Wolni tylko w czterech ścianach

Na Kubie wybuchły największe od wielu lat demonstracje przeciwko dyktaturze. Ludzie są głodni i sfrustrowani – i mają coraz mniej do stracenia.

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Policjanci i funkcjonariusze bezpieki (po cywilnemu) aresztują jednego z uczestników demonstracji. Hawana, 11 lipca 2021 r. / ADALBERTO ROQUE / AFP / EAST NEWS
Policjanci i funkcjonariusze bezpieki (po cywilnemu) aresztują jednego z uczestników demonstracji. Hawana, 11 lipca 2021 r. / ADALBERTO ROQUE / AFP / EAST NEWS

Zaczęło się w niedzielę 11 lipca w miejscowości San Antonio de los Baños, 30 km od stołecznej Hawany. Ktoś wyszedł na ulicę, krzyknął „Cuba libre!” – „wolna Kuba!”. Niespodziewanie dołączyli do niego kolejni. „Koniec z dyktaturą!”, „Ojczyzna i życie!”, „Już się nie boimy!” – krzyczeli. Nagrywali się i wrzucali filmy do sieci. Zaczęli dzwonić do znajomych w innych częściach wyspy.

I tak właśnie, od Pinar del Río na zachodnim krańcu Kuby po Guantanamo na wschodzie, na ulice wyszły tłumy. Tego dnia doliczono się manifestacji w 71 miejscowościach.

Okres specjalny

To pierwsze masowe protesty na Kubie od 1994 r.

Kiedy 30 lat temu upadł Związek Sowiecki, załamał się także przemysł cukrowniczy na wyspie. Przywódca Fidel Castro ogłosił nastanie periodo especial, czyli okresu specjalnego. „Naród kubański będzie musiał zmierzyć się z wielkimi problemami, z blokadą totalną ze wszystkich stron” – zapowiedział.

Jest rok 2021, a Kubańczycy powtarzają: jest tak samo jak w tamtym okresie specjalnym albo może i gorzej. Na wyspie znów brakuje jedzenia, środków czystości, prądu, wody, lekarstw. Podczas pandemii zatrzymała się turystyka – najważniejsza część kubańskiej gospodarki. Sytuację pogorszyły nowe restrykcje wprowadzone przez prezydenta USA Donalda Trumpa pod koniec jego kadencji i ponowne wpisanie Kuby na listę państw wspierających terroryzm. Mimo że rząd w Hawanie zapewnia, że sytuację pandemiczną ma pod kontrolą, w kraju mówi się o upadku szpitali, o braku sprzętu ratującego życie. Ludzie, tak jak ćwierć wieku temu, zaczęli być głodni i sfrustrowani, mają coraz mniej do stracenia.

Oprócz analogii są jednak też różnice. Dziś Kubańczycy mają internet – dostępny masowo na wyspie dopiero od paru lat. Wciąż jest tak drogi, że przeciętny Kubańczyk albo z niego nie korzysta, albo, jeśli musi, to tylko po to, by zadzwonić do rodziny za granicą. Ale gdy dochodzi do nadużyć władzy, mieszkańcy wyspy coraz częściej sięgają po smartfony. Zwłaszcza aktywiści – dla nich internet to okno na świat.

Sami swoi przy okrągłym stole

Obecne protesty od tych z 1994 r. odróżnia także reakcja władz. Wtedy Fidel Castro powiedział do obywateli: „Jeśli chcecie, to płyńcie, nie staniemy wam na drodze”. Straż przybrzeżna nie zatrzymywała tych, którzy w desperacji próbowali uciec z wyspy. W ciągu jednego roku na tratwach skleconych z desek i dętek od traktorów wypłynęło w stronę Florydy ok. 40 tys. ludzi. Rząd ogłosił, że kontrrewolucjoniści opuścili ojczyznę i zaczął wymyślać Kubę na nowo – postawił na turystykę.

Teraz władza przede wszystkim straszy i izoluje. W poniedziałek 12 lipca, nazajutrz po pierwszych demonstracjach, nie było już na wyspie internetu. Nietrudno było go wyłączyć, bo jego jedyną dostarczycielką jest tu państwowa firma ETECSA. Pierwszego dnia protestów do sieci trafiało mnóstwo zdjęć, relacji, okrzyków radości. W kolejnych dniach było ich mniej – a jeśli już, publikowano głównie te, na których policja bije manifestujących.

