Pontony z ludźmi. Reportaż ze statku ratującego migrantów na Morzu Śródziemnym

Dwa dni po wypadku, doglądając ocalonych, Nejma powiedziała: „Widzieliśmy cud, a tuż wcześniej jego dokładną odwrotność. Na to nie ma słów, nie ma nawet myśli właściwych”.
ze statku Lekarzy Bez Granic na Morzu Śródziemnym

08.01.2023

Czyta się kilka minut

Ewakuacja na pełnym morzu
 44 migrantów z tankowca płynącego
do Libii, noc z 1 na 2 stycznia 2023 r. / MIKKEL HØRLYCK
Ewakuacja na pełnym morzu
 44 migrantów z tankowca płynącego
do Libii, noc z 1 na 2 stycznia 2023 r. / MIKKEL HØRLYCK

Gruziński marynarz zszedł na ostat-ni stopień, oparł się o poręcz schodów i luzacko założył nogę na nogę. Uśmiechając się, zagadnął dziewczynę.

Schody – to stromy chybotliwy trap, opuszczony z tankowca „Broadway” o masie 30 tysięcy ton. Stopa marynarza kołysze się nad głębią. Wszystko dzieje się na środku morza.

Jest 2 stycznia, po drugiej w nocy. Za sterami Nick obserwuje dziób naszej motorówki. Ma się unosić tak blisko trapu, żeby dało się zrobić krok. Ale jeśli o niego zahaczy i akurat przyjdzie fala – wszystkich wyrzuci jak z katapulty.

Po trapie, z dwiema torbami foliowymi w dłoniach, schodzi starszy człowiek. Dziewczyna – to Fulvia, liderka ­teamu motorówki – pilnuje, by nie wpadł do wody. „OK, witamy na pokładzie” – śmieje się. „Dziękuję” – odpowiada ten oraz dwudziestu jeden kolejnych mężczyzn, których przejmujemy. Chcą ściskać dłonie. „Kochamy was” – krzyczą do załogi tankowca, który za chwilę wróci na kurs do Misraty w Libii.

Gruziński marynarz macha na pożegnanie. Nick odbija i kieruje motorówkę w stronę innego statku, którego światła wyraźnie widać z dwóch kilometrów. Statek ten nazywa się „Geo Barents” – on zabierze wszystkich do Włoch.

NIE FOTOGRAFOWAĆ ludzi przy silnikach. Czasem włoskie władze skazują ich na więzienie. Jeśli wpadną do wody, pchnąć centifloat – długą na kilka metrów, olinowaną boję – w jedną trzecią szerokości grupy, od strony wiatru, żeby zebrała tych bez kamizelek ratunkowych. Wyłapywać libijskie nazwy. Kojarzyć: „Sebha” to gwałty; „Al-Kufra” – praca przymusowa; „Bani Walid” – tortury w centrum zatrzymań.

Gromadzona od dekady teoria podejmowania migrantów z lichych pontonów i łodzi na Morzu Śródziemnym – to dwa dni szkoleń. Na „Geo Barents”, statku ratowniczym organizacji Lekarze Bez Granic, nikt nie jest zwolniony z teorii.

Ani z taktyki. Są dwie motorówki. Do łodzi podpływają osobno. W stresie pole widzenia bardzo się zawęża – jedna motorówka musi obserwować sytuację z dystansu. Najpierw zbliża się „Orka”. Zatacza krąg wokół pontonu z ludźmi i ustawia się prostopadle, kilka metrów od łodzi.

Gdy ponton z ludźmi mocno się kołysze – to dobrze (ma wyporność). Gdy uchodzi z niego powietrze, podpływamy z drugiej strony („efekt magnesu”: wszyscy przechylają się w naszym kierunku). Czasem trzeba nakłaniać do jego opuszczenia („efekt łodzi podwodnej”: tak jak jej załoga po katastrofie, stracili wiarę w wybawienie). Ludzie, którzy wiele godzin wdychali opary paliwa, reagują różnie. Na przykład – śmiechem nie do opanowania.

Gdy statek zatrzymuje się na kilka godzin praktyki, ćwiczymy wszystko na morzu. Ratownik – dziś jest to Gabriel, przypadkiem o włosach jak Chrystus – staje na dziobie łodzi. Ma być wywyższony. Jeśli jest dzień, pozostali przykucają. Jeśli noc – oświetlają go latarkami. Mówi się na to: „ustawienie teatralne”. Bo ludzie na łodzi powinni słuchać jednej osoby.

