Sen o Dolinie

W tekście otwierającym ten tom narrator, rozpoczynający właśnie krótką przygodę z Najpiękniejszą Kobietą Świata, zagadnięty przez nią o swoją pracę odpowiada: "Opowiadania teraz układam. Zbiór opowieści z innej parafii. Najpiękniejsza Kobieta replikuje nieco niejasnym zdaniem pytającym, które narratorowi zrazu wydaje się brednią, później zaś - niespodziewanie odkrytym sekretem warsztatowym: "Powieść mniej niż powieść, a tom opowiadań więcej niż tom opowiadań?.
 /
/

Rzeczywiście, "Moje pierwsze samobójstwo" to więcej niż tom opowiadań, raczej łańcuch opowieści, które - choć samodzielne, zawsze starannie spuentowane i różnorodne formalnie - łączy nie tylko osoba opowiadającego. Ogniwa zazębiają się, wątek ledwie zaznaczony w jednym tekście powraca, rozbudowany, w kolejnym. No i, co najważniejsze, w opowieściach snutych przez "ewangelickiego narratora wszechwiedzącego" odwiedzamy wciąż na nowo tę samą krainę: beskidzką dolinę w Księstwie Cieszyńskim, ziemię polskich lutrów, ojczyznę zarówno narratora, jak i autora.

Autobiografizm prozy Pilcha jest oczywisty, jej badacze już pewnie rozszyfrowują pierwowzory poszczególnych postaci i zastanawiają się nad proporcjami zmyślenia i prawdy w tym koktajlu. Dla czytelnika nie ma to jednak znaczenia; ważne, że świat, do którego został zaproszony, ma wyraziste kontury, smak i zapach, a jego mieszkańcy - babka Pechowa, jej pierwszy i drugi mąż, jej potomstwo, jej szwagierka Mila z Wierchów, majster Sztwiertnia, ksiądz Kalinowski, Janek Nikandy - choć dawno temu umarli, a może nigdy nie istnieli, stają się teraz bohaterami mitu. Bowiem w narracji "Mojego pierwszego samobójstwa" dokonuje się wyraźniejsza niż w poprzednich książkach Pilcha mityzacja przeszłości, a stary dom w centrum Wisły, gdzie babka Pechowa, "wirtuozka kunsztu mycia i ubierania trupów", odbierała znaki zwiastujące czyjąś śmierć i posłania od tych, co odeszli, przemienia się w mityczny środek uniwersum. I gdzieś w ogrodzie, na który wychodzą okna ostatniej izby, wśród dzikich jabłoni szukać trzeba osi świata, axis mundi, drzewa sięgającego korzeniami sfer piekielnych, a wierzchołkiem - nieba.

Doświadczenie dzieciństwa i młodości - zdaje się mówić Pilch - zwłaszcza tak radykalne, jak w przypadku cieszyńskich ewangelików, tworzy matrycę, która wyznacza szlak naszego życia nawet wtedy, gdy próbujemy ją zanegować. Poddajemy się jej nie tylko przez uległość, także przez bunt. Przecież narrator Pilcha buntuje się, zaprzecza wyznawanym przez przodków wartościom, żyje wbrew zasadom, które były dla nich niepodważalne - a przy tym pozostaje przez te zasady usidlony, to one tworzą dlań nieusuwalny punkt odniesienia. Mocna zaś forma staje się czasem jedynym ratunkiem, jedynym oparciem w chwili totalnego zamętu.

Obserwujemy zderzenie światów skrajnie różnych, nic więc dziwnego, że w wyrafinowanym języku tej prozy biblijny patos i archaiczna fraza sąsiadują z kolokwializmami i wulgaryzmami, a tok opowieści, dążąc ku dramatycznej kulminacji, spiętrza się czasem na kształt komediowej apokalipsy. Bywa tu rzewnie i lirycznie, bywa śmiesznie, często jednak i strasznie, a miłość sąsiaduje o miedzę z okrucieństwem. Przykład? Przecież śmiech zamiera nam chwilami na ustach, gdy czytamy brawurowo napisaną, rabelaisowską scenę pojedynku Matki i Ojca, rozdział rodzinnej psychomachii, której odbicie powraca u Pilcha wielokrotnie.

