doktorski otrzymał, broniąc pracy poświęconej Heglowi i Feuerbachowi). W habsburskiej stolicy zainteresowała go - co wpłynie na całą jego późniejszą działalność - Jungowska teoria archetypów. W 1920 r. walczył przeciw bolszewikom, ale wojnę polsko-ukraińską uznawał za bratobójczą.

W okresie międzywojennym związał się ze Lwowem (m.in. ze słynną szkołą matematyczną, do której zbliżyły go studia nad relacjami, jakie zachodzą między liczbami a rzeczywistością). Pisywał do miesięcznika "Droga", pracował jako urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W 1926 r., rozczarowany polityką sanacji, zamieszkał w Bystrzecu. Tam jego fascynacja Huculszczyzną, która zaowocuje monumentalnym dziełem pt. "Na wysokiej połoninie", dojrzewała w bezpośrednich spotkaniach z góralami. Praca nad huculską epopeją zajmie Vincenzowi ponad 40 lat.

Większość materiałów zebranych przed wojną przepadła w 1939 r. Vincenzom udało się uciec na Węgry, gdzie pisarz uczył się węgierskiego (opanował język do tego stopnia, że zajął się tłumaczeniem węgierskich poetów). Ratował też żydowskich uciekinierów z Polski, załatwiając im aryjskie papiery (za co otrzymał pośmiertnie tytuł "Sprawiedliwego wśród Narodów Świata"). Po wojnie osiadł w La Combe de Lancey, niewielkiej szwajcarskiej wiosce u stóp Alp. Tu, jak pisze kurator krakowskiej wystawy, "odnalazł atmosferę opuszczonej Arkadii wśród ludności zajmującej się pasterstwem, która, widząc szczerą serdeczność nowego sąsiada, szybko przyjęła go do swojej społeczności".

W 1991 r. szczątki Stanisława i Ireny Vincenzów spoczęły na cmentarzu salwatorskim w Krakowie.

Siła nieuświadomiona

Wystawa w Muzeum Narodowym pozwala dostrzec zarówno atrakcyjność cywilizacji stworzonej przez górali żyjących między Prutem a Czeremoszem, jak i skalę fascynacji tym regionem u artystów profesjonalnych. Nie znajdziemy tu krzty prostego sentymentalizmu czy nuty kolonialnej. Scenariusz idzie śladem intuicji Vincenza, który - podobnie jak Mircea Eliade - uważał, że pojęcie "ludowości" zawęża pole widzenia, bo sztuka ludowa ma charakter archetypiczny, w sposób nieświadomy posługując się wzorami, których pochodzenie odległe jest w czasie i przestrzeni. W "Uwagach o kulturze ludowej" Vincenz pisze: "kultury ludowe, w łączności z całokształtem kultury, ukazują się zarówno jako popiół, w którym drzemią iskry, uśpione ślady życia dawnego, ale także jako zapas sił, które dotąd nie znalazły dostępu do kultury świadomej".

Stąd też tyle na krakowskiej wystawie zestawień przedmiotów o najodleglejszych proweniencjach, a jednocześnie zdumiewająco do siebie podobnych. Oto np. mosiężne "zgardy" - charakterystyczne dla Huculszczyzny naszyjniki, na których zawieszono po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt krzyżyków o bardzo rozbudowanych, dekoracyjnych ramionach, przywodzących na myśl zabytki koptyjskie i etiopskie. Obok nich wczesnośredniowieczna plakieta (enkolpion) pochodząca z Rusi Kijowskiej: na jej awersie widzimy pogańską Hysterę, na rewersie - chrześcijańskiego Archanioła Michała. Wreszcie, szklane paciorki znalezione na Podlasiu, powstałe w XI-XII w.: na nich również zawieszono metalowe krzyżyki - i półksiężyce. Okazuje się, że huculskie "zgardy" powtarzają odwieczny wzorzec, w którym znak wiary (a czasem znak współistniejących religii: odchodzącej i nowej) staje się amuletem.

