Po podpisaniu, przed zatwierdzeniem

Trudno znaleźć w Polsce wiarygodną siłę polityczną, która byłaby w stanie skutecznie przekonać społeczeństwo do głębszej integracji z UE. A tej nie będzie bez ratyfikacji Traktatu Konstytucyjnego.

14.11.2004

Czyta się kilka minut

Nasi politycy łatwo wpadają w histerię. Histerię na pokaz. Tym razem reakcję taką sprowokował premier Marek Belka, który podpisał w Rzymie Traktat Konstytucyjny. Mimo papieskich błogosławieństw dla polskiej delegacji i wielokrotnych deklaracji, że podpis ten jest wynikiem kompromisu, który naszych aspiracji w pełni nie wyraża, ta umiarkowanie proeuropejska postawa i tak wywołała wściekłość części rodzimej klasy politycznej.

Wydawałoby się jednak, że na widok premiera składającego w imieniu Polski podpis pod unijną Konstytucją, odetchnąć z ulgą mogliby sprzymierzeńcy integracji. Mogliby, gdyby nie to, że Traktat, by stał się dokumentem regulującym życie Wspólnoty, musi zostać jeszcze zatwierdzony. Część państw zdecydowała, że zrobią to narodowe parlamenty (np. Szwecja, Grecja). Część, jak Włochy czy Austria, wciąż się waha. Pozostałe, w tym tak kluczowe dla powodzenia wspólnego projektu europejskiego, jak Francja czy Wielka Brytania, ale także Polska, chce jednak zatwierdzić Konstytucję - albo nie - w drodze ogólnonarodowego głosowania.

Głosowanie poprzedzi szereg dyskusji: jak ma wyglądać zjednoczona Europa i jaką rolę ma w Unii pełnić Polska. Lecz na merytoryczny spór przy tym składzie sceny politycznej się nie zanosi. A to dlatego, że kwestie dla Polski kluczowe i strategiczne, jak integracja europejska czy nasz udział w irackiej wojnie, szybko sprowadzane są przez naszych polityków do bieżących sondażowych rozgrywek. Minęły czasy ponadpartyjnego Drang nach Westen. Zamiast utożsamiać interes Polski z interesem integrującej się Europy, identyfikuje się go interesem tej czy innej partii.

Niemal wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że podobnie będzie z ratyfikacją eurokonstytucji. Kto więc zajmie się rzetelnym informowaniem Polaków o konsekwencjach płynących z przyjęcia jej przez nasz kraj? Kto wypełni wreszcie polską politykę zagraniczną jakąś wizją integracji? Paradoksalnie tylko skrajna prawica ma jakiś pomysł na zjednoczoną Europę (zniszczyć!), reszta boi się cokolwiek treściwego na ten temat powiedzieć, żeby nie narazić się samozwańczym Obrońcom Narodowego Interesu.

Konstytucja i jej wrogowie

To, że trudno w Polsce znaleźć siłę polityczną, która nie grałaby europejską Konstytucją dla własnych korzyści, potwierdzają pierwsze rekcje polityków na podpis premiera Belki złożony w Rzymie. Pod tym względem zawsze można liczyć na Romana Giertycha, który o każdej porze dnia i nocy jest gotów powtórzyć swoje zaklęcia, że integracja Polski z Europą równa się narodowej zdradzie, a ci, którzy przyłożyli do tego rękę, wcześniej czy później zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Innymi słowy: jeśli LPR dojdzie do władzy, co daj Bóg nigdy nie nastąpi, Marek Belka stanie przed Trybunałem Stanu. Ale czy taka postawa odróżnia jeszcze LPR od reszty polskiej prawicy?

Na pewno nie od Prawa i Sprawiedliwości. Partia braci Kaczyńskich bez owijania w bawełnę zapowiedziała, że przygotowuje się do przeprowadzenia kampanii przeciw Konstytucji, a jej prezes znowu wykrzyknął: “Ta konstytucja to tragedia dla Polski!". PiS oświadczyło także, że będzie patrzyło na ręce rządowi, by ten nie wydawał publicznych pieniędzy na kampanię promującą Traktat. Ciekawe, że partia Kaczyńskich nie ma podobnych dylematów, kiedy idzie o informowanie polskich przedsiębiorców, jak wykorzystywać unijne fundusze, podpowiadać rolnikom, jak składać wnioski o dopłaty bezpośrednie. Unia, ta podejrzana dla PiS organizacja, jest dobra wyłącznie wtedy, kiedy daje kasę.

Słuchając przywódców PiS trudno nie odnieść wrażenia, że chcieliby zjeść ciastko i zarazem nadal cieszyć się jego widokiem. PiS straszy bowiem, że efektem wejścia w życie Konstytucji będzie utrata niepodległości na rzecz Francji i Niemiec, ale zaraz zastrzega, mówiąc o swojej antykonstytucyjnej kampanii: “Będzie to jednak kampania także europejska". Otóż PiS, jak wyjaśnia prezes tej formacji, uważa, że “Unia jest potrzebna, tylko po prostu powinna inaczej wyglądać". By tak jednak było, przywódcy innych krajów członkowskich musieliby bez zastrzeżeń przyjąć wizję UE braci Kaczyńskich. Plan ambitny, ale póki co do swoich politycznych pomysłów PiS nie jest w stanie przekonać większości Polaków. Jak chce zatem przekonać większość Europejczyków? Radykalna prawica musi być także niepocieszona, kiedy w dwa dni po podpisaniu Konstytucji Jan Paweł II nazywa Traktat “niezwykle ważnym momentem w budowaniu nowej Europy". I na Konstytucję, w przeciwieństwie do polskich polityków, “patrzy z ufnością".

