Pisarz z zakrystii

Antysemita i bohaterski obrońca żydowskich dzieci, żarliwy katolik w służbie komunistów, autor kilku tuzinów powieści i niespełniony pisarz jednocześnie. Jak na jedno życie aż za dużo tych sprzeczności.

13.06.2007

Czyta się kilka minut

Jan Dobraczyński przy pracy /fot. z archiwum córek Jana Dobraczyńskiego /
Jan Dobraczyński przy pracy /fot. z archiwum córek Jana Dobraczyńskiego /

Do domu Jana Dobraczyńskiego na warszawskim Grochowie prowadzi bita droga. Wyboista, pełna wądołów i dziur, po deszczach ciężko nią przejechać. Takimi drogami nie jeździ się do domów osobistości PRL.

Sąsiedzi mówią, że do pisarza często pukały władze dzielnicy z propozycją: wyleją ładny asfalt, zrobią chodnik, żeby było reprezentacyjnie. Nie chciał, protestował, bojąc się, że ruch samochodowy będzie przeszkadzał mu w pisaniu.

Okolica mało malownicza. Nie jest to z pewnością Stawisko, jak można by oczekiwać.

Ta część Grochowa od zawsze miała status podmiejskiej dzielnicy robotniczej. Rodziny zasiedziałe od pokoleń, diler citroena, sprzedaż fajerwerków, są jeszcze domki pamiętające zabór rosyjski. Blisko szpital, rozległe torowiska i lokomotywownie. Zamożni nigdy tu nie mieszkali, dopiero od niedawna do nowych bloków po drugiej stronie ulicy wprowadza się klasa średnia.

Za bramką stare auta na niemieckich numerach. Stara siatka i stara weranda. Z tyłu garaże z blachy falistej, szopy. Zdziczały ogród. Bezstylowy dom prosi o remont. Na suficie klatki schodowej grzyb.

Jan Dobraczyński, według pobieżnych wyliczeń, sprzedał od 1945 r. do końca lat 80. co najmniej 4 mln egzemplarzy swoich książek. To stawia go w rzędzie najpoczytniejszych polskich pisarzy.

Swoje królestwo zbudował na trzech fundamentach: literaturze, polityce i głębokiej wierze. Dwa pierwsze błyskawicznie zmieniły się w proch.

Opozycji nie czytał

Z werandy grochowskiego domu wchodzi się na wąskie schodki. Korytarz oklejony solidarnościowymi plakatami z 1989 r. Prowadzi pani Joanna, starsza córka pisarza, ironiczna i rozgoryczona.

Pamięta, że te plakaty bardzo mu się nie spodobały. Do "Solidarności" miał stosunek, delikatnie mówiąc, umiarkowany.

Żyje tu bardzo skromnie i jeśli zapytać ją o przyczyny, nie bardzo potrafi wyjaśnić, jak to możliwe. Tak na zdrowy rozum pisarstwo ojca powinno było zapewnić godziwe życie obu córkom i ich rodzinom. Gdzieś się efekty jego sławy rozeszły. Nie zadbał nawet, żeby wykupić ten wielki ogród wokół domu.

Jest Sołżenicyn, są książki o Holokauście, "My z Jedwabnego", Kertesz, Michnik, Herling-Grudziński.

- Ojciec samizdatu ani opozycji nie czytał. Nie był zainteresowany, co mają do powiedzenia - wspomina pani Joanna.

Dokładnie nie pamięta, ale bardzo prawdopodobne, że tym pięknym egzemplarzem "Oddziału chorych na raka" z Instytutu Literackiego nie zainteresował się również. Czytał do końca katolików francuskich, Mauriaca, Claudela, z nimi czuł się najlepiej. Uwielbiał Chestertona za jego katolicki optymizm.

O literaturę się nie kłócili. Były inne, ważniejsze sprawy. Dobraczyński nie żyje ponad 10 lat, a ona nie może pogodzić się z nim do dziś.

Ich usta nie szukały się długo

Pani Joanna, z wykształcenia lekarz pediatra, nie podejmuje się więc dyskusji o literackich walorach książek ojca. Nie zna się, bardzo wielu nie przeczytała. Na półkach jej domowej biblioteki śladów ojca nie widać.

