Polska i euro: niechciana debata

Czy przyjęcie euro będzie dla nas korzystne? Nikt tego nie wie, ale warto potraktować to pytanie jako pretekst do dyskusji nad kondycją Polski i Europy.

12.04.2015

Czyta się kilka minut

Mieć euro czy nie mieć euro? To dylemat fundamentalny, który wbrew pozorom nie sprowadza się do rezygnacji ze złotówki na rzecz wspólnej unijnej waluty, albo do bycia mniej lub bardziej europejskim. Chodzi o pytanie: w jakim kierunku ma się rozwijać Polska?

Próba odpowiedzi na nie w trakcie kampanii wyborczej jest oczywiście pozbawiona sensu: każda poważna dyskusja musi być oparta na wiedzy. Tymczasem w czasie wyborów wiedza nie jest w cenie, gdyż obniża emocje, upodmiotawia wyborcę i obnaża jałowość politycznych sporów.
 

Nasz suwerenny wybór
Debata nad perspektywą wejścia – lub nie – Polski do strefy euro staje się więc za sprawą kalendarza wyborczego jedną z tych dziwnych dyskusji w naszym życiu publicznym, które choć mają miejsce, to tak naprawdę ich nie ma i niewiele z nich – w związku z tym (nie)byciem – wynika. Z jednej strony mamy wiele osób i instytucji, reprezentujących całe spektrum poglądów „za” i „przeciw”, które pokazują problemy i wyzwania, uciekając od czarno-białych schematów. Z drugiej strony ani świat polityki, ani świat mediów nie są zainteresowane czerpaniem z tego dorobku.

Mamy dziś kuriozalną sytuację, w której po stronie ekspertów dominuje przekonanie, że grunt pod decyzję polityczną na „tak” lub „nie” jest przygotowany. Ale opinia publiczna nie ma poczucia, by ktoś zadał sobie trud poważnej rozmowy na temat euro.

A szkoda, bo sama dyskusja wydaje się równie ważna co ostateczna decyzja. Byłaby to bowiem debata, która tak naprawdę dotyczyłaby nie stosunku Polski do integracji europejskiej, lecz naszego pomysłu na model społeczno-gospodarczy kraju, rodzaj i warunki naszej pracy i płacy w globalnym podziale ról, a także tego, jak rozumiemy suwerenność. Pokazałaby nam także realny – a nie tylko deklarowany – poziom naszych ambicji jako państwa i społeczeństwa. Byłaby to też pierwsza dyskusja, w której argument o „konieczności dziejowej” i infantylny podział na euroentuzjastów i eurosceptyków nie miałyby znaczenia.

Bo choć z prawnego punktu widzenia od 2004 r. jesteśmy członkami unii gospodarczo-walutowej i podjęliśmy zobowiązanie do wejścia (kiedyś, w przyszłości) do strefy euro, to tak naprawdę jest to kwestia naszego suwerennego wyboru.
 

Jakiego rozwoju chcemy
W listopadzie 2014 r. światło dzienne ujrzał raport Narodowego Banku Polskiego, poświęcony ekonomicznym wyzwaniom integracji Polski ze strefą euro. Raport liczy prawie 200 stron, co w oczywisty sposób pozbawia go szansy na zainteresowanie ze strony szerszej opinii publicznej.

Napisany jest tak, aby zachować „neutralność światopoglądową”. Jednak jego konkluzje nie pozostawiają wątpliwości: pytanie o sens przyjmowania euro sprowadza się do dwóch kwestii. Po pierwsze, do kolejnej fali reform systemu prawa i instytucji, które wpływają na kształt polskiego modelu rozwoju społeczno-gospodarczego. Po drugie, do zagwarantowania sobie – na poziomie instytucji unijnych – wpływu na funkcjonowanie strefy euro.
„Wskazane jest – piszą w konkluzjach autorzy raportu – aby decyzja o przystąpieniu do strefy euro była poprzedzona przemyślanym programem reform, prowadzących do wzmocnienia fundamentów polskiej gospodarki i dostosowania ich do uwarunkowań związanych z funkcjonowaniem w unii walutowej.

Dalej czytamy: „Pogłębienie integracji fiskalnej pomiędzy krajami strefy euro byłoby korzystne z punktu widzenia Polski jako jej przyszłego kraju członkowskiego, ale pod warunkiem, że rozwiązania w tym zakresie zostałyby odpowiednio skonstruowane. (...) Dla Polski ważne jest (...), by rozwiązania pogłębiające integrację fiskalną (...) ograniczały ryzyko wystąpienia pokusy nadużycia i skalę ewentualnych trwałych transferów od polskiej gospodarki do innych gospodarek, lub – w przypadku, gdyby tego typu transfery miały występować – gwarantowały wysoki stopień demokratycznej kontroli i rozliczalności instytucji zarządzających tego typu mechanizmami”.