Gabriel jak Chrystus, na scenie jak w teatrze, musi wtedy przekazać trzy informacje: „Jesteśmy z Europy. Pomożemy wam. Prosimy, usiądźcie i słuchajcie poleceń”.

Wtedy zwykle podnoszą się krzyki: „No Libya!” („Tylko nie do Libii!”). Albo: „Babies, babies, we have babies!” („Dzieci, dzieci, mamy dzieci!”). Ratownik, wywyższony na motorówce, wyciąga rękę. „Zachowajcie spokój” – krzyczy i podaje kamizelki ratunkowe. Wszyscy, jeden za drugim, przechodzą na motorówkę. Wracamy do „Geo Barents”, pod pionową drabinę prowadzącą na pokład. Tu Victor i Juan, mocno, za ramiona, wciągają wszystkich.

Można przeoczyć fakt, że jesteśmy z Europy, więc każdy wyciągnięty z wody słyszy najpierw: „Jesteś bezpieczny”. Dostaje wodę. Ktoś mu – może pierwszy raz od miesięcy – w czymś pomaga. Choćby zdjąć przemoczone buty.

Z luźnych notatek ze szkoleń, gdzieś na marginesie: „Dzieci lubią się bawić krótkofalówkami. Przełączają kanały. Po zabawie z dziećmi – sprawdzić kanał”.

MOŻNA POWIEDZIEĆ: „Geo Barents” ma rękę do ludzi. Już w pierwszym rejsie na Morze Śródziemne, półtora roku temu, statek uratował trzy osoby próbujące przepłynąć wpław Cieśninę Gibraltarską. Przed miesiącem jedna z ocalonych kobiet urodziła na pokładzie dziecko. Kapitan Willy Paulsen poświadczył podpisem czas i miejsce narodzin – 10:31 UTC, 07/12/2022, N 34,22,8, E 13,04,8 – oprawił dokument w ramkę i powiesił w mesie.


UCHODŹCY I MIGRANCI: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Dzieci lubią i często rysują biało-niebieski kadłub statku, wystające za obie burty lądowisko dla helikopterów oraz napis „RESCUE ZONE” („strefa ratunkowa”). Gdyby „Geo Barents” miał się przemienić w maskotkę, byłby zapewne pluszowym misiem.

Przewiózł dotąd do Europy 5836 osób i 11 ciał. Jest nieoficjalnym okrętem flagowym flotylli kilkunastu prywatnych statków, które podejmują z morza ludzi płynących z Libii i Tunezji na lichych łodziach i pontonach. Statkiem wyjątkowym. Po pierwsze, jest duży: zmieści nawet siedemset osób. Po drugie, stoi za nim duża organizacja.

Lekarzy Bez Granic (Médecins Sans Frontières, MSF) założyli – na początku lat 70. XX w., podczas kryzysu w nigeryjskiej Biafrze – francuscy medycy i reporterzy. Cel: nieść pomoc medyczną niezależnie od podziałów politycznych, rasowych czy religijnych. Szybko się pospierali. Poszło o to, co to znaczy być świadkiem krzywd. Czy powinno się krytykować rządy państw, na terenie których się działa, czy też – jak Czerwony Krzyż – pozostać neutralnym?

Zwyciężył pierwszy pogląd, co wśród instytucji humanitarnych przyniosło Lekarzom Bez Granic opinię organizacji z pazurem. Dostała Pokojowego Nobla.

W 2013 r. rozpoczęła ona misję na Morzu Śródziemnym. A po kilku latach pracy na innych jednostkach wynajęła norweski statek „Geo Barents”.

PIERWSZEGO STYCZNIA RANO na statek przychodzi e-mail: dwieście kilometrów na północ od wschodniej części wybrzeża Libii znajduje się drewniana łódź z migrantami. Ostatnią znaną pozycję podaje organizacja Alarm Phone, która poprzedniego wieczoru zdążyła nadać sprawie numer: 1446–22, ostatni w starym roku. Centrum koordynacji ratownictwa morskiego w Rzymie prosi „Geo Barents”, aby skierował się w tamtą stronę.

