Polska jako sekta

Jeśli istotą polityki pozostaje umiar i odwaga, to w prawicowym dyskursie pierwszy zanika, druga zamienia się w histerię. Polityki tu nie ma. Zostaje zastąpiona przez rewolucyjną frazeologię.

02.07.2012

Czyta się kilka minut

Polscy konserwatyści znają tylko radykalne opinie. Ze wszystkich ich wypowiedzi wynika, że tożsamość narodowa jest na wiele sposobów zagrożona. Jest to stan wymagający zdecydowanej reakcji. Nie ma tu miejsca na niuanse, kompromisy, postawy empatyczne. W kolejnych wypowiedziach znajdują się niemal te same sformułowania, jakby rozpisane w kasandrycznym chórze.

KRAJOWCY

Zwięźle formułuje je czołowy poeta pisma „Arcana” Aleksander Rybczyński. W utworze „Otworzyć wschodnie granice” czytamy, że lada dzień „zniesione zostaną granice polskości”, a z tym zaniknie pamięć oraz nie będzie już „wypatrywania / na mroźnym horyzoncie / oddechu Boga” i „na koniec bez nacisku / rozpalonych cęgów / utracimy język / łamaną niemczyzną / będziemy załatwiać / rosyjskie interesy”. Grozi nam – ogłasza poeta – bezkrwawy rozbiór Polski. Rozbiór, który dotyka samego ducha narodowego. Na przekór wrogom, autor deklaruje gotowość „brnięcia” w „głąb wolności”, „w głąb szczęścia”, by krzyczeć pod ambasadą rosyjską.

Jak rozumiem, w krzyku broni się dobra polszczyzna. Dlaczego ma brnąć, nie jest w tym utworze wyjaśnione, tym bardziej że słowo „brnąć” ma przebogate znaczenia, ale jeszcze nikt nie połączył go, jak poeta z prawicowego kwartalnika, z „modlitwą o prawdę”.

Inny wybitny autor, Dawid Wildstein, w eseju „Powrót złego” drukowanym na łamach „Gazety Polskiej” (nie chodzi o książkę Tyrmanda, ale o nieistniejące już, żałosne pisemko żony Jerzego Urbana) stwierdza autorytatywnie, że Polacy w III Rzeczypospolitej znajdują się w sytuacji Żydów w III Rzeszy i są zamykani do gett (choć w III Rzeszy gett nie było; porównanie kuleje już choćby w tym miejscu). W każdym razie chodzi o to, że jesteśmy – my, Polacy, spychani i wykluczani, poniżani, ośmieszani. Owo „my” nie jest tu jasne. Czy chodzi o wszystkich Polaków, czy o tych właściwych Polaków?

W każdym razie trafiamy w ten sposób na istotny trop w prawicowej retoryce. Dzielimy się na dwa narody, na Polaków i krajowców. Krakowski filozof Ryszard Legutko zdaje się sugerować w „Gazecie Polskiej”, że Polacy to w istocie naród konserwatywny (dodaje: „moherowy”), opluwany i znienawidzony przez drugi naród. Profesor nie określa dokładniej, co to jest ten dziwny drugi naród, chyba nie do końca polski, poza tym, że nienawidzi i nie jest w stanie „normalnie” odbierać rzeczywistości. Nienawiść w jego przedstawicielach jest tak silna, dodaje, że „zamykają oczy na problemy”.

Nawet spokojny zwykle Kazimierz Ujazdowski zgadza się bez zająknięcia ze swoimi rozmówcami, Jackiem i Michałem Karnowskimi, gdy na końcu wywiadu w tygodniku „Uważam Rze” postawili fundamentalne pytanie: „Polskość jest dzisiaj zagrożona?”. Polityk odpowiada twierdząco, niestety nie wyjaśnia bliżej, jak jest zagrożona i na czym to polega. Szkoda.

REZERWAT

Najbardziej wyrazistym i elokwentnym bardem konserwatywnej „rewolucji” narodowej jest (także w niedawnym wywiadzie na łamach „TP”) zawsze poważny i wzniosły historyk, prof. Andrzej Nowak. Zestaw argumentów jest przebogaty. Oto utraciliśmy zdolność obrony wspólnej ojczyzny, nie czujemy „obowiązku jej poszerzania”, brak nam „poczucia dziedzictwa” (chyba chodzi o to, że ktoś poczuwa się do dziedzictwa). Zamykani jesteśmy do rezerwatu. Odbiera nam się naszych husarzy i hetmanów. Chciałoby się dodać: przestajemy być mesjaszem narodów. „Musimy podjąć na nowo uporczywą pracę nad przywracaniem polskości tych, którzy przed telewizorami TVN i nowej TVP, przed okienkami laptopów z Onetem czy Interią stali się »tutejszymi« albo raczej »turystami«”. Z przemowy Nowaka dowiadujemy się, że użytkownicy internetu (chodzi o dość znaczną, by nie powiedzieć: przeważającą część współziomków) to nie Polacy, ale krajowcy, którzy nie tylko do polskości się nie poczuwają, ale, co gorsza, w istocie Polakami już nie są. Sami się z tej wspólnoty wykluczyli bądź też należy ich z niej wykluczyć.

To nie większość decydować będzie, gdzie jest Polska, ale mniejszość, która z mozołem i powagą traktuje narodowe samostanowienie. W nieco tylko bardziej stonowany sposób, ale równie dobitnie Nowak powiada, że w III Rzeczypospolitej „stawia się znaki zapytania przy państwie polskim, suwerenności, niepodległości”, a dodać by należało, że też przy polskiej duchowości. Nie wiem, czy chodzi o naszą przynależność do UE i NATO, czy też o jakieś inne, bliżej niezidentyfikowane polityczne zachowanie.

SALONIK

Kto jest wrogiem Polski? Lista jest długa, choć wszystkie określenia, jakie padają w utworach poetyckich i publicystycznych, dziwnym trafem pozbawione są nawet minimalnej precyzji. Zresztą im mniej dookreśleni są wrogowie, tym łatwiej sobie polemicznie poswawolić. Najgorsi z tych wskazanych nazwani są „nienawistnikami”. Nie wiem, kim oni są i gdzie ich szukać. Ale konserwatyści nie mają wątpliwości, że istnieją w nadmiarze. Dalej pojawiają się „pętacy”, którym brak zmysłu państwowości. Są osoby, które nie doceniają poezji Jerzego Fryckowskiego (taką opinię wygłosił Bogdan Urbankowski). Jest, jak pisał Dawid Wildstein, groźna dla narodu „spazmatyczna machina władzy PO” (dlaczego spazmatyczna?), rządowa nowomowa, oczywiście salony i saloniki, które same siebie nagradzają. Wzmiankowany autor lubi słowa mocne, więc je zacytujmy: „Media, polityka, biznes, służby, wymiar sprawiedliwości – wszystko to wciąż kotłuje się w jednym garnku, a saloniki cały czas się przenikają... W tego rodzaju przestrzeni patologie rozwijają się jak choroba nowotworowa”. Ten sam autor, obdarzony wielką filozoficzną erudycją, odkrył tajemniczego Hamana – to ten zły typ z biblijnej Księgi Estery – który stworzył nową wspólnotę.

Jest pośród wrogów sztab PR-owców oligarchii i obcego mocarstwa (to już Krystyna Grzybowska na łamach „Nowego Państwa”) oraz ludzie o mentalności z remizy strażackiej. Są zwolennicy liberalizmu kulturowego, feministki, no i środowisko „Krytyki Politycznej”, szerzące obce idee.

Co ciekawe, na dalszy plan zszedł temat postkomunizmu. Dowiadujemy się nawet, że o upadku rządu Olszewskiego nie decydował strach przed „teczkami”, ale interesy różnych firm, które dogadały się z Rosjanami (rozumiem, że miały swoje liczne ekspozytury w Sejmie, nie mówiąc o ówczesnym prezydencie RP). Z rzadka wraca też temat lustracji. Pokolenia tajniaków odeszły podsłuchiwać głosy zza świata. Nikt nie broni idei IV RP. Podstawowe pomysły z lat 2003–2006 trafiły na śmietnik. Ba, rzadko pojawia się nazwisko Adama Michnika, a o „Gazecie Wyborczej” raczej się milczy. Za to dużo jest słów: Polska, polski, Polacy.

RESZTÓWKA

Dlaczego Polska znalazła się w niebezpieczeństwie? Są tu różne interpretacje, ale najczęściej pojawia się teza o pedagogice wstydu. Krajowcy (niektórzy dodają: resztówka po żydokomunie; nie wprost mówili o tym Jarosław Kaczyński, Bronisław Wildstein, Jarosław Marek Rymkiewicz) żywią się rzekomymi błędami Polaków po to, by dowieść, że ich przeszłość, ich tożsamość nie zasługuje na dumę i trwanie. Pogrom w Jedwabnem się zdarzył, ale jest używany tylko po to, by własny naród zohydzić w oczach Polaków. Przed wojną – dowiadujemy się z „Rzeczpospolitej” – był taki malutki antysemityzm, ot, kilka burd ulicznych, żadnej nienawiści, przesądów rasowych. Potrafiliśmy współżyć z Ukraińcami.

Pedagogowie wstydu – w myśl tej koncepcji – chcą nas wyzwolić z polskości, a wyzwolić z polskości to też wyzwolić z chrześcijaństwa. Jak pisał poeta Wojciech Wencel: póty trwa Polska, póki trwa pieśń patriotyczna i religijna. A tę słychać tylko każdego dziesiątego dnia miesiąca pod Pałacem Prezydenckim. Wsparcia duchowego szukać należy, jak radził biskup Antoni Dydycz, w powieści Rodziewiczówny „Dewajtis” i w strofach Or-Ota.

Nasze zbiorowe „my” to więc pogardzane mohery, ludzie niedokształceni, czasem też bojówkarze, broniący nas 11 listopada na ulicach Warszawy, ba: co poniektórzy kibole („Staruch”, oskarżony o handel narkotykami, występuje często jako ofiara polityczna). Im wszystkim pedagodzy wstydu chcą odebrać zbiorowe „ja”, by na jego miejscu zaszczepić europejską, pozornie lepszą, nowocześniejszą tożsamość. Modernizacja polska dokonuje się niejako pod hasłem wyzwolenia z patriotyzmu i polskości, twierdzą narodowcy. Duma narodowa jest tematem ankiet.

PODZIEMIE

Atak na zacną polską tradycję jest tak silny, że prawica i Kościół znaleźli się w podziemiu. O tym ostatnim problemie mówił abp Józef Michalik na łamach „Gazety Polskiej”, głosząc, że Kościół katolicki zepchnięty został do drugiego obiegu, skrzywdzony przez ateistów i antyklerykałów. Czyżby wystarczył jeden Palikot, żeby tak wielka instytucja znalazła się w godnej pożałowania sytuacji? Sugestia arcybiskupa jest bardziej niż niepokojąca.

To jednak fragment szerszego zjawiska: ta formacja kocha się w gestach martyrologicznych. Zwykle przedstawia się jako strona izolowana, wypychana, nieledwie męczona przez totalitarne państwo Tuska (zadziwia całkowicie dowolne użycie słowa „totalitaryzm”, w istocie obrażające nie tylko język, ale realne ofiary totalitaryzmu). Otacza nas w tych tekstach swoisty a rebours kult mrocznych bóstw, które pożerają najlepszych: niszczą Polaków.

W dodatku zaszczepia się w nas narodowość europejską, a dobrze wiemy, powiada autor „Nowego Państwa”, że Europa to scentralizowana władza założycieli UE związanych z amerykańską finansjerą (jakbym czytał przemówienie Władysława Gomułki).

HAŁAS

Dość cytatów. Mamy tu do czynienia z kilkoma zjawiskami, które warto naszkicować. Po pierwsze, ta myśl, nie znając półcieni i półtonów, krzykliwa, jakby bała się chwili skupienia i ciszy. Zna tylko wrogów. Ma ich bardzo wielu. Można ich z imienia wskazywać. Nie ma dla nich ludzi środka, umiarkowanych, jak nie ma cnoty tolerancji, przed laty wygnanej do izby wstydu przez krakowskiego filozofa.

Oto w starciu dwóch obozów politycznych – radykalnej, zideologizowanej prawicy i równie zideologizowanej lewicy (jest taka, również ją warto opisać, jest tam wielu publicystów z „Krytyki Politycznej” i zwolenników Palikota) – zniszczeniu ulega to, co nazywamy środkiem, centrum, co istnieje, ale pozbawiane jest przez dwie strony swego języka. Jakby w przyszłości zostać miały w medialnym świecie dwa tygodniki: „Uważam Rze” i „Newsweek”, żyjące nienawiścią do siebie. Obie strony środka nie zauważają i nie chcą wierzyć w istnienie rzeczowości i niejednoznaczności. Nie liczą się już żadne inne stanowiska, nawet najbardziej merytoryczne. Wszystko zostaje sprowadzone do niemal apokaliptycznego konfliktu prawicy, Polaków, z lewicą, czyli „krajowcami”.

Piszę te słowa jako ktoś, kto nie chce być ani w tej prawicy, ani w tej lewicy, nie chce być partyjnym rzecznikiem, bo nie musi, bo jest mu to obce.

Jeśli istotą polityki pozostaje umiar i odwaga, to pierwszy zanika, druga zamienia się w histerię. Polityki tu nie ma. Zastąpiona zostaje przez rewolucyjną z ducha frazeologię. Charakterystyczny dla języka prawicy jest zawsze ton podniosłości. Patos jest jak wykrzyknik i pałka zarazem. Nie wiedzą oni, czym jest ironia lub, nie daj Boże, autoironia i dystans do siebie samego. Posługują się chętnie kpiną, szyderstwem, ale poczucie humoru jest tu dobrem nieistniejącym.

APOKALIPSA

Brak centrum to zanik samodzielnego myślenia. Nie wolno wypowiadać się na własny rachunek. Można być tylko częścią obozu ideologicznego. Inaczej pozostaje się wrogiem, salonikiem. Obelg jest zawsze dość.

Nawet jeśli na stronach prawicowych gazet i tygodników znaleźć można całkiem przytomne i uważne analizy (np. o instytucjonalnych słabościach państwa, stanie oświaty czy polityce rodzinnej; popieram skądinąd krytykę nauczania historii w szkołach, przeprowadzoną przez prof. Nowaka), to stając się częścią ideologicznej kampanii, tracą swoją siłę perswazyjną. Wszystko jest podporządkowane podwójnej strategii: totalnej opozycji wobec rządu i totalnej obronie wyabstrahowanej z poważnych treści polskości.

Partia z tak radykalną ideologią, jeśli dojdzie do władzy czy choćby wygra wybory, a jest to dziś prawdopodobne, stanie się niewolnikiem swojego języka i swoich ideologów. Znów, zamiast zmieniać i naprawiać państwo, zacznie je wysadzać w powietrze, antagonizując już nie tylko inteligencję, ale setki tysięcy ludzi swoją radykalną retoryką i choćby z pozoru radykalną polityką.

Polska jest dla nich sektą. Zostaje sprowadzona do wąskiego, antymodernizacyjnego nurtu. Musi być chrześcijańska, choć to chrześcijaństwo przedstawia się dziwnie zubożone, bo jest głuche na poszukiwanie religijne i na wolność myślenia. Ta Polska broni się przed zalewem z Zachodu już nie tandety intelektualnej, ale wszystkich „nowomodnych” idei, od feminizmu począwszy, a na różnych liberalizmach skończywszy. Jest okropna powieść „Dewajtis”, pisarz Dobraczyński, ale już nie ma Szymborskiej (bo ta, jak wiemy, była stalinówą i „unikała ważnych problemów”). Nie ma Miłosza, Tuwima, Leśmiana.

Ta Polska zwraca się ku ludziom wykluczonym, biednym, których głos jest rzekomo zagłuszany przez polskojęzyczne media. Ma twardo wyznaczone granice.

***

Polską jako sektą zarządzają ideologowie tacy jak Andrzej Nowak wespół z Wojciechem Wenclem i Jarosławem Markiem Rymkiewiczem. Ten ostatni poeta nie zna pojęcia wybaczenia, sądzić więc też można, że obca mu jest kategoria skruchy. Może właśnie owa niezdolność do skruchy i krytycznej oceny przeszłości i samych siebie stanowi o swoistości tej formacji. Owa sekta ma przy tym dziwnie jednolite poglądy polityczne. Wierzy w zamach smoleński, ceni Jarosława Kaczyńskiego i nie akceptuje PO.

Ta formacja polskiej prawicy ma więc swoich poetów, historyków, mitologów, prozaików, publicystów. Ma też swoich antysemitów, którzy odkryli, że PRL był rządzony przez Żydów. Tworzy dość głęboki kulturowy obóz, którego wybitną cechą jest uleganie radykalizmowi. Nikt nie neguje potrzeby istnienia dobrej opozycji politycznej. Jednak w tym przypadku mamy do czynienia nie z opozycją, ale z czymś więcej: alternatywą kulturową, która kreuje się na Polskę prawdziwą, jedyną moralnie i politycznie uprawnioną do bycia całym narodem. Oto na naszych oczach rodzi się nowa religia polityczna, zbudowana z mesjanistycznych okruchów, która ma się realizować za pomocą bardzo ziemskich i politycznych narzędzi.


Rozszerzona wersja tekstu ukazuje się w „Przeglądzie Politycznym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1951-2023) Socjolog, historyk idei, publicysta, były poseł. Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera w kategorii „Pisarstwo religijne lub filozoficzne” za całokształt twórczości. Autor wielu książek, m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2012