Wrogowie konstytucji mogą liczyć jeszcze na dryfujące dziś po polskiej scenie politycznej Polskie Stronnictwo Ludowe, które pod przywództwem Janusza Wojciechowskiego dokonuje zwrotu w prawo. Bo, jak wyznał lider tej formacji, choć był w wojsku, nie nauczył się komendy, “na lewo marsz". Ale skręt ludowców nie dziwi: już wielokrotnie pokazali, że interesuje ich przede wszystkim władza. Zresztą PiS-u czy PSL, podobnie jak innych partii, Europa kompletnie nie obchodzi, liczą się tylko najbliższe wybory i choćby kosztem naszej integracji z Unią będą walczyć o parlamentarne stołki.

Kiedy partia się sypie

Oczywiście, zakrawa na paradoks, że były działacz PZPR Leszek Miller podpisał w imieniu Polski traktat akcesyjny. Zaś dziś Marek Belka, szef rządu wspieranego przez SLD-UP i SdPl podpisuje w Rzymie Traktat Konstytucyjny. Musi zdumiewać, iż to byli działacze jedynie słusznego kiedyś systemu są orędownikami europejskiej integracji i opowiadają się za unijną Konstytucją.

Można by to wziąć za dobrą monetę, gdyby nie fakt, że obecna tzw. lewica zawsze podkreślała, iż bardziej interesuje ją pragmatyzm rozumiany jako skuteczne przejmowanie władzy lub jej utrzymywanie za wszelką cenę. Ponadto trzeba pamiętać, że partia Krzysztofa Janika, targana wewnętrznymi sporami i podziałami, walczy o przetrwanie.

Obóz postkomunistyczny, rozbity na trzy ugrupowania, jeszcze bardziej niż podzielona prawica musi się wsłuchiwać w nastroje społeczne i uważać na kontrataki konkurentów. Nie należy się więc spodziewać, że politycy z SLD czy z SdPl, którzy rok temu dali sobie przetrącić kręgosłup i zaszantażować Janowi Rokicie z jego hasłem “Nicea albo śmierć" wyznaczającym kurs polskiej polityki wobec UE, zaangażują się dziś na całego w przekonywanie Polaków do głosowania za unijną Konstytucją. Zresztą nie wyglądałoby to wiarygodnie, w kontekście Millerowej walki o Niceę. Do niczego zresztą nie przekona społeczeństwa partia, która ma na koncie rekordową liczbę afer i której brak jakiejkolwiek ideowej wyrazistości, podobnie jak koleżance z SdPl.

Także “ostatnia nadzieja czerwonych", prezydent Aleksander Kwaśniewski zawodzi. Wcześniej nie odważył się rozbić pronicejskiego frontu od LPR po SLD w obawie przed utratą poparcia “wszystkich Polaków". Dziś, gdy poparcie w dużej mierze wyparowało, nie ma już tej siły. To jednak nie wszystko: prezydentowi Orlen dziś w głowie, a nie Traktat Konstytucyjny.

POpuliści

Na polu bitwy o Traktat pozostaje najpoważniejszy kandydat do przejęcia władzy, Platforma Obywatelska. Trudno jednak z wypowiedzi liderów tej formacji dociec, czy PO jest “za" Konstytucją, czy “przeciw". Szef Platformy Donald Tusk powiedział, że decyzji w tej sprawie należy się spodziewać... najwcześniej na wiosnę przyszłego roku.

Największa partia opozycyjna, formacja tworząca gabinet cieni nie ma wyrobionego zdania na temat unijnej Konstytucji! “Ci, którzy z euforią krzyczą: »wielkie święto europejskie«, »wspaniały dzień«, przesadzają, ale przesadzają także ci, którzy krzyczą: »zdrada«" - wyjaśnia enigmatycznie zachowanie partii Tusk. Wyborcę postawa PO powinna przestraszyć, bo skoro nie jest ona w stanie zająć jasnego stanowiska w kwestii Konstytucji, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że równie niewiele ma do zaoferowania w sprawie naprawy finansów publicznych czy reformy wymiaru sprawiedliwości.

PO przyznaje się de facto do tego, że jest zakładniczką wypowiedzianej przez Jana Rokitę deklaracji, iż on i jego formacja będzie bronić Nicei do grobowej deski. W ten sposób potwierdza, że jest partią kunktatorską, bacznie patrzącą na emocje tłumu, aby zająć najbliższe populusowi stanowisko. Jeśli jednak Tusk myśli, że ucieknie przed jasną deklaracją w sprawie Traktatu, to się myli. Nawet jeśli zlekceważy oczekiwania wyborców, to nie wywinie się od decyzji wobec przyszłego koalicjanta, czyli PiS-u. A Jarosław Kaczyński doskonale rozumie dylemat PO i dlatego już zapowiedział, że jego partia chce współpracować z partią, która mówiła i, jak ma nadzieję, mówi w dalszym ciągu: “Nicea albo śmierć". “W pełni popieramy to hasło" - dodaje prezes PiS.

