Jak poskładać szkołę po Czarnku

Jeśli powyborcza dobra zmiana w edukacji ograniczy się do „sprzątania po PiS-ie” oraz zwolnienia małopolskiej kuratorki oświaty, nic specjalnie się nie zmieni. Czy nowa władza ma na polską szkołę pomysł?

13.11.2023

Czyta się kilka minut

Akcja Posprzatajmy w Edukacji przed siedziba MEiN. Warszawa, 10 listopada 2023 r. / Piotr Molęcki / East News
Akcja „Posprzątajmy w edukacji” przed siedzibą MEiN. Warszawa, 10 listopada 2023 r. / Piotr Molęcki / East News

Miejmy za sobą tę najoczywistszą z prawd: nic gorszego niż ministerialny tandem Anna Zalewska–Przemysław Czarnek już się polskiej szkole nie przytrafi. To właśnie dorobek tych dwojga – przedzielonych rządami Dariusza Piontkowskiego – uosabia w polskim szkolnictwie wszystko to, co najbardziej szkodliwe. 

Ona: reformatorski szał, który dotykał wielu ekip, ale za jej kadencji osiągnął apogeum. On: posuniętą do karykatury ideologizację szkoły i ciągoty do ręcznego nią sterowania tak, jak to czyniono w czasach słusznie minionych. 

Zalewską i Czarnka – ministrów o odmiennych temperamentach i różnej pozycji politycznej – połączyło jedno: za ich rządów oświata stała się zakładniczką partii.   

Zalewska, czyli wielki chaos 

Po Annie Zalewskiej, która MEN-em (później przemianowanym na Ministerstwo Edukacji i Nauki) rządziła od 2015 do 2019 r., posprzątać się w pełni nie da. Wielka strukturalna zmiana, polegająca na stopniowym wygaszaniu gimnazjów, powiększeniu podstawówek oraz liceów, spowodowała równie wielki organizacyjny chaos. Ta reforma nie miała żadnego uzasadnienia, była za to emblematycznym przykładem reformy populistycznej, czerpiącej siłę z podsycanego przez prawicę przekonania o gimnazjach jako „siedliskach agresji”. W żadnych badaniach tego zjawiska nie potwierdzono, ale społeczeństwo uległo propagandzie. W 2018 r. na pytanie CBOS-u, czy nowy system jest lepszy niż ten z gimnazjami, „zdecydowanie tak” lub „raczej tak” odpowiadało aż 67 proc. respondentów. 

Podobnie było z inną ówczesną decyzją Zalewskiej – wyprowadzeniem ze szkół sześciolatków: większość Polaków była przeciw obniżeniu wieku szkolnego, do czego przyczynił się zresztą zbyt gwałtowny, nieudolny sposób wprowadzania reformy przez koalicję PO-PSL. 

Co ciekawe, obie decyzje PiS podjęło wbrew dobru samego trzonu elektoratu prawicy. W warunkach kryzysu edukacji publicznej i boomu na korepetycje w interesie dzieci z rodzin mniej zamożnych było pójście do szkoły wcześniej (sześciolatki) i przebywanie w niej na równych prawach dłużej (przez lat dziewięć zamiast ośmiu). Tak oto mająca łatkę partii elitarnej PO wprowadziła, choć nieudolnie, egalitarną reformę, podczas gdy ciesząca się reputacją równościowej prawica postanowiła zrobić z tym egalitaryzmem porządek. 

Dziś jednak powrót do gimnazjów byłby szaleństwem. Także odkurzenie pomysłu z sześciolatkami nie znalazłoby w obozie nowej władzy zwolenników. Przeciwnie: nietrudno dziś w jej szeregach usłyszeć, że tamta reforma – a zwłaszcza styl jej ogłaszania i wprowadzania – była kardynalnym błędem. 

W planach są za to inne mające podobny cel zmiany. – Trzeba upowszechnić dostęp do żłobków, a być może przenieść nadzór nad nimi z resortu rodziny do oświaty. Chodzi o to, by młode kobiety mogły pracować, i by wyrównać szanse dostępu najmłodszych Polaków do edukacji – mówi „Tygodnikowi” Joanna Mucha, posłanka Trzeciej Drogi. 

