Hiroszima: Plama po człowieku

70 lat temu wybuch pierwszej bomby atomowej, zrzuconej przez USA na Hiroszimę, zakończył II wojnę światową. Był to początek zbrojeń nuklearnych, które trwają do dziś.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Hiroshima Peace Memorial Museum gromadzi tysiące obrazów – wspomnień namalowanych przez mieszkańców Hiroszimy, którzy ocaleli. Powyżej: rysunek z 9 sierpnia 1945 r. Yuko Narahara miała wtedy 16 lat i znajdowała się 160 m od hipocentrum. / Fot. Yuko Narahara / Hiroshima Peace Memorial Museum
Hiroshima Peace Memorial Museum gromadzi tysiące obrazów – wspomnień namalowanych przez mieszkańców Hiroszimy, którzy ocaleli. Powyżej: rysunek z 9 sierpnia 1945 r. Yuko Narahara miała wtedy 16 lat i znajdowała się 160 m od hipocentrum. / Fot. Yuko Narahara / Hiroshima Peace Memorial Museum

Poleciałam do Hiroszimy samolotem. Chciałam choć przez chwilę popatrzeć z wysokości na doliny, góry i deltę rzeki, które w tamten upalny poranek – 6 sierpnia 1945 r. – musiał widzieć pilot amerykańskiego bombowca B-29. Na cześć jego matki samolot nazwano „Enola Gay”.


W najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" drukujemy blok tekstów w rocznicę ataku na Hiroszimę.

 Przejmujący wywiad z Toshiko Tanaki, która przeżyła Hiroszimę: Wojna skończyła się dopiero, gdy mając 69 lat po raz pierwszy zaczęłam mówić, czego doświadczyłam.

 Plama po człowieku: 70 lat temu wybuch pierwszej bomby atomowej, zrzuconej przez USA na Hiroszimę, zakończył II wojnę światową. Był to początek zbrojeń nuklearnych, które trwają do dziś.

 1945–2015: Amerykanie o bombie A: Według sondażu portalu YouGov z lipca 2015 r. 62 proc. Amerykanów żałuje, że broń nuklearna została w ogóle wynaleziona.


Nie wyobrażałam sobie, że zobaczę morze zieleni. Wijące się wśród cedrowych i bambusowych lasów wstęgi dróg, wąskie tunele, wysmukłe mosty: wszystko niczym miniaturowe zabawki. Nie mogę powstrzymać zachwytu i przerażenia. Jak wspaniałe rzeczy potrafi budować człowiek. I niszczyć.

Zrzucona na Hiroszimę bomba atomowa zawierała 64 kg uranu. Szacuje się, że zabiła ponad 140 tys. ludzi. Blisko połowa zginęła pierwszego dnia, pozostali zmarli w ciągu kolejnych czterech miesięcy.
 

Hibakusha
Toshiko Tanaki, która miała wtedy 6 lat, i z którą mam się spotkać w Hiroszimie w przeddzień 70. rocznicy, przeżyła. Choć Japończycy unikają słowa „przeżyć”. Wierzą, że mówienie, iż ktoś przeżył, to bezczeszczenie pamięci tych, którzy zginęli. O takich jak Toshiko mówi się hibakusha. W dosłownym tłumaczeniu: ktoś, kto doświadczył wybuchu bomby A.

Boję się spotkania z Toshiko. II wojna światowa, Hiroszima i amerykańska okupacja długo pozostawały w Japonii tematem wstydliwym. Do dziś zresztą mówi się o nich zdaniami pełnymi eufemizmów i niechętnie. Hibakushy nigdy nie otaczano czcią i opieką, z jaką w innych krajach spotykają się weterani i ofiary. Przeciwnie, długo byli szykanowani, traktowano ich jak niedotykalnych. Japoński rząd, nie chcąc drażnić Amerykanów, przez wiele lat odmawiał im jakichkolwiek odszkodowań czy świadczeń. Wielu wolało więc ukrywać swą przeszłość. Nie brali udziału w uroczystościach, akademiach, rocznicach. Często o swych doświadczeniach nie opowiadali nawet własnym dzieciom.

