Plebanii w Tulczynie fikcje i fakty

Od trzech już lat niespiesznym rytmem toczy się życie na telewizyjnej plebanii w Tulczynie, a każdy kolejny odcinek tej „telenoweli z życia polskiego Kościoła” ogląda od sześciu do siedmiu milionów widzów, co sprawia, że „Plebania” jest dziś jednym z najpopularniejszych seriali w telewizji - obok „Klanu” czy „Na dobre i na złe”. Jest przy tym w Polsce miejsce, w którym widownia „Plebanii” wynosi niezmiennie aż 100 procent. Tym miejscem jest Krasiczyn koło Przemyśla.

18.05.2003

Czyta się kilka minut

W Krasiczynie najważniejszy jest zamek: odnowiony, z parkiem, hotelem i restauracją. Wiosną jest tu jeszcze sennie, ale latem raz po raz podjeżdżają wycieczki. Obok zamku stoi kościół: barokowy, ale skromny, pod wezwaniem św. Marcina. W kościele chrzcielnica, w której przed 136 laty ochrzczono (urodzonego na zamku) Adama Sapiehę, późniejszego kardynała; do 1945 r. Krasiczyn był własnością rodu Sapiehów.

Tu jednak wycieczki zaglądają rzadko. A szkoda, bo szary budynek za kościelnym murem mógłby być turystycznym hitem. Ostatnio ks. prałat Stanisław Bartmiński, od 32 lat proboszcz krasiczyńskiej plebanii, dostał od dyrektora zamku propozycję: jeśli poświęci chwilę wycieczkom zwiedzającym zamek, w zamian trasa zwiedzania obejmie kościół. Oraz plebanię, z zewnątrz. Ks. Bartmiński jest bowiem w pewnym sensie najpopularniejszym duchownym w Polsce. Losy jego i parafii śledzą w telewizji miliony Polaków. Ks. Bartmiński użyczył fragmentu swej biografii księdzu Antoniemu Wójtowiczowi z „Plebanii”. Krasiczyn to pierwowzór filmowego Tulczyna.

Życie jest gdzie indziej

- Cztery lata temu wpadliśmy na pomysł zrobienia telenoweli, pokazującej życie polskiej prowincji - tak Stanisław Krzemiński, współwłaściciel firmy Besta Film produkującej „Plebanię” i „ojciec chrzestny” serialu, opowiada o jego początkach, w siedzibie swej firmy przy Ordynackiej w Warszawie. - Chodziło o to, żeby odejść od wielkich miast i ich problemów i pokazać, że życie jest także gdzie indziej, i że dziejące się tam sprawy są nie mniej ważne i ciekawe. Chcieliśmy znaleźć interesujące miejsce, trochę tajemnicze, nadające się do sportretowania. Uświadomiłem sobie, że warunki te spełnia wiejska plebania. Najlepiej na głębokiej prowincji. Zaczęliśmy szukać takiego miejsca. Tak się zaczęło.

Olaf Olszewski, scenarzysta i dokumentalista, podjął się napisania „Plebanii” trochę z przypadku: w TVP był jednym z redaktorów opiekujących się telenową „Klan”. Z racji wcześniejszych filmów o Kościele miał wśród znajomych wielu duchownych. Księdza Bartmińskiego poleciła mu mama, która u proboszcza - związanego z działalnością opozycyjną - bywała w latach 80., gdy w krasiczyńskiej plebanii odbywały się rekolekcje, oazy czy pokazy zakazanych filmów.

I tak pewnego letniego dnia 1999 r. Olszewski z żoną, dziennikarką telewizyjną, zapukali do ks. Bartmińskiego. Zamieszkali w prałatówce i zaczęli przyglądać się życiu mieszkańców plebanii i parafii. Poznali wikarego (ks. Antoni Trzyna; w filmie ks. Adam Potoczny) gospodynię księdza Zuzannę Sus (filmowa „Babadziunia” Józefina Lasek), jej dzieci i wnuki, Edka (filmowy kościelny, Zbigniew Stoka) i kilkadziesiąt innych osób. W czasie kolejnych pobytów Olszewski przeprowadził kilkadziesiąt rozmów z mieszkańcami. Pytał o życie i pracę, problemy i radości. Z fragmentów ich opowieści powstały pierwsze postacie filmowych bohaterów oraz ich biografie, zapisywane na kartkach wieszanych na ścianie. Zaczęto rysować pierwsze „drabinki”: tak scenarzyści nazywają dokładnie rozpisane, kolejne sceny każdego odcinka.