Czekając na marnotrawnego męża matka "gotowała, i smażyła, i piekła wszystko, co tworzyło skałę, na której opierał się nasz dom: zupę grzybową z domowym makaronem, panierowane kotlety cielęce, kapustę wigilijną, placki ziemniaczane, ciasto z jabłkami, naleśniki z serem". Gdy zaś Ojciec, "zesztywniały od mrozu i wódki, kolebiąc się i parując kłębami szronu i spirytusu", w końcu powraca, rozpoczyna się bezlitosna walka, w której orężem staną się najpierw wszystkie owe potrawy, potem zaś także parówki i kompot. Matka "zręcznie otwarła lodówkę i wydobyła kiść nie wiadomo jakim cudem zdobytych frankfurterek i jak oszalała jęła nimi ojca smagać; on z kolei, oczadziały z bólu, na oślep wymacał stojące na etażerce w przedpokoju słoiki z kompotami, ujął jeden (akurat były to renklody) i automatycznym przy tysiącu niedzielnych obiadów wyćwiczonym ruchem naciągnął gumkę, otwarł i lunął, jakby w nadziei, że ją to otrzeźwi". Nadzieja okazała się złudna: "W coraz mocniejszym i coraz spazmatyczniejszym zwarciu, niczym para awangardowych performerów albo zapaśników o równych siłach, przepłynęli przez przedpokój i wtoczyli się do sypialni. Drzwi, jakby tknięte niewidzialną siłą, same zamknęły się za nimi. Jeszcze przez chwilę słychać było chlastanie frankfurterek, potem zapadła cisza, potem zgasło tam światło".

Długi cytat, przepraszam, chętnie jednak cytowałbym dalej. Choćby opis skandalu wywołanego przez narratora na jubileuszu małżeństwa rodziców ("Wszystkie historie"). Choćby całe strony z "Sobowtóra zięcia Tołstoja", Pilchowej "noweli szachowej", zbudowanej równie znakomicie jak występujący w niej stolik szachowy, arcydzieło majstra Sztwiertni. Choćby początek liryczno-dramatycznego opowiadania "Trup ze złożonymi skrzydłami", piękny malarski nokturn: "Duch babki Pechowej nie przychodzi do mnie. Nie przychodzą inne duchy. Stary dom w centrum Wisły śni mi się zawsze pusty i oświetlony... Brama szeroko otwarta, słychać turkot bryczki jadącej przez most. Żółte światło wielkiego kuchennego okna tworzy na rzecznych kamieniach podwórza równy prostokąt".

"Moje pierwsze samobójstwo" kryje też parę zagadek, zwłaszcza że narrator chętnie sięga po maskę. W "Rękopisach człowieka z moich stron" rysy opowiadającego zlewają się chwilami z rysami jego maniakalnych korespondentów. Anka Chow Chow z "Rozdziału o nieruchomo siedzącej postaci", która "miała jazdę na dziewczyny", jest być może tylko projekcją pragnień bohatera. Niejasny wydaje się też status ontologiczny "wysokiego chudego starca o neurotycznym obliczu" z "Miłości ściętej głowy", tajemniczego gościa, który odwiedza narratora w hotelu po wieczorze autorskim. Cała zresztą historia, którą ów gość przyniósł, to przecież jedna wielka mistyfikacja...

Na pierwszych stronach książki narrator zapowiada "zbiór opowieści z innej parafii". Zapowiedź tę spełnia, całość zaś wieńczy poetycką, oniryczną wizją, miniaturą zatytułowaną "Śnieg przez dwie trzecie doby". Znów pokusa, