Pomyleni mędrcy

Wszystko jest nie tak. Aktorzy gotują, celebryci zajmują się polityką, a piosenkarki – socjologią. Zamiast klasy mistrzów, mamy inflację dyletantów głoszących proroctwa z telewizyjnych kanap.

10.12.2012

Czyta się kilka minut

Aktor Kacper Kuszewski na planie programu Dzień Dobry TVN / Fot. PIOTR Bławicki / EAST NEWS
Aktor Kacper Kuszewski na planie programu Dzień Dobry TVN / Fot. PIOTR Bławicki / EAST NEWS

Wsiadam do taksówki i muszę wytłumaczyć kierowcy, jak dojechać do jednego z najbardziej charakterystycznych budynków Warszawy. Taksówkarz mówi, że właściwie jest grafikiem, ale biznes mu się nie udał, więc „robi za kółkiem”. Miasto zna słabo, bo jest z Przasnysza. Egzaminu taksówkarskiego zdawać nie musiał – na karoserii widać napis „przewóz osób”. – A po co ja mam znać Warszawę na pamięć? Nikt nie zna. W razie czego to mnie poprowadzi – mówi wskazując zawieszony nad deską rozdzielczą GPS – małe urządzenie, które dało mu tytuł i pensję taksówkarza. Czyli kogoś, kim właściwie nie jest.

„Co dla ciebie?” – pyta przykładając długopis do notesu. Bardziej niż kelnerką jest studentką kulturoznawstwa. Bardziej niż pracę wykonuje modne zajęcie w jednym z najbardziej wziętych lokali w stolicy. Jest równie odprężona jak goście, którym nie usługuje, tylko spędza wśród nich czas. Na pytanie, jakie poleca wino, odpowiada, że półwytrawne. A dokładniej? Jeśli dokładniej, to ona przyniesie kartę, bo nie pamięta. Z jedzenia rekomenduje wszystko, bo wszystko tu jest pyszne. O nakrywaniu stołu wie akurat tyle, ile trzeba w czasach papierowych serwetek i sztućców donoszonych w pośpiechu, gdy talerz już stygnie. „Karta czy gotówka?” – ustalenie trybu jest najważniejsze, resztę robi automat. I dobrze, bo po co dziewczyna taka jak ona, ze wszystkimi filmami Bergmana w głowie i urodą młodej Deneuve, miałaby się na serio zajmować kelnerstwem? Chłopcy z pobliskiego liceum gastronomicznego, choć potrafią robić łabędzie z krochmalonych serwet, nosić po cztery talerze na przedramieniu i odgadywać pragnienia klienta, zanim on sam zda sobie z nich sprawę, nie mają z nią szans. Bo aktualnie w cenie jest wdzięk, nie fach.

Do pracy w gazecie zgłosiła się sama. Wykształcenie miała co prawda politologiczne, ale ponieważ wychowała się przy MTV i umiała poprawnie składać zdania, zaczęła pisać o popkulturze. Szło nieźle, więc redaktorzy wypuścili ją na szersze wody – zaczęła recenzować muzykę, przysyłać korespondencję z podróży, wreszcie dołączyła do dziennikarzy wydających książki. Kiedy potrzeba, mówi do kamery dokładnie minutę o nowej płycie Bruce’a Springsteena albo o ślubach w Indiach. A teraz pisze ten tekst. O życiu w przemeblowanym świecie, w którym nic nie leży na swoim miejscu, a wolność myli się z bylejakością. I gdzie wszyscy znają się na wszystkim. Albo nikt na niczym.

SKURCZYĆ SŁONIA

W ciągu ostatnich dwóch dekad doszło w Polsce do zamiany ról i pomieszania pojęć. Na publicznej szachownicy nikt nie porusza się wedle dawnych reguł – figury utraciły swe pozycje i przywilej przemieszczania na specjalnych prawach. Pionki maszerują we wszystkich kierunkach, przeskakując na dowolne pola. Nowy układ sił nie tylko odesłał dotychczasowe elity w przeszłość, ustanowił zasady, wedle których kompetencje, wiedza, mądrość, doświadczenie i zdrowy rozsądek są tylko walorami towarzyszącymi. Niezbędna i decydująca okazuje się sprawność podawania komunikatów w zwartej, efektownej formie. Dominujące role odgrywają ci, którzy potrafią grać według zmienionych zasad. Sama umiejętność przystosowania się do zmiany i elastyczność graczy jest dziś istotniejsza niż ich cechy unikatowe. Najbardziej pożądani są eksperci na każdą okazję, „fachowcy typu 360 stopni”, zawsze gotowi w dwóch zdaniach objaśnić wszystko.

