"Czy świat mi pomagał, gdy płakałam z bezsilności?"

W warszawskiej książce telefonicznej wciąż jeszcze można znaleźć jej numer telefonu z mieszkania przy Placu Na Rozdrożu. Nieaktualny od dwu lat. Irena Sendlerowa mieszka w domu opieki ojców bonifratrów przy ul. Sapieżyńskiej. Nie wychodzi na ulicę, od kilku lat jeździ na wózku inwalidzkim. Ale świat wciąż jej przypomina o swoim istnieniu.

27.02.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Irena Sendlerowa udziela wywiadów, spotyka się z członkami Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu, niedawno nagrała rozmowę do filmu dokumentalnego. Pamięta wszystko i wszystkich. Jest ostatnią żyjącą osobą, która trzymała za rękę dzieci wyprowadzane z warszawskiego getta. W ostatnich latach obsypano ją zaszczytami: Krzyż Komandorski Orderu Polonia Restituta, Order Orła Białego, nagroda im. Jana Karskiego, list gratulacyjny od Jana Pawła II. W 2003 r. Światowa Federacja Stowarzyszeń Dzieci Holokaustu postanowiła zgłosić ją do Pokojowej Nagrody Nobla. Komentuje te wyróżnienia z goryczą: - Po Jedwabnem potrzebny jest bohater.

Nie chce, aby jej nazwiskiem podpierano się na akademiach, a okupacyjna działalność stała się usprawiedliwieniem dla zła. W zeszłym roku pewien dziennikarz z USA usilnie starał się o rozmowę z Ireną Sendlerową, bo “cały świat powinien usłyszeć świadectwo prawdy od ostatniego żyjącego świadka tamtych wydarzeń". - Cały świat? - zapytała. - Czy cały świat mi pomagał, gdy ratowałam te dzieci? Gdy szłam ulicą i płakałam z bezsilności?

Wszyscy wypytują o przeżycia okupacyjne. Nie może się uspokoić po takich spotkaniach. Płacze z żalu, że można było zrobić więcej, że wielu dzieci nie udało się uratować. Dlatego denerwuje się, gdy nie znający polskich realiów cudzoziemcy porównują jej działalność do tego, co zrobił Oskar Schindler. Po pierwsze, w Warszawie uratowano o wiele więcej osób pochodzenia żydowskiego niż w Krakowie. Po drugie, Schindler, chroniąc przed śmiercią ludzi zatrudnionych w swojej fabryce, zarabiał miliony, a przede wszystkim nie ryzykował własnym życiem. W przeciwieństwie do Ireny Sendlerowej i jej współpracowników, którzy przez pięć i pół roku okupacji niemal każdego dnia ocierali się o śmierć.

Heroizm? Bohaterstwo?

W 1917 r. jako 7-letnia dziewczynka pani Irena straciła ojca. Stanisław Krzyżanowski, lekarz w Otwocku, zmarł, zaraziwszy się od pacjentów tyfusem. W latach 30., jako studentka polonistyki (jej mąż, Mieczysław Sendler, był asystentem na wydziale filologii klasycznej), protestowała przeciw praktykom getta ławkowego, za co władze Uniwersytetu Warszawskiego zawiesiły ją w prawach studenckich. Dyplom magisterski obroniła w czerwcu 1939 r.

Niemal od pierwszych dni okupacji Irena Sendlerowa, pracownik Wydziału Opieki Społecznej w Zarządzie Miasta, organizowała pomoc dla najbiedniejszych. W Referacie Opieki nad Dzieckiem powstała zakonspirowana grupa (5, potem 10 osób), którą kierował Jan Dobraczyński, znany po wojnie pisarz. Opiekowali się bezdomnymi dziećmi, których mnóstwo pojawiło się na ulicach Warszawy. Nielegalnie opieką objęto też dzieci wyprowadzane z getta. Łatwo powiedzieć: “wyprowadzane". Niektóre same uciekały przez dziurę w murze, a później błąkały się po mieście. Inne wyprowadzano przez gmach Sądów, wywożono w samochodach strażackich, sanitarkach, pod śmieciami. Najmłodsze ukrywano pod płaszczami, wynoszono w walizkach lub w prowizorycznych zawiniątkach przerzucano przez mur. Wszystkim załatwiano fałszywe metryki urodzenia, przygotowywano fikcyjne wywiady rodzinne, wynajdywano miejsce w sierocińcu lub rodzinie zastępczej.