Toshiko zgodziła się na rozmowę, bo od kilku lat działa w międzynarodowej organizacji pokojowej, która dąży do zlikwidowania arsenałów broni nuklearnej na świecie. Choć nie ma złudzeń i wie, że to trudny cel, ma poczucie, iż spoczywa na niej rodzaj odpowiedzialności. Takich jak ona świadków jest coraz mniej. Także dlatego zaczęła mówić.

Hiroszima to dziś nowoczesne miasto. Ma imponujące domy towarowe, uczelnie, szpitale. W centrum mieści się wielki Park Pokoju, a w nim muzeum bomby, pomnik pamięci ofiar, wielowyznaniowa świątynia. Pozostały też ruiny Centrum Promocji Nauki i Przemysłu, zbudowanego w latach 20. XX wieku: jedynego budynku, którego fragmenty ocalały (ze względu na powstałe podczas wybuchu podciśnienie do którego doszło bezpośrednio nad secesyjną kopułą Centrum). Po wojnie wielu mieszkańców nalegało, by ruiny rozebrać – budziły złe wspomnienia. Ale pozostały, za co dziś wdzięczni są przede wszystkim turyści.
Tuż po wylądowaniu odbieram w komórce krótką wiadomość: Toshiko cieszy się, że przyjeżdżam. Czy zechcę zjeść z nią lunch? Zamówiła dla nas okonomiyaki. Te placki, pieczone na blasze z różnymi dodatkami, to specjalność Hiroszimy, podejmuje się nimi gości. Toshiko pisze, że smakowały Danielowi Cliftonowi Trumanowi, wnukowi prezydenta USA, gdy odwiedził ją wraz z rodziną. Ma nadzieję, że i mnie przypadną do gustu.
Na to nie byłam przygotowana.
 

Księżyc, gwiazdy i planety
Harry Truman do końca życia powtarzał, że podejmując decyzję o użyciu bomby atomowej w Hiroszimie i potem w Nagasaki postąpił słusznie i nie ma wyrzutów sumienia.

Urząd prezydenta objął 12 kwietnia 1945 r. Trwająca cztery minuty ceremonia odbyła się kilka godzin po śmierci prezydenta Franklina D. Roosevelta. Nazajutrz, podczas konferencji prasowej, pochodzący z farmerskiej rodziny ze Środkowego Zachodu Truman zwrócił się do dziennikarzy: „Jeśli modlicie się czasem, to módlcie się za mnie. Nie wiem, czy zdarzyło wam się kiedykolwiek zostać przygniecionym przez wielki snop siana, ale ja wczoraj, dowiedziawszy się, co zaszło, poczułem się, jakby spadł na mnie księżyc, gwiazdy i wszystkie planety”.

Na barki Trumana nie spadł cały kosmos, spadła jednak niezwykle trudna sytuacja geopolityczna. W Europie klęska Niemiec była przesądzona, ale wiele wskazywało, że wkrótce USA będą mieć do czynienia z nowym wrogiem, może groźniejszym: Związkiem Sowieckim. Choć na razie Stalin uważany był za sprzymierzeńca. I sądzono, że nadal jest potrzebny, aby pokonać Japonię i zakończyć wojnę na Pacyfiku. Tak w każdym razie myślał Truman, składając przysięgę i prosząc, by się za niego modlić.

Kilka godzin później, w rozmowie z sekretarzem obrony Henry Stimsonem, usłyszał o przedsięwzięciu, o którym w Waszyngtonie wiedziało dotąd ledwie kilku najbardziej zaufanych współpracowników Roosevelta (Truman, traktowany trochę jak outsider, nie zaliczał się do tego grona). Być może pomoc Sowietów w Azji nie będzie potrzebna. Wręcz przeciwnie.
 

Dwa cele Trumana
„Projekt Manhattan” rozpoczęto w sierpniu 1939 r. na mocy tajnego rozporządzenia Roosevelta. Zmobilizował go list Alberta Einsteina, który kilka lat wcześniej uciekł z ogarniętych nazistowskim koszmarem Niemiec, a teraz donosił o prowadzonych tam badaniach nad reakcjami nuklearnymi. Utytułowany Noblem fizyk ostrzegał, że reżim Hitlera będzie chciał stworzyć nową broń. Pisał, że po zajęciu Czechosłowacji Niemcy zablokowały sprzedaż pochodzącego z tamtejszych kopalni uranu, i że USA za wszelką cenę muszą powstrzymać Hitlera przed przejęciem złóż uranu w Kongu, pozostającym pod belgijską kontrolą.