Prezydent Miguel Díaz-Canel w przemówieniu telewizyjnym wezwał do walki w obronie rewolucji. Zaczęły się masowe aresztowania. W środę 14 lipca tak pisał do mnie David D Omni, aktywista i performer z Hawany: „W końcu mam internet. Wojsko i grupy paramilitarne przejęły kraj, ale protestów nie udało się powstrzymać. Mordują i torturują, wchodzą do domów, większość Kubańczyków ich nie chce!”.

Do sieci trafiają filmy, na których widać policjantów strzelających do cywilów. Wielu Kubańczyków nie ma jednak pojęcia, co się dzieje. Telewizja nie pokazuje zdjęć z demonstracji. Występuje tylko prezydent, który zapewnia: „Będą musieli przejść po naszych trupach. Jesteśmy gotowi na wszystko”.

„Za każdym razem, gdy wychodzę z domu, spotykam tylko żołnierzy i psy. Protesty nie są organizowane, pojawiają się spontanicznie w różnych miejscach” – pisze David D Omni.

W kolejnych dniach rządzący zmieniają retorykę i zaczynają apelować o pokój. W nagraniu telewizyjnym pt. „Okrągły stół”, przy którym siedzą tylko reprezentanci władzy, ogłaszają zmiany. Deklarują poprawę sytuacji gospodarczej i zniesienie do grudnia 2021 r. cła na leki i żywność przywożone na Kubę jako część bagażu.

Ale dla wielu to za mało. „Nie chcemy ochłapów, chcemy wolności!” – piszą Kubańczycy w sieci. Do aresztu trafiają kolejne osoby. Często są to aktywiści i artyści, którzy dali się już poznać władzy we wcześniejszych miesiącach.

Swobodni tylko w domu

– Myślę, że możemy mówić o początku nowej Czarnej Wiosny – przekazywała mi w rozmowie telefonicznej Anamely Ramos jeszcze na kilka dni przed początkiem protestów.

Ta kuratorka i była wykładowczyni na Uniwersytecie Sztuki w Hawanie w ostatnich miesiącach stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób wśród kubańskich aktywistów. Mówiąc o Czarnej Wiośnie, Ramos miała na myśli okres represji z 2003 r., kiedy na wyspie aresztowano 75 osób – opozycjonistów, niezależnych dziennikarzy i aktywistów.

– Z informacji, jakie posiadam wynika, że 15 aktywistów czeka obecnie na proces – mówiła Ramos. – Nie liczę tych, których aresztuje się na parę godzin i wypuszcza, ani tych, którzy przebywają w więzieniach już z zasądzonymi wyrokami. Na Kubie jest ponad 170 więźniów politycznych. Oczywiście rząd nie mówi o nich jako o politycznych, oskarża się ich o pospolite przestępstwa.

Tydzień później liczby te były już nieaktualne. Po ostatnich demonstracjach nie wiadomo dokładnie, ile osób aresztowano. Jedni piszą o setkach, inni nawet o tysiącach. Za wcześnie, by liczyć.

– Od czasu wybuchu rewolucji w 1959 r. na Kubie nie było miejsca dla osób, które proponują jakąkolwiek zmianę, które myślą krytycznie. Lider zawsze mógł być tylko jeden, a był nim Fidel Castro – mówił mi David D Omni, gdy tuż przed wybuchem protestów rozmawialiśmy przez internet.

David jest raperem, performerem i aktywistą, mieszka w Hawanie. Wyrósł jako artysta w grupie Omni Zona Franca działającej w dzielnicy Alamar. Należeli do niej poeci, muzycy, performerzy – nie myśleli jeszcze o sobie jako o aktywistach czy „artywistach”, jak obecnie lubią siebie nazywać. Działali głównie w swoich domach, czasem wychodzili na ulice. David D Omni też jeszcze do niedawna organizował koncerty we własnym salonie. Sąsiedzi znają go tylko z ekstrawaganckiego ubioru – nie wiedzą, czym się zajmuje.

