Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pierwsze zdania pierwszej książki Jerzego Pilcha otwierają teraz tom tak potężny, że do jego objętości trudno byłoby mieć zastrzeżenia. Do zawartości – tym bardziej, choć kwalifikacja gatunkowa poszczególnych utworów nie jest oczywista. To już jednak specyfika prozy Pilcha, w której granice między gatunkami przestają być ważne. A „Indyk beltsville” to Pilch w przekroju, trzy zbiory uzupełnione sześcioma opowiadaniami rozproszonymi.
Najpierw więc mamy jego książkowy debiut, „Wyznania twórcy pokątnej literatury erotycznej” (1988), wydany przez 36-letniego już wtedy autora w londyńskim Pulsie i wyróżniony Nagrodą Kościelskich. Dziesięć opowiadań „podporządkowanych gestowi śmiechu”, jak napisał wtedy Marian Stala, dodając, że jest to śmiech oscylujący w stronę ciemności i absurdu, spokrewniony z tym, co cielesne i podlegające zniszczeniu, mieszający się z niepewnością i lękiem – diagnoza z perspektywy lat bardzo trafna. Późniejsza o dekadę „Bezpowrotnie utracona leworęczność” to cykl publikowany wcześniej w „Tygodniku Powszechnym”. Składające się nań teksty szybko okazały się czymś więcej niż felietonami, odsłaniając konsekwentny zamysł pisarski – w rezultacie powstała jedna z najlepszych książek Pilcha. Równie świetne jest „Moje pierwsze samobójstwo” (2006) – znów dziesięć opowieści, łańcuch połączonych ogniw. Wątek ledwie zaznaczony w jednym tekście powraca, rozbudowany, w kolejnym, a mocna fraza i nienaganna forma trzymają w ryzach świat znajdujący się w istocie w stanie totalnego zamętu. Żywi obcują w nim z umarłymi, z beskidzkiej krainy polskich ewangelików przenosimy się do Krakowa – grzesznego Babilonu. Stary dom w centrum Wisły, gdzie babka Pechowa odbierała znaki zwiastujące czyjąś śmierć i posłania od tych, co odeszli, wraca teraz w snach, opustoszały; staje się mitycznym punktem odniesienia, środkiem rozpadającego się uniwersum. Najchętniej zacytowałbym moje ulubione fragmenty: z opowiadania tytułowego homerycką scenę bitwy między Matką a Ojcem, w której orężem są zupa grzybowa, kotlety cielęce, kapusta wigilijna, kiść frankfurterek i słoje z kompotami. Albo „Sobowtóra zięcia Tołstoja”, Pilchową „nowelę szachową”. Albo oniryczną miniaturę „Śnieg przez dwie trzecie doby”. To już jednak przeczytacie sami. Na koniec tylko uwaga do Marka Pawłowskiego, autora okładki, na której pyszni się ogromny, wielobarwny indor: otóż indyk rasy beltsville, bohater jednego z najlepszych opowiadań z „Wyznań...”, jest biały. I mniejszy. ©℗
JERZY PILCH, INDYK BELTSVILLE. OPOWIADANIA ZEBRANE, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016, ss. 778