Dzisiejsi eksperci zastąpili wczorajsze autorytety – te niemodne, nienowoczesne postaci, których największą wadą okazała się autentyczna zdolność rozumienia świata i ukazywania jego złożoności. Autorytet nie idzie na kompromisy, nie jest sympatyczny ani chętny do produkowania opinii na zawołanie. Ma tę niewygodną cechę, że się nie spieszy i nie gorączkuje. Waży słowa, unika pochopności i używa zdań podrzędnie złożonych. Przypomina więc wielkiego, powolnego słonia, którego nie sposób upchnąć w ekranie smartfona, na żółtym pasku ani wygodnie usadzić na kanapie w studiu telewizji śniadaniowej. Co gorsza, autorytet może być niebezpieczny – jako wyrastający umysłowo ponad przeciętność, mógłby obnażyć głupotę i powierzchowność goszczących go salonów. Mógłby, nie daj Boże, powiedzieć, co naprawdę myśli. Popsuć nam dobre samopoczucie. Mógłby mieć rację, której nie sposób podważyć i dla której jedyną adekwatną odpowiedzią byłoby milczenie. A rozgadany, rozmiłowany w bzdurach publiczny światek nie znosi ciszy. Dlatego najserdeczniej wita tych, którzy chętnie rozmawiają o niczym.

Fachowcy i znawcy bywają wzywani tylko przy szczególnych okazjach, chwilach trwogi i zagubienia – trzeba odejścia uwielbianego papieża albo tragicznej śmierci najważniejszych osób w państwie, by popularni i wszechwiedzący usunęli się na bok i posłuchali. Nie odchodzą jednak daleko, najwyżej o krok. Przemowy mędrców to jedynie gościnne występy, dla których rozstępuje się morze trywialności. Pauza, po której nie zostaje ślad. Jakby wszyscy się rzucali, by ją zagłuszyć.

ŻYCIE IMPROWIZOWANE

Polska, wbrew medialnym pozorom, nie cierpi na brak autorytetów. Jedynie na ich marginalizację. Ci, którzy nie chcieli dostosować się do rzeczywistości uproszczonych tez, zostali skreśleni z mapy istotnych punktów odniesienia, wyłączeni z listy użytecznych rozmówców. Siedzą w domach i gabinetach, wśród regałów z książkami, na tle których pospiesznie próbowano rejestrować ich telewizyjne „setki”: sto procent głosu, sto procent wizji, zero sensu. Naukowcy, konstytucjonaliści, analitycy złościli się, gdy z ich wyważonej wypowiedzi wykrawano jedno, może dwa zdania pozbawione znaczenia. Rozczarowani odmawiali kolejnych komentarzy, a świat informacji – równie niezadowolony z ich ociężałości – skierował się w stronę innych, wygodniejszych partnerów.

Ponieważ pierwszeństwo nad zawartością ekspertyzy ma jej forma, kluczowa stała się dostępność i szybkość reakcji. Autorytety to byty niewzruszone, obojętne wobec czasu. A czas to coś, czemu jako ludzkość staramy się z całych sił zaprzeczyć. Stworzyliśmy wirtualność, dzięki której możemy być w wielu miejscach naraz. Jednocześnie – wszędzie, jednocześnie – w wielu rolach. Od samych siebie i dyżurnych mędrców oczekujemy więc szybkiego odnajdowania się w różnych sytuacjach, nie tyle rozumienia ich, co podstawowego ogarniania. Gdziekolwiek się znajdujemy, jesteśmy tylko na chwilę, tylko częściowo. Próba całościowego pojęcia świata wydaje się zbyt obciążająca, może nawet zbędna. Podobnie jak posiadanie wysokich kompetencji w nieskończonej liczbie dziedzin, w jakich przychodzi nam funkcjonować – radzimy sobie wykorzystując wiedzę pozyskaną „na cito”, stosujemy prowizoryczne rozwiązania, wierząc, że pozwolą utrzymać się na powierzchni akurat tyle, ile potrzeba do kolejnej zmiany. Improwizujemy życie.

Dlatego od ekspertów chcemy nie tyle wskazówek i uwag godnych przemyślenia, co ratunku. Mądrości typu instant, gotowych modeli zachowań, opinii nadających się do automatycznej aplikacji. W miejsce analizy mechanizmów i procesów potrzebujemy zwięzłych instrukcji. To one pozwalają zapanować nad paniką, iść dalej koncentrując się wyłącznie na następnym kroku czy geście. Powierzchowność stała się najbardziej rozpowszechnioną technologią przetrwania, bo radykalnie obniża ciężar wątpliwości. Świat, który wyłania się z komputerowych ekranów, pulsuje w telefonach komórkowych i nieustannie się z nami łączy, stał się nie do uniesienia. Jest go za dużo, w zbyt wielu przejawach.