Z warszawskiego getta, głównie w latach 1940-42, wyprowadzono pod kierunkiem Ireny Sendlerowej ok. 2500 dzieci. Dzieci były wynędzniałe, zawszone, chłopcy w większości obrzezani. Reagowały histerycznie na widok munduru, krzyczały przez sen, mieszały język żydowski z polskim, nie potrafiły się przeżegnać. “Zły" wygląd ukrywano pod bandażami i chustami. Jedna z łączniczek pani Ireny regularnie wychodziła z dziećmi na długie spacery, aby ich twarze pozbyły się upiornej bladości.

W mieszkaniu przy ul. Lekarskiej przechowywano dzieci i dorosłych, wyprowadzonych z getta przez Jadwigę Piotrowską, córkę inż. Mariana Ponikiewskiego i współpracowniczkę pani Ireny. Któregoś dnia Niemcy zaczęli przeczesywać wszystkie domy w okolicy: jeden oddział szedł od strony Filtrowej, drugi od Wawelskiej. Było już słychać walenie kolbami w drzwi. W mieszkaniu Ponikiewskich gotowano się na śmierć, odmawiając cicho litanię. Nagle jednak krzyki ucichły, Niemcy odeszli. Idący z obu stron doszli widać do wniosku, że mieszkanie Ponikiewskich sprawdziła druga grupa.

Takie przygody zdarzały się niemal codziennie. Heroizm? Bohaterstwo? - Robiłam to, co nakazywał mi głos sumienia - mówi pani Irena. I dodaje: - Sama nic bym nie zrobiła.

Lista Sendlerowej

Jej działalność jest zazwyczaj wiązana z Radą Pomocy Żydom. Ale “Żegota" powstała w grudniu 1942 r., gdy Irena Sendlerowa i jej współpracownicy już od trzech lat prowadzili prywatną wojnę z okupantem. Rada i pieniądze, przekazywane kanałami konspiracyjnymi z Londynu, pojawiły się w momencie, który mógł zadecydować o życiu kilku tysięcy ludzi, ukrywających się po “aryjskiej" stronie. Jesienią 1942 r. Niemcy zaostrzyli kontrolę nad wydatkami Wydziału Opieki. Sprawdzano, czy deklarowana pomoc dociera do rodzin podawanych w sprawozdaniach. Groziła dekonspiracja. Gdy na początku 1943 r. Irena została kierowniczką Referatu Dziecięcego “Żegoty", dysponowała budżetem ok. 100 tys. złotych miesięcznie. Półtora roku później było to już 250 tys. (jednorazowy zasiłek wynosił 500 złotych na osobę, w wyjątkowych sytuacjach - 1000 złotych).

- Zbierałam dokumentację - wspomina Sendlerowa. - Przez moje ręce przechodziły duże sumy. Czułam ulgę, gdy mogłam wykazać, że dostają je ci, dla których były przeznaczone.

Prowadziła także inną dokumentację, która miała ratować substancję biologiczną narodu żydowskiego.

- Ze względów bezpieczeństwa tę “kartotekę" prowadziłam tylko ja - mówi. - To był zwój cienkich bibułek, niemal grypsów, na których drobnym maczkiem zapisywałam podstawowe informacje: prawdziwe nazwisko i imię dziecka, fikcyjne personalia, zaszyfrowany adres. Był czwarty rok wojny i gestapo znało już wszystkie konspiracyjne skrytki. W razie rewizji na pewno by taką dokumentację odnaleźli, dlatego trzymałam ją zawsze pod ręką, aby w razie wejścia Niemców do mieszkania wyrzucić ją przez okno.