Przeciwnicy wciągnięcia go na listę lektur stawiają sprawę jasno: pisarstwo Dobraczyńskiego reprezentuje bardzo niski poziom.

Jeszcze za życia towarzyszyła mu opinia człowieka, który pisze po to, żeby utrzymać rodzinę i dom. Podobno wyliczył, że do życia na przyzwoitym poziomie potrzebuje trzech dużych publikacji rocznie. Większość wychodziła w PAX-ie.

Podobno postawił sobie za cel, żeby napisać tyle książek, ile lat przeżyje. Udało się z nawiązką: łączna lista jego publikacji to 86 książek. Plotka głosi, że pisał nawet w samochodzie, rozkładał kartki na kolanach i tworzył.

"Najeźdźcy", "Wyczerpać morze", zbiór o fatalnym tytule "Moje boje i niepokoje", "Spalone mosty", "Truciciele", "Świat popiołów", "Błękitne hełmy na tamie", "W rozwalonym domu", proza historyczna, wizje świata po wybuchu bomby atomowej, patriotyczne książki dla młodzieży, książki o miłości do ojczyzny i o posłuszeństwie wobec Kościoła, felietony, eseje, opowiadania, artykuły, dwa tomy wspomnień, notatki z podróży, teksty apokryficzne, rozważania religijne, studia religijne, opowieść o św. Teresie i o św. Antonim, o Juliuszu Słowackim, Zygmuncie Szczęsnym Felińskim, scenariusze seriali telewizyjnych...

Dobraczyński traktowany był jak "swój" zarówno przez władze PRL, jak i uczestników niedzielnych nabożeństw. Pisał prosto, zrozumiale, często z zacięciem sensacyjnym, podkreślając katolickie korzenie swojej twórczości. Na dodatek jego książek nie trzeba było czytać ukradkiem, na peerelowskim indeksie ksiąg zakazanych się nie znalazł.

Od początku też towarzyszyły mu głosy krytyczne, mniej liczne oczywiście od oficjalnych zachwytów. Zarzucano mu zbytni pośpiech, przeinaczanie historii, manipulacje, a nawet kłamstwa. Jerzy Giedroyc określił go pogardliwym mianem "męskiej Rodziewiczówny", zaraz potem dodając jednak, że postać ta dysponuje całkiem bystrą oceną PRL-owskiej rzeczywistości.

W latach 80. Dobraczyńskiego wydrwił w "Pulsie" Jerzy Pilch, ale znacznie wcześniej bezlitośnie rozprawił się z nim Jerzy Ziomek. Poznański polonista już w 1963 r. nie mógł zrozumieć, dlaczego większość krytyki katolickiej tak ochoczo uznaje za arcydzieła książki bardzo słabe bądź przeciętne. Wytykał niechlujstwo stylistyczne, liturgiczny fetyszyzm, naiwność, dewocję i jarmarczne gusta. Dobraczyński był dla niego jak uparty wędkarz, który łowi i łowi. Zazwyczaj łapie płotki, ale od wielkiego dzwonu trafia się i szczupak. "Inaczej mówiąc, pojawi się u Dobraczyńskiego prawdziwy problem i niebanalny pomysł. Cóż tego, kiedy pisarz te właśnie pomysły ledwie schwytane puszcza na swobodę" - pisał Ziomek. I konkludował: "Tylko że - jak powiedział Erenburg - powieść to nie Dom Towarowy. Żeby przynajmniej Dom Towarowy! Ale to tylko Kercelak".

Rzeczywiście, czytając książki Dobraczyńskiego, trudno nie zwrócić uwagi na ekspresję rodem z przedwojennej powieści dla guwernantek. Bohater powieści "Marcin powraca z daleka" wyrzuca ze swojego gardła wyznania "jak skrzepy twardej, zrosłej flegmy".

W "Lawie gorejącej", studium nawrócenia i życia włoskiego pisarza Giovanniego Papiniego, "nadzieja płonęła w bladoróżowym puchu kwitnących drzew brzoskwiniowych i migdałowych".

W "Najeźdźcach", powieści o czasach wojny, gdzie narracja prowadzona jest z perspektywy niemieckiej, "Hitler zakrył twarz rękoma. Zawył rozpaczliwie, jak wyje wilk w noc pełni. Chwilę tak leżał, wyjąc. Potem ucichł".

