Plamy na słońcu

Prezydent Korei Południowej Moon Jae-in wciąż cieszy się poparciem, jakiego mogą mu zazdrościć europejscy politycy. Ale na jego projekt zbliżenia z Koreą Północną coraz częściej kładzie się cień.
z Seulu

01.07.2019

Czyta się kilka minut

Prezydent Korei Płd. Moon Jae-in oraz przywódca Korei Płn. Kim Dzong-un podczas spotkania w strefie zdemilitaryzowanej w Panmundżom, kwiecień 2018 r. / REUTERS / FORUM
Prezydent Korei Płd. Moon Jae-in oraz przywódca Korei Płn. Kim Dzong-un podczas spotkania w strefie zdemilitaryzowanej w Panmundżom, kwiecień 2018 r. / REUTERS / FORUM

Kiedyś Słońce założyło się z Wiatrem, kto pierwszy zdejmie z wędrowca płaszcz. Wiatr dął z całych sił, ale im bardziej się starał, tym bardziej człowiek otulał się swoim odzieniem. Gdy Wiatr zrezygnował, Słońce zaczęło ogrzewać wędrowca, który szybko zrzucił płaszcz.

Bajką Ezopa posłużył się Kim Dae-jung, ówczesny prezydent Korei Południowej, gdy w 1998 r. chciał zobrazować swój plan wobec Korei Północnej: wojenna retoryka miała zostać zastąpiona przez dialog i współpracę. Do dziś projekt ten, funkcjonujący na Południu pod kilkoma nazwami, kojarzony jest zwykle właśnie jako „słoneczna polityka”.

Obecny prezydent Południa, Moon ­Jae-in, od początku swej kariery politycznej był zaangażowany w ten projekt – tak silnie, że stał się jego twarzą. Lubi podkreślać, że to sam Kim Dae-jung, jego mentor, przekazał mu na łożu śmierci misję kontynuowania wysiłków na rzecz zjednoczenia Półwyspu Koreańskiego.

W rządzie Roh Moo-hyuna ­(2003-08), kontynuatora linii Kim Dae-junga, obecny przywódca Południa pełnił funkcję szefa sztabu prezydenckiej administracji. Odpowiadał za drugi szczyt koreańsko-koreański, gdy Roh odwiedził w Pjongjangu Kim Dzong-ila, ówczesnego „wodza”. Popiera też wysyłanie na Północ pomocy – od początku rządów Moona jej wartość wyniosła już dwukrotność tego, co wysłano za prezydentury Kim Dae-junga.

Rozkwit „słonecznej polityki”

Moon Jae-in doszedł do władzy w maju 2017 r., na fali protestów i przyspieszonych wyborów. Były konieczne po tym, jak poprzednia prezydent Park Geun-hye została oskarżona o korupcję. Podczas kampanii Moon unikał tematu „słonecznej polityki” – wiedział, że duża część społeczeństwa uważa ją za skompromitowaną.

Ale gdy już wygrał, odbyły się trzy szczyty koreańsko-koreańskie. Planowany jest kolejny, podczas którego obecny wódz Północy Kim Dzong-un ma zjawić się w Seulu – pierwszy raz od podziału Półwyspu ponad 70 lat temu.

Moon lubi prezentować się jako ten, który posadził Trumpa i Kima przy jednym stole. W kontaktach między USA i Północą pełni niejako rolę Hermesa: przenosi wieści między dwoma przywódcami. Co chwila ogłasza mediom, że ma ważną wiadomość od Kima do Trumpa lub odwrotnie. Może pochwalić się też wizytą w Pjongjangu i przemówieniem, jakie dane mu było wygłosić przed obywatelami Północy – jako pierwszy prezydent Południa w historii.

Ale związany z tym wszystkim optymizm ostatnio przygasa. Za to pojawia się natarczywe pytanie, co dalej.