20 października 1942 r., w środku nocy, Niemcy otoczyli dom. Łączniczka, Janka Grabowska, ukryła bezcenną “kartotekę" w bieliźnie. Niemcy zrywali podłogę, opukiwali ściany, rozpruwali poduszki. Nie znaleźli ani zwitka z adresami, ani torby z gotówką na zapomogi, metrykami i kenkartami. W drodze na Aleję Szucha udało się jeszcze zniszczyć karteczkę z nazwiskami dzieci, które następnego dnia miały otrzymać pieniądze.

Tortury i przesłuchania trwały wiele dni i nocy. Pani Irena nikogo nie zdradziła, a Niemcy nie zorientowali się, że mają w rękach kobietę wiedzącą niemal wszystko o ukrywających się w Warszawie Żydach. “Żegota" była tak głęboko zakonspirowana, że Maria Palester, jedna z łączniczek Sendlerowej, dotarła do prezydium organizacji dopiero po kilku tygodniach. Znalazły się pieniądze na przekupienie Niemców. 20 stycznia 1943 r. Maria Palester włożyła do plecaka 15-letniej córki paczkę dolarów i obie poszły na spotkanie z pośrednikiem. Jeszcze tego samego dnia pani Irena odzyskała wolność. Jej nazwisko znalazło się na liście rozstrzelanych, ale Niemcy dopiero po paru tygodniach zorientowali się, że uniknęła śmierci. Do końca wojny, jako Klara Dąbrowska, musiała działać w pełnej konspiracji.

Dzieci Holokaustu

Tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego Sendlerowa włożyła zwój bibułek do butelki, którą zakopała w ogródku przed domem Ponikiewskich. Po wyzwoleniu przekazała rozszyfrowaną dokumentację Adolfowi Bermanowi, przewodniczącemu Centralnego Komitetu Żydów w Polsce. Tylko dzięki temu działacze Komitetu mogli dotrzeć do blisko 2 tys. żydowskich dzieci. Uzgodniła też z Bermanem, że dzieci i opiekunowie będą przygotowywani do rozstania. Niestety, rzadko tego dotrzymywano.

Pierwszym aktem tragedii dzieci żydowskich było oderwanie od rodziny w getcie, zmiana tożsamości, konieczność ukrywania się. Drugim - przenoszenie z tymczasowych punktów opiekuńczych do rodzin zastępczych lub sierocińców. Trzecim - odbieranie stamtąd przez ocalałych członków rodziny lub wysłanników CKŻP i wyjazd z Polski. Czy może nas dziwić, że większość “dzieci Holokaustu" przez całe życie zmaga się z traumą?

W 1950 r. Berman zabrał “listę Sendlerowej" do Izraela. Od tego czasu krąży tam w niezliczonej liczbie odpisów. Nieznany jest jednak los oryginalnych bibułek. Jeśli nie zaginęły lub nie rozpadły się w proch, być może znajdują się w archiwum kibucu im. Bohaterów Getta (Lochamei Hagettaot) koło Hajfy. Polscy historycy nie zainteresowali się dotąd ich losem, nie mają nawet ich kopii. Gdyby jednak i była, pani Irena nigdy nie zgodziłaby się na jej opublikowanie.

W połowie lat 70. Elżbieta Ficowska - jedno z “dzieci Holokaustu" uratowanych przez Sendlerową - uczestniczyła w Izraelu w wieczorze autorskim poświęconym poezji jej męża Jerzego. Po spotkaniu usłyszała od Jerzego Płońskiego, jak zaraz po wojnie stał się członkiem grupy, która jeździła po Polsce w poszukiwaniu żydowskich dzieci. Pani Irena wiedziała o nich. Podobnie jak Stanisława Bussoldowa, położna i jedna z jej najbardziej zaufanych łączniczek, która postanowiła nie oddać małej Elżbiety. Przez kilka lat zacierała za sobą ślady... Po latach Elżbieta powie, że miała trzy matki: żydowską, która dała jej życie i której nie pamięta; polską, która dała jej miłość i bezpieczeństwo; i Irenę Sendlerową, dzięki której przeżyła.

