Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczął się rok szkolny i w serwisie informacyjnym TVN zobaczyliśmy matki pierwszaków robiące razem z dziećmi zakupy w przeładowanych przestrzeniach supermarketów. Super-tornistry, szaleńcze piórniki, setki kolorowych gadżetów (w charakterze chyba pomocy szkolnych?), a jako akompaniament wykład kolejnych matek i komentatora o tym, co się w podstawówkach“nosi", co jest “trendy", a co właśnie wychodzi z mody, a więc nie będzie zapewne kupowane, bo dziecko nie zechce w szkole wypaść gorzej niż koledzy, ba, także różnić się w niewłaściwy sposób, na przykład rodzajem obuwia czy wzoru na bluzie. Felieton zrobiony był bez cienia dystansu, tak jakby chodziło nie tylko o rzeczy naprawdę ważne, ale typowe, takie które faktycznie pochłaniają uwagę statystycznej matki każdego z kilkuset tysięcy najmłodszych uczniów polskich podstawówek. A przecież był to obrazek klasycznie elitarny, opowiadający nam o niezbyt chyba licznej grupie ludzi bez trosk finansowych. Ilu ich jest w Polsce tego pierwszego dnia nowego roku szkolnego? A ilu rodziców, którzy stają bezradni wobec cen podręczników, ślicznie wydawanych, ale coraz nowych, zmienianych z roku na rok, nie dających się więc ani odnaleźć w antykwariatach, ani scedować ze starszego rodzeństwa na młodsze. Większość tych rodziców wcale się też nie martwi, jaki skafander czy spodnie dla ich dziecka są w tym roku na pewno “trendy", ale o to, czy w ogóle wystarczy na buty albo ubranie , bo stare już za małe. A kto zechce trochę dłużej słuchać serwisu informacyjnego, doczeka się zapewne pytania, ilu szkołom w tym roku pomoże w dożywianiu dzieci akcja “Pajacyka" z PAH i czy wystarczy na nią społecznych pieniędzy.
Może by się więc zdecydować, jak przedstawiamy obraz kondycji społeczeństwa: jako straszliwie i beznadziejnie czarny (wtedy zwłaszcza, gdy jako media oddajemy głos politykom uprawiającym kampanię przedwyborczą), czy jako wesolutki i podobny do polskich seriali, w których bohaterom obce są na ogół jakiekolwiek troski materialne. Bo telewizja (a w mniejszym stopniu także dziennikarstwo radiowe) rzeczywistość nie tyle odzwierciedla, co kreuje. I bardzo niewiele trzeba, żeby przy pomocy tak a nie inaczej zestawionych obrazków, tych a nie innych rozmówców, w porę ucinanych dyskusji albo pytań, na które odpowiedzi nawet się nie dopuści, pozostawiać w odbiorcach taki obraz świata, jaki się zaplanowało. Że to nie musi być spójne, że jeden przekaz kłóci się z drugim, to zdaje się nikogo nie martwić. Władza nad odbiorcą, władza stwarzania świata z którym ma on odejść od ekranu (a także chcieć do niego jak najprędzej wrócić), należy do istoty medium, nazywającego się nadal “środkiem społecznego przekazu"...