Podobne postulaty zgłaszają eksperci. – Nie ma powrotu do sześciolatków w szkołach, ale należy obniżyć wiek obowiązku przedszkolnego, z sześciu do pięciu lat – uważa Iga Kazimierczyk, pedagożka, prezeska Fundacji „Przestrzeń dla edukacji” i liderka inicjatywy Wolna Szkoła. – Badania nie pozostawiają wątpliwości, że im wcześniej dzieci pojawią się w przedszkolu, tym lepiej poradzą sobie później z nauką. 

Reforma szkolnej struktury, której nie sposób już dziś odwrócić, pociągnęła też za sobą zmiany w podstawach programowych. – Z grubsza biorąc to, co wcześniej było realizowane w ciągu dziewięciu lat podstawówki i gimnazjum, minister Zalewska postanowiła upchnąć w ośmiu – przypomina  Kazimierczyk. – W dodatku zaczęto do podstaw programowych dopisywać nowe treści. I tak z podstaw już wcześniej rozrośniętych powstały dokumenty rozdęte do granic możliwości. 

I jeszcze obficiej wypchane treściami spod znaku „Zakuj, zdaj, zapomnij”. W 2018 r. prof. Krzysztof Konarzewski przeanalizował nowe podstawy programowe z biologii i historii, porównując je do tych obowiązujących wcześniej. Wniosek: młodsze i gorzej przygotowane dzieci uczą się większej ilości materiału, który jest w dodatku obciążony typowo „pamięciowymi” treściami. 

W tym samym roku Marek Michalak, kończący właśnie swoją kadencję Rzecznika Praw Dziecka (jego następca Mikołaj Pawlak będzie kolejnym symbolem władzy niewidzącej prawdziwych problemów edukacji) pisał do minister Zalewskiej: „Realizacja podstawy programowej nie powinna wiązać się z nakładaniem na uczniów dodatkowych, pozaszkolnych obciążeń. Tymczasem jestem informowany o sytuacjach delegowania na uczniów i ich rodziców części zadań związanych z kształceniem”. 

Według Igi Kazimierczyk właśnie wtedy nasiliło się zjawisko „by-passowania edukacji” – licznymi  zadaniami domowymi i koniecznością brania korepetycji. – By to zmienić, potrzebujemy nowych podstaw programowych – mówi liderka Wolnej Szkoły. – Spójnych, realistycznych, przygotowanych przez ekspertów. Na podstawie wiedzy, a nie ideologicznych obsesji. 

Jak wyobrażają to sobie politycy? 

– Potrzebujemy wyraźnej zmiany, z nauki pamięciowej na taką, w której ważniejsze jest rozumienie procesów. Dość już szkoły spod znaku wkuwania dat i faktów. Dam panu bliski mi przykład matury z WOS-u, która przeładowana jest wiedzą encyklopedyczną. Myślę, że większość polityków i szefów dużych instytucji państwa nie miałaby szansy takiej matury zdać – mówi Joanna Mucha.

A posłanka KO Katarzyna Lubnauer podaje inny przykład: słynnego HiT-u. – Trudno w to uwierzyć, ale liczba wpisanych do podstawy programowej zagadnień do przerobienia jest większa niż liczba godzin na niego przeznaczonych. Trzeba to zmienić. 

Na razie nowa władza w biegu do tej przyjaźniejszej szkoły popełniła falstart: w „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów” KO obiecała likwidację zadań domowych w szkołach podstawowych, choć jasne jest, że prace domowe to tylko symptom grubszych patologii. By zniknęły zadania, zniknąć muszą wspomniane przeładowane programy i kult szkolnej rywalizacji. A na to trzeba lat – nie stu dni. 

Nowak, czyli blady strach 

– Nie powiem panu, czy małopolska kurator straci pracę pierwszego dnia urzędowania nowego ministra. Ale mogę powiedzieć, że tak właśnie powinno się stać – deklaruje Katarzyna Lubnauer. 