Wystawa - przywołująca na myśl porównawczą metodę Jamesa George’a Frazera, zaproponowaną w słynnej "Złotej gałęzi", najpopularniejszej chyba książce antropologicznej - opowiada o trwałości prastarych wzorów, powracających w różnych miejscach i czasach. Dowodzi jednocześnie, że Huculszczyzna, kraina odgrodzona od reszty świata górami, wykazywała ogromną chłonność i otwartość na to, co nowe. I o ile stosunkowo łatwo wyobrazić sobie, jaką drogę przebyły szklane paciorki z Murano, zanim, pomalowane białą emalią, zawisły na szyi huculskiej dziewczyny, o tyle zdumiewa np. wygląd naczyń produkowanych przez czarnohorskich górali: rozliczne dzbany, cukiernice i "kołacze", w których przechowywano wódkę, zdają się wiernie powtarzać formy lekytów i amfor, wzorce wprost ze starożytnej Grecji.

Proces wymiany działał zresztą w dwie strony. Oglądamy wspaniale dekorowane kafle huculskie (słynnym ich wykonawcą był Aleksander Bachmiński), podziwiając ich wzory: szkliwione dzbany z fantazyjnymi kwiatami, całe historie wojen i polowań, opowieści o świętych. I nie dziwi fakt, że sława huculskich pieców docierała daleko. Jeden z nich znalazł się np. w willi Marii i Jerzego Kuncewiczów w odległym o setki kilometrów Kazimierzu Dolnym, a i sam cesarz Franciszek Józef podczas wystawy etnograficzno-przemysłowej w Kołomyi (1880) zamówił u Bachmińskiego piec do wiedeńskiej rezydencji.

"Czerwony pas, za pasem broń"

Co sprawiło, że Huculszczyzną zainteresowali się profesjonalni, "miejscy" artyści? Być może przyczyniła się do tego dekoracyjność, barwność, wzorzystość, wielowątkowość kultury materialnej okolic Czarnohory. A może zadecydowało romantyczne przekonanie, że Huculi, pasterze, rybacy i myśliwi, nie są w gruncie rzeczy chłopami - unikają uprawy ziemi jakoby dlatego, by jej nie ranić. Albo mit o zbójeckiej przeszłości tego ludu, mającego przecież własnego Janosika - Oleksa Doboszczuka, który, by przywołać słowa Ferdynanda Ossendowskiego, "czerwone miał na sobie ze złotymi naszyciami »kraszanycie«, buty też z safianu ormiańskiego, biały keptar złotem suto obszyty i zielonym jedwabiem, z wierzchu - kraśny serak z lamowaniem złotym, a na to wszystko biała manta ze złotymi sznurami i wysoka czapa z piórami pawimi, gęsto nabijana blachami ze szczerego złota. Taszka jak i prochownica połyskiwały złotem, złote klamry i guzy świeciły na pasie szerokim do półpiersi. Na kolanie oparł »kirs« turecki o lufie złotem »pysanej« i kolbie wykładanej kością i srebrem, w ręku trzymał toporek z pięknie pisaną bartką o toporzysku zdobnym w złotą, kamieniami nabijaną blachę. Oczy rwał, taki był »fajny« i »pyszny«, że sam »cisar« nie mógł być wspanialszy".

Na krakowskiej wystawie możemy podziwiać dziesiątki takich "Doboszczuków", malowanych przez artystów najznamienitszych w historii sztuki polskiej: Teodora Axentowicza, Wacława Szymanowskiego, Kazimierza Sichulskiego, Juliana Fałata, Fryderyka Pautscha, Wacława Wąsowicza czy Władysława Skoczylasa. A także twórców rzetelnych, choć nieco zapomnianych: Macieja Stęczyńskiego, Seweryna Leopolda Obsta, Stanisława Dębickiego czy Władysława Jarockiego...

