Polskie smoki

W Krakowie działa ponad 30 salonów tatuażu, w Białymstoku ponad 20, Warszawie ponad 300. Co dziesiąty dorosły Polak decyduje się na tatuaż. Jest lato, więc teraz możecie się ich naoglądać.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

ZOFIA PILITOWSKA:  Kucyka Pony wytatuowałam,  gdy miałam lat 19, z okazji Halloween. / BEATA ZAWRZEL DLA „TP”
ZOFIA PILITOWSKA: Kucyka Pony wytatuowałam, gdy miałam lat 19, z okazji Halloween. / BEATA ZAWRZEL DLA „TP”

Jeszcze w latach 80. tatuowali się głównie więźniowie – w ten sposób znaczyli swoją hierarchię, podział na gitowców i tych gorszych. Po transformacji ustrojowej i otwarciu na świat kryminopochodną sławę odczarował tatuaż importowany z Zachodu, o którego wartości stanowi nie tyle identyfikacja z grupą, co estetyka. Forma, kompozycja, kolor. I wykonanie.

Początki były amatorskie: maszynki do tatuażu tworzyło się przerabiając walkmany, a barwniki zastępował tusz kreślarski. Pierwsze profesjonalne salony powstawały u progu lat 90. By przetrwać, łapały się fachów pokrewnych, m.in. piercingu – wkłuwania kolczyka w nos, język, miejsca intymne.

Tatuaż opuszczał getto subkultur – zaakceptowały go różne grupy zawodowe i społeczne, włącznie z robotnikami i nauczycielami, majętnymi i uboższymi. Jak wspominają weterani tatuażu, wśród kobiet powodzeniem cieszyły się delfiny i chińskie symbole, mężczyźni preferowali tribale – wzory stylizowane na etniczne. Na motywy patriotyczne decydowali się wówczas skinheadzi (dziś głównie narodowcy). Osoby publiczne zaczęły śmielej demonstrować tatuaże – tabloidy komentowały kolejne nabytki Agnieszki Chylińskiej, paparazzi uganiali się za minister Elżbietą Bieńkowską z nadzieją, że chusta odsłoni sekret skrywany na ramieniu. Fala kulminacyjna nadchodzi w 2005 r. Telewizje emitują „Miami Ink” – reality show poświęcone tatuażom. Salony pękają wtedy w szwach.

Tylko nie na twarzy!

– Pierwszy? Gdy miałam 16 lat – mówi Zofia Pilitowska, współwłaścicielka krakowskiego baru śniadaniowego. – Napis z boku tułowia, nie na samym brzuchu. Myślałam: kiedyś zajdę w ciążę, skóra się rozciągnie i będzie to wyglądać kiepsko, stąd wybór miejsca. Od tego czasu i trochę utyłam, i trochę schudłam, potem znowu trochę utyłam i trochę schudłam, tatuaż się rozlał, niechętnie o nim mówię. Mama o nim nie wiedziała, ale zastanowiło ją moje zachowanie: w czasie kąpieli zamykałam się w łazience, a dotąd mogła wchodzić, kiedy chciała, nie miałyśmy przed sobą sekretów. Gdy go w końcu zobaczyła – tydzień się do mnie nie odezwała. Z czasem na moim ciele pojawiały się kolejne tatuaże, musiała się przyzwyczaić. Powiedziała: „Twoje ciało, rób co chcesz, tylko błagam, nigdy nie tatuuj się na twarzy i klatce piersiowej, kiedyś będziesz tego żałować”.

Kucyka Pony wytatuowałam, gdy miałam lat 19, z okazji Halloween. Proszę spojrzeć: do tego miejsca to klasyczny Pony, ale dupkę ma już krwawą. Na drugim ramieniu mam panią brunetkę. Dlaczego? Spodobał mi się wzór, kolorystyka i róże, dziś to już kwestia przyzwyczajenia. Stojąc za barem, tysiąc razy słyszałam: „A kto to jest?”. Kiedyś facetowi na lekkiej bani rzuciłam poirytowana: „Moja zmarła siostra”. Kajał się: „Już nigdy nie będę pytał o tak osobiste sprawy, bardzo panią przepraszam”. I dobrze, niech nie pyta, nawet jeśli go okłamałam. Żaden tatuaż nie ma dla mnie emocjonalnego znaczenia. Za wyjątkiem konika – dziecięcej zabawki z wkomponowanym imieniem „Kasia”. Kiedyś Kasia była moją przyjaciółką... Ale nadal jest ważną częścią mojego życia.

