Polska jest przed nami

Po śmierci Jana Pawła II rozpoczęliśmy - także na łamach "TP - kolejną rozmowę o Polsce. Wydawało się, że będzie to rozmowa nas wszystkich o nas wszystkich. Ale bardzo szybko wdarły się w nią stare i nowe urazy. Polska po Janie Pawle II jest dziś Polską wielkiej kłótni. Czy rację mieli ci, którzy od początku mówili o wielkim, zbiorowym złudzeniu?.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

/fot.E.Lempp /
/fot.E.Lempp /

Znów, jak tyle już razy w ciągu ostatnich lat, staje przed nami sprawa naszej nadziei. Czuwając przed rokiem przy umierającym Papieżu, odkrywaliśmy, że jego cierpienie, a potem jego śmierć - przy całym bólu związanym ze świadomością straty - niesie w sobie jakąś nadzieję. Pisałem tu wówczas: "Czujemy, że to, w czym uczestniczymy, ma przyszłość. Wierzymy, że ziarno obumiera, aby wydać plon, że drzewo poświęca kwiaty dla owoców. Powiedziałbym nawet śmielej: jesteśmy świadkami jakiegoś spontanicznego, narodowego konklawe. Raz jeszcze - a niektórzy, być może, po raz pierwszy - wybieramy tego Papieża. Nie jest to wybór, który zwracałby się przeciwko komukolwiek, a już na pewno nie przeciw jego następcy. Jest to wybór, który określa, jakiej przyszłości chcemy, przede wszystkim dla siebie samych. Nawet jeśli nie wiemy, w czym uczestniczymy, wiemy, kim chcielibyśmy być. Nie chcemy, żeby życie tak po prostu wróciło w stare koleiny. Dlatego nie dziwimy się w tych dniach religijnym nawróceniom; w gruncie rzeczy bowiem wszyscy - bardziej niż czegokolwiek innego - pragniemy nawrócenia, zmiany, nowej drogi".

Wydawało się, że wraz z pojawieniem się tej nadziei zniknęły sektory dzielące nasze społeczeństwo. I że zmiana jest nieunikniona. Na czym miałaby polegać? To właśnie było tematem rozmowy. Z tekstów, które opublikował w tym czasie "Tygodnik", nie wyłaniała się spójna wizja. Były nawet głosy ostrzegające, że z tego chwilowego poczucia zjednoczenia powstać może wspólnota, z której niektórzy zostaną trwale wykluczeni. Generalnie jednak liczyliśmy, że będzie mądrzej, a to, co dobre, nie rozproszy się tak łatwo.

Musimy myśleć inaczej

W tych nadziejach umocniło nas np. zachowanie Lecha Wałęsy, który podczas pogrzebu Jana Pawła II podał rękę Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Nie był to gest kurtuazyjny; obaj panowie mieli świadomość, że zostają przy swoich zdaniach, jeśli chodzi o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Polski, ale równocześnie przestrzeń pomiędzy nimi oczyszczona została z osobistych urazów i animozji. Mówiono, że oto Polska solidarnościowa pojednała się z postkomunistyczną; zaraz też zresztą pojawiły się zarzuty, że jest to pojednanie w obrębie jednego, "okrągłostołowego" układu. Całą sprawę skomplikował wyjazd prezydenta Kwaśniewskiego do Moskwy, a następnie kampania przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi. Ale Lechowi Wałęsie wyraźnie chodziło o coś innego - o coś, co niewiele ma wspólnego z bieżącą polityką. Przesłanie tego gestu - podobnie jak przesłanie papieskiej śmierci - brzmiało następująco: trzeba zacząć myśleć inaczej. Zupełnie inaczej. A kiedy zaczniemy myśleć inaczej, pojawią się też inne słowa i inne działania.

Inaczej, czyli jak? Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Czujemy, że chodzi tu o jakąś zasadniczą zmianę w postrzeganiu naszej rzeczywistości. Czy demokracja musi się jawić jako nieustająca wojna wszystkich ze wszystkimi? Czy możemy się wyzwolić z myślenia o rzeczywistości przede wszystkim w kategoriach władzy? Czy nie wyjdziemy już nigdy z zaklętego kręgu podziałów? Jak przezwyciężyć dziedzictwo komunizmu, którego jednym z elementów jest niechęć do wolności, pluralizmu, otwartej rozmowy - takiej, w której nikt nie zostanie poniżony?