Co ciekawe, zwolnienie Barbary Nowak będzie łatwiejsze dzięki… PiS-owi i kolejnej wprowadzonej za kadencji Anny Zalewskiej zmianie prawa. Od 2016 r. kuratorów oświaty powołuje minister. Robi to na wniosek wojewody – ale odwołać kuratora może także z własnej inicjatywy. 

Nie to jednak było istotą przeprowadzonej wówczas przez PiS rewolucji, której spektakularnym efektem było powołanie posłusznych władzy kuratorów. – Rewolucyjna była nowa praktyka dająca się streścić w haśle: „nasi mogą wszystko” – uważa Iga Kazimierczyk. – Symptomatyczny był ten wieloletni brak reakcji oświatowych władz na to, co wyprawiała Barbara Nowak. To był wyraźny, choć milczący komunikat: kurator może musztrować nauczycieli; ma prawo publikować swoje ideologiczne obsesje; wolno jej zwolnić dyrektora za zajęcia o konstytucji. To było celowe: nauczyciele mieli się bać. Pani Nowak to symbol doktryny zarządzania strachem. 

Dziś ważniejsze od daty dymisji Barbary Nowak jest pytanie, co z kuratorami i kuratoriami zrobi nowa koalicja. – To znacznie trudniejsze niż tylko posprzątanie po PiS-ie. Trzeba ten system wymyślić na nowo – nie ma wątpliwości Iga Kazimierczyk. – Kuratoria muszą się przekształcić z instytucji powszechnie kojarzonych z kontrolą i strachem w takie, które będą rzeczywiście sprawdzać, czy prawo oświatowe jest realizowane. I tam, gdzie jest to konieczne, służyć pomocą, a nie tylko karać i upominać. 

Politycy nowej koalicji obiecują rozprawić się nie tylko z PiS-owskimi kuratorami, ale też z centralizacją oświatowej władzy. Podstawy programowe i podręczniki mają pisać niezależni eksperci z nowo utworzonej Komisji Edukacji Narodowej, a placówki – zyskać więcej autonomii (np. Trzecia Droga chce, by to społeczność szkolna, czyli nauczyciele, rodzice i uczniowie, podejmowała decyzję, czy w ogóle uczyć religii, a jeśli tak, to w jakim wymiarze godzin i gdzie). 

Czarnek, czyli popisowa klęska 

„Ostatniego takiego ministra oświaty mieliśmy w zaborze rosyjskim” – napisali o Przemysławie Czarnku w wydanym niedawno „Społeczeństwie populistów”, książce poświęconej m.in. degradacji usług publicznych w Polsce, Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski. Autorzy przypomnieli pogardę ministra dla nauczycieli; pozorowane podwyżki, które nie równoważyły nawet inflacji; kryzysy pandemiczny i uchodźczy, których skutki ministerstwo (w przypadku pandemii także za kadencji Piontkowskiego) świadomie zrzuciło na dyrektorów i nauczycieli; a także pikujące bezprecedensowo zaufanie do oświaty publicznej i odpływ z niej uczniów („MEiN zachowuje się tak, jakby jego zadaniem była likwidacja publicznej oświaty”). 

Ale jak na najgorszego ministra od zaborów Czarnkowi wyszło przez trzy lata zaskakująco mało. Można nawet powiedzieć, że jego czas – w odróżnieniu od kadencji Anny Zalewskiej, kiedy PiS zrealizował, co sobie wymarzył – był czasem klęski. 

Wielki projekt patriotycznej zmiany młodego pokolenia? Takie wzmożenia zawsze wywołują opór proporcjonalny do nachalności, z jaką wprowadza się rewolucję. 