„Jednocześnie konieczność harmonizacji regulacji związana z dalszym pogłębianiem integracji fiskalnej w strefie euro – piszą autorzy – może przełożyć się na ograniczenie konkurencyjności kosztowej polskiej gospodarki. Zwiększa to potrzebę poprzedzenia członkostwa w strefie euro wzmocnieniem konkurencyjności strukturalnej”.
 

Jak się zabezpieczać
Wbrew zatem – powszechnej, jak się wydaje – opinii, nie jesteśmy gotowi do wejścia do strefy euro przede wszystkim nie dlatego, że nie spełniamy kryteriów (dziś dotyczy to wysokości deficytu budżetowego, długu publicznego i pozostawania poza europejskim mechanizmem kursowym), ale dlatego, że mamy słabą – jak na realia strefy euro – gospodarkę.

„Analizy prowadzone przed kryzysem finansowym – czytamy w raporcie NBP – wskazywały, że wprowadzenie euro w Polsce powinno prowadzić do wzrostu poziomu PKB, zarówno w krótkim, jak i długim okresie. Jednakże doświadczenia krajów strefy euro, zwłaszcza w trakcie ostatniego kryzysu, wskazują, że przyjęcie euro wiąże się z ryzykiem podwyższonej niestabilności makroekonomicznej oraz spowolnionego wzrostu gospodarczego, przede wszystkim w wypadku krajów o słabych fundamentach makroekonomicznych”.

Oznacza to, że szybszy wzrost po przyjęciu euro to nie pewnik, lecz szansa, którą „należy umieć wykorzystać”.
W praktyce znaczy to – jak pisze Witold Orłowski w eseju „Poważniej o euro” (na stronie studioopinii.pl) – że trzeba uniknąć trzech zagrożeń. Zwłaszcza sytuacji, w której tani kapitał, który napłynie z zagranicy, wywoła boom konsumpcyjny na kredyty, jak to się stało np. w Hiszpanii. Sektor bankowy powinien być więc mocno regulowany, by o kredyt nie było zbyt łatwo. Inaczej zaczniemy żyć na kredyt – w o wiele większym stopniu niż teraz – przepłacając dodatkowo za różne dobra, na skutek powstawania „baniek” spekulacyjnych.

Po drugie, musimy uelastycznić i zarazem ucywilizować rynek pracy, aby firmy, dla których wejście do strefy euro będzie wiązało się z przejściową (lub trwałą) utratą konkurencyjności, mogły się dostosować. Chodzi o zapewnienie pracownikom pełni praw przy zaakceptowaniu zasady, że rolą właściciela w kryzysie jest ratowanie firmy, a nie etatów za cenę bankructwa. Potrzebujemy zatem kultury dialogu społecznego, która jest kryterium „miękkim”, ale niezbędnym dla funkcjonowania „twardej” gospodarki.

Niezbędne jest też – to sprawa trzecia – stworzenie mechanizmów pozwalających nie tylko na kontrolę finansów publicznych (co dziś ma miejsce mimo dominacji tzw. wydatków sztywnych), ale także kontrolę całości zagranicznego zadłużenia w sektorze prywatnym.
 

Euro ujawnia słabości
Podsumowując: musimy zdobyć się na wysiłek porzucenia modelu gospodarczego, który oparty jest głównie na taniej sile roboczej, na rzecz modelu z rosnącym udziałem wiedzy jako motoru rozwoju – przy wprowadzeniu nowych mechanizmów zarządzania finansami państwa. Dopiero wtedy ograniczenia – związane z rezygnacją ze złotego oraz z możliwości operowania własnymi stopami procentowymi – przyniosą korzyść, jaką byłby wzrost PKB przekładający się na wzrost płac i poziomu życia.

Tylko czy gdybyśmy byli zdolni do dokonania takiej przebudowy własnego państwa, musielibyśmy wchodzić do strefy euro? Czy moglibyśmy rozwijać się, pozostając przy własnej walucie?

W tym miejscu wkracza polityka – krajowa i europejska. Po pierwsze: czy bez presji z zewnątrz, bez związania sobie rąk projektem politycznym na miarę rozszerzenia NATO czy członkostwa w Unii, jesteśmy w stanie zmobilizować się do takiego wysiłku? Czy też może nadal potrzebujemy Brukseli jako patrona zmian, który będzie jednocześnie zadawał nam pytania i udzielał na nie wszystkich odpowiedzi? Pytanie jest otwarte. Warto je sobie zadawać, bo dotyczy nie tylko polityków i instytucji państwa, lecz także nas samych.

Druga kwestia jest jeszcze trudniejsza. Gdy pierwsze banknoty euro trafiały do mieszkańców państw Unii w 2002 r., świat wyglądał inaczej. Gospodarka i polityka funkcjonowały według sprawdzonego – jak sądzono – wzorca: więcej integracji to więcej dobrobytu i bezpieczeństwa. Bycie częścią „strefy szczęścia” zdawało się wtedy oczywiste, również z punktu widzenia geopolityki.

Jednak od 2008 r. strefa euro nie jest już synonimem dobrobytu – choć wspólna waluta nie była przyczyną kryzysu, lecz jedynie ujawniła słabości gospodarek i polityk Grecji, Hiszpanii, Irlandii czy Portugalii. Zresztą nie tylko euro, ale wszystkie powojenne filary europejskiej ekonomii są dziś intensywnie kontestowane.
 

Gdzie Grecja, gdzie Ukraina
Tymczasem tlący się wciąż kryzys grecki stawia dziś w nowym świetle argument geopolityczny – ten dotyczący bezpieczeństwa państw.

Z punktu widzenia krajów bałtyckich i Polski euro mogło wyglądać – jeszcze do niedawna – jak artykuł V traktatu waszyngtońskiego: że ktokolwiek napadłby na członka strefy euro, musiałby się liczyć z natychmiastową odpowiedzią. Inaczej przecież groziłby rozpad strefy, co uderzałoby w gospodarki unijne – bez wyjątku, małych i dużych państw. Dyskusja nad przyjęciem euro przez Litwę, a wcześniej Łotwę i Estonię – w której właśnie ten argument odgrywał dużą rolę – jest dowodem, że takie myślenie ma wciąż zwolenników (choć błędem byłoby pomijanie ekonomicznych aspektów decyzji państw bałtyckich).

Dziś jednak nie ma już pewności, że opuszczenie strefy euro przez jednego z jej członków musi godzić w interesy pozostałych. Możliwość „Grexitu” – powrót Grecji do drachmy – jest dziś bardziej kwestią zdolności i determinacji Aten do pozostania w „klubie” niż woli wierzycieli, by za wszelką cenę uniknąć greckiej secesji.

Kolejny wyłom w narracji geopolitycznej spowodowała wojna Rosji z Ukrainą. Czy z punktu widzenia Niemiec, Francji albo Włoch wojna hybrydowa – odmieniana teraz przez wszystkie przypadki – nie zmienia sytuacji właśnie państw bałtyckich? Czy ten rodzaj agresji stanowi wyzwanie dla wspólnej waluty? Raczej nie. Dla krajów bałtyckich bardziej konkretną gwarancją są dziś bez wątpienia amerykańscy żołnierze, ćwiczący nieustannie na tamtejszych poligonach. Choć na pewno bycie w strefie euro zwiększa gwarancje polityczne: rosyjska agresja (również hybrydowa) na Łotwę byłaby działaniem przeciw „klubowi”, którego wiarygodność zależy (także) od determinacji w obronie swych członków.
 

Właściwe proporcje
Jednak relatywizacja argumentu geopolitycznego nie powinna prowadzić do traktowania ewentualnego członkostwa Polski w strefie euro tylko w kategoriach gospodarczych i społecznych. Chodzi raczej o nadanie mu właściwej proporcji, gdyż narracja polityczna ma zawsze przewagę nad gospodarczą.

Dotyczy to też argumentu związanego z łączeniem posiadania wspólnej waluty z obecnością w tzw. „twardym jądrze”: wąskim gremium osób i instytucji unijnych, w których zapadają kluczowe dla przyszłości decyzje. Wiele wskazuje, że pozostawanie poza strefą euro będzie rzeczywiście wiązać się z coraz mniejszym wpływem (i znaczeniem) takiego państwa – w tym Polski – na funkcjonowanie Unii. Choć, z drugiej strony, przyjęcie euro nie musi automatycznie oznaczać, że znajdziemy się w unijnym centrum zawiadywania polityką. Jest wielce prawdopodobne, że ścisła integracja gospodarcza pójdzie zapewne dalej niż tylko w stronę osobnych instytucji dla strefy euro, i że obejmie także kwestie socjalne i fiskalne.

Czy zatem przyjęcie euro będzie dla Polski korzystne? Nikt tego nie wie. Tak jak nikt nie jest w stanie przewidzieć kosztów pozostania ze złotym. Ale warto potraktować ten dylemat jako dobry pretekst do dyskusji nad kondycją państwa. Innego równie ważnego tematu nie widać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2015