David działał wśród znajomych i dla znajomych, zapraszali się telefonicznie. Kiedy próbowali zorganizować jakieś wydarzenie w przestrzeni publicznej, od razu przychodzili policjanci. Pod groźbą aresztu kazali się rozejść.

Tylko we własnych czterech ścianach artyści mieli pewną wolność działania.

Nagrywaj mnie, jeśli chcesz

Sytuacja na Kubie zaczęła się zmieniać w 2018 r., kiedy Miguel Díaz-Canel przejął rządy od 87-letniego wtedy Raúla Castro (brata Fidela, który zmarł w 2016 r.). Najpierw Díaz-Canel został premierem, a następnie prezydentem i pierwszym sekretarzem Partii Komunistycznej. Na początku swoich rządów zapowiedział kontynuację myśli rewolucyjnej i wprowadzenie tzw. Dekretu 349.

To nowe prawo do dziś jest narzędziem kontroli artystów i dziennikarzy. Działać na Kubie mogą tylko artyści licencjonowani, władza ma prawo do zamykania galerii, księgarni, odwoływania koncertów, jeśli promowane treści uzna za szkodliwe lub antyrewolucyjne. Mimo że już wcześniej dostęp do radia, telewizji czy prasy mieli jedynie artyści pokorni, to Dekret 349 jeszcze bardziej ograniczył możliwości działania i zarabiania na swojej sztuce pozostałym. W sieci ruszyła fala protestów. W celu organizowania akcji przeciwko dekretowi powstała grupa artystyczna Moviemiento San Isidro (MSI).

W listopadzie 2020 r. raper Denis Solis, należący do Moviemiento San Isidro, wrzucił do sieci film z rozmowy z policjantem, który w nocy wszedł do jego domu:

Denis: – Kto panu pozwolił tutaj wejść?

Policjant: – To jest korytarz.

Denis: – Nie, to nie jest korytarz, to mój dom. Proszę teraz pana, żeby wyszedł i zapytał o pozwolenie, czy może wejść. Może pan wyjść?

Policjant: – Nie mogę.

Denis: – Dlaczego ty mnie nachodzisz? Przecież nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem. Nagrywaj mnie, jeśli chcesz. Jesteś tchórzem ubranym w mundur policyjny. Szczurze jeden. (…) Przyszedł w nocy z maseczką, żeby nie było widać jego twarzy! Ja jestem gotowy, by umrzeć, żebyś wiedział.

Parę dni później Solis został aresztowany i skazany na osiem miesięcy więzienia za obrazę funkcjonariusza. W proteście przeciwko aresztowaniu pozostali członkowie MSI, m.in. Anamely Ramos, zamknęli się w domu jednego z aktywistów. Część ogłosiła strajk głodowy. Ich losy śledzili w internecie Kubańczycy rozsiani po świecie. Ci na wyspie mogli tylko oglądać i czytać paszkwile w tytułach rządowych.

W końcu władza zdecydowała się działać. Funkcjonariusze przebrani za lekarzy weszli siłą do domu aktywistów. Pretekstem była epidemia. Niektórzy protestujący trafili na parę dni do aresztu, na innych nałożono areszt domowy. Przed ich mieszkaniami zainstalowano kamery.

Kiedy 27 listopada 2020 r. przed ministerstwem kultury na pokojowej manifestacji zebrało się ok. 300 osób, nazwali siebie ruchem 27N. Wśród nich byli krytycy sztuki, profesorowie, malarze, reżyserzy. Chcieli rozmawiać z władzą. „Nadeszła pora na dialog” – ogłosili. Chcieli rozmawiać o wolności słowa. Wiceminister kultury Fernando Rojas zadeklarował chęć negocjacji, ale szybko zmienił zdanie. „Nie akceptujemy prowokacji i nie będziemy rozmawiać z najemnikami” – brzmiało stanowisko rządu. Aktywiści znowu stali się sługusami imperializmu i sprzedawczykami.