Flagowy HiT? Słynny, uznany przez Czarnka za „świetny”, przez innych zaś za propagandowy podręcznik związanego z PiS-em prof. Wojciecha Roszkowskiego odrzuciła przygniatająca większość liceów. A przedmiot historia i teraźniejszość  sam przejdzie do historii, choć zapewne nie tak szybko jak kurator Nowak – HiT został bowiem zaplanowany jako dwuletni kurs dla pierwszych i drugich klas szkół ponadpodstawowych. 

„Lex Czarnek”, nowe prawo mające zakazywać „seksualizacji dzieci”, ale też mające dodatkowo wzmocnić pozycję kuratorów? Jego trzecia już, nieco złagodzona wersja utknęła w parlamencie. A w powtarzane przez ministra słowa, że chodziło o przywrócenie głosu rodzicom, nie uwierzył chyba nikt – „lex Czarnek” w dwóch pierwszych wersjach przewidywało prawo cenzurowania przez kuratora oświaty zajęć prowadzonych w szkole przez organizacje pozarządowe. – Ta ustawa to porażka na granicy śmieszności: nie pamiętam innej, którą prezydent, i to wywodzący się z tego samego obozu, wetowałby dwa razy z rzędu – ocenia Iga Kazimierczyk. 

Realny dorobek Czarnka w edukacji to zatem głównie duszna atmosfera ideologicznej „dobrej zmiany”. Jej częścią jest efekt mrożący niedoszłych, ale medialnie głośnych zmian w ramach „lex Czarnek” – wielu dyrektorów wolało nie narażać się na kontrole z kuratoriów, nie organizowali więc w swoich szkołach niczego, co mogłoby się „źle kojarzyć”. Teraz powinno się to zmienić. 

Jeśli jednak powyborcza korekta w edukacji ograniczy się do „sprzątania po PiS-ie”, to realnie zmieni się niewiele. Czy nowa władza ma w ogóle na polską szkołę pomysł?   

Nowa ministra, czyli co? 

Na razie nie wiadomo, któremu z koalicyjnych ugrupowań przypadnie edukacja. I czy będzie to – jak dotąd – zwierzchnictwo nad oświatą i nauką w ramach jednego resortu, czy może nowa koalicja te dwa obszary oddzieli. Ten wariant miałby dla nowej układanki jeden walor: byłyby do obsadzenia dwa ministerialne fotele; jeden z nich – właśnie edukacji – mógłby trafić do mającej takie ambicje Lewicy. 

Jeszcze tydzień, dwa tygodnie temu można było z kręgów bliskich nowej koalicji usłyszeć głosy, że KO edukacji nie odda, i że resort ten dostanie ktoś z triumwiratu: Katarzyna Lubnauer, Kinga Gajewska, Katarzyna Szumilas. W zeszłym tygodniu okazało się, że stanowisko Lewicy jest twarde, a w grze pozostaje wymieniana od początku jako kandydatka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. 

Jest o co grać. Niby edukacja to tradycyjnie polityczne pole minowe, tym razem jednak niekoniecznie. Po Przemysławie Czarnku poprzeczka wymagań dotycząca poprawienia morale środowiska nauczycielskiego jest zawieszona nisko. W dodatku do rozdzielenia są wyjątkowo duże pieniądze. 

Jak duże dokładnie, nie jest jeszcze jasne, bo każda z partii, które mają tworzyć nowy rząd, obiecywała podwyżki w nieco innym wariancie. Jeśli wejdą one w wersji proponowanej przez KO, a więc 30 proc. plus automatyczna rewaloryzacja, to nauczyciele mogą wkrótce zobaczyć na kontach o tysiąc kilkaset złotych miesięcznie więcej (nie mniej niż tysiąc pięćset, jak obiecywała KO). 

To finansowy awans, jakiego ta grupa zawodowa dawno nie doświadczyła. Tylko czy same pieniądze są w stanie zahamować dwa negatywne trendy: niechęć młodych ludzi do wybierania zawodu nauczyciela i słynną negatywną selekcję? 