Roosevelt niemal natychmiast podpisał odpowiednie rozporządzenie i stworzył tajny budżet (w ciągu następnych 6 lat przedsięwzięcie pochłonęło 2 mld dolarów: równowartość współczesnych 24 mld). Do projektu zaangażowano kilka tysięcy pracowników. Od najwybitniejszych fizyków, którzy pod kierunkiem Roberta Oppenheimera prowadzili badania w laboratorium Los Alamos na pustyni Nowego Meksyku, po robotników z nowych fabryk centryfug (nie mieli pojęcia, co wytwarzają; mówiono im tylko, że produkcja ma kluczowe znaczenie dla działań wojennych).

Zakładano, że w ciągu 4-5 lat uda się uruchomić stałą produkcję, a nowa broń zostanie użyta do pokonania Niemiec. Przewidywania sprawdziły się częściowo. Gdy wiosną 1945 r. w Los Alamos trwały ostatnie przygotowania do testu nowej bomby, Niemcy były już pokonane. Czy bomba powinna zatem zostać wykorzystana przeciw Japonii? Czy należy ją zdetonować nad jakimś miastem, czy też powinno się przeprowadzić spektakularną próbę i postawić Japończykom ultimatum? Czy o jej istnieniu informować Stalina?

Mimo środków ostrożności, Sowieci wcześnie zinfiltrowali „Projekt Manhattan”. Pochodzący z Niemiec fizyk, mający dostęp do informacji, przekazywał je Moskwie. Stalin o stanie prac wiedział więcej niż większość polityków w Waszyngtonie.

Truman zdawał sobie sprawę, że wykorzystując bombę, będzie mógł zrealizować naraz dwa cele. Po pierwsze pokona Japonię, unikając trudnej inwazji lądowej – dotychczasowe desanty na wyspy Pacyfiku były niezwykle krwawe, ginęły w nich kolejne tysiące amerykańskich żołnierzy i można się było spodziewać, że tak samo będzie w razie desantu na główne Wyspy Japońskie. Po wtóre, Truman uniknąłby sytuacji, do jakiej doszło w Europie. Tu, w Azji, Amerykanie samodzielnie mogliby osiągnąć zwycięstwo; sami dyktowaliby Japonii warunki. Chodziło o sferę wpływów – komunizmu i Zachodu. I o to, by pokazać Stalinowi, że nie jest aż tak bezkarny, jak mu się zdawało w Jałcie.
 

Jak skórka pomidora
Robisz czasem sałatkę z pomidora? Jeśli chcesz go obrać ze skórki, wkładasz go do wrzącej wody i skórka sama schodzi. To samo dzieje się ze skórą człowieka: odkleja się od reszty ciała. Ilekroć teraz widzę pomidory, przypomina mi się tamten koszmar.

Toshiko miała 6 lat. Szła do szkoły. Pamięta oślepiające białe światło. Nie było słychać żadnego dźwięku. Chwilę później zapanowały ciemności. Nie pamięta, co było potem.
Bombę zrzucono o godzinie 8.15 w pobliżu mostu, w sercu Hiroszimy. Wybuch nastąpił na wysokości 600 metrów. Nad miastem pojawiła się ognista kula, przypominająca słońce. Miała średnicę 280 metrów i była widoczna z odległości kilkunastu kilometrów. Wszyscy, którzy byli w jej bezpośrednim zasięgu, zginęli natychmiast – porażeni siłą wybuchu i temperaturą sięgającą 4 tys. stopni Celsjusza. W muzeum w Hiroszimie można zobaczyć, jakim zniekształceniom pod jej wpływem uległy ważące kilka ton metalowe obiekty. Po człowieku siedzącym na progu banku, na kamiennych schodach, została plama. On sam oczywiście znikł, ale marmur w miejscu, które osłonięte było jego ciałem i na które padło mniej radioaktywnych promieni, zmienił wygląd.