Kobieta-bokserka? Bo też jestem fighterką. Kostka masła? Bo uważam, że nie da się nic dobrego ugotować bez masła. Korkociąg? Bo uwielbiam wino. Ale jeszcze ważniejsze jest to, że kiedy tatuowałam się, robiłam międzynarodowy kurs sommelierski, to jest na pamiątkę zdanego egzaminu. Muszelka, serce, ząb – po prostu ładny ornament. To samo z kropkami na paznokciach – wyglądają jak permanentny makijaż.

Na goleni mam diamenty i meksykańskie czaszki. Stare tatuaże, nie podobają mi się, chciałabym je zakryć innym tatuażem. W ogóle na moim ciele widać, jak zmieniała się moda. Kiedy 15 lat temu zaczęłam się tatuować, w Polsce uchodziło to jeszcze za ekstrawagancję. Robiło się go w domach, tuszem zawierającym opiłki żelaza. Dokuczał mi ostatnio kręgosłup, dostałam skierowanie na rezonans magnetyczny. Wkoło wszyscy odradzali: przez te opiłki może ci wyrwać kawałek tkanki skórnej. W końcu zaprzyjaźniony lekarz powiedział, bym się nie wygłupiała i zrobiła rezonans. Posłuchałam go, miał rację, nie było żadnych problemów.

Nigdy nie wiem, które miejsce na ciele będę tatuować. Dopiero jak zobaczę wzór, podejmuję decyzję. Tak jak z tą pszczołą. Moja ulubiona tatuatorka przykładała mi jej wzór w różnych miejscach i uznałyśmy wspólnie, że najlepsza będzie na tym kawałku ręki.

Kiedyś lubiłam duże obrazy, teraz robię malutkie, najchętniej wykonywane przez dziewczyny. O, to jest mój najnowszy, zrobiła ją „Gruba Baba”, tak się tatuatorka podpisuje. Jej prace zobaczyłam na Instagramie, zachwyciłam się prostą formą.

Do czego da się porównać ból przy robieniu tatuażu? Do przypalania papierosem. Potem odczuwa się lekkie mrowienie, po większym tatuażu zdarzało się, że gorączkowałam. Ile mam tatuaży? Przestałam liczyć, sądzę, że ponad trzydzieści.

Z jakimi spotykam się reakcjami? Zdarza się, że ktoś na mój widok przeżegna się. Albo zapyta: „Z jakiego pierdla zwiałaś?”. Lub: „Ale żeś się wymalowała! Po co ci to?”.

Powszedni i wyklęty

No właśnie: po co? Pytanie coraz rzadziej stawiamy, bo już co dziesiąty dorosły Polak decyduje się na tatuaż – wynika z badań CBOS przeprowadzonych w czerwcu 2017 r. Połowa ankietowanych ma jeden rysunek, prawie jedna trzecia – dwa, a kolejne 19 proc. – trzy i więcej. Rekordziści – po kilkadziesiąt.

Salony tatuażu ledwo nadążają z przerobem. Lecz mimo łatwej dostępności, nadal sprzedają się jako miejsca wyklęte i niedostępne. Ci, którzy tatuaż wykonują, swoją tożsamość chowają pod pseudonimem. Platformą prezentując ich dokonania są portale społecznościowe. Jeszcze nie istnieje kierunek studiów Tatuażystyka, choć coraz więcej absolwentów Akademii Sztuk Pięknych, po odbyciu fachowych kursów, podejmuje się tatuowania.

I nie jest prawdą, że tatuaż zostaje na całe życie. Da się go usunąć, choć to kosztowne i nie zawsze daje wymarzony efekt, bo mogą zostać blizny. Jedna z firm, która się tym zajmuje, przyjęła nawet dowcipną nazwę: Błędy młodości. Powszechny przy usuwaniu jest laser: skoncentrowane światło podnosi temperaturę zawierających barwnik komórek, które są niszczone i usuwane przez organizm. Trzeba poddać się dwóm, trzem zabiegom. Sporo osób wybiera jednak inną metodę – rozjaśnia stary tatuaż, by potem przysłonić go nowym, jeszcze efektowniejszym.