Platforma stoi więc przed trudnym wyborem: albo iść ramię w ramię z antyeuropejskim PiS-em, albo przyznać, że walka o Niceę to przeszłość, a teraz trzeba patrzeć w przyszłość. Może i PO wybrałaby ten drugi wariant, gdyby tylko miała pewność, że będzie w stanie rządzić samodzielnie i gdyby przestała się mizdrzyć do ludu straszonego przez kolegów z przyszłej koalicji.

Zdaje się, że wszystkie te partie kalkulujące, jak tu zaszachować konkurenta i urwać mu kawałek słupka w sondażach, połamią sobie zęby na Europie. Nie da się przecież w nieskończoność budować poparcia na tezie o zagrożeniu płynącym z integracji, skoro zaczyna już ona przynosić Polakom korzyści.

Proeuropejski ruch

Trudno zatem znaleźć w Polsce wiarygodną siłę polityczną, która byłaby w stanie skutecznie przekonywać społeczeństwo do głębszej integracji z UE. A tej nie będzie bez ratyfikacji Traktatu. Kto mógłby wytłumaczyć rodzimej opinii publicznej, że Konstytucja nie tylko znosi wszystkie poprzednie traktaty, określając kompetencje i instrumenty działania Unii; ale także upraszcza, organizuje i stabilizuje system, powołując przewodniczącego Rady Europejskiej, przewodnictwo Rady Ministrów - sprawowane przez ministra spraw zagranicznych - i pozwalając w ten sposób skutecznie funkcjonować Europie 27 państw?

Nie mówiąc już, że Konstytucja jest tylko krokiem na drodze do prawdziwie zintegrowanej Europy, która - gdyby pozbyć się w końcu kompleksów albo polityków, którzy je produkują - byłaby i dla Polski, i dla Europy dobrym rozwiązaniem. Szkoda, że różnorodność i kulturowa otwartość Europy nie staje się przykładem dla Polski; że bliski człowiekowi model ekonomiczny, ciągle jeszcze dominujący w Europie, nie jest odczytywany w kraju jako szansa; że Polska nie ma pomysłu, jak wpisać się w lizbońską strategię budowania “społeczeństwa informacyjnego". Te wszystkie sprawy powinny interesować ludzi wybranych do rządzenia.

Choć zwolennicy głębokiej integracji i przyjęcia Traktatu Konstytucyjnego nie mają za sobą żadnej zasiadającej w parlamencie siły politycznej, to i tak większość Polaków raczej pozytywnie ocenia akcesję. Tym bardziej daje to do myślenia, że rodzimi politycy, zarówno z prawa, jak z lewa robili wiele, by Polaków do zjednoczonej Europy zniechęcić. A przecież sześć miesięcy wystarczyło, by Polacy na własnej skórze przekonali się, iż nasz udział we Wspólnocie, choć nie przynosi nam jeszcze dużych korzyści osobistych, okazał się dobrą inwestycją. Polacy nie tylko nie przeklinają dnia, w którym opowiedzieli się za Unią - przeciwnie: ponad połowa jest z członkostwa zadowolona (badania na przełomie września i października br. - TNS OBOP). Wyniki te powinny ostudzić zapędy tych, którzy nadal wierzą, że na antyunijnej i antykonstytucyjnej retoryce można zbić w Polsce kapitał polityczny.

Wśród partii panuje zgoda, by polskie referendum konstytucyjne odbyło się w możliwie najpóźniejszym terminie. To dobrze. Im więcej czasu minie, tym lepiej Polacy uświadomią sobie, że obawy są bezpodstawne, a korzyści realne.

I wreszcie: rodzi się możliwość, by wokół kampanii zachęcającej Polaków do powiedzenia “tak" w referendum powstał szerszy społeczny, antypopulistyczny ruch ludzi myślących o państwie i polityce w kategoriach europejskich.

Czas pokaże... Jedno jest pewne: i rząd, i opozycja posuwają nas do Europy w zwolnionym tempie, sądząc, że w tym wyścigu wygra ten, kto do mety przybędzie ostatni. Może więc dobrym pomysłem byłby sojusz tych organizacji, które Europy się nie boją, od trabantów wolą zachodnie marki, o zdradę narodowego interesu przed kamerami telewizji oskarżać się nawzajem nie muszą, a zamiast tego chcą zastanawiać się nad dobrym dla Europejczyków urządzeniem kontynentu. Zwolennicy głębszej integracji mogą tu liczyć na media czy organizacje pozarządowe, choćby Fundację Schumana. Razem ze wszystkimi chętnymi, powinny one zastąpić zajęte wyścigiem do władzy partie w informowaniu o Konstytucji i namawianiu Polaków do jej poparcia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004