I tu wkraczają filozofowie ery multitaskingu, umiejętnie kasujący znaki zapytania. Są jak hipnotyzerzy, rozsyłający zmęczonym, spieszącym się ludziom mgłę ukojenia. A my? Coraz bardziej przypominamy małe dzieci, przytłoczone tajemnicą życia. Biegamy od jednego eksperta do drugiego, od mamy do wujka, zadając ważne pytania. Ale zadowalamy się sentencjami, które są tylko zbywaniem nas, odkładaniem poważnej rozmowy na potem. Jak w słynnej anegdocie, wedle której na pytanie kilkulatka: „Skąd się biorą dzieci?” najlepiej odpowiedzieć prędko: „Z nadmanganianu potasu”. Jedno skomplikowane pojęcie, a siadamy grzecznie, skonsternowani i zadziwieni. Właśnie tak: poprzez efektowne słowa, egzaltowane tezy i sztuczki przemawiają do nas wszędobylscy, których wynieśliśmy do rangi ekspertów.

W CUDZEJ ROLI

Jednak ciekawość świata, potrzeba jego rozumienia pozostaje niezmieniona. Tym bardziej że on nas nie opuszcza, wciąż przychodzi poprzez obieg informacji. A to, że brak nam czasu na poznawanie i wprowadzanie osobistego ładu, potęguje frustrację. Detronizacja autorytetów musiała doprowadzić do ich szybkiego zastąpienia innymi „krynicami mądrości”, choćby dlatego, że życie w ciągłym zagubieniu i niepewności jest nie do wytrzymania. Przewodnicy są niezbędni, dlatego dziś w roli proroków nie tylko chętnie stawiają się ci, którzy jeszcze niedawno nie mieli publicznego głosu. Głód odpowiedzi sprawia, że rolą objaśniania świata obciążamy osoby obdarzone innymi talentami, wikłając je w zadania nie dla nich skrojone. Coraz częściej w takim ustawieniu znajdują się artyści. Zawodowo zajmują się twórczą relacją ze światem, a nie jego diagnozowaniem, ale coraz częściej są adresatami pytań o charakterze politycznym, gospodarczym, społecznym. Interdyscyplinarność stała się wręcz obowiązkiem osób publicznych. Tylko w ostatnich miesiącach wobec totalnych oczekiwań stanęła trójka twórców: Dorota Masłowska, Maria Peszek i Maciej Stuhr.

Autorka powieści „Kochanie, zabiłam nasze koty” udzieliła wielu wywiadów, prezentowanych na okładkach i w czołówkach. Łączna objętość opublikowanych rozmów przekracza rozmiar samej książki. Pierwsze wywiady miały miejsce przed wydaniem powieści, a Masłowska spotykała się z dziennikarzami, którzy jej jeszcze nie czytali. Istotne było wyprzedzenie rzeczywistości, wytworzenie skojarzeń na zapas, uzyskanie odpowiedzi przed poznaniem obiektu rozważań. A ponieważ najnowsza powieść autorki dotyczy ludzi współczesnych, banalizacji życia, osamotnienia i odrealnienia, wywiady stały się okazją do przedstawienia skondensowanych przemyśleń Masłowskiej o współczesności, Polsce, historii, rynku księgarskim, mechanizmach popularności, katastrofie smoleńskiej i awanturach o krzyż przy Krakowskim Przedmieściu. Pisarka znalazła się w roli medium, analizującego nasze położenie.

Taka rola towarzyszy jej od debiutu. „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”, w której Masłowska użyła języka jako formy będącej jednocześnie treścią. Wtedy dostrzeżono w niej autorkę przenikliwą i zdolną oddać najbardziej aktualny wymiar rzeczywistości. Każda następna książka wiąże się więc z oczekiwaniem, że pisarka wystąpi w roli kulturoznawcy, socjologa, filozofa i politologa – jednoosobowej instancji objaśniającej. O ile stawianie podobnych wymagań twórcom literatury nie jest niczym nowym, o tyle uderzająca jest skala – liczba wywiadów i ich wysoka ekspozycja w mediach. Te same pytania, z nie mniej interesującym skutkiem, można by kierować do badaczy przemian cywilizacyjnych i społecznych. Oni jednak nie spełniają wymagań popularności i rozpoznawalności, jakimi rządzi się infotainment – świat rozrywki informacyjnej. W namnażaniu rozmów z pisarką było coś więcej niż tylko rozbudzone zainteresowanie czy mechanizm promocyjny. Był także rozpaczliwy głód dowiedzenia się czegoś mądrego.