To nietypowe. Sprawa dzieje się na libijskim obszarze poszukiwań, gdzie Włochy interweniują rzadko. Virginia, szefowa misji, zastanawia się, czy może chodzi o odciągnięcie statku z rejonu na północ od Trypolisu, gdzie znajduje się najwięcej łodzi. Rejs we wskazane miejsce zajmie kilkanaście godzin. Ale na każde wezwanie trzeba zareagować.

Na razie o łodzi wiadomo niewiele: jej silnik wciąż działa, jest drewniana.

Godzina 11:55. Drugie powiadomienie z Alarm Phone, które może nas dotyczyć. Numer 0002–23, 50 osób, łódź niedługo osiągnie maltańską strefę poszukiwań. Kwadrans później kolejne: 0005–23, 41 osób, na południe od Lampedusy, blisko strefy włoskiej. Virginia wypisuje sprawy na ścieralnej tablicy.

„Geo Barents” płynie wciąż w kierunku sprawy 1446. Pogoda jest na tyle dobra, że z włoskiej wyspy Lampedusa startuje „Koliber” – mały samolot francuskiej organizacji Pilotes Volontaires – w celu oceny sytuacji. O 15:51 mija nasz statek. Wkrótce przysyła mailem zdjęcia łodzi. Widać na nich 41 osób. Łódź jest jednak metalowa – wiele takich pojawiło się w ostatnich tygodniach na wodach na północ od libijskiego Tobruku.

DEKADĘ TEMU, po śmierci 359 ludzi u wybrzeży Lampedusy, ogłoszono operację „Mare Nostrum”. Włoska marynarka, czasem podpływając aż pod libijskie wody terytorialne, w ciągu roku podjęła 150 tys. osób. Równocześnie liczba migrantów na morzu się potroiła.

Kłótnia o to, czy obecność statków ratowniczych zachęca do przepraw, trwa do dziś.

To taksówki dla migrantów – tak włoskie rządy twierdzą od 2018 r., kiedy skończyła się unijna operacja „Tryton”, ostatnia mająca cokolwiek wspólnego z ratownictwem. Aby zapobiegać śmierci, dodają w Rzymie, trzeba ludzi zniechęcać do podróży.

Przeciwnie, to raczej karetki pogotowia dla migrantów – odpowiadają organizacje pozarządowe. Tylko 10 proc. z nich dociera do Włoch na naszych pokładach, a ci w Libii są tak zdesperowani, że wypływaliby nawet bez nadziei na ratunek.

Gdy władze grożą: „zabronimy wam dostępu do portów” (i w 2018 r. na pewien czas zabraniają), organizacje odpowiadają: „złamiecie wtedy prawo międzynarodowe”. Gdy statki proszą o miejsce do wysadzenia podjętych z wody ludzi, władze wskazują odległą Genuę (to, dodatkowo, dwa dni żeglugi i 300 ton spalonego paliwa). Albo każą oczekiwać nawet 15 dni na wejście do portu. W międzyczasie, trzy lata temu, strategię zmienia Frontex, unijna agencja ochrony granic: na morze, zamiast okrętów, kieruje drony. Wysyłają one do centrów koordynacji ratownictwa wyjątkowej jakości filmy z rozbitkami – ale ratować ich nie mogą.

ŁÓDŹ NIE POJAWIŁA SIĘ na radarze. Inaczej niż w filmach, w życiu radar pokazuje w takiej sytuacji zielone plamki, które trzeba zinterpretować. A może to dlatego, że miała nietypową powłokę: trochę metalu, trochę tworzyw sztucznych. Dostrzeżono ją za to z mostka, w świetle reflektora, około dziesiątej wieczór. Blisko. Kapitan zatrzymał statek, Virginia podała przez radio: „Zespół MSF, zespół MSF, na stanowiska”.

Ratownicy na motorówkach mają sześć minut na zbiórkę przy dwóch żurawiach, którymi zostaną spuszczeni ze statku. Zespół medyczny razem z logistykami przygotowuje pokład, gdzie będą trafiać migranci: maty i koce, leki, zestawy do reanimacji, stanowisko rejestracji. Wkrótce motorówki są już na morzu.

Z CIEMNOŚCI, do których dopiero przyzwyczajają się oczy, wyłania się łódź. Nick zatacza łuk i podpływa „Orką” od tyłu. „Stop the engine! – krzyczą ratownicy. – Jesteśmy tu, żeby wam pomóc. Wyłączcie silnik!”.