W tej samej książce znajdziemy taką oto scenę erotyczną: "Ich usta nie szukały się długo. Z tym pocałunkiem gwałtownym i aż bolesnym - przedłużonym w nieskończoność - ogarnęła ich ciała gorączka. Dni życiowych doświadczeń, oczekiwania i oddalenia paliły im wargi. Gasili niepokój namiętnymi uściskami, prężyli się we wzajemnym oplocie ramion. Zamierali z rozkoszy, by znowu z niepohamowaną energią dążyć ku sobie".

Jest jednak w dorobku Dobraczyńskiego książka, która doczekała się bardzo przychylnych recenzji i otworzyła mu drzwi do kariery za granicą. To "Listy Nikodema", pisana prostym, oszczędnym stylem opowieść bezpośredniego świadka nauczania Chrystusa. Ciągle czytana i ciągle wznawiana. Córki Jana Dobraczyńskiego otrzymały właśnie świeży przekład na język ukraiński.

Nazywał siebie "katolikiem z zakrystii", jakby katolicyzm był małym kręgiem intelektualnym, poza granice którego nie wolno wyglądać. Nie tworzył literatury, która pozostawia czytelnika ze znakami zapytania. Wątpliwości musiały błyskawicznie ustąpić przed dwoma dogmatami: Kościołem i Narodem. To pozwala zrozumieć, dlaczego jego twórczością zainteresowali się członkowie Ligi Polskich Rodzin. Ta literatura spełnia marzenia o życiu poczciwym i bohaterze pozytywnym, który po każdej zawierusze znajduje schronienie w Bogu i Ojczyźnie. Nie ma w niej miejsca na samotność i lęk Gombrowicza czy Kafki.

Pani Aleksandra, młodsza córka (mieszkanie w nowym bloku na Żoliborzu, żadne pałace), ma wielki żal o to, co dzieje się teraz wokół książek jej ojca. Chciała napisać nawet list otwarty do gazet. Nie rozumie, skąd kpiny i drwina, dlaczego potomek Henryka Sienkiewicza napisał, że nie życzy sobie, by "Potop" sąsiadował na liście lektur z tekstami Dobraczyńskiego. - Na pewno ojciec nie zgodziłby się na usunięcie z listy lektur Conrada, bardzo go cenił. I na pewno nie pomyślałby nawet, że może go zastąpić - twierdzi.

Antoni, brat Jana: - A ja myślę, że on się uważał za bardzo wielkiego pisarza. Nie znam się, nie wiem. Ale coś było w nim takiego, przekonanie, że ma prawo patrzeć z góry.

Haczyk, wędka i bohaterstwo

Joanny i ojca nie poróżniła też jego głęboka przeszłość.

Wychowany w chadeckiej, zaangażowanej społecznie rodzinie, skręcił na prawo znacznie mocniej, niż można się było spodziewać: zaczął współpracę ze związanym z ONR "Prosto z mostu".

Jego brat Antoni wspomina, że ta decyzja nie wywołała w rodzinie emocji. Owszem, ojcu nie podobała się decyzja Jana, by zostać pisarzem, za duże ryzyko finansowe. Ale "Prosto z mostu" nie było takie złe. "ABC", o tak, "ABC" było już nieco zbyt radykalne.

Młody Dobraczyński pisał głównie szkice o katolickiej literaturze francuskiej z najwyższej półki. Ale nie tylko. Na łamach "Kultury", wydawanego w Poznaniu tygodnika Akcji Katolickiej, dochodził do wniosków zdumiewających: "Niebezpieczeństwo żydowskie istnieje naprawdę. Nie wolno nam go pomijać milczeniem. Nie wolno nam go dla jakichś pseudohumanitarnych pobudek bagatelizować. Ale w starciu nie wolno przejmować nielojalnych sposobów walki przeciwnika. Żydzi w znakomity sposób operują metodą, która się zwie prowokacją (...). Czy np. rasizm żydowski podrzucony Niemcom nie jest przynętą, za którą się kryje haczyk i wędka".

Owszem, wstyd. Ale te rewelacje przysłoniła bohaterska postawa Dobraczyńskiego w czasie wojny. Zatrudniony w warszawskiej pomocy społecznej, miał rozległe kontakty w sierocińcach i przytułkach.