Kiedy publiczna TVP zdecydowała się kupić telenowelę, ruszyła produkcja. Ksiądz Bartmiński w zakrystii uczył aktora Włodzimierza Matuszaka liturgicznych gestów i tego, jak się wkłada sutannę, a Olszewski jak szalony pisał scenariusze kolejnych odcinków.

W sposób naturalny krasiczyński proboszcz został konsultantem serialu, choć przez dwa lata jego nazwisko nie pojawiało się w napisach końcowych. - To z ostrożności - śmieje się dziś. - Powiedziałem, że jeśli przez pierwsze sto odcinków nie popełnią jakiejś gafy, dam im moje nazwisko.

Ks. Józef Michalik, arcybiskup przemyski, do pomysłu podszedł z rezerwą, ale przeszkód nie stawiał. I tak trzy lata temu TVP wyemitowała pierwszy odcinek „Plebanii”.

Cerkiew, obraz, pamięć

Krasiczyńska parafia: 2400 dusz i pięć kościołów (jeden główny i cztery „dojazdowe”: w Korytnikach, Tarnawcach, Chołowicach i Mielnowie). Trzy z nich w przeszłości były cerkwiami. Przed 1939 r. większość mieszkańców tych terenów stanowili grekokatolicy, po wojnie wysiedlani do ZSRR lub na północ i zachód Polski, w ramach „Akcji Wisła”. Po grekokatolikach zostały puste świątynie, wśród nich ta w Mielnowie.

Mielnów, mała wioska (120 mieszkańców), osiem kilometrów od Krasiczyna, do której dziennie dojeżdżają dwa autobusy. Na skarpie Sanu, otoczony parkiem, znajdowałsię dworek, dziedziczony przed wojną przez rodzinę Chwapieli. Mała cerkiew, zbudowana w ostatnich latach XIX stulecia, z drewnianym stropem i takąż kopułą, należała wówczas do greckokatolickiej parafii w Olszanach, a nieliczni we wsi katolicy chodzili modlić się do Krasiczyna. - Ale i katolicy chodzili na Jordan (w Kościele Wschodnim święto święcenia wody 19 stycznia, na pamiątkę chrztu Jezusa - red.), bo wiara rzymska czy grecka, Bóg jeden i ten sam - mówi Paweł Dańko. Rocznik 1917, przez lata sołtys i od zawsze kościelny, pochodzi - jak wielu tutaj - z mieszanej polsko-ukraińskiej rodziny; ochrzczony w tej cerkwi.

Dańko jako jeden z nielicznych w okolicy nie ogląda „Plebanii”, choć jest pierwowzorem występującej w niej postaci o nazwisku Horyniuk. W 1947 r. uniknął wywózki. Potem wraz z innymi latami bronił cerkwi przed rozbiórką, przeprowadzając remonty.

Dziś odnowiony jest także obraz Najświętszej Panienki, wiszący po lewej stronie na bocznym ołtarzu. Widać na nim dziurę po kuli: to pamiątka po tym, jak pijani żołnierze Ludowego Wojska Polskiego strzelali do łacińskiego obrazu, który znalazł się w „ukraińskiej” cerkwi. Jak i kiedy się znalazł? Tego nikt już dziś nie pamięta.