Z przodu, przez łoskot fal, do ludzi na łodzi przemawia Fulvia. Nie zabiera się megafonów, gdyż zniekształcają głos, kojarzą się z agresją, mogą obudzić najgorsze wspomnienia, wywołać panikę. „OK, chłopaki, słuchajcie mnie, nie ruszajcie się, nie wstawajcie! Za chwilę rozdamy wam kamizelki ratunkowe, OK?! Podawajcie je innym! Pojedynczo, OK?!”.

Częste powtarzanie „OK” działa uspokajająco.

„Kontrola tłumu wygląda dobrze – z mostku „Geo Barents”, odległego od nas o trzysta metrów, Antonin obserwuje sytuację na łodzi. Jej lewa strona nieco się przechyliła, jeden z silników jest w całości w wodzie. Nie wiadomo, czy jest wyłączony. Migranci dostają pierwsze kamizelki.

„Wszystko jest OK, chłopaki! OK, zrobimy to bardzo powoli! Nie ruszajcie się! Przyjaciele, to jest bardzo ważne! Siedźcie! Musicie mi zaufać, OK? Ja wam ufam!” – krzyczy Fulvia.

Sytuacja chyba jest opanowana. Z niewielkiej odległości motorówka „Mike” obserwuje sytuację z drugiej strony łodzi.

„Nie ruszajcie się! Siadajcie! Przyjaciele, siadajcie! Proszę! Ty też! Wszyscy, OK?! Musicie mi zaufać, OK? Macie teraz nic nie mówić, dobrze? Dziękuję. Wszystko będzie dobrze. Ale teraz bądźcie cicho i słuchajcie mnie! Ty! Siadaj! OK?”.

Kamizelki ratunkowe mają już chyba wszyscy. „A teraz uwaga! Siedźcie! Patrzcie na mnie! OK! Chłopcy, od teraz, proszę, chłopcy”…

Fulvia miała dalej powiedzieć: „Macie się na mnie patrzeć, ten, na kogo wskażę palcem, wstaje i przechodzi do nas”– kiedy łódź się przechyliła, w ciągu trzech sekund nabrała wody i wszyscy znaleźli się w wodzie.

GDY TUŻ OBOK w nocy na morzu wywraca się łódź z czterdziestoma ludźmi, mózg przez chwilę odmawia przyjęcia informacji dostarczanych przez oczy.

W kolejnych dniach robi dużo, żeby zapomnieć. Dwa dni po wypadku, doglądając ocalonych, Nejma powie: „Widzieliśmy cud, a tuż wcześniej jego dokładną odwrotność. Na to nie ma słów, nie ma nawet myśli właściwych”.

Ufam Nejmie, bo zwraca uwagę na szczegóły. Kiedyś opiekowała się grupą ludzi z Sierra Leone. Tak bardzo chcieli wysłać wiadomość, że żyją. Bo w ich wiosce za ludzi uznanych za zmarłych odprawia się wielodniowy rytuał, który zmienia życie całych rodzin. W przerwie między misjami Nejma przekopała biblioteki, żeby dowiedzieć się więcej.

Nazajutrz, na odprawie, nie da jej spokoju pytanie: a gdyby ktoś znalazł się pod przewróconą łodzią, co wtedy? Według protokołu, jeśli silnik jest włączony, uznaje się ją za zmarłą. – Czy wtedy wyciągamy ciało? – dopytuje Nejma. – I jak?

Tak, jeśli nie naraża to ratowników na niebezpieczeństwo, po podjęciu żywych, wyciągamy ciało – brzmi odpowiedź.

Nejma nie ustaje: – Może inne organizacje mają w tym doświadczenie?

PIERWSZA MYŚL Niamh, pielęgniarki na „Mike’u”: „Nie wyciągniemy ich wszystkich”. Druga: „Nie będzie gdzie ich reanimować”. Mikkelowi, dziennikarzowi, staje przed oczami masowy grób. Do głowy Nicka, sternika „Orki”, na milisekundę wpada pytanie, czy nie potrąciliśmy łodzi dziobem. Ale je zawiesza, głowa jest teraz potrzebna do czegoś innego.

„Jeden! Dwa! Trzy!”. Na „trzy” wyciąga się z wody. Za dłoń, lepiej za ramię, najlepiej za pasek od spodni. „Orka” podejmuje pierwszych ludzi z wody. Woda ciąży, niektórym zsuwają się spodnie. Po kilku sekundach leżenia na dnie łodzi, wstają z trudem. Muszą usiąść z tyłu, zrobić miejsce dla następnych. Ktoś krzyczy, że w morzu jest jego siostra.