Tu trzeba podkreślić znaczenie obecności na krakowskiej prezentacji obrazów lwowiaka, Kazimierza Sichulskiego - artysty, którego nazwisko jest oczywiście w Polsce znane, ale chyba nadal jeszcze nie do końca docenione. Tymczasem wystawa w MNK pozwala dostrzec niezwykłą skalę jego talentu, rozmach i odwagę, z jakimi kładł farbę. Oto "Stara hucułka w czerwonej guni" (pastel, 1909) i "Hucuł" (pastel, 1909) - to zdumiewające, jak plamy koloru mogą wyrazić siłę, dumę, trwanie jakby poza czasem. Dalej "Chłopiec przed kapliczką" (pastel, 1913) - choć dziura w szerokich portkach odsłania nagie kolano, strój małego modela jest ważnym elementem obrazu: jakby rozedrgany, zdaje się żyć osobnym życiem. "Dziewczynka z barankiem" (olej, 1928) - miękka sylwetka w czerwonych spodniach i jasnym kożuszku ugina się w łagodnym łuku; krągła, kobieca i jakby nierzeczywista jest również przyroda, która ją otacza. Wreszcie "Niedziela palmowa" (pastel, gwasz i tempera, 1906) - w tym przepięknym tryptyku, gdzie feeria rozświetlonych kolorów sprawia, że postaci młodych ludzi zdają się dostrzegać rzeczywistość nieziemską, zaś sam obrzęd, w którym centralną funkcję pełnią świeże bazie, nabiera pierwotnego, archetypicznego charakteru - wprowadza, jak powiedziałby Stanisław Vincenz, w "prawdę starowieku".

Zatrzymane w fotografii

Osobną kategorię tworzą fotografie. Dokumentują one "typy" huculskie, miejscowe obrzędy, cerkwie, codzienne zajęcia i jarmarki - ale dowodzą także znaczenia, jakie miała Huculszczyzna w życiu społeczno-politycznym II Rzeczypospolitej. Duże wrażenie robi fotografia przedstawiająca wycieczkę zorganizowaną w sierpniu 1935 r. przez doktora Mieczysława Orłowicza. Turyści ustawili się na ganku schroniska na Zaroślaku pod Howerlą. Na pierwszym planie stoją jednak solidnie objuczone konie i dwóch huculskich przewodników w malowniczych strojach. Całość sprawia nieco egzotyczne wrażenie, zapowiadając niecodzienną przygodę. Takich schronisk było w Czarnohorze sporo: kolejne fotografie pokazują harmonijnie wpisane w pejzaż budynki na Maryszewskiej i na Kostrzycy. O rozwoju turystyki w tym rejonie wiele mówią również międzywojenne plakaty promujące polski "Huzulenland" i "ein Schneeparadies" za granicą.

Po II wojnie światowej świadomość istnienia niezwykle oryginalnej kultury pasma Czarnohory - na którą składały się elementy ukraińskie, rumuńskie, węgierskie, polskie, cygańskie, żydowskie, ormiańskie, karaimskie, tatarskie, a nawet tureckie - została zapomniana. Była niewygodna politycznie, i to po obydwu stronach nowej granicy. Teraz o Huculszczyźnie słyszymy od czasu do czasu. W roku 2002 poświęciło jej wystawę Muzeum Narodowe w Gdańsku, w Krakowie odbywa się Festiwal Huculski (w tym roku ma mieć szczególnie bogaty program), coraz więcej ludzi jeździ w tamte rejony na wakacje - jednak powszechna świadomość oryginalności huculskiego fenomenu, wiedza o tym, na czym polegał, nadal wydaje się niewielka. Każdy wie, jak wyglądają zakopiańskie kierpce, ale konia z rzędem temu, kto potrafi rozszyfrować takie pojęcia jak "keptar" czy "porosznycia".

Wystawa w krakowskim Muzeum Narodowym, na której zgromadzono niemal tysiąc obiektów pochodzących z trzydziestu instytucji i kolekcji prywatnych, jest odkrywaniem zapomnianego. Co równie ważne, rzesze odwiedzających ją gości mają szansę poznać ludowość czasem przekształconą, jednak nie zdegradowaną i nie zmanipulowaną. Jeszcze.

"NA WYSOKIEJ POŁONINIE. SZTUKA HUCULSZCZYZNY - HUCULSZCZYZNA W SZTUCE"; wystawa w 40. rocznicę śmierci Stanisława Vincenza; Kraków, Muzeum Narodowe; kurator: Mirosław Piotr Kruk; koordynator: Izabela Wałek; aranżacja plastyczna: "Projekt Plus"; opieka konserwatorska: Małgorzata Pisulińska. Wystawa czynna do 29 maja 2011 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2011