W pobliskiej Sliwnicy resztki cerkwi, spalonej podczas wojny, rozebrano jeszcze w latach 40. Pochodzący z tej cerkwi cudowny obraz Matki Boskiej Sliwnickiej aż do swej śmierci trzymała w domu Stefania Fenik; opowiadano bowiem, że śliwnicka Madonna chroni mieszkańców od nieszczęścia. Po jej śmierci ikona zniknęła i we wsi zaczęły dziać się rzeczy wcześniej niesłychane: brat zabił brata, sołtysa w lesie przywaliło drzewo, u ludzi zdrowych pojawiły się różne choroby. Czy klątwa zawisła nad tym miejscem, nie wiadomo; faktem jest, że w krasiczyńskiej parafii od wojny nie było tylu pogrzebów. Dlatego w 1989 r. mieszkańcy Sliwnicy postanowili odbudować kapliczkę, a obraz odnaleźć. Po długich poszukiwaniach odnalazł się w Legnicy, w domowej kaplicy ówczesnego mitrata Jana Martyniaka (dziś arcybiskupa metropolity przemysko-warszawskiego obrządku bizantyńsko-ukraińskiego). W święto Jordanu 1991 r. kopia obrazu wróciła do krasiczyńskiej parafii (oryginał znajduje się w cerkwi w Komańczy). Od czerwca 1997 znów wisi w odbudowanej śliwnickiej kaplicy.

Proboszcz z „Tulczyna”

Ksiądz Stanisław Bartmiński zna dziesiątki podobnych historii. Niektóre, przetworzone w filmowe fabuły, znajdują swe miejsce w odcinkach „Plebanii”.

Ksiądz Bartmiński to także człowiek pogranicza: urodzony przed wojną w Przemyślu, wyświęcony w 1959 r., budowniczy kościołów, inicjator licznych komitetów kościelnych i społecznych (fenomen aktywności obywatelskiej mieszkańców Krasiczyna i okolicy spisał w - wydanej własnym sumptem - książce „Pracowite lata”), organizator rekolekcji oraz wakacji dla dzieci z Ukrainy. Człowiek-instytucja.

Kilka lat temu nauczył się składać do druku wydawany już piętnasty rok tygodnik parafialny, który dla mieszkańców jest także źródłem informacji o świecie.

W 2001 r. krasiczyński proboszcz został człowiekiem roku w plebiscycie, organizowanym przez regionalną TVP, Radio Rzeszów i miejscową gazetę „Super Nowości”. Otrzymał też dyplom uznania od Szewacha Weissa, ambasadora Izraela w
Polsce, za uporządkowanie wraz z grupą parafian terenu po żydowskim cmentarzu i zorganizowanie Dnia Modlitwy i Zadumy, ku pamięci pomordowanych krasiczyńskich Żydów.

Od kiedy w 1970 r. objął krasiczyńską parafię, przez dom parafialny przewinęły się, nie przesadzając, tysiące ludzi.

Odkąd zaczęła się jego współpraca z „Plebanią”, nawet w kurii biskupiej nazywają go „proboszczem z Tulczyna”.

„Nie na klęczkach”

Co dwa tygodnie podwarszawski Okuniew - tutaj kręcone są zdjęcia - przeżywa najazd telewizyjnej ekipy. Miejscowy sklepik zamienia się wtedy w tulczyńską restaurację, a okuniewska plebania staje się plebanią tulczyńską. Co dwa tygodnie do producenta trafia kolejna transza: sześć napisanych odcinków. Czwartek, piątek, sobota, trzy odcinki w tygodniu, razem około 40 scen do napisania i nakręcenia. W Wielkanoc TVP wyemitowała 300. odcinek. To na razie niewiele, w porównaniu z „Klanem” (ponad 600), nie mówiąc o amerykańskiej „Modzie na sukces” (ponad 1800).

Przy produkcji pracuje prawie 300 osób. Stanisław Krzemiński tryb powstawania serialu określa jednym słowem: fabryka. - Mamy jeden dzień w tygodniu na wymyślenie historii do trzech najbliższych odcinków. Spotykamy się w każdy poniedziałek i siedzimy do oporu. Następne dwa dni to pisanie omówionych pomysłów - opowiada Olaf Olszewski.