Irenie Sendlerowej, schowanej w jej pokoju u warszawskich bonifratrów za naręczami kwiatów i stertami listów z całego świata, sława już mocno ciąży, ale o Dobraczyńskim rozmawia chętnie.

- Endek z niego był. I antysemita. To nie zawsze szło w parze, ale u niego akurat tak - uśmiecha się promiennie. - A potem przyszła wojna i zaczął ratować żydowskie dzieci.

Dobraczyński pomógł wyprowadzić z getta nawet pół tysiąca dzieci. Umieszczał je w klasztornych przytułkach, co wiązało się zazwyczaj z chrztem i nauką katolickich modlitw. Po latach z irytacją wspominał, że część Żydów miała o to do niego wielki żal.

Według Sendlerowej, do pomocy dzieciom Dobraczyńskiego mogła przekonać działaczka Żegoty Jadwiga Piotrowska, z którą się przyjaźnił.

Irena Sendlerowa: - Ale nieważne powody. W pewnym sensie on był odważniejszy, był większym bohaterem niż my, łączniczki. Myśmy tylko przyprowadzały dzieci, on podpisywał ich aryjskie papiery.

Antoniego Dobraczyńskiego ta ewolucja nie dziwi. Wielu przedwojennych endeków podczas wojny pomagało Żydom. Tak nakazywały przyzwoitość i, równie często, wyrzuty sumienia.

Na pojawiające się po wojnie zarzuty o antysemityzm Jan reagował z oburzeniem. Rok przed śmiercią otrzymał medal Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.

Nie rozumiał, udawał, że nie rozumie

Więc nie o tak głęboką przeszłość wybuchł konflikt w domu na Grochowie.

Również nie o czas powojenny, kiedy Joanna dojrzewała. Po wojnie Dobraczyński wszedł w zażyły kontakt z PAX-em. Bolesław Piasecki często pojawiał się w ich ogrodzie. Kiedy syn Piaseckiego został uprowadzony, w domu Dobraczyńskich pracował sztab poszukiwawczy.

Aleksandra: - Ojciec nie chciał polityki, traktował ją jak wyższą konieczność. Przede wszystkim był pisarzem.

Polityka jednak pukała do jego drzwi uparcie, a on otwierał jej drzwi, najchętniej po godzinie 13. Wtedy miał już za sobą poranną Mszę i 5 godzin nieprzerwanego pisania na maszynie.

W 1953 r. zdecydował się przejąć "Tygodnik Powszechny" zamknięty po odmowie druku nekrologu Stalina. Do końca życia utrzymywał, że zrobił to dla ocalenia czasopisma. Nie mógł zrozumieć bądź udawał, że nie rozumie rozgoryczenia założycieli "Tygodnika". W swoich wspomnieniach pisał, że przyczyn konfliktu prawowitej redakcji z władzą nie pamięta.

Był dwukrotnie posłem z ramienia PAX. W 1956 r. jako jeden z kilku parlamentarzystów głosował przeciwko legalizacji aborcji. Po odwilży zniknął ze sceny politycznej na długo.

Takie głupie dowcipy

Joanna ma wielki żal o stan wojenny.

Nie rozumie, jaka siła pchnęła jej ojca na przewodniczącego Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Dlaczego dał się namówić? Uległość wobec władzy? Bał się, że przestaną go drukować? Stanął na czele marionetkowej organizacji, która miała swoim autorytetem wspierać decyzje gen. Jaruzelskiego. Irena Szewińska, Jan Tomaszewski, Jerzy Jaskiernia i ich zwierzchnik - znany pisarz katolicki, autorytet moralny Jan Dobraczyński.

Otrzymał nominację generalską i mundur, o tak: lubił mundur i lubił wojsko. Często pojawiał się w telewizji - sympatyczny starszy pan z wąsikiem, postawny, nieco misiowaty, wcielenie dobroduszności. Na przykład po to, by potępić wyświetlenie "Doliny Issy" w reżyserii Konwickiego jako dzieła "pornograficznego, niepolskiego, niekatolickiego, nakręconego na podstawie książki wroga ludu".