„Mike” też podejmuje ludzi. Na przewróconym kadłubie łodzi są dwie osoby bez kamizelek. Udaje się im je rzucić. Mostek „Geo Barents” daje zielone światło do przetransportowania ich na statek. Potem wracamy w rejon wypadku. Łodzie z migrantami nie mają listy pasażerów, więc trzeba przeszukać spory rejon. Dopiero teraz spostrzegam, że niedaleko zatrzymał się jeszcze olbrzymi kontenerowiec. Wielkie statki w takich sytuacjach pomagają osłonić rejon wypadku przed dużymi falami.

Nick gasi silnik i wyłącza reflektory motorówki. Wtedy z mostku Antonin ogłasza, że nikt z przekazanych na pokład ludzi nie zgłasza nieobecności nikogo. Kołyszemy się w rytm fal, nikt nic nie mówi. Od wypadku minęło pół godziny.

To niewiarygodne, jak wiele widać po ciemku, nawet przy słabym świetle księżyca. Jeśli nie ma chmur, niebo wydaje się jaśniejsze niż na lądzie. Jeśli są chmury – ciemniejsze. Woda i fale przybierają kształty, są szkliste, srebrzyste, jakby wykonane z topionego metalu.

Fulvia chce się upewnić, że w wodzie nie ma nikogo, więc jeszcze długo zataczamy kręgi. Zbieramy kamizelki i boje ratunkowe. Notuję współrzędne wyświetlane na kokpicie motorówki – N 33,41,061; E 17,05,107 – żeby nie pozostać z wrażeniem, że wszystko działo się pośrodku wielkiej pustki.

NASTĘPNEGO DNIA z biura Lekarzy Bez Granic, mieszczącego się na pokładzie „Geo Barents”, zostaje nadana sucha wiadomość: „Na prośbę włoskiego centrum koordynacji ratownictwa morskiego nasz zespół uratował właśnie 41 osób na wodach międzynarodowych na północ od Libii. Akcja została przeprowadzona w całkowitej ciemności i w trudnych warunkach, po zatonięciu łodzi. Pomimo traumatycznego ­doświadczenia 41 ocalałych, w tym dwie kobiety, są na pokładzie »Geo Barents«, pod opieką zespołu MSF”.

Ludzie ci płynęli łodzią już trzeci dzień. Nie mieli wody ani jedzenia. Nie mieli szans dotrzeć na jakikolwiek stały ląd w ciągu kolejnych kilku dni.

NA POLECENIE WŁOCH w środę 4 stycznia „Geo Barents” wysadza w porcie Tarent 85 osób – ocalałych z wypadku oraz tych podjętych z tankowca. „Trzymajcie się, wszystkiego dobrego, szczęśliwego nowego roku” – słychać w porcie.

Zaraz potem statek znów wychodzi w morze. Czas goni. Na niedzielę służba meteo zapowiada u wybrzeży Libii silny wiatr z północnego zachodu i pięciometrowe fale. Zatopią wszystkie liche łodzie i pontony, które wcześniej, przy dobrej pogodzie, odbiją z plaż w okolicach Trypolisu. Virginia chce dotrzeć do strefy poszukiwań przed piątkiem wieczór.

Piloci „Kolibra” mailują z Lampedusy, że w związku z tym wstrzymują się z przeglądem samolotu.

W porcie w libijskiej Misracie gruziński marynarz z tankowca „Broadway” być może myśli o spotkaniu z Fulvią i załogą „Orki”. A może transfer ludzi na środku morza nie jest dla niego niczym nadzwyczajnym. W końcu na dzień przed tamtym spotkaniem, tak samo w nocy, tak samo stojąc na końcu chybotliwego trapu opuszczonego z tankowca, Gruzin samodzielnie podjął z gumowego pontonu 44 osoby.

PO DEKADZIE masowej migracji przez Morze Śródziemne ciągle nie wiadomo, jaki procent łodzi pozostaje niezauważony. Ile tonie poza zasięgiem sieci komórkowych, radarów i ludzkiego wzroku? Ile należałoby dodać do 1373, oficjalnej liczby zaginionych w 2022 r.? I w jakich okolicznościach w wodzie znalazło się koło ratunkowe, które minęliśmy wczoraj rano? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Szczęśliwego roku