Oglądam Oppenheimera i myślę o Hiroszimie

Jak opowiedzieć siłę bomby i czy starczą te zmięte siłą wybuchu metalowe przęsła, stopione monety, wypalony w skórze deseń tkaniny kimona?

06.08.2023

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Oppenheimer” / FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Pierwszy rząd miejsc w sali kinowej nie powinien istnieć. Zwłaszcza te miejsca po skrajnie lewej stronie. Po prawej zresztą też. Zapomniałam, jak tu niewygodnie – bo kiedy ostatnio byłam w tak zatłoczonym kinie? Więc gdy Robert Oppenheimer wielkimi oczami Cilliana Murphy’ego widział, jak działają atomy lub umierają gwiazdy, wirujące cząsteczki właziły w moje oczy. Musiałam je zamknąć. O tym, że próba bomby atomowej w tym filmie jest wybitnym efektem specjalnym, dowiedziałam się dopiero z gazet.

Przymykałam powieki w moim pierwszym rzędzie, może też dlatego, że dopiero co słuchałam wspomnień japońskich świadków i poszkodowanych w wybuchu bomby atomowej. Pamiętam dobrze kobietę, która wspominała przecudny blask o trudnym do opisania kolorze. Najpiękniejsze, co w życiu widziała. A chwilę później ewakuowała się ze swojego zakładu pracy w spalonym ubraniu. I tak miała dużo szczęścia. Wielu nie miało pojęcia, co ich zabija. Czemu czują niepohamowane pragnienie, ani że deszcz, który piją, jest radioaktywny. Nie wiedzieli, że choć przeżyli sam wybuch, został im tydzień, dwa lub parę miesięcy życia. Zdruzgotani utratą bliskich, widokiem spopielonych ciał swoich dzieci, nie spodziewali się, ile jeszcze wycierpią. Albo że przed nimi lata bezradności, błagania o pomoc w szpitalach z popromiennymi schorzeniami uznanymi za zbyt błahe lub zmyślone.

Patrzyłam na zalaną monsunowym deszczem Hiroszimę, odbudowaną byle była. Tak sobie. Z głęboką raną, ale przeżywaną w sumie cicho. Tu, gdzie była kiedyś dzielnica, jest park i modernistyczny pawilon z muzeum. Fontanna pokoju, ruiny hali wystawowej koło punktu zero, na który spadła bomba. Park pamięci, przestroga dla potomnych. Tylko czy da się za pomocą parku przestrzec przed bombą zabijającą od razu kilkadziesiąt tysięcy ludzi, tak że z niektórych zostaje tylko cień na kamieniu, na którym siedzieli? Jest jakaś bezradność w tych upamiętnieniach. Umówiliśmy się, że wypada je mieć. Więc są, na skraweczku zmiecionego przez bombę miasta, które przyjeżdża się zwiedzić głównie po to. Zamieniają się w landmarki, jak powielany na okleinie automatów z napojami szkielet hali wystawowej. Jak opowiedzieć siłę bomby i czy starczą te zmięte siłą wybuchu metalowe przęsła, stopione monety, wypalony w skórze deseń tkaniny kimona? Czy to nas wystarczająco przeraża? Zwłaszcza gdy to nie jest pierwsze miejsce upamiętniające śmierć setek tysięcy czy miliona, które widzisz.

Jeszcze więcej myślę o tym w Nagasaki. Tym drugim mieście, nieco w cieniu pierwszego. Jak już się uprawia tanatoturystykę na poważnie, to trzeba pojechać i porównać tamtejsze muzeum i miejsce pamięci z tym pierwszym. Nagasaki jest trochę bezradne w swoim pamiętaniu. Muzeum dość nowe, bo późno zbudowane. W końcu to jest to drugie miasto, a wysiłku upamiętniania ledwo starczyło na pierwsze. Owszem, w latach pięćdziesiątych zbudowano park pamięci z ruinami więzienia, na które spadła bomba. Na placu niebieska rzeźba bóstwa, połączenia Buddy i boga. Modlącego się z wielką determinacją o pokój. Któż odejdzie stąd nie zanosząc modlitwy za pokój – pyta autor dzieła z 1955 roku, Seibo Kitamura. Ale wcale nie jestem pewna, czy ta aranżacja przestrzeni skłania do modlitwy. Wokół w parku inne rzeźby podarowane przez bratnie narody. Socrealistyczne kobiety z dziećmi, zarówno od ZSRR, jak i Czechosłowacji, mogłyby równie dobrze stać w parku zdrojowym. Znów bezradność. Przemijanie form, starzenie się upamiętnień. Jak nie przejść obok tak ważnego miejsca, wzruszając ramionami tylko dlatego, że ma słaby design.

Upamiętnianie to sztuka i dziedzina wiedzy, wyspecjalizowaliśmy się w tym, bo zadanie zdaje się nie mieć końca. A teraz sezon na wspominanie: wielka akcja wywózki Żydów do Treblinki, powstanie warszawskie, powstanie w Treblince, jedna bomba atomowa, druga… Nie zabraknie nam niestety miejsc starych, bo te sprzed kilkudziesięciu lat niekoniecznie są już oznaczone. A pewnie przybędzie nowych.

Ostatecznie bezradność, którą czuję, nie dotyczy samej przestrzeni czy słabości upamiętnień, tylko tego, co stojąc tam, myślę o świecie. Tego, co przypomina mi się, gdy mrużę oczy w kinie. Kilkaset tysięcy ofiar cywilnych wymaga zbudowania choćby parku i muzeum, ale kilkadziesiąt lat później wcale nie oczywiste jest, że płynie z tych miejsc jakiś skuteczny morał. Nie ma złudzeń, że desperacka modlitwa o pokój na świecie została wysłuchana.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Bezradność pamięci