Tak więc tatuaż z jednej strony spowszedniał. Z drugiej – wciąż obniża próg społecznego zaufania do „nosiciela”. Są na to sposoby – pewien świetny chirurg jest wytatuowany wyłącznie do końca rękawa lekarskiego fartucha.

W Krakowie działa już ponad 30 salonów tatuażu, w Białymstoku ponad 20, w Warszawie ponad 300. Koszt tatuażu warunkuje renoma wykonawcy i kunszt samego wzoru. Kolor jest droższy od czarnego, ważny jest rozmiar. Ceny zazwyczaj startują od 200 zł, kończą się na grubych tysiącach.

Pytam Jakuba Nowickiego, menadżera krakowskiej restauracji, czy wytatuowana pod okiem liczba 1984 jest nawiązaniem do apokaliptycznej wizji George’a Orwella. Tłumaczy: – To rok mojego urodzenia.

Pod drugim okiem Jakuba czytam: „łobuz”.

– To już żart – kwituje.

Żartem już nie jest to, że ma wytatuowane ok. 85 procent ciała, włącznie z głową. Wolny pozostał niewielki fragment twarzy. Mówi: – Ile razy patrzę w lustro, tyle razy myślę, czym go jeszcze zapełnić.

Zastanawiam się, jak się czuje z tym, że cały czas koncentruje na sobie uwagę. Słyszę: – Od dawna nie zwracam uwagi na tych, którzy zwracają ją na mnie.

JAKUB NOWICKI: Od dawna nie zwracam uwagi na tych, którzy zwracają ją na mnie. / FOT. BEATA ZAWRZEL DLA „TP”

Stylistyki

W stylistyce tatuażu istnieją sezonowe trendy: w 2018 r. elementy botaniczne, to plon protestu przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej. Są też wzory-schematy, które można porównać do sukienki z letniej kolekcji sieciówki – identyczny krój i materiał, choć na każdej osobie wygląda inaczej. Latem ubiegłego roku na Dworcu Centralnym w Warszawie dostrzegłam dziewczynę pochłoniętą lekturą „Czarodziejskiej góry”; książkę trzymała w ręce z wytatuowaną Małą Mi, jedną z bohaterek „Muminków” – krnąbrną, złośliwą indywidualistką. Za kilka miesięcy ten sam tatuaż zobaczyłam na chudziutkiej łydce pani w średnim wieku – Mała Mi już nie miała tej charyzmy.

Najbardziej pożądani są artyści. Za tych uznawani są tatuażyści, którzy nie używają szablonu, szkic wykonują bezpośrednio na skórze. Klient rzuca tylko ogólny pomysł, reszta jest w ich rękach. Jeżdżą na międzynarodowe konwenty, śledzą światowe trendy.

W kolejce do najlepszych czeka się po kilka miesięcy. W dobrze wykonanym rysunku liczy się suma paru czynników: precyzja linii, kontury, gładko położone kolory, ładne przejścia, dopasowanie tatuażu do kształtu ciała. Trzeba wiedzieć, jak ono wygląda w ruchu i w którym kierunku biegną mięśnie. Najpiękniejszy portret wykonany niezgodnie z anatomią daje wrażenie niedoskonałości.

W przeglądanych na Instagramie i w numerach branżowego magazynu „Tatoofest” zdjęciach tauaży najwięcej jest archetypicznego wręcz kiczu: czaszki, róże, ptaszki, mandale, węże. Są też znakomite imitacje motywów pop-artowców. Zwraca uwagę twórczość Martyny Popiel, której tatuaże są jak krajobrazy malowane akwarelami. Jakub Nowicz miniaturowe wizerunki zwierząt utrzymuje w odcieniach szarości. Tatuaże Pauliny Szołoch są niczym bazgroły na marginesach zeszytów schlapanych kleksami atramentu. Styl Mariusza Trubisza jest eklektyczny – w jednym wzorze łączy on mocno czarne linie i kolorowe geometryczne wzory bez konturów. Marta Kudu inspiruje się i kubizmem, i surrealizmem.