W ciągu następnych kilkunastu godzin Hiroszimę trawiły pożary. Ludzie ratowali się, skacząc do rzeki, i często tonęli. W promieniu dwóch kilometrów od hipocentrum (tak określane jest miejsce, nad którym wybuchła bomba) niemal wszystkie budynki obróciły się w popiół i gruzy. Dwa dni później, 8 sierpnia, w pierwszym raporcie, który japoński rząd dostał z miasta, generał Seijo Arisue pisał: „Z samolotu, który przeleciał nad Hiroszimą, widać było tylko jedno zwęglone drzewo. Jakby nad miastem przysiadł na chwilę czarny kruk. Nie było niczego oprócz tego drzewa. Miasto zostało całkowicie unicestwione”.

W chwili wybuchu Toshiko była 2,4 km od hipocentrum. Z trudem dotarła z powrotem do domu. Ale domu nie było. Była za to jej matka, która nie wyszła o zwykłej porze do pracy. W pierwszej chwili nie poznała córki: tak była ona poparzona. – Wiem, że gdyby matki tam nie było, na pewno bym nie przeżyła – wspomina dziś Toshiko.

Brakowało leków. Przez kilka dni leżała nieprzytomna. Pamięta, że gdy się ocknęła, poczuła silny zapach: – Pomyślałam, że to ryby. Okazało się, że palono zwłoki.
 

Te wszystkie dzieciaki
„Siła pochodząca z tego samego źródła, z którego czerpie energię Słońce, została skierowana przeciwko tym, którzy doprowadzili do wojny na Dalekim Wschodzie” – zwrócił się Truman do Amerykanów w transmitowanym przez radio przemówieniu, 9 sierpnia wieczorem.

Kilkanaście godzin wcześniej na Nagasaki zrzucono drugą bombę, tym razem plutonową.
Prezydent tłumaczył, że miasta wybrano, bo były tam fabryki zbrojeniowe lub bazy wojskowe, a Amerykanie nie chcieli atakować cywilów.

W rzeczywistości ogromną większość z ponad 200 tys. ofiar stanowili cywile, głównie kobiety i dzieci.

Truman musiał chyba jednak bić się z myślami, bo jeszcze tej nocy, mimo braku reakcji ze strony Japończyków, polecił, by na razie wstrzymać bombardowania. W pamiętniku zapisał, że nie chce, „aby zabijano te wszystkie dzieciaki”.

Ale o tym nie mówił głośno. W przemówieniu dziękował Opatrzności, że pozwoliła Ameryce wcześniej niż jej wrogom wejść w posiadanie nowej broni. Przekonywał, że przyczyni się ona do szybszego zakończenia wojny i zapewnienia trwałego pokoju na świecie. Mówił też, że użycie bomby atomowej ocaliło życie pół miliona amerykańskich żołnierzy, którzy zginęliby podczas inwazji lądowej Japonii.

Wielu historyków kwestionuje te szacunki Trumana. Sceptycznie podchodził do nich również głównodowodzący sił USA na Dalekim Wschodzie generał Douglas MacArthur (jego zdaniem zginęłoby 30-90 tys. żołnierzy). Inni zwracają uwagę, że dla prezydenta demokratycznego kraju, który w odróżnieniu od dyktatora czy traktowanego jak bóstwo cesarza musi liczyć się z opinią publiczną, jakakolwiek liczba była liczbą zbyt dużą.

Zarazem, z militarnej perspektywy, latem 1945 r. klęska Japonii była już tylko kwestią czasu. Amerykanie prowadzili „konwencjonalne” naloty dywanowe miast – na podobieństwo nalotów na Niemcy. Niemal doszczętnie zniszczono Tokio (w marcu 1945 r. zginęło tam 80 tys. ludzi), Osakę, Yokohamę. Japońskie lotnictwo zostało sparaliżowane, marynarka prawie przestała istnieć. Ze świątyń w kraju zniknęły posągi Buddy: przetapiano je na amunicję. Brakowało paliwa i żywności. Japonia nie byłaby w stanie stawić czoła inwazji Amerykanów. Choć pewnie mimo to by walczyła.
 

