Poeta tamtej Polski

W „Dzienniku” Jana Lechonia, pisanym w Nowym Jorku w latach 50., można przeczytać wydziwiania na takich (jak ja na przykład), którzy nadal pochwalnie piszą o poezji Józefa Czechowicza, bo przecie o nim za dwadzieścia lat nikt nie będzie wiedział. Lechoń wymówił te słowa w złą dla siebie godzinę. Upłynęło 50 lat od tamtej chwili i wiadomo, że miejsce Józefa Czechowicza w kanonie polskiej poezji jest niepodważalne.

16.03.2003

Czyta się kilka minut

Może o tym nie wiedzieć ogół obywateli kraju, ale jego poezja jest związana z samym istnieniem języka polskiego i oznacza jeden z punktów zwrotnych w jego rytmice i wersyfikacji. Obecne zapominanie o takich punktach zwrotnych jest zapewne chwilową aberracją i prędzej czy później łączność z naszą przeszłością będzie przywrócona.

Pogardliwy sąd Lechonia o Czechowiczu był znamienny dla poetów Skamandra, którzy po prostu nie mieli ucha dla wszystkiego, co odbiegało od ich poetyki opartej na tradycyjnych wzorcach metrycznych. Wszystko to są dzisiaj dawne sprawy, ale kiedyś dotkliwe i przesądzające o buncie zarówno pokolenia Czechowicza, jak mojego przeciwko dominującej pozycji poetów Skamandra. A działy się te rzeczy w zamierzchłych czasach międzywojennego dwudziestolecia, w okresie, który dzisiaj przedstawia się jako zdumiewająco krótki, w „państwie sezonowym”, jak ówczesną Polskę nazywali Niemcy, w kraju położonym na obrzeżach dwóch imperiów, które chwilowo były osłabione, ale po dwudziestu latach znów sięgnęły po swoją, jak uważały, własność.

*

Józef Czechowicz urodził się 15 marca 1903 w Lublinie. Kiedy wybuchła niepodległa Polska, miał lat piętnaście. Kiedy ważyły się jej losy w 1920, siedemnastoletni, wstąpił jako ochotnik do wojska i odbył kampanię polegającą przede wszystkim na nieskończonych marszach piechoty za wycofującą się armią sowiecką, ale brał też udział w bitwach.

Pochodził z bardzo ubogiej rodziny i był przeważnie samoukiem. Seminarium nauczycielskie przygotowało go do pracy nauczyciela szkoły podstawowej - jak wtedy mówiono, powszechnej - pracował więc przez pewien czas we wsi Słobudka na Wileńszczyźnie, ucząc dzieci białoruskie. Potem udało mu się przenieść do Warszawy, gdzie pracował w redakcji pism Związku Nauczycielstwa Polskiego „Płomyku” i „Płomyczku”. Związek ten był mocno lewicowy i w redakcji „Płomyka” działała Wanda Wasilewska, późniejsza faworytka Stalina.

Zredagowała raz numer „Płomyka” bardzo promoskiewski, co rozpętało awanturę w kraju i napaści na Związek Nauczycielstwa, a także jego strajk przeciwko prześladowaniom. W wyniku tych zdarzeń Czechowicz stracił pracę w Związku, w którym redagował też „Miesięcznik” poświęcony literaturze i sztuce, następnie biedował, sekretarzował w periodyku „Pion”, wreszcie wylądował w Dyrekcji Polskiego Radia przy Placu Dąbrowskiego, gdzie siedzieliśmy przy sąsiednich biurkach.

Jak z tego widać, była to biografia mało podobna do biografii poetów Skamandra, uprzywilejowanych przez los i przez swoje przyjaźnie z rządzącymi piłsudczykami. Zważmy jednak, że Czechowicz też był piłsudczykiem, tylko, by tak rzec, „drugiego rzutu”. Opieką otaczał go piłsudczyk, Wilam Horzyca, któremu Czechowicz zawdzięczał stypendia, przeniesienie do Warszawy, pracę w sanacyjnym „Pionie” i wystawienie sztuki „Czasu jutrzennego” w Teatrze Nowym (4 lutego 1939) w Warszawie w inscenizacji Horzycy i reżyserii samego Aleksandra Zelwerowicza.

Początki poezji Czechowicza stały pod znakiem, o czym dziś już nikt nie wie, wierszy rosyjskich (Jesienina), szybko jednak wyzwolił się z tych wpływów, chociaż jego znajomość języków wschodnio-słowiańskich wyraziła się w przekładach, głównie z ukraińskiego. Jego emancypacja łączyła się chyba z powstaniem w Lublinie grupy poetyckiej „Reflektor” i wrażliwością na działania Awangardy krakowskiej. Tytuł jego pierwszego tomu „Kamień” (1927)był taki sam jak pierwszego tomu Osipa Mandelsztama (wydanego w 1913), choć nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tej zbieżności.

Jego poetyckie dojrzewanie przypadło na pierwszą dekadę niepodległego państwa, czyli przed kryzysem ekonomicznym, bezrobociem i nędzą drugiej dekady, kiedy moje pokolenie ze zrozumiałych względów stało się katastroficzne i apokaliptyczne. Czechowicz był dla nas mistrzem, bo wcześnie odezwała się w jego wierszach pesymistyczna nuta, w dużym stopniu z powodów osobistego przeznaczenia. Człowiek pogodny, lubiący się śmiać, ze znakomitym poczuciem humoru, nosił w sobie strach przed dziedzicznym obciążeniem syfilisem ojca i chorobą umysłową, a także przeczucie rychłej śmierci, co spełniło się, kiedy niemiecka bomba w 1939 roku na zawsze zatrzymała go w wieku lat 36.

Czechowicz był jednym z organizatorów naszego buntu przeciwko „Wiadomościom Literackim” i hegemonii Skamandra, co wyraziło się w roku 1934 tzw. „najazdem awangardy” na Warszawę, jako że młodzi poeci pochodzili przeważnie spoza stolicy. Najwybitniejszymi indywidualnościami na tym zjeździe byli Julian Przyboś i Józef Czechowicz. Wtedy właśnie go poznałem i tak zaczęła się przyjaźń, to znaczy przyjęcie mnie do loży, czy niemal Klubu Pic-kwicka, w którym Józek wyznaczał tytuły, siebie nazywając „Cesarzem encyklopedii”, mnie mianując „Bratem strasznym”, co w rytuale masońskim niegdyś znaczyło „mistrz wtajemniczeń”.

Bunt awangardy zaskoczył „Wiadomości Literackie” niepojętym fermentem wybuchającym z „nizin” ubogiego polskiego prowincjonalnego życia. Uważany przez redaktora Grydzewskiego za wielkiego poetę Jan Lechoń był wtedy attache kulturalnym Ambasady Polskiej w Paryżu. Mój niechętny ton, z jakim mówię o Skamandrze, ma coś z urazu „nizin” do „wyżyn”, ale cokolwiek się powie złego o Lechoniu, należy położyć na drugiej szali kilka jego wierszy, które zapewniają mu skromne, ale trwałe miejsce w gospodarstwie polskiej poezji.

*

Nie podjąłbym się orzekać, jaka jest świadomość językowa dzisiejszych mieszkańców Polski. Mówią tym językiem, są z nim zrośnięci, ale czy są wrażliwi na jego przeszłość? A przecież lektura wielu utworów literatury polskiej wymaga znajomości przynajmniej innego słownictwa. Myślę, że pod tym względem zakorzenienie mojego pokolenia w polszczyźnie było jakoś głębsze. Sam zawdzięczałem to mojej szkole średniej w Wilnie i czasem nawet później dziwiłem się własnej wiedzy.

Poezja Józefa Czechowicza była dla mnie, już kiedy czytałem ją po raz pierwszy, połączona z Szymonowiczem, Zimorowiczem i w ogóle z aurą poezji przełomu XVI i XVII wieku. Jest w niej, jak w tamtej liryce, jakaś serdeczność i nawet dziecinność, występująca także w polskich kolędach. Nigdy nie odczuwałem czegoś podobnego czytając awangardzistów krakowskich, Peipera i Przybosia, których konstrukcje są wyrozumowane, co niekoniecznie ujmuje im wartości, ale nie włącza ich w pewien nurt polskiej liryki. Jak filtrowały się wpływy na młodego Czechowicza, trudno powiedzieć, w każdym razie był jednym z tych, którzy odeszli od wiersza sylabotonicznego i zastąpili go wierszem kształtowanym według wymagań własnego ucha.

Próby tłumaczenia Czechowicza na angielski nie udawały mi się. Jego obrazy pozbawione dźwięków polszczyzny nie potrafią nic unieść i właściwie mało znaczą. Cała jego muzyczność jest też poddana szczególnej zasadzie kompozycji, jak nasze marzenia senne. Pod pewnymi względami poszedł też dalej niż Awangarda krakowska, bo zniósł duże litery i znaki przestankowe, co znakomicie godziło się z jego układami jakby sennych skojarzeń. Ta właśnie innowacja oddziałała na młodszych poetów, którzy w latach 30. masowo pisali pod Czechowicza. Ten nie miał w sobie cech wodza, jak na przykład Peiper i Przyboś, ale otoczony podziwem młodych, został niejako zmuszony do objęcia przewodnictwa.

Jego miejsce wśród poetów było tak wyraźne, że wreszcie uznał za stosowne wystąpić jako odnowiciel, zakładając tuż przed wojną wraz z młodym krytykiem literackim Ludwikiem Fryde pismo „Pióro”. Ukazał się jeden jego numer, drugi spalił się w drukarni. Dzisiaj rzadkość bibliofilska, „Pióro” ustalało nową konstelację polskich poetów, w skład której wchodzili między innymi: sam Czechowicz, Anna Swirszczyńska i Czesław Miłosz. Pisząc o nim niechciałbym, żeby go widziano j ako teoretyka czy pryncypialistę. Łagodny i nieco melancholijny, palił fajkę i uśmiechał się. Nie można też zapomnieć, że był autorem wielu wierszy dla dzieci, niekiedy przypominających tonację jego wierszy „poważnych”.

*

Dla tych, którzy go znali, osobiste - i rodzinne - tło jego wierszy było jasne. Wychowywała go matka i miłość do niej jest w jego wierszach zawsze obecna. „Ludowość” jego poezji to właśnie jakby pogranicze kultu dla osoby matki i dla Matki Boskiej. To także obrazy polnego, zgrzebnego kraju i słów jakby z piosenki pastuszej. Tak to poeta z dołów społecznych, ni to z chłopstwa, ni to z miejskiej biedoty, stawał się głosem prawdziwej międzywojennej Polski. Muszę tutaj powrócić do mojego „Osobnego zeszytu” i do „Kartek dotyczących lat niepodległości”, gdzie pisałem:

Wojna była wygrana i gwiazdy spokojne.

Topolowa i polna kraina uboga uchroniła skrzydła nad chatą bocianie i swój chleb znaczony znakiem krzyża.

Nikt nie miał wycinać lipowych alei ani osaczać wiosek nad ranem i wysyłać ludzi transportami na wschód.
(...)

Uczeń galicyjskiego gimnazjum, wyrobnik,panicz i gospodarski syn leżeli pod darnią zostawiając ojczyznę sprawom Króla-Ducha.

Zwycięzca, szlachcic o niepolskim nazwisku, gryzł wąs i nic nie mówił.

Mój wiersz zwraca się też do Czechowicza:

(...) Ciemnowłosy chłopak w niebieskim mundurze piechoty, maciejówka z orzełkiem i owijacze

Bo byłeś przez dwa tygodnie żołnierzem w Dwudziestym Roku i tak byli ubrani aktorzy w twojej sztuce

W rzeczywistości służył dłużej, chyba dwa miesiące, a jego sztuka „Czasu jutrzennego” nie odnosiła się do przeszłości, ale do zbliżającej się trwogi, a Horzyca celowo ubrał aktorów w dawne mundury, bo w 1939 nie wolno było mówić inaczej niż mocar-stwowo.

(...) Którą Horzyca zdążył wystawić zanim rozpadły się nasze biurka w pokoju o skrzypiących posadzkach przy Placu Dąbrowskiego.

Zanim ty zginąłeś od bomby, Szulc w Oświęcimu, Szpak od kuli za to że nie poszedł do getta, Włodarkiewiczowa od ataku serca w New Yorku.

Szulc, polonista, zginął, jak teraz wiem, nie w Oświęcimiu, ale w obozie koncentracyjnym Mauthausen. Był jeszcze Unkiewicz, po wojnie redaktor pisma „Problemy” popularyzującego naukę.

(...) Więc nie dziwi mnie ten strój na tobie krążącym koło mnie i kiedy nagrywałem twoje wiersze w Linguistic Lab i dzisiaj, kiedy ich słucham.

Odebrane żywoty, znieważone ziemie i grzech, a twoja nuta czysta nad otchłanią.

Z żelaznych łóżek, reumatycznych suteryn, rozczochranych zawodzeń i szlochów, perkalowej nędzy.

Z wychodków w podwórzu, pomidorów na oknie,pary nad balią, zatłuszczonych kajetów w kratkę.

Jak mogła wzbijać się ta skromna muzyka na młode głosy, ciemne pola przemieniająca?

Senne pola, trochę nagietków i malw u moji matusi, u moji kochany. (...)

I jeszcze zacytuję:

A to mnie udręczało przez te lata, które żyłem po tobie: pytanie gdzie jest prawda niespamiętanych rzeczy.

Gdzie ty za twoimi słowami i wszyscy milczący i zaniemia-łe państwo, które raz kiedyś było.

Dzisiejsze zamazanie, w najlepszym razie zmitologizowanie, dwudziestolecia musi mieć jakieś powody. Może zaważyła tutaj trauma klęski, a może chęć ukrycia ówczesnych zawstydzających powikłań. Niekiedy wspomina się o zdumiewającym owocowaniu literatury i sztuki, ale przecież one nie mogą być odrywane od podglebia. Czechowicz dawno przestał być wzorem dla tłumu naśladowców, których mierność szkodziła jego renomie. Jego wiersze włączyły się w nurt polszczyzny i tak czy inaczej miały wyznaczać przemiany poezji w powojennej Polsce. Dzisiejsi młodzi poeci wiele mu zawdzięczają, ale jest dla nich kimś bardzo dalekim. Ten brak łączności młodych poetów z jego dziełem jest objawem godnym zastanowienia i analizy.
Postscriptum.

Ilość artykułów, esejów i rozpraw poświęconych Czechowiczowi jest ogromna, nasila się ona w latach 60. i 70., ale nie brak ich i w ostatnich czasach. Najnowszą jest rozprawa doktorska napisana przez studentkę wydziału współczesnych literatur słowiańskich Uniwersytetu Mediolańskiego, pod kierunkiem profesorów Fausto Malcovatiego i Andrzeja Zielińskiego, Franceskę Fornari: „Architettura dell' immaginazione. Studia sulla poetica di Józef Czechowicz”.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2003