W 1991 r. w Olsztynie Papież podkreślał, że choć mamy dziś w Polsce "wolność mowy", to sama ta wolność nie zapewnia jeszcze wolności słowa. "Niewiele daje wolność mówienia, jeśli słowo wypowiadane nie jest wolne. Jeśli jest spętane egocentryzmem, kłamstwem, podstępem, może nawet nienawiścią lub pogardą dla innych - dla tych np., którzy różnią się narodowością, religią albo poglądami. Niewielki będzie pożytek z mówienia i pisania, jeśli słowo będzie używane nie po to, aby szukać prawdy, wyrażać prawdę i dzielić się nią, ale tylko po to, by zwyciężać w dyskusji i obronić swoje - może nawet błędne - stanowisko".

Co tymczasem dzieje się z naszym słowem? Można rzec najkrócej: przestało ono wiązać narodową wspólnotę. "Spętane egocentryzmem, kłamstwem, pogardą dla innych...". Jest jakiś bolesny paradoks w tym, że nawet program solidarności usiłuje się dziś głosić językiem walki.

Co ciekawe, przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi niemal wszystkie ugrupowania - nawet postkomuniści - odwoływały się do ideałów Sierpnia '80. Sierpień okazał się bowiem na powrót mocnym znakiem, który pozwalał zorientować się, w jakim miejscu jesteśmy. Tyle że wkrótce wokół tego znaku znów zaczął się chocholi taniec. Niby wiadomo: "jeden drugiego ciężary noście". Niby wiadomo: "zło dobrem zwyciężaj". Niby wiadomo: "przebaczamy i prosimy o przebaczenie". A jednak to wszystko jakby nie dotykało polityki... Wydaje się, że jedyny wybór, jaki mamy dzisiaj, to wybór między cynizmem i awanturą. Piszący przed rokiem o Polsce po Janie Pawle II upatrywali nadziei w młodych, wstępujących pokoleniach. Nie jestem jednak pewien, czy postawione wobec takiej alternatywy, pokolenia te będą wiedziały, co ze sobą zrobić. Jest dokładnie tak, jak mówiła w "Tygodnikowej" dyskusji o młodzieży Krystyna Starczewska: "My, dorośli, spapraliśmy politykę, bo do jakiej niby partii chcielibyśmy nasze dzieci posłać?" ("TP" nr 18/05).

Powiedzcie prawdę

Musimy myśleć inaczej - także o Kościele i w Kościele. To, co stało się w Polsce po śmierci Jana Pawła II było dla Kościoła wielkim wyzwaniem. Powracało pytanie: czy potrafimy mówić tak, jak on mówił? Czy potrafimy być tak, jak on był? Mam wrażenie, że nauczanie Jana Pawła II jest na razie w stanie swoistej hibernacji; tak jakby czekało na moment, kiedy będziemy gotowi. Ale hibernacji ulega też pamięć o Papieżu. Tak, tak - nawet pamięć. Pamięć o jego stylu bycia, stylu myślenia, stylu dialogowania ze współczesnym światem. Niby niemało się o tym pisze, kręci się filmy, gromadzi pamiątki, a przecież nie widać, aby ta wiedza w znaczący sposób przebudowywała nasze życie społeczne. A także - by przejść na grunt Kościoła - nasze słowo o Bogu i świadectwo dawane Ewangelii.

Hegel pisał, że religia jest dziedziną, "w której naród ustala sobie definicję tego, co uważa za prawdziwe". Komentując te słowa, ks. Józef Tischner zwracał przed kilkunastu laty uwagę, że "w okresie prześladowań wszyscy ludzie Kościoła mogli odkryć, że Kościół, nie mając władzy, właśnie miał władzę. W duszy każdego człowieka - pisał dalej - istnieje głęboki niepokój religijny i pragnienie Boga. One są istotnym źródłem władzy Kościoła - władzy nad człowiekiem, władzy, która nie jest przemocą. (...) Czy ludzie Kościoła potrzebują jeszcze innej władzy nad człowiekiem (...)? Zachodzi niebezpieczeństwo, że sięgając po inną władzę, ludzie Kościoła pozbawią Kościół tej władzy, jaką rzeczywiście ma".

Cokolwiek by powiedzieć, Kościół w Polsce wciąż jest silny, a w wielu sprawach nadal jest "wychowawcą narodu". Co jest źródłem tej siły? Myślę, że przede wszystkim fakt, iż Kościół ten przez lata mówił narodowi prawdę. To oczywiście uogólnienie, ale trudno nie uogólniać. Kościół uczył: człowiek ma prawo do prawdy. Wspólnota narodowa, każda wspólnota społeczna musi być zbudowana na prawdzie. Owszem, Kościół przychodzi do człowieka przede wszystkim z prawdą o Chrystusie. To sam Chrystus jest "prawdą, która wyzwala". Ale równocześnie przychodzi doń też z jakąś ideą prawdy. Człowiek nadstawia ucha, kiedy przekonuje się, że Kościół jest "prawdomówny".

Trzeba podkreślić, że w ostatnich latach - w ostatnich miesiącach, tygodniach, dniach - ta prawdomówność Kościoła była wielokrotnie poddawana próbie. Za życia Papieża można się było odwołać do jego autorytetu. I autorytet rzeczywiście interweniował: interweniował w sprawie arcybiskupa poznańskiego, interweniował w sprawie integracji europejskiej, interweniował nawet w tak, zdawałoby się, marginalnej sprawie, jak spór o pochówek Czesława Miłosza. Ale po śmierci Jana Pawła II Kościół w Polsce w znacznym stopniu sam musi mierzyć się z wyzwaniami, które przed nim stają. Czy potrafi sprostać tej sytuacji?

Mam przed sobą dyskusję "Kościół Jana Pawła II - Kościół Benedykta XVI" ze styczniowego numeru "Znaku". W dyskusji tej pada w pewnym momencie pytanie o nasze największe zanie-

dbania w stosunku do nauczania Jana Pawła II. Odpowiadający na to pytanie mówią m.in. o wybiórczym słuchaniu słów papieskich, o bezwładności działania i nawykach religijnych, o triumfalizmie, o słabościach naszej teologii i naszych dyskusji o Kościele. Wśród tych głosów jest też głos Haliny Bortnowskiej, która za zasadniczy mankament uważa to, że "nie nauczyliśmy się jeszcze szczerości wobec samych siebie i wobec świata. Oczywiście, w świecie mediów tak naprawdę nic się nie da ukryć, ale Kościół wciąż próbuje coś »zamieść pod dywan«, a kiedy ktoś coś stamtąd wyciąga, usiłuje się go przydeptać, przekonać, żeby tego nie robił, tłumaczyć, że to dla dobra Kościoła itp. W Kościele występuje syndrom: lepiej nie widzieć; jeśli się już widzi, to lepiej nie mówić; jeśli się już mówi, to cicho i gdzieś w kącie... Niezdolność czy niechęć do pokuty jest przepotężna".

Jan Paweł II pozostawił nam czytelny wzór postępowania w trudnych dla Kościoła sprawach. Był pierwszym papieżem, który tak otwarcie mówił o winach ludzi Kościoła. Wierzył, że wyznanie win otwiera nową drogę - bo Kościół "żyje Chrystusem", ale żyje też ludzkim zaufaniem. I rzeczywiście, w miarę dotykania kolejnych bolesnych spraw autorytet Papieża rósł, a nie malał. Jeżeli nie będziemy postępować wedle tego wzoru, możemy to zaufanie utracić.

"My siebie nie znamy!"