Dziś Ficowska przewodniczy polskiemu Stowarzyszeniu Dzieci Holokaustu, liczącemu prawie 800 członków - najwięcej wśród podobnych organizacji działających w świecie. Tylko Irena Sendlerowa wie, jak skomplikowane były powojenne losy tych ludzi. Wielu z nich nigdy nie odnalazło krewnych. Wielu pozostało przy okupacyjnych nazwiskach, bo innych nie znali. Niektórzy - i ci przeżywają chyba największy dramat - pamiętają o żydowskich korzeniach, ale ukrywają tę wiedzę przed rodziną. Tylko pani Irena zna ich podwójną tożsamość. I strzeże tych tajemnic jak oka w głowie.

Spóźniona pamięć

Książka Janiny Zgrzembskiej i Anny Mieszkowskiej “Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej" (wydana w mikroskopijnym nakładzie 2,5 tys. egzemplarzy) powstała przez przypadek. W kwietniu 2003 r., na obchody 60. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim, przyjechała do Polski Lili Pohlmann. Jej mąż, Peter Janson-Smith, jest jednym z najbardziej doświadczonych agentów literackich w Wielkiej Brytanii (pracował m.in. z Ianem Flemingiem, autorem bestsellerów o Jamesie Bondzie). Po rozmowie z Sendlerową był wstrząśnięty: “Cały świat zna nazwisko Oskara Schindlera, książkę Johna Keneally’ego wydrukowano w kilkudziesięciu krajach, a o Irenie Sendlerowej w jej własnym kraju nie pamiętano przez 60 lat?".

Powstała książka dość trudna w odbiorze, złożona z wywiadu-rzeki, pamiętnika i monografii historycznej. Jednak każde nazwisko, datę czy fakt jej bohaterka sprawdziła wielokrotnie. Pani Irena nie zaakceptowałaby też bardziej zbeletryzowanej formy.

Czytającemu nasuwa się jednak kilka gorzkich uwag. Jak to możliwe, że za działalność w “Żegocie" wywiad Narodowych Sił Zbrojnych umieścił Sendlerową na liście osób, na których zamierzano wykonać wyrok śmierci? Dlaczego nikt nie protestował, gdy w latach 50. i 60. Irenę Sendlerową i jej dzieci szykanowały władze komunistyczne? Dlaczego tytuł “Sprawiedliwego wśród Narodów Świata" otrzymała dopiero w 1965 r.? Jadwiga Piotrowska, jej najbardziej aktywna łączniczka, otrzymała to wyróżnienie w 1988 r., a Jan Dobraczyński jeszcze później, na kilka dni przed śmiercią. Adolf Berman, członek zarządu Yad Vashem, znając ich zasługi, nie zgadzał się na przyznanie odznaczenia pani Irenie. Ponadto obowiązywała zasada, że wnioski o odznaczenie mogą zgłaszać tylko osoby uratowane i pełnoletnie (z tego powodu przez kilkadziesiąt lat odmawiano przyznania Medalu Janowi Karskiemu, “bo przecież nikogo osobiście nie uratował").

Gdzie byli polscy nauczyciele historii, gdy parę lat temu cztery uczennice z prowincjonalnej szkoły w Uniontown (Kansas) za namową nauczyciela przygotowały przedstawienie oparte na biografii Ireny Sendlerowej? Spektakl, mimo naiwności, zrobił furorę w USA, a panią Irenę od tego czasu zaczęto porównywać z Schindlerem. No cóż, nauczyciele historii w pierwszej kolejności muszą realizować program nauczania. A nazwiska Sendlerowej przez 60 lat tam nie było. Potwierdza się stare powiedzenie: nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

MACIEJ PIOTROWSKI (ur. 1942) jest reporterem “Tygodnika Solidarność". Książkę Janiny Zgrzembskiej i Anny Mieszkowskiej “Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej" opublikowało w 2004 r. wydawnictwo Muza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2005