– Pieniądze nie wystarczą – mówi Iga Kazimierczyk. – Dziś szkoła jest często drugim, czasami trzecim zawodowym wyborem. Większe pensje przyciągną do zawodu ambitniejszych studentów, ale musimy ich też nowocześniej kształcić. Dziś szkolimy, i mówię to z pełną odpowiedzialnością, wedle XIX-wiecznych zasad. Mają być wyposażeni w wiedzę „ze swojej dziedziny”, a później tę wiedzę „przekazywać uczniom”. Takie podejście nie ma już racji bytu: nauczyciel ma przed sobą trzydziestkę dzieci, które fakty mogą sobie wyszukać w internecie, za to trzeba ich nauczyć, jak się efektywnie uczyć, a także zafascynować tematem. Czasami trzeba też otoczyć je opieką, bo połowa z tej trzydziestki ma jakieś problemy. Nauczyciel kształcony po staremu na te wyzwania nie odpowie. Zwłaszcza że nie ma zwykle w szkole wsparcia specjalistycznej kadry. Dlatego wielu pedagogów jest dziś wykończonych psychicznie. Nauczyciele trwają w oczekiwaniu na zmiany, na emeryturę, zamieniają się we „wredną jędzę stawiającą jedynki” albo odchodzą z pracy. Nieliczni zgadzają się na bycie „siłaczkami”. 

– Marzy mi się system fiński, w którym do tego zawodu idą często najlepsi studenci, pomimo że zarabiają pieniądze zbliżone do średniej krajowej. Musimy zmienić system kształcenia nauczycieli – deklaruje Joanna Mucha. 

A Katarzyna Lubnauer dodaje, że trzeba również poprawić wsparcie dla pedagogów już pracujących: – Wielu z nich uczy nawet kilkoro dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, nie mając do dyspozycji nauczyciela wspomagającego. 

Cyfrowe getta młodzieży. Jak wyjść z zaklętego kręgu?

Prof. Jakub Andrzejczak, socjolog: Od wielu lat zajmuję się wpływem technologii cyfrowej na socjalizację i edukację młodych ludzi. Mam ponad 200 fikcyjnych kont i około 500 profili w mediach społecznościowych. Dzięki temu dotarłem do głębokich piwnic tego świata, zamkniętych przestrzeni, które nazywam: „cyfrowe getta”, bo przenikalność tej rzeczywistości jest ograniczona. Wielu grup nie można znaleźć poprzez wyszukiwarkę.

Co poza wsparciem nauczycieli? Jaki jest program partii nowej koalicji dla szkoły? Iga Kazimierczyk zwraca uwagę, że w Polsce nigdy nie wypracowano zgody, po co w ogóle edukacja ma być. – Czy ma czynić życie lepszym, czy prowadzić do szybszego rozwoju, czy może kształtować patriotów – mówi ekspertka. – Przed 2015 r. zdawała się iść w kierunku przygotowywania ludzi do rynku pracy. Po tej dacie była skupiona na lepieniu „nowego obywatela”, czemu służyło dopychane kolanem takich treści jak żołnierze wyklęci czy promocja postaci Jana Pawła II. 

Ale obie wersje szkoły – i tę sprzed, i po objęciu władzy przez PiS – łączyło wbrew pozorom całkiem sporo. Głównie to, że liczyły się w nich przede wszystkim konkurencja i rywalizacja: między uczniami i między szkołami. Konkurencja na punkty, oceny, wyniki na egzaminach i konstruowane na ich podstawie rankingi placówek. Przyszła szkoła – jeśli wierzyć przedwyborczym hasłom i podpisanej w piątek 10 listopada umowie koalicyjnej – miałaby mieć więcej autonomii, częściej uczyć współpracy w grupie i syntetycznego myślenia, a także dawać więcej czasu na rozwijanie pasji ucznia. 

Tyle tylko że to zaklęcia znacznie starsze niż ośmioletnie rządy PiS-u. Jeśli zaklęciami pozostaną, to po chwilowym karnawale – wywietrzeniu gabinetów, pożegnaniu najgorzej kojarzących się urzędników i poprawieniu morale nauczycieli – „nowa polska szkoła” ugrzęźnie w starych problemach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Egzamin poprawkowy