Rolę ikony, reprezentującej światopogląd młodego pokolenia Polaków, otrzymała piosenkarka Maria Peszek, która na nowej płycie „Jezus Maria Peszek” daje wyraz swojej nie-potrzebie Boga, nie-potrzebie macierzyństwa czy nowej, pragmatycznej definicji patriotyzmu. Śpiewając o tym, że nawet w czasie osobistego kryzysu nie szukała oparcia w wierze, Peszek stała się postacią symboliczną dla ludzi, którzy w świecie swych wartości nie mieszczą Boga ani Kościoła katolickiego. Nie odrzucają ich agresywnie, nie krytykują, tylko obca jest im potrzeba wiary, a język katechizmu uważają za nieprzystający do ich życia. Zmieniony, bo prywatny – a nie zbiorowy czy narodowy – wymiar ma też patriotyzm według Peszek. W piosence „Sorry, Polsko” przekłuła balon „miłości ojczyzny” i sprowadziła ją do spraw przyziemnych: płacenia podatków, kupowania biletów tramwajowych, kultury życia codziennego, przyzwoitości.

Swoim androgynicznym wizerunkiem i deklaracją, że nie zamierza zostać matką, Peszek wyrasta też ponad stereotyp kobiecości. Odwaga prezentowania swej odmienności stoi wysoko w rankingu wartości młodego pokolenia. Z tekstami Peszek utożsamiają się ludzie przeciwni opisywaniu świata w kategoriach „prawdziwej polskości” czy „słusznej racji”. Także dlatego wokalistka, świadomie korzystająca z artystycznych prowokacji, stała się obiektem kpin, nienawiści i krytyki. Stoi dokładnie na linii polaryzacji różnych środowisk, a im bardziej atakowana jest za swoje poglądy, tym silniejszą ma grupę obrońców. I podobnie jak Dorota Masłowska, została bohaterką rozmów o Polsce, Bogu i historii jeszcze przed premierą płyty. Zanim album znalazł się w sklepach, odbył się w jego sprawie sąd. Każdego twórcę, który odnosi się do polskiego tu i teraz, porywa cyklon nadinterpretacji, nadużyć, lawina słów. Artysta trafia do gabinetu krzywych luster – nie zdoła zachować swojego kształtu i niemal na pewno stanie się obiektem debaty, w której nie zamierzał brać udziału. Jak Maciej Stuhr, jeden z najbardziej lubianych polskich aktorów dopóty, dopóki bawił publiczność sztuką kabaretową, rolami komediowymi albo udziałem w projektach tak wyszukanych, że aż niekontrowersyjnych. Teraz, po premierze „Pokłosia”, obudził się w epicentrum sporu o prawdziwość lub nieprawdziwość polskiego antysemityzmu. Aktor znalazł się na cudzej wojnie. W wywiadach wykazuje absurdalność swego położenia – przypisano mu m.in. rolę samozwańczego nauczyciela polskiej historii, a także żydowskie pochodzenie. Publiczna tożsamość Macieja Stuhra została oderwana od postaci faktycznej. Mylenie wątków filmowych, historycznych i realnych przez jego wrogów to jeden z aspektów irracjonalnego myślenia, napędzanego obsesyjną potrzebą jasnych odpowiedzi, wyraźnych granic, hierarchii. Bezwzględnym pragnieniem ładu.

Trudno w tym polskim poplątaniu odnaleźć jego początek. Transformacja pozwoliła wejść na publiczną scenę wielu amatorom, bo do życia w nowym świecie nikt nie był przygotowany. Ale też poddawała ich surowej weryfikacji – pierwsze dziesięciolecie wolnej Polski było czasem ogromnej konkurencji. Utrzymali się najsilniejsi, w wielu przypadkach – najbardziej kompetentni. Jednak ikony czasów przemiany – Wałęsę, Balcerowicza, Mazowieckiego, Geremka – już dawno strąciliśmy z cokołów. Każdemu z nich społeczeństwo demokratyczne wysłało paczkę nienawiści. Wielu z tych, którzy mogliby nam dziś mądrze doradzić, przegnaliśmy. Innych nie ma już wśród żywych. Inteligenci zostali odesłani do lamusa jako nieprzydatni. Zostało puste pole, które od początku XXI wieku ochoczo uprawiają przeciętniacy. Uczestnicy „Big Brothera” z mandatami parlamentarzystów. Prezenterzy prognozy pogody przemawiający tonem wyroczni. Perfekcyjne panie domu, mierzące sens życia ilością kurzu na kuchennym okapie. Aktorzy przeskakujący ze spektakli Krystiana Lupy na parkiet „Tańca z gwiazdami”. Szemrani detektywi uzurpujący sobie prawo wymierzania sprawiedliwości. Niespełnieni politycy smażący na ekranie krewetki w maśle. Dziennikarze zmyślający treść artykułów.

Brak postaci godnych i podziwianych męczy. Odbiera nadzieję, każe samodzielnie wyznaczać standardy, a ponieważ one kształtują się i umacniają jedynie w relacjach, prowadzi do ich nieuchronnego obniżenia. Do życia w bylejakości, w zgodzie na nią. Bez przekonania, że możemy być lepszą wersją samych siebie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2012