Wypowiedź Haliny Bortnowskiej przypomniała mi słynny artykuł ks. Tomasza Węcławskiego "Powiedzcie prawdę". Opublikowany w "Znaku" w październiku 2002 r., ukazał się on potem także w książce pod tym samym tytułem. Upominając się o szczerość wobec samych siebie,

ks. Węcławski zwracał się w nim nie tyle do Kościoła, ile do całego społeczeństwa. Podobnie jak Halinie Bortnowskiej, chodziło mu o coś więcej niż załatwienie jakiejś konkretnej sprawy: chodziło mu mianowicie o niezawężone i nieupartyjnione spojrzenie na naszą rzeczywistość. O takie spojrzenie, w którym nie zlewamy się w jedną masę, ale znaczymy coś właśnie tacy, jacy jesteśmy. Pisał: "My siebie nie znamy! Nie znamy się w sensie zupełnie dosłownym: w świecie, w którym komunikacja jest łatwa, wiemy o sobie nawzajem mało, nie wiemy o »radościach i nadziejach, smutkach i trwodze« ludzi obok nas (...). Nie znamy się również w sensie głębszym: mało myślimy i prawie nie mówimy do siebie o tym, co decyduje o wadze naszego życia. Ile powierzchownych albo wręcz głupich opinii o tym, »czego ludzie naprawdę chcą«, przekłada się potem na kształt życia społecznego i politycznego, na kształt instytucji, kultury masowej, mediów itp. Dlatego tak potrzebne jest otwarcie oczu na to, jak z nami jest naprawdę - a to znaczy także na to, ilu nas jest, jak różni jesteśmy i ile mamy sobie do powiedzenia".

Kryzys prawdomówności dotyka zatem nas wszystkich. Objawia się chociażby słabością debaty publicznej. W ilu miejscach w Polsce toczyć się może tak naprawdę otwarta dyskusja, która nie zamieni się natychmiast w sąd nad przeciwnikiem? Niech nas nie łudzą liczne programy, w których do studia radiowego czy telewizyjnego zapraszani są równocześnie ludzie reprezentujący różne partie polityczne czy różne poglądy na te same sprawy. Tam na ogół nie toczy się żadna rozmowa o Polsce; chodzi przede wszystkim o to, co tak trafnie opisał Jan Paweł II: by "zwyciężać w dyskusji i obronić swoje - może nawet błędne - stanowisko". Ale kryzys społecznej prawdomówności ma też objawy mniej widoczne, za to znacznie bardziej dotkliwe. To są nasze codzienne wybory, wynikające z iluzji, którym ulegamy. Jedną z najważniejszych jest iluzja, że tak naprawdę interesuje nas tylko "gra w konsumpcję". Że jest nam wszystko jedno, kto i jakim językiem do nas mówi, co się dzieje z nami, naszymi dziećmi, z relacjami, jakie łączą nas z innymi ludźmi, co się dzieje z naszą własną pracą, ze szkołą, z Kościołem...

Ks. Węcławski w cytowanym artykule przywołuje przenikliwe słowa Carla Friedricha von Weizsäckera: "System demokratyczny opiera się na przekonaniu, że ludziom można powiedzieć prawdę". Tam, gdzie ludzie nie mówią sobie prawdy, łatwo o ucieczki z pola odpowiedzialności - i łatwo siebie z takiej ucieczki rozgrzeszyć. Nikt już wtedy nie jest nikomu nic winien. Ale poczucie winy nie znika. Co z nim zrobić? Skoro to nie my, skoro nikt z nas nie jest winny, zapewne winni są "oni". Jacy oni? Nie odpowiem, bo każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Ale widzę, że "oni" mnożą się nam ostatnio w tempie przyspieszonym. I tak po latach mamy wreszcie własne "przyspieszenie"...

***

Obraz Polski po Janie Pawle II nie napawa nadzieją. To daje do myślenia: z cierpienia, śmierci i straty czerpaliśmy nadzieję, a życie nas rozczarowało. Poruszyłem tu tylko trzy sprawy. Może nie wszystko wygląda tak czarno? Trudno jednak nie narzekać, gdy widać, jak psuje się coś, co miało owocować. Z wielu stron słychać skargę: "Nie o taką Polskę chodziło...". Tak jakby te różne projekty Polski, które mieliśmy, nie mogły się zrealizować. Tak jakby sama Polska była dopiero przed nami... Co jest takiego w tych naszych nadziejach, że wciąż nie mogą się spełnić?

"Nadzieja jest z prawdy", pisał Norwid. Może większość naszych rozczarowań bierze się właśnie stąd, że nasze nadzieje nie wyrastają z prawdy - z całej prawdy - o nas samych?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006