W jednym zdaniu
Sekretarz obrony Henry Stimson zauważał, że bomba atomowa to broń psychologiczna. Amerykanie mieli do czynienia z wyjątkowym wrogiem. Brutalność i okrucieństwo Japończyków, którzy torturowali więźniów, palili żywcem jeńców i wyżynali całe wioski na okupowanych terenach, nie miały sobie równych. Przerażała też ich determinacja. Niemcy poddawali się Amerykanom, gdy widzieli, że klęska jest nieunikniona. Japończycy woleli popełniać samobójstwa (władze wojskowe wymagały tego nawet od cywilów, także dzieci, m.in. na Okinawie).

Wiosną i latem 1945 r. kanałami dyplomatycznymi do Waszyngtonu dochodziły informacje, że w Tokio coraz poważniej rozważana jest możliwość kapitulacji. Ale Japończycy, traktujący swego cesarza jak istotę nadprzyrodzoną, nadal nie przyjmowali do wiadomości, że mógłby on zostać odsunięty od władzy lub, co gorsza, pociągnięty do odpowiedzialności za zbrodnie wojenne. Amerykanie zaś, wbrew sugestiom Churchilla, który lepiej rozumiał Japonię, nalegali, by kapitulacja była bezwarunkowa – jak w przypadku Niemiec.

Czy w tej sytuacji użycie bomby atomowej było zasadne?

Kapitan Theodore Van Kirk – nawigator samolotu, który zrzucił bombę na Hiroszimę – mówił potem: „Walczyliśmy z wrogiem, który słynął z tego, że nie uznaje porażki i nigdy się nie poddaje. Trudno zawierać moralność i wojnę w tym samym zdaniu. Czy była jakakolwiek moralność w bombardowaniu Coventry, w bombardowaniu Drezna, w marszu śmierci na Bataanie, w gwałtach w Nankingu albo w ataku na Pearl Harbor? Gdy prowadzi się wojnę, trzeba mieć odwagę, by czynić to, co konieczne, i wygrać ją przy jak najmniejszej stracie istnień ludzkich”.

25 lipca 1945 r. Truman podpisał rozkaz o użyciu bomb. Jako potencjalne cele wybrano Kyoto, Hiroszimę, Kokurę, Niigatę. Wszystkie były dużymi miastami; znajdowały się w nich ważne zakłady zbrojeniowe lub instalacje militarne; posiadały cenione ośrodki naukowe (wykształceni mieszkańcy łatwiej mogli pojąć skalę i znaczenie tragedii). Wszystkie wreszcie miały bogatą historię i stanowiły ośrodki kultury, z którymi Japończycy byli związani emocjonalnie. Przeciw wyborowi Kyoto zaprotestował Stimson (spędził tam kiedyś miodowy miesiąc). Dawną stolicę zastąpiło więc Nagasaki. Ostateczny wybór miał zależeć od pogody.
 

Znieść, co nieznośne
Do Tokio wieść o Hiroszimie dotarła dopiero późnym wieczorem.

Eksplozja przerwała łączność telegraficzną i radiową. Nikt nie domyślał się, jaka może być przyczyna – w pobliżu miasta radary nie odnotowały tego dnia nalotów. Wysłano zwiadowczy samolot, ale obserwacje pilota niewiele dały; Japończycy nadal nie do końca mogli zrozumieć, co się stało. Dopiero kilka dni później japońscy fizycy dokonali pomiarów i stwierdzili, że w Hiroszimie i Nagasaki zastosowano broń atomową.

Ale członkowie japońskiego rządu ciągle mieli wątpliwości. Część nadal przeciwna była kapitulacji: przekonywali, że Amerykanie nie mogli skonstruować więcej niż dwóch bomb, najgorsze więc kraj ma za sobą. Dopiero wieści o wypowiedzeniu wojny Japonii przez Stalina i o wkroczeniu Armii Czerwonej do Mandżurii skłoniły ich do kapitulacji.

Był 15 sierpnia. „Wróg zastosował nową, niezwykle okrutną bombę, która dokonuje nieobliczalnych zniszczeń i może unicestwiać niewinne istnienia. Kontynuowanie tej walki doprowadziłoby nie tylko do zagłady japońskiego narodu, zakończyłoby się też upadkiem cywilizacji” – mówił cesarz Hirohito, po raz pierwszy w historii zwracając się wprost do społeczeństwa.