Przez prawie trzy lata większość pomysłów powstawała w głowie Olszewskiego; od niedawna pisze je wspólnie z Ewą Popiołek. Żaden z czterdziestu kilku scenarzystów, którzy przewinęli się przez serial, nie zagrzał miejsca na dłużej - nie wytrzymali tempa pracy albo jej specyfiki.

- W „Plebanii” jest szereg ograniczeń, których nie mają twórcy innych seriali - mówi Janusz Gazda, kierownik literacki serialu. - Ksiądz nie może mieć żadnej poważnej skazy na życiorysie, moralnie musi być poza podejrzeniami. W jego najbliższym otoczeniu nie powinny pojawiać się rozwody, zdrady i podobne wątki, którymi żyje większość tego typu produkcji. To ogranicza sferę konfliktów i możliwość rozwojowych akcji fabularnych. Do tego dochodzi delikatność materii, pokazywanie życia księży, liturgii. W polskiej tradycji telewizyjnej i filmowej nie było miejsca na pokazywanie księdza w taki sposób: nie na klęczkach, ale bez złośliwości. Dlatego mimo ograniczeń, jakie narzuca formuła telenoweli, mam wrażenie, że robimy tu coś naprawdę ważnego.

W przypadku telenoweli to faktycznie nietypowe wyznanie. Telenowelę wymyślili Amerykanie (novel to powieść, spolszczona nazwa brzmiałaby więc: „telewizyjna powieść”). Pierwszą polską telenowelą był chyba wyemitowany przez TVP w 1956 r. cykl „Sprawa państwa Kardasiów”, a przykładem klasycznym jest serial „W labiryncie” z lat 80. Jednak prawdziwy wysyp zaczął się w połowie lat 90. wraz z początkiem „Klanu” i „Złotopolskich”. Dziś telenowela to produkcja na tyle powszechna, że reżyserzy i scenarzyści najpopularniejszych polskich seriali powołali w marcu własne stowarzyszenie.

Dobro, zło, Tracz

Telenowela nie jest sztuką, lecz produktem i jak każdy produkt musi się sprzedawać. Jeśli oglądalność spada, telenowela się kończy. Musi opowiadać interesujące historie, a jej osią są niekończące się rozmowy bohaterów między sobą. Jej sukcesu nie gwarantuje ani scenariusz, ani reżyseria, ani pieniądze, ani gwiaz-dorska obsada. Telenowela znakomicie radzi sobie bez znanych i drogich aktorów. Częstomało znani aktorzy, obsadzeni w telenoweli, awansują do rangi gwiazdorów.

Całość musi dawać widzowi poczucie, że odnajduje w niej przynajmniej część swych problemów. Fabuła budowana jest na konflikcie. Główny bohater (szlachetny, ciekawy) pokonuje problemy i jak w każdej baśni zawsze zwycięża. Tylko zwycięstwo może być rozpisane na wiele odcinków. Podział na dobro i zło pociągnięty jest grubą linią, choć czarny charakter może wzbudzać sympatię. Jak w „Plebanii”: Janusz Tracz, zawzięty przeciwnik proboszcza, w rankingach popularności (sporządzanych na podstawie sygnałów od telewidzów) zajmuje jedno z czołowych miejsc w serialu. Jest demoniczny: bogaty, nie wiadomo, czym się zajmuje; choć przegrywa, prowadzi kolejne intrygi. Jego nazwisko czytane wspak daje: „czart”. Pierwowzorem postaci jest ponoć pewien znany niegdyś prawicowy polityk z Przemyśla.

Jak na telenowelę dotykającą sacrum przystało, przy kręceniu „Plebanii” czasem pojawia się pewien rodzaj metafizyki. -Kiedyś nakręciliśmy kilka odcinków, rozwijających wątek noworodka podrzuconego pod drzwiami plebanii - opowiada Olszewski. - Kilka tygodni później gdzieś w Polsce zdarzyła się taka sytuacja. Innym razem napisałem scenę, w której jeden z występujących w serialu duchownych zabiega o dobrą parafię po zmarłym proboszczu o nazwisku zaczynającym się na J. Gdy wysłałem księdzu Bartmińskiemu tę scenę do akceptacji, odpisał, że jest realistyczna, bo... w sąsiedniej parafii rzeczywiście umarł ksiądz o identycznym nazwisku i placówka ta jest obiektem zainteresowania okolicznych księży. Nazwisko filmowego księdza oczywiście zmieniłem.

