Polska w urnach

Rok 2014 zaczęliśmy z dumą: od świętowania 25-lecia wolności. Kończymy potężną awanturą spowodowaną tym, że państwo nie poradziło sobie ze zorganizowaniem wyborów.

24.11.2014

Czyta się kilka minut

Spróbujmy prześledzić tę katastrofę od początku.

16 listopada wieczorem politycy (a także naukowcy i dziennikarze) przyjęli sondaż exit poll, wykonany przez firmę IPSOS, za oficjalne wyniki wyborów. Na jego podstawie PiS odtrąbił zwycięstwo, Platforma „z godnością” przyjęła porażkę, Janusz Piechociński był wniebowzięty, a Leszek Miller uciekał jak niepyszny od dziennikarzy. Z życia publicznego, które toczy się w rytmie wyznaczanym przez telewizyjne kanały informacyjne, zniknęła pożyteczna formułka „poczekajmy na oficjalne wyniki”. Nie da się na nie czekać, ponieważ w studiu powyborczym należy mówić zdecydowanie i na temat.

Trzeba dodać, że sondaż IPSOS był pewnym zaskoczeniem: PiS dostał w nim 31,5 proc. głosów, PO – 27,3 proc., PSL – 17 proc., SLD – 8,8 proc. Dla porównania listopadowy sondaż CBOS mówił o delikatnej przewadze PO nad PiS (24 proc. do 23 proc.), dość słabym wyniku PSL (7 proc.) oraz katastrofalnym SLD – 5 proc. Należy jednak zauważyć, że exit poll jest znacznie dokładniejszym badaniem niż zwykły sondaż (IPSOS wysłał do komisji 87 tysięcy ankieterów). Przeważnie wyniki exit poll pokrywają się z oficjalnymi wynikami albo różnią się nieznacznie. IPSOS to solidna marka, w tegorocznych wyborach do PE różnice między tym, co wyszło oficjalnie, a tym, co pokazało badanie, liczono w częściach dziesiątych procenta.

W wyborach samorządowych jednak zaszło coś dziwnego: w porównaniu z oficjalnymi wynikami PiS zostało przeszacowane o prawie 5 proc., PSL zaś miało lepszy wynik o blisko 7 proc. Tylko wyniki PO i SLD udało się przewidzieć.

Pytanie, co się stało, jest bardzo na miejscu.

Awaria systemu

W nocy z 16 na 17 listopada okazało się, że system elektronicznego liczenia głosów szwankuje. Wyszło na jaw, że przetarg ogłoszony przez Krajowe Biuro Wyborcze na obsługę wyborów unieważniono z powodów formalnych. Kolejny organizowano już naprędce. Zgłosiła się do niego tylko jedna firma, mająca niewielkie doświadczenie i niewiele czasu na wykonanie zadania. W chwili próby wszystko się zawaliło. Co gorsza – jak wynika z wstępnych ustaleń kontrolerów NIK – w podobnie marnym stanie są przygotowania do przeprowadzenia przyszłorocznych wyborów parlamentarnych i prezydenckich.

Krajowe Biuro Wyborcze to urząd, który zapewnia obsługę Państwowej Komisji Wyborczej. Odpowiada za stworzenie warunków organizacyjnych, finansowych i technicznych do sprawnego przeprowadzenia elekcji. Chaos, który zapanował przy liczeniu głosów, dowodzi, że KBW zawaliło sprawę.

Trzeba przypomnieć, że jeszcze w październiku szef KBW Kazimierz Czaplicki zabiegał (m.in. przed komisją sejmową) o zapewnienie dodatkowych pieniędzy na wynagrodzenia dla swoich pracowników. Przewodniczący PKW, sędzia Stefan Jaworski, prosił o to samo w piśmie do premier Ewy Kopacz. Szef PKW, która jest najwyższym organem wyborczym w Polsce, oraz szef KBW, które odpowiada za stronę organizacyjną wyborów, nie bili wówczas na alarm. A wystarczyłby prosty komunikat: „Nie udało się zbudować pewnego, elektronicznego systemu liczenia głosów. W tym roku liczyć będziemy ręcznie, na wyniki przyjdzie poczekać kilka dni”.

Nieważne głosy

Na oficjalne wyniki trzeba było czekać niemal tydzień i w dodatku znacząco różniły się od sondażu uznanego przez klasę polityczną za wiarygodny. Od tego tylko krok do stwierdzenia, że doszło do fałszerstwa. „Sprawdza się stara maksyma, że nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy” – orzekła w jednym z programów Beata Kempa, nie podając oczywiście dowodów, że podczas liczenia doszło do przekrętu.