Transmitowane przez radio przemówienie pełne było dziwnych figur retorycznych, dla wielu Japończyków niezrozumiałych. Kuriozalnie brzmiało przesłanie, że Japonia musi się poświęcić dla dobra ludzkości. Rozbrojenie armii Hirohito przedstawił jako ofiarę, którą kraj podejmuje dobrowolnie, by zapewnić światu pokój. Mówił, że naród będzie musiał „znieść, co nieznośne, i wytrzymać, co nie do wytrzymania”; to przyniósł mu los, który trzeba przyjąć z godnością.

Był to ideologiczny zwrot o 180 stopni. Społeczeństwo, od kilku dekad karmione nacjonalistyczno-imperialną propagandą, niniejszym wezwano do pokory i poświęceń. Mimo to przy radioodbiornikach słowa cesarza przyjmowano zwykle z ulgą. W kraju drastycznie obniżył się standard życia, panował głód, co trzeci Japończyk stracił dom. Kapitulacja, choć upokarzająca, oznaczała kres wojny.
 

Człowiek gorszy niż atom
Tymczasem Amerykanie byli dalecy od triumfalizmu. „Jako pierwsi skorzystaliśmy z nowej broni, której skutki nie do końca są znane. Być może przyniosła nam natychmiastowe zwycięstwo, ale ziarna nienawiści rozsiane zostały dalej niż kiedykolwiek” – pisał w dzienniku „New York Times” Hanson Baldwin. I zauważał, że to, co stało się w Hiroszimie, było kulminacją postępującego barbarzyństwa, jakim charakteryzowała się ta wojna. „Bardzo prawdopodobne, że zbierzemy to, co zasialiśmy. (...) Największy strach powinien dziś budzić nie atom, ale natura człowieka”.

Robert Oppenheimer, który wiosną przekonywał Trumana, że bomba powinna być użyta „naprawdę” – bo żaden test na pustyni nie da takiego efektu jak zdetonowanie jej nad miastem – początkowo odczuwał dumę i satysfakcję. 6 sierpnia był dlań czymś w rodzaju pomyślnie zakończonego eksperymentu. Ale parę dni później, po Nagasaki, ogarnęły go wątpliwości. Jesienią złożył rezygnację z funkcji dyrektora laboratorium w Los Alamos. Wkrótce, na spotkaniu z Trumanem, zwierzył mu się ze swych rozterek: „Panie prezydencie, mam krew na rękach”.

Truman zapewnił go, że cała odpowiedzialność spoczywa na prezydencie, i szybko zakończył rozmowę. Gdy Oppenheimer wyszedł, miał polecić ochronie „by już nigdy tego mięczaka tu nie wpuszczać”. Fizyk, którego w przyszłości miano posądzać o sympatie komunistyczne, został odsunięty od projektu; potem był szykanowany.

Wątpliwości były też udziałem Einsteina, który w listopadzie 1947 r. na łamach miesięcznika „The Atlantic” opublikował szeroko komentowany tekst „Wojna atomowa lub pokój”. Pisał, że USA wyszły z wojny zwycięskie, ale ceną było przyjęcie niskich standardów moralnych wroga. Zwracał uwagę, że od końca wojny kraj doskonalił nową broń, podczas gdy priorytetem powinno być zapewnienie pokoju w świecie. Fizyk miał jednak świadomość, że to cel szalenie ambitny, i że nie da się go zrealizować, uciekając się tylko do czystej logiki. Pisał, że potrzebna jest też „siła głębokich emocji, coś na kształt religii”.

W tym czasie trwała już zimna wojna. Stalin nie zamierzał oddać Europy Środkowej i już w lutym 1946 r. mówił otwarcie, że prędzej czy później dojdzie do starcia z Zachodem. Chwilę potem były już premier Churchill wygłosił przemówienie, w którym mówił proroczo o „żelaznej kurtynie”, jaka podzieliła Europę „od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem”. W tej zimnej wojnie broń atomowa miała odegrać swoją rolę – choć na szczęście nie w sensie militarnym, lecz politycznym.

I odgrywa nadal. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015