Czasem postaci wprowadzone na chwilę zostają dłużej. - Tak było z Hanką, która podrzuciła noworodka na plebanię - wspomina Janusz Gazda. - Historia została opowiedziana i chcieliśmy zamknąć wątek, ale zaprotestowali widzowie. Dziś losy Hanki i jej ojca Tośka, popegeerowskiej rodziny starającej radzić sobie z trudnościami, są jednym z najbardziej lubianych wątków.

Zdarza się też, że twórcy rezygnują z planowanych na dłużej wątków. Wystarczy niedobrany aktor lub nieprzekonująca historia. Trudno jednak reagować na sugestie widzów. - Przede wszystkim dlatego, że każda z postaci ma zwolenników i przeciwników, choć oczywiście najbardziej lubiani są proboszcz i, ku naszemu zdziwieniu, Tracz - opowiada Olaf Olszewski.

„Janusz Tracz jest pierwszym czarnym charakterem z prawdziwego zdarzenia” - napisał miłośnik serialu w liście, wysłanym na adres „Plebanii”.

Więcej niż konsultant

Przed krasiczyńską plebanią Edek rąbie drzewo. Zuzanna Sus, gospodyni, krząta się w kuchni; dochodzi do zdrowia po operacji. Jej córka (pracuje w przemyskim banku) pomaga w weekendy. Po chwili wpada siostrzenica z mężem. - Jak zmieniło się moje życie? - zastanawia się ks. Bartmiński. - Może tylko tak, że częściej przychodzą do mnie oszuści i wyłudzacze, którzy są plagą okolicznych miejscowości. Raz byli fałszywi kominiarze, ten wątek umieściliśmy nawet w „Plebanii”.

Kolejne odcinki scenariusza ksiądz dosta-je z Warszawy pocztą elektroniczną. Poprawia, sugeruje i odsyła z powrotem. - Mam się czepiać, od tego jestem - tłumaczy swą drobiazgowość. Więc się czepia: że scenarzyści nie pokazują ministrantów w kościele (parafia bez ministrantów?), że nadużywają scen spowiedzi („Niechby za to pokazali, co ksiądz czyta w swoim brewiarzu”), że eksponują wątki sensacyjne. Prawdziwy bój stoczono o wielkopiątkowy odcinek, w którym Osa (sługus Tracza) kradnie z kościoła figurę Chrystusa, aby proboszczowi zepsuć święta. W kulminacyjnym, wypowiadanym niezwykle serio monologu, Tracz robił mu wykład z chrystologii, tłumacząc różnicę między figurą a Chrystusem prawdziwym. - Udało nam się przekonać księdza, że kwestia ta wypowiadana przez Tracza zabrzmi ciekawiej i bardziej intrygująco - tłumaczy Olszewski.

W mailach słanych do Warszawy ksiądz zarzuca scenarzystów pomysłami na kolejne historie. Czasem złości się, gdy ich nie wykorzystują. Twórcy telenoweli mówią, że bez rad i pomysłów księdza Bartmińskiego trudno wyobrazić sobie „Plebanię”.

Częstość obcowania z „udawanym sacrum” (jak określa „Plebanię”, trochę żartem, Stanisław Krzemiński) odcisnęła piętno na aktorach i realizatorach. Włodzimierz Matuszak (w roli proboszcz) śmieje się, że na ulicy ludzie mówią mu „Szczęść Boże”. Aktor grający Tracza zapamiętał zdziwienie na twarzy pewnej kobiety, kiedy zobaczyła go wychodzącego z rodziną z niedzielnej Mszy.

- A ja nauczyłem się pisać kazania - chwali się Olaf Olszewski. - Ksiądz Bartmiński mówi, że są całkiem dobre.

Serial w internecie: www.plebania.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2003