Spektakl nie wystarczy

Blask Moon Jae-ina zaczął blaknąć po spotkaniu Trumpa z Kimem w wietnamskiej stolicy Hanoi, w lutym tego roku, które zakończyło się fiaskiem. Nie ujawniono, co działo się za zamkniętymi drzwiami i co dokładnie doprowadziło do zerwania rozmów przez Trumpa. Zapewne była to kwestia denuklearyzacji: Trump mógł liczyć, że uda mu się nakłonić Kima do rezygnacji z broni atomowej, a Kim chciał wcześniej otrzymać zniesienie sankcji.

Kwestia sankcji to jeden z głównych problemów prezydenta Południa. Choć jego otoczenie ma różne projekty współpracy ekonomicznej z Północą – jak budowa torów i dróg, ponowne otwarcie regionu turystycznego w północnokoreańskich Górach Diamentowych i Obszaru Przemysłowego Kaesong – stoją one pod znakiem zapytania z powodu sankcji, które ciągle pozostają w mocy.

Lewicowo-nacjonalistyczny obóz ­Moona uważa, że sankcje to ingerencja społeczności międzynarodowej w sprawy Korei. Po bezowocnej wizycie Moona w USA nawet przychylne mu media z trudem znajdowały wytłumaczenie, czemu jest on traktowany przez Waszyngton gorzej niż Kim Dzong-un. Trump odmówił poluzowania sankcji i przypomniał ­Moonowi, że to Japonia jest ważnym sojusznikiem USA i gwarantem pokoju w Azji Wschodniej.

Tymczasem – szukając podstaw ideowych dla idei zjednoczenia Półwyspu – narracja Południa podkreśla dziś wspólne antyjapońskie dziedzictwo obu Korei. Oficjalnie datę powstania Republiki datuje się od antyjapońskich protestów z 1919 r. W największej prowincji Południa, ­Gyeonggi, przyjęto przepis, który import z Japonii nakazuje oznaczać w szkołach napisem: „Ten produkt został wyprodukowany przez japońską firmę odpowiedzialną za zbrodnie wojenne”. Przedstawiciele rządzącej Partii Demokratycznej tłumaczą, że pomoże to młodzieży we „właściwym zrozumieniu historii”.

Coraz częściej Moon Jae-in spotyka się z zarzutem braku transparentności. Parlament wytyka mu, że nie jest informowany o szczegółach zbliżenia z Pjong­jangiem. Blogerzy krytykują Moona, jakoby naciskał na koncerny (tzw. czebole) w sprawie inwestycji na Północy. Obóz konserwatywny z niepokojem odebrał zawieszenie manewrów wojskowych i likwidację pozycji obronnych w strefie zdemilitaryzowanej – w ten sposób Moon spełnił obietnicę z pierwszego spotkania z Kimem. Z kolei raport ONZ z marca tego roku ujawnił, że władze Południa mają lekko podchodzą do sankcji – np. importować z Północy węgiel i eksportować tam paliwo, bardzo potrzebne armii Kima.

Jina Kim z Korean Institue for Defense Analysis zauważa, że im dłużej rząd Południa będzie prowadzić dialog bez namacalnych efektów, tym bardziej będzie tracił zaufanie społeczne. Sam spektakl nie wystarczy.

Nieliberalna demokracja

Półwysep Koreański zwykło się postrzegać w kategoriach czarno-białych: z jednej strony totalitarna Północ, z drugiej demokratyczne Południe. O ile w przypadku Północy to trafny obraz, o tyle w przypadku Południa przesłania on nieformalne reguły rządzące tutejszą polityką. Choć wielu chciałoby widzieć autorytarną przeszłość Republiki jako zamknięty rozdział, w istocie każda ekipa, która rządziła po demokratyzacji z 1987 r. – i konserwatyści, i progresywiści – usiłowała zamykać usta niepokornym (i popadała w korupcję).