– Człowiek, który tatuuje, powinien umieć dobrze posługiwać się klasycznymi narzędziami, ołówkiem, pędzlem, dłutem – mówi Robert „Robson” Łypik, prowadzący szkolenia tatuażu i autorską pracownię. – Tatuowanie to nic innego jak sposób wypowiedzi artystycznej, podobnie jak rysunek, malarstwo, grafika. Tylko wykorzystuje materię skóry budzącą tyle emocji. By móc wykonać obraz w technice tatuażu, wystarczy umiejętność rzemieślnicza. Ale jeśli chce się stworzyć obraz o wysokich walorach estetycznych, nieodzownie trzeba być artystą. Na szkoleniach uczę posługiwania się narzędziem. Nie uczę „artyzmu”, tylko techniki, jak zrobić, by pod skórę na optymalną głębokość wprowadzić odpowiednią ilość pigmentu, by można było stworzyć obraz w postaci tatuażu.

Ból i katharsis

– Motorem do zmiany starego tatuażu była w 2014 r. śmierć mojego męża – mówi Renata Kuryłowicz, właścicielka warszawskiego klubu. – Spotkałam się z ogromnym natężeniem ludzkiej nienawiści, osłabiło mnie to psychicznie. Wówczas w moim życiu nie było miejsca na chwilę słabości, musiałam stanąć twarzą w twarz z konkretnymi problemami. Kiedyś obudziłam się rano i postanowiłam zmienić wytatuowanego na lewym przedramieniu czarno-czerwonego smoka. Zadzwoniłam, by się umówić z Juniorem, który tatuuje od 20 lat. On jest artystą. Okazało się, że zwolnił mu się termin, co było niesamowite, bo na ogół czeka się do niego miesiącami.

RENATA KURYŁOWICZ: Mam na ciele dzieło sztuki wkomponowane w resztę moich tatuaży; jeden przechodzi w drugi, są przemyślaną kompozycją. / FOT. ANNA WOJTECKA

Junior rysuje bezpośrednio na skórze, szuka na niej wzoru. Powiedziałam, że chciałabym, by ten smok był większy, bogatszy i bardziej kolorowy. Około dwóch godzin na całym przedramieniu Junior rysował nowego smoka. Fantastycznie jest uczestniczyć w procesie, w którym ciało jest materiałem- płótnem. Gdy skończył, oboje stanęliśmy przed lustrem. Skwitowałam: „Za mały”. Junior: „W takim razie robimy całą rękę”. Narysował mi nowego smoka, który teraz ciągnie się od szyi po koniec dłoni. Podjęcie decyzji o tym tatuażu zajęło mi ułamek sekundy i to było coś najlepszego w moim życiu. Dlaczego? Smok dodał mi wymiernych sił. Wije się wokół wcześniejszych tatuaży, m.in. oldskulowych serc z imionami synów. Smoczyca jest nie tyle moją grubą skórą, co naturalnym pancerzem – nikt mi go nie zabierze. Choć kiedyś pewna 80-latka spytała: „Czy pani to może zdjąć?”. Z dumą przyznaję, że mam na ciele dzieło sztuki wkomponowane w resztę moich tatuaży; jeden przechodzi w drugi, są przemyślaną kompozycją. W ten sposób o swojej sztuce myśli Junior.

Bo na drugiej ręce mam innego potwora – Kirina. Chińskie stworzenie mityczne, głowa konia, a tułów pokryty łuskami – to nasz odpowiednik jednorożca. Potężne zwierzę chroniące przed złem. Kirin jest moją drugą tarczą, głowę ma na ramieniu.

Pierwszy tatuaż? Na piersi, 20 lat temu, byłam w ciąży z pierworodnym. Z wykształcenia jestem historykiem sztuki, lubię ładne rzeczy. Wyobraziłam sobie, że moje dziecko przy karmieniu będzie miało urozmaicenie... Wytatuowałam motylka, swoją drogą w Krakowie, gdzie studiowałam. Ale mój synek akurat nie lubił tej piersi. I karmiłam go zaledwie 3 miesiące, choć chciałam dłużej. Nie był to trafiony wzór, poprawiałam go już kilka razy, dookoła doszły nowe elementy. Ale na pewno nigdy z niego nie zrezygnuję.

Ból przy tworzeniu tatuażu jest niezbędny, powiem górnolotnie: niesie katharsis. Za to, co ważne, zawsze trzeba zapłacić cenę, a dla mnie tatuaże są ważne. Poza tym każdy ma inny próg bólu. Kiedy w studiu obserwuję tatuowane osoby, widzę, że jedne znoszą to znakomicie, inne – o wiele gorzej. A my, kobiety, znosimy go tak, jak nam pozwala miesięczny cykl – fizyczna wrażliwość zmienia się z każdym jego dniem.

Obserwuję ludzi, na ogół są to hipsterzy, którzy tatuują się na zasadzie: będę fajnie wyglądał. To zrozumiałe. Ale tatuują się tylko na tej części ciała, gdzie ból jest najlżejszy, a rana goi się najszybciej. Czyli omijają łokcie, przeguby, stawy, wszelkie zagłębienia, skupiska receptorów bólu. I najczęściej mają jednokolorowe tatuaże – kolor też nie jest przyjemny, to dla tatuatora podwójna robota; najpierw robi się kontur, dalej trzeba wypełnić go barwnikiem. Czyli większy ból dla tatuowanego.

Mam mocno wytatuowane ciało, które zwraca uwagę. W Portugalii ktoś zaczepił mnie na ulicy i zrobił sobie ze mną zdjęcie. W Centrum Pompidou podeszła do mnie elegancka Francuzka i zapytała, czy może mnie dotknąć, bo wyglądam jak dzieło sztuki. Na lotnisku w Dubaju kobieta w burce powiedziała: „Jak ja bym chciałam mieć takie tatuaże, ale religia mi na to nie pozwala”.

W Polsce na ogół słyszę nieprzyjemne komentarze, nawet w Warszawie, gdzie mieszkam. Kiedyś jeden mężczyzna powiedział do mojego młodszego syna, że nie chciałby mieć takiej matki. A ja stałam obok. Szła kobieta jakaś za mną i mówiła podniesionym głosem do osoby jej towarzyszącej, że tatuaże mają tylko przestępcy i prostytutki. Wtedy też szłam za rękę z moim ośmiolatkiem.

Ciekawe jest to, że istnieje przyzwolenie społeczne na operacje plastyczne. Nikogo już nie bulwersują usta na pół twarzy. Mam 43 lata, niczego w swojej urodzie nie poprawiam. Starzeć trzeba się z godnością. Nie zauważyłam, by ktoś podszedł do kobiety w restauracji i powiedział do niej przy dziecku, że nie chciałby mieć matki ze „zrobioną twarzą”.

Mam 180 cm wzrostu. Ludzie zawsze zwracali na to uwagę, mówili, że jestem za wysoka. To było moje przekleństwo! Teraz zwracają uwagę na tatuaż, a potem na wzrost. Lub wcale go już nie widzą.

Nietykalna blizna

By tatuaż dobrze wyglądał, powinno się go pielęgnować. Istnieją przeznaczone do tego kremy. Choć nie ma jeszcze takich, które mogłyby go usuwać, jestem przekonana, że w laboratoriach trwają badania nad ich recepturą; za kilka lat to murowany hit rynku kosmetycznego.

Na pewno z tatuażem nie będą chcieli się rozstać ci, dla których ma on znaczenie symboliczne. Jak dla Josha Marshalla z Kansas: wytatuował sobie bliznę identyczną jak ta, która po operacji guza mózgu została na głowie jego ośmioletniego syna. Lub jak dla profesora Mikołaja Spodaryka, pediatry z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu. Z jego przedramienia uśmiecha się Świnka Peppa – bohaterka kreskówki, która ma liczną rodzinę i żyje przykładnie ucząc najmłodszych, jak zachowywać się przy stole, a jak na pikniku.

Tatuaż jest profesorskim manifestem przeciwko głupocie speców od wychowania. Gdy w jednym z odcinków pojawiała się scena grillowania kiełbasy, wszczęli alarm, że bajka propaguje kanibalizm. Dla 58-letniego profesora Spodaryka ten tatuaż był pierwszy i, co deklaruje, ostatni. Bo dotąd, prawdę mówiąc, tatuażami trochę się brzydził. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018