Ojczyzna, życie i kajdanki

Kolejne miesiące przyniosły następne protesty i aresztowania. Hasłem ruchu stała się „Patria y vida” – tytuł piosenki nagranej w ramach poparcia dla MSI. Pierwszą część śpiewają Kubańczycy na emigracji (m.in. Descemer Bueno, autor hitu „Bailando”, czy Yotuel Romero z popularnej grupy Orishas). Drugą część nagrali w ukryciu muzycy mieszkający na wyspie. Nawiązali do sztandarowego hasła rewolucji „Ojczyzna albo śmierć”. Piosenka ma miliony odsłon na YouTubie. Władza szybko nagrała odpowiedź, utwór „Ojczyzna albo śmierć – dla życia” i lansowała go w telewizji publicznej.

Symbolem aktywistów jest także pięść z kajdankami uniesiona w górę. To ręka Maykela Osorbo, jednego z autorów „Patria y vida”, rapera i członka grupy MSI. Na wrzuconym do sieci filmie widać, jak ucieka przed policją zakuty w kajdanki. Ludzie krzyczą: „Uciekaj Maykel, uciekaj!”.

Ale na Kubie nie ma dokąd uciec. To wyspa z sąsiedzkimi Komitetami Obrony Rewolucji na każdym osiedlu. Osorbo trafił do więzienia.

Do najbardziej dramatycznego kroku posunął się kolejny członek MSI – Luis Manuel Otero Alcántara. Zorganizował happening, po którym policja weszła do jego domu i skonfiskowała jego obrazy. Otero ogłosił samotny strajk głodowy. Od 2017 r. jest on aresztowany regularnie, np. za zorganizowanie alternatywnego biennale w Hawanie czy za używanie w swoich pracach symboli narodowych w sposób – według władzy – niegodny.

Po ogłoszeniu przez Otero protestu głodowego policjanci najpierw zamknęli jego ulicę, aby nikt nie miał z nim kontaktu, a po jakimś czasie siłą zabrali go tym razem nie do więzienia, lecz do szpitala. Mówili, że ratują mu życie, w telewizji pokazywali polepszające się wyniki jego badań. Tylko że nie można go było odwiedzać, nie można było się z nim skontaktować. W zamknięciu spędził cztery tygodnie.

Jego przyjaciele trafiali do aresztu na parę godzin czy parę dni. – Zatrzymano mnie w drodze do Luisa Manuela. Nie robiłem nic nielegalnego – opowiada mi David D Omni. – Często aresztują mnie na jeden dzień, a potem wypuszczają. Dużo zależy też od tego, jak się zachowujesz: jeśli zaczynasz się stawiać, możesz spędzisz w areszcie parę miesięcy.

– Najtrudniej mają osoby, których nikt nie zna, wtedy władza czuje się bardziej bezkarna – dodaje David. – Jak w przypadku Luisa Roblesa, młodego chłopaka, który sam wyszedł z transparentem na ulicę. Robles czeka właśnie na proces, oskarżyciel wnioskuje o sześć lat więzienia. Za napisanie „wolność” na kawałku kartonu.

Żeby nie wracali

„Wyobraź sobie naród, który nie ma praw. A samo wspominanie o prawach człowieka, promowanie ich, pamiętanie, czytanie o nich, domaganie się ich może cię doprowadzić do niekończącego się labiryntu policyjnego delirium” – te słowa napisał 8 czerwca na Facebooku artysta Hamlet Lavastida.

Dwa tygodnie później został aresztowany pod zarzutem podżegania do przestępstwa. Powodem miał być przechwycony przez służby prywatny czat Lavastidy, w którym proponował wypuszczenie banknotów ze znakami MSI i 27N. Pomysł był inspirowany działaniami polskiej opozycji z czasów PRL.

Lavastida często przyjeżdżał do Polski, był rezydentem Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, tutaj mieszka jego syn. Zajmuje się tematami cenzury, narracji historycznej i politycznej. Jego prace można było zobaczyć w CSW Łaźnia w Gdańsku, w galeriach w Nowym Jorku, Chicago, Rio De Janeiro czy Tokio.