Antoni Dobraczyński: - Nie można wykluczyć, że mój starszy brat bał się powtórki Powstania Warszawskiego. Było nas trzech braci i wszyscy walczyliśmy w czterdziestym czwartym. To w niego zapadło bardzo głęboko. Może nie chciał, żeby znowu polała się krew?

Takie wytłumaczenie jest możliwe. Córki pisarza do dzisiaj przechowują zdjęcia rodzinne w miniaturowych albumach wykonanych przez jego żonę z celofanu po czekoladkach, tekturki i resztek tkaniny. Dlaczego takie miniaturowe? Na wypadek ewakuacji, żeby łatwo można było je zabrać ze sobą. Żeby nie zginęły w ogniu.

Joanna nie wyklucza, że jej ojciec jednak lubił władzę. Że mu imponowała.

Aleksandra inaczej - tłumaczy decyzję ojca polityczną naiwnością i przekonaniem, że w ten sposób pomoże innym. W tym czasie wieczorami do domu na Grochowie przychodziło mnóstwo ludzi po prośbie. Od załatwienia domu opieki dla czyjejś chorej matki po poręczenia sądowe. Wielu osobom rzeczywiście pomógł.

- I trzeba podkreślić, że za pracę w PRON-ie nie pobierał żadnego honorarium, nic nie dostawał i niczego nie chciał. Polityka była dla niego stanem wyższej konieczności, jak wojna - zaznacza córka.

Ale pod dom przychodzili też inni, żeby oddać książki. Dzieci Joanny miały w szkole piętno wnuków zdrajcy. Demonstranci nosili po ulicach polskich miast transparenty "Dobraczyński do spowiedzi", ciągle dzwonił telefon.

- No, dzwonił, dzwonił, ale to nie było nic poważnego. Raczej takie głupie dowcipy, złośliwości, które miały zburzyć spokój w domu. Kiedyś w nocy wracałam z podróży do mojego domu, nie mieszkałam z ojcem, ktoś do niego zadzwonił i powiedział, że miałam wypadek. Takie tam - bagatelizuje Aleksandra.

Joanna brała udział w bojkocie telewizji. Wyłączali odbiornik na czas "Dziennika". Ojciec się wściekał, nie mógł zrozumieć, po co takie gesty.

Kiedy przyjeżdżali do niego koledzy z PRON-u, wynosiła się wraz z rodziną z domu. Jak zabierał wnuki do teatru, musiał obiecać, że na sali nie będzie żadnych oficjeli.

Ze swoich wątpliwości nikomu się nie zwierzał. Na zewnątrz chciał uchodzić za człowieka zdecydowanego i pewnego swoich przekonań. Ale dalsza rodzina wspomina, że w stanie wojennym zapytał bratową, czy może jeszcze do nich przychodzić w odwiedziny.

Po 1989 r. błyskawicznie zniknął z mediów, mimo że nadal pisał i wydawał. Może to jego wieloletnia nadobecność spowodowała ten odruch niechęci?

Zmarł w 1994 r., a jedna z jego ostatnich publikacji traktowała o masońskim spisku na życie Jana Pawła I.

Listy niechciane

W swojej autobiografii "Tylko w jednym życiu" (PAX 1971, 1977) zwierzał się, że ma w domu teczki z listami od luminarzy kultury: pisarzy, duchownych, intelektualistów. Cytował pełne pochwał akapity z gratulacjami od prymasa Wyszyńskiego, Iłłakowiczówny, Kuncewiczowej, Iwaszkiewicza, Malewskiej, Papiniego, Pruszyńskiego, Kleinera, Żukrowskiego. Wszyscy zachwycają się jego książkami. Co za forma, co za styl, jacy bohaterowie i jakie znakomite pomysły.

Teczki przechowuje Aleksandra.

U Joanny na Grochowie zostały listy niechciane, głównie z lat 80. Tych również nie wyrzucał.