Skąd różnica między sondażem a wynikami podanymi przez PKW? Odpowiedzią jest być może liczba głosów nieważnych. Było ich aż 18 proc., co oznacza, że prawie co piąty głos nie został oddany prawidłowo. W poprzednich wyborach samorządowych liczba głosów nieważnych wahała się między 14,4 proc. (2002 r.) a 12 proc. (2010). Analitycy IPSOS przypuszczają, że właśnie to mogło mieć wpływ na rozbieżność.

Czy tak było naprawdę? Trudno dociec, bo kodeks wyborczy z 2011 r. zniósł obowiązek podawania przyczyn nieważności głosów (cztery lata temu w protokołach trzeba było zaznaczać, dlaczego głos był nieważny: przekreślono całą kartę, nastawiano za dużo czy za mało krzyżyków).

Opieramy się na dywagacjach, a te prowadzą nas znowu w stronę PKW. Politycy lansują tezę, że wyborcom źle wyjaśniono, jak głosować. Chodzi o to, że należało postawić jeden krzyżyk w całej książeczce, w której wypisano nazwy partii i ich kandydatów do sejmików samorządowych – niektórzy mieli zaś stawiać krzyżyk na każdej stronie. W reklamówce PKW, puszczanej w telewizjach, lektor mówił, że należy postawić „jeden krzyżyk na każdej karcie” (a karta okazała się nie kartą, tylko książeczką).

To zamieszanie miało premiować PSL, bo ludowcy wylosowali listę z numerem jeden – tak więc ich zwolennicy stawiali krzyżyk i nie szukali dalej. Ta teza ma jakieś potwierdzenie – bo akurat w województwach, gdzie PSL osiągnął bardzo dobry wynik (wielkopolskie, lubuskie, warmińsko-mazurskie), liczba głosów nieważnych wynosiła nawet ponad 20 proc.

Ale członkowie PKW uznali, że takie zarzuty są dla nich obraźliwe.

Klasa sędziów

Państwowa Komisja Wyborcza została przez ustawodawcę oddzielona od świata polityki. Składa się z dziewięciu sędziów, których wskazują prezesi Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. Członkowie PKW powoływani są na czas nieokreślony: ich mandat wygasa w przypadku osiągnięcia wieku emerytalnego, rezygnacji, śmierci oraz „odwołania przez prezydenta na uzasadniony wniosek prezesa sądu, który wskazał sędziego jako członka komisji”.

Tak wielka niezależność Komisji miała gwarantować, że wybory będą wolne od wpływu polityków. Dla partii wentylem bezpieczeństwa była możliwość delegowania mężów zaufania do obserwacji procesu wyborczego i pracy komisji wyborczych. Logiczny system, który działał przez lata, zaczął szwankować – być może dlatego, że PKW była wyłączona spod oceny, a krytykę jej działań uznawano za coś niedobrego dla demokracji.

W cztery dni po zakończeniu pierwszej tury głosowania, w czasie, gdy liczenie szło jeszcze pełną parą, w sprawie działań PKW (czyli swoich nominantów) zabrali głos prezesi SN, TK i NSA oraz wiceszef Krajowej Rady Sądownictwa: „Nie ma przesłanek, poza zdarzającymi się w każdych wyborach i w każdym państwie, drobnymi, sporadycznymi pomyłkami przy liczeniu głosów, by twierdzić, że głos choć jednego wyborcy zostanie pominięty (...). Nie ma zagrożenia dla uczciwości przebiegu wyborów; tworzenie atmosfery histerii służy anarchizowaniu państwa”.

Jest zrozumiałe, że prezesi chcieli wylać oliwę na wzburzone fale. Jednak rozstrzyganie o uczciwości wyborów, przesądzanie, że chodzi o „drobne i sporadyczne pomyłki”, gdy nie zakończono liczenia głosów, nie poczekano na protesty wyborcze i rozstrzygnięcie tych protestów w sądach – to chyba wybieganie przed szereg. Taka postawa nie kojarzy się z troską o funkcjonowanie państwa, tylko z korporacyjną solidarnością.

