Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jakiś czas temu (powiedzmy: trzy tygodnie; w dzisiejszych mediach to cała epoka) dziennikarze przygotowujący program "Teraz my" odkryli, że w czasie jednego z ważnych sejmowych głosowań premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna zamiast siedzieć na Wiejskiej i przysłuchiwać się głosom politycznych przeciwników, oddawali się grze w piłkę. Uczestników i obserwatorów życia politycznego ogarnęło miłe podniecenie. Dziennikarze z zapałem zaczęli przesłuchiwać polityków z otoczenia premiera. Przesłuchiwani sprawiali wrażenie nieco bardziej zakłopotanych niż zwykle. Wszyscy zgadzali się, że sprawy państwa są ważniejsze od błahych rozrywek. Donald Tusk, jeśli dobrze pamiętam, obiecał poprawę.
Czy premier, przebierając się w sportowy strój (zdjęcia do wglądu w internecie), nie wiedział, że w sejmie trwają głosowania? Cóż, w naszej młodej demokracji możliwe jest prawie wszystko. Zatem: mógł nie wiedzieć. Ale też: prawdopodobieństwo takiego stanu rzeczy wydaje mi się bardzo małe. Jeszcze mniej prawdopodobne jest to, by o sytuacji w sejmie nic nie wiedział towarzyszący premierowi minister spraw wewnętrznych. Co nie znaczy, iż warto z tego powodu rozdzierać szaty.
Obecność premiera na wszystkich głosowaniach (proszę wybaczyć banał) nie jest rzeczą konieczną. Albo odwrotnie: jego nieobecność może być świadoma i zamierzona. Może być, na przykład, przypomnieniem opozycji, że rząd ma wyraźną przewagę i że nie grozi mu przegrana w konkretnym głosowaniu. Rzecz jasna: takie demonstracje siły bywają ryzykowne. O tym także Donald Tusk powinien pamiętać.
A może nie chodzi o sprawę nieobecności w sejmie, tylko o wybór właśnie gry w piłkę zamiast wykonywania obowiązków posła? Trudno mi uwierzyć w taką argumentację, jeszcze trudniej udawać oburzenie. Po pierwsze: gra w piłkę może być (jak przed chwilą wspomniałem) skutecznym gestem politycznym. Po drugie: polityk grający w piłkę bywa mniej szkodliwy niż polityk siedzący na sali sejmowej.
Krótko mówiąc: nie widzę powodów do potępiania premiera. To zaś, że bardziej od piłki nożnej ciekawią mnie inne rozrywki, należy do zupełnie innej bajki.