Pisali do niego księża, zarzucając manipulacje i najzwyklejsze kłamstwa. Ks. Stefan Piotrowski pisze o charakterystycznym przeinaczeniu, którego Dobraczyński dokonał w artykule "Piasecki" zamieszczonym w 223. nrze "Słowa Powszechnego". Pisarz wynosił tam pod niebiosa lidera PAX-u, twierdząc m.in. że "po polityce Dmowskiego, Witosa, Sikorskiego, była to polityka najwyższej klasy". Poirytowany Piotrowski cytuje: "Ks. Prałat Piotrowski (...) modląc się nad trumną założyciela PAX-u, wypowiedział w swej homilii słowa uznania dla Zmarłego, które polecił Mu wypowiedzieć Prymas Polski". Według Piotrowskiego zdanie brzmiało "Ksiądz Prymas nieobecny w Warszawie zaraz następnego dnia po śmierci odprawił za śp. Bolesława Mszę Świętą, o czym polecił mi poinformować".

Różnica zasadnicza.

Jak pan śmie kanonizować Piaseckiego? - pytają księża. - Przecież dobrze pan wie, że jego książka i czasopismo jest na watykańskim indeksie ksiąg zakazanych. Pan zdaje sobie sprawę, że Piasecki był uznawany przez prymasa Wyszyńskiego za szkodnika. Pan po prostu kłamie.

I tak dalej.

Joanna: - Cóż, przeinaczał. Prawda mieszała mu się z fikcją, ale nie wiem, czy robił to celowo. Czasem tak jest, że jak myślenie życzeniowe nas przerośnie, to bierzemy marzenia za rzeczywistość.

***

Wśród uratowanych przez Dobraczyńskiego dzieci znalazł się Michał Głowiński, dziś wybitny literaturoznawca i pisarz. Po wojnie nie miał z nim żadnego kontaktu, książkami się nie zachwycał. Dla filologa twórczość autora "Listów Nikodema" nie jest wyzwaniem.

Michał Głowiński: - Tragiczna postać, tragiczna i bardzo niejednoznaczna. Zarażony dmowszczyzną, a przecież dzięki niemu tyle żydowskich dzieci przeżyło. Jedna z twarzy peerelowskiej władzy i gorliwy katolik. Tyle napisał, a niespełniony.

Głowiński ma w pamięci bohaterstwo człowieka, któremu zawdzięcza życie - i jedno zdanie z "Prosto z mostu" (nauczył się na pamięć): "Żydzi nie powinni się dziwić, że nikt ich nie lubi. Gdyby nie byli tak obrzydliwi, inaczej by to wyglądało".

Irena Sendlerowa: - Mnie te różne rzeczy też dziwiły, te jego związki z Piaseckim. Ale to tak łatwo teraz osądzać, zapomnieć o tym, ile dobrego zrobił. Więc Dobraczyński był przyzwoitym, szlachetnym człowiekiem. Tak trzeba powiedzieć.

Pod koniec życia udzielił wywiadu, w którym przedstawił siebie jako jednego z ojców upadku systemu. Swoją twórczością walczył w końcu z ateizmem.

Joanna: - Nie jestem w stanie w to uwierzyć. Myślę, że umierał w poczuciu osobistej przegranej. Za dużo błędów popełnił, nawet jeśli czynił je w dobrej wierze. Ale nam o tym nigdy nie mówił. Nawet przed śmiercią nie powiedział ani słowa, czy żałuje, gdzie się pomylił. Pewnie miał nadzieję, że książki zostaną. A o książkach wszyscy zapomnieli najszybciej. Jak już się o nim mówi, to tylko o biografii.

Aleksandra: - To, co się teraz dzieje, to jest zwykłe szarganie pamięci o moim ojcu.

Na strychu domu Dobraczyńskiego pokrywają się kurzem jego ukochani prozaicy francuscy i Graham Greene.

Jest też pudło wypełnione książkami Dmowskiego. Pokreślone, z licznymi dopiskami autora "Najeźdźców".

Mundur generalski Joanna oddała zaraz po śmierci ojca, medale wnuki wzięły do zabawy. Miała taką chwilę, że chciała wynieść Dmowskiego, spalić w ognisku te resztki królestwa.

Ale pomyślała, że książek się nie pali, jakiekolwiek by były.

Dlatego Dmowskiego przejmie syn Aleksandry, podobno bardzo zainteresowany historią.

Korzystaliśmy m.in. z: Jan Dobraczyński "Tylko w jednym życiu", PAX 1977; Jerzy Ziomek "Wizerunki polskich pisarzy katolickich", Wydawnictwo Poznańskie 1963; roczniki "Prosto z mostu" i przedwojennej "Kultury".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007