Tym, co szczególnie spędza sen z powiek dziennikarzom, jest pozew ze strony polityka o zniesławienie. W przeciwieństwie np. do USA, w Korei Południowej ciężar dowodu spada na oskarżonego: to adwokaci pozwanego dziennikarza muszą dowieść prawdziwości tego, co napisał. Ponadto dla sędziów ważniejszą niż prawda lub fałsz wydaje się kwestia, czy podważono reputację polityka. Nawet gdy dziennikarz udowodni, że napisał prawdę, nie daje to gwarancji wygranej (sic!), a wyrok za zniesławienie może sięgnąć nawet 7 lat więzienia. Nic dziwnego, że autocenzura jest powszechna, a wydawcy narzucają dziennikarzom ograniczenia. Rzecz znamienna: to obecny rząd – kierowany przez dawnego aktywistę na rzecz praw człowieka – wyjątkowo upodobał sobie tę formę walki z krytyką.

Koreańskie prawo nie zna przy tym pojęcia parodii. Policja wszczęła niedawno śledztwo w sprawie karykatury, która – imitując propagandę Północy – ironizowała z osiągnięć Moona. Nic dziwnego, że wielu dziennikarzy „chowa się” w internecie. Ale także sieć jest coraz częściej cenzurowana; głośne było niedawne zablokowanie opozycyjnej strony Pennmike.

Również dziennikarze z mediów zbliżonych do obozu progresywnego manifestują dziś swoje obawy, zwłaszcza gdy idzie o ograniczanie krytyki Północy. Reporter telewizji SBS Kim Tae-hoon ujawnił, że otrzymał telefon z ministerstwa obrony z nakazem (sic!) usunięcia słów „ścięcie głowy” w artykule o egzekucji. Pisanie o obozach pracy czy nuklearnym zagrożeniu staje się coraz bardziej tabu.

Niepokojącym zjawiskiem jest też nękanie uciekinierów z Północy, którym odmawia się prawa do swobodnej wypowiedzi. Od jesieni 2018 r. policja nie pozwala już aktywistom na wysyłanie balonów z pomocą i propagandą wolnościową do Korei Północnej – to kolejne ustalenie pierwszego szczytu Północ-Południe (wcześniej rząd Północy bardzo o to zabiegał).

Joshua Stanton, znany komentator wydarzeń na Półwyspie, uważa, że powodem tak ostrej polityki jest etnonacjonalizm rządzących, którego zresztą nie ukrywają – np. w zaleceniach dla mediów, jakie rozsyła Journalist Association of Korea, mowa jest otwartym tekstem, że „naszym celem jest reunifikacja i odbudowanie homogeniczności naszej rasy”. Stanton obawia się, że „słoneczna polityka” sprowadza się do tego, że Południe zbliża się ideologicznie do Północy. A Północ ani drgnie.

Hwa, czyli harmonia

Wolność słowa nigdy nie była w Korei Południowej silną wartością. A administracja Moona nie kryje swych intencji: rok temu zarządziła usunięcie z podręczników definicji Republiki jako „liberalnej demokracji”. Najwyraźniej partia Moon Jae-ina demokratyczna jest tylko z nazwy – podobnie jak Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna.

Tymczasem rząd Moona, który wyłonił się na fali społecznych protestów, miał na Zachodzie wyjątkowo dobrą prasę. Liberalne media w USA zachwycały się obaleniem „prawicowej” prezydent Park przez „liberalnego” Moona.

Nie zastanawiano się, co te pojęcia znaczą w Korei. Utrudniają to różnice kulturowe. Gdy więc Moon mówi o potrzebie harmonii, zachodni publicyści nie widzą w tym nic niezwykłego. Tymczasem „harmonia” (kor. hwa) jest jedną z najważniejszych wartości w tutejszej kulturze: w konfucjańskiej Korei przez hwa rozumie się zwalczenie indywidualizmu i jedność kolektywu. Kiedyś, za rządów dynastycznych, oznaczała wręcz absolutne podporządkowanie się jednostki i zaakceptowanie swoich ról społecznych. Kulturoznawcy często wskazują, że hwa jako wartość przetrwała do dziś, w rodzinie czy w pracy.

I najwyraźniej również w polityce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2019