Polityczne odmęty

Jak z problemem poradziła sobie klasa polityczna? Pierwszą inicjatywą było zaproszenie przez Jarosława Kaczyńskiego szefów klubów parlamentarnych, by omówić kryzysową sytuację. Zaproszenie dostali wszyscy oprócz Janusza Palikota (Palikot kiedyś obrażał Lecha Kaczyńskiego, więc kryzysy i zaproszenia go nie dotyczą), ale PO i PSL go nie przyjęły: ich liderzy uznali, że troska o sprawy kraju jest ważna, ale nie wtedy, gdy to oni chodzić muszą do prezesa, a nie prezes do nich. U Kaczyńskiego zjawił się natomiast Leszek Miller, który po fatalnym wyniku SLD nie miał nic lepszego do roboty.

Na spotkaniu PiS–SLD urodził się pomysł karkołomny: uznać wyniki wyborów, ale ustawą sejmową skrócić kadencję samorządów i jak najszybciej rozpisać nową elekcję. Szkopuł w tym, że taka ustawa najpewniej byłaby niezgodna z konstytucją. Bronisław Komorowski zagrzmiał: „Nie ma zgody na kwestionowanie uczciwości wyborów, np. przez lansowanie szkodliwej tezy o konieczności powtórzenia wyborów. To odmęty szaleństwa”.

Czy prezydent – który powinien być arbitrem – nie użył publicystycznego języka ze szkodą dla siebie? Nie wystarczyło powiedzieć, że konstytucjonaliści uważają takie rozwiązanie za wątpliwe prawnie i trzeba szukać innego wyjścia? Inne wyjście zresztą Komorowski przedstawił: najpierw trzeba zrobić wszystko, by PKW mogła w spokoju policzyć głosy, na razie bowiem nie mówimy o niczym innym, jak o awarii informatycznej. Po wyborach zaś wnikliwie ocenić działalność PKW i KBW: „Być może powinno to oznaczać również decyzje personalne, ale przeprowadzane w zgodzie z obowiązującym prawem”. Prezydent zarysował też pomysł na zmiany w kodeksie wyborczym: kadencyjność członków PKW i większe uprawnienia w nadzorze jej przewodniczącego nad Krajowym Biurem Wyborczym.

Koncepcja Kaczyńskiego i Millera mówi więc: „powtarzamy wybory”. Koncepcja Komorowskiego: „uznajemy wybory, ale reformujemy system”. Inni nie wykazali się szczególną pomysłowością w sprawie kryzysu. PSL cieszył się z wyniku. A PO? Minister sprawiedliwości Cezary Grabarczyk najpierw mówił, że nie wyklucza postulatu powtórzenia wyborów, potem szybko zmienił zdanie. Ewa Kopacz najpierw nie pojawiała się publicznie, a 21 listopada zajęła stanowisko: „Wszystkim, którzy w destabilizacji porządku demokratycznego widzą swój interes, mówię: nie wygracie!”. Na co obruszył się prezes Kaczyński, który w wywiadzie dla „Wprost” nazwał Ewę Kopacz „Urbanem w spódnicy”, wyniki wyborów uznał za sfałszowane oraz wezwał na 13 grudnia do masowych demonstracji ulicznych. Zima może być gorąca.

Jak gorąca, widzieliśmy już podczas demonstracji przed PKW, która płynnie zmieniła się w okupację. Dlaczego jedna z kluczowych instytucji w kraju, i to w chwili liczenia głosów, nie jest chroniona? Czy szefowa MSW nie powinna odpowiedzieć za ten kabaret, zwłaszcza że przy okazji policja zatrzymała dwóch dziennikarzy, z PAP i TV Republika? Rozumiem, że funkcjonariuszom mogło się już pomieszać – bo niektórzy dziennikarze, np. Ewa Stankiewicz, okupowali siedzibę Komisji. Jednak trzymać na dołku i sądzić reporterów, którzy wykonywali swoje obowiązki służbowe, za naruszenie miru domowego PKW – jest jeszcze jedną w minionym tygodniu kompromitacją.

Kompromitacja państwa

Na czym dzisiaj stoimy? Zaufanie do tego, że w Polsce mamy wolne wybory, zostało solidnie poderwane. Szef KBW i wszyscy członkowie PKW podali się do dymisji – odejdą po drugiej turze wyborów samorządowych. Czeka nas masa protestów wyborczych, można się spodziewać, że w niejednym miejscu wybory będą musiały zostać powtórzone. W przyszłym roku czekają nas kolejne wybory, a tymczasem system liczenia głosów nie jest przygotowany, zaś PKW składać się będzie z nowych członków. Dyskusja polityczna nad tym, co zrobić z kryzysem, zmienia się w karczemną awanturę, która w grudniu ma się przenieść na ulicę.

Wybory samorządowe 2014 trudno nazwać świętem demokracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2014