Po zakończeniu rezydencji w Künstlerhaus Bethanien w Berlinie Lavastida chciał przyjechać do Warszawy, jednak ze względu na problemy z wizą zmuszony był wrócić do Hawany. Po odbyciu obowiązkowej kwarantanny został aresztowany i przewieziony do Villa Marista – miejsca, gdzie przetrzymuje się więźniów politycznych.

– Aresztowanie Hamleta to wiadomość od rządu dla Kubańczyków mieszkających poza wyspą – opowiada Anamely Ramos. – Żeby siedzieli cicho, nie organizowali się, nie krytykowali publicznie władzy. I przede wszystkim, żeby nie wracali.

Rząd kubański od lat stosuje strategię umożliwiania wyjazdu z Kuby tym, którzy go krytykują. Niepokornych woli trzymać poza granicami swojego państwa. Już od lat 60. XX w. na trwających godzinami wiecach Fidel Castro deklarował: „Kto nie ma serca otwartego na siłę rewolucji – tego nie chcemy, tego nie potrzebujemy”. W kolejnych dekadach emigrantów nazywał pasożytami, robakami, które nie kochają ojczyzny, a popularnym hasłem na Kubie było: „Que se vayan!” – „Niech sobie jadą!”.

– Władza najbardziej boi się tych, którzy wyjeżdżają i wracają. Poznają inny świat, mają kontakt z działaczami spoza wyspy. Tym z kolei uniemożliwia dalsze wyjazdy. Teraz jest na Kubie ok. 200 osób, które nie mogą opuścić wyspy – opowiada Anamely Ramos.

Anamely przebywa dziś na studiach doktoranckich w Meksyku. – Kiedy wrócę, mnie też pewnie aresztują – dodaje.

Mówmy o dyktaturze!

Osoby wspierające Maykela Osorbo czy Hamleta Lavastidę też były obserwowane. Najbardziej aktywni przebywali w nieoficjalnym areszcie domowym – gdy tylko wychodzili na ulicę, zatrzymywano ich. Policja cały czas stoi pod domem Tanii Bruguery, liderki ruchu N27, a zarazem jednej z najbardziej znanych artystek kubańskich.

Bruguera ma z reguły odłączony internet, telefon komórkowy bez zasięgu. Dzwonię więc do niej na telefon stacjonarny, który czasem działa, a czasem jest odłączany.

Doświadcza ona również tzw. actos de repudios, czyli „aktów potępienia”. To kolejne z narzędzi władzy. W latach 80. i 90. XX w. organizowano je powszechnie. Społeczeństwo niby spontanicznie zbierało się pod domami tych, którzy starali się o wyjazd z kraju. Rzucano w nich jajkami, wyzywano. Dziś „akty potępienia” zarezerwowane są raczej dla opozycjonistów i aktywistów.

– Dostrzegam zmianę w ostatnich „aktach potępienia”. Sąsiedzi nie chcą brać w nich udziału, policja sama musi przebierać się za cywilów. I coraz częściej widzę, jak ludzie bronią siebie nawzajem. To daje nadzieję – mówiła mi Bruguera tuż przed ostatnimi protestami.

Zapytałam, co można zrobić, aby pomóc aktywistom na Kubie. – Zacznijmy mówić wprost, że na Kubie jest dyktatura, dość eufemizmów – odpowiedziała.

– Słowa tego używam od niedawna – mówi z kolei Luis Eligio, performer z dawnej grupy Omni Zona Franca. Dziś mieszka w Miami, dokąd emigruje większość Kubańczyków. W Stanach Zjednoczonych organizował manifestacje wspierające MSI. – Nasza generacja potrzebowała lat, aby się przebudzić. Movimiento San Isidro był swojego rodzaju przebudzeniem i dla Kubańczyków poza granicami kraju, i dla opozycji kubańskiej. Wcześniej artyści nie podejmowali strajków głodowych, nie trafiali do aresztów. MSI nas zjednoczył – tłumaczy Eligio.

Zgadza się z nim Anamely Ramos: – Do tej pory opozycjoniści działali sami, byli izolowani przez władzę. Teraz między różnymi grupami – intelektualistami, artystami, opozycjonistami – narodziła się solidarność.

– Widać, że dyktatorska władza boi się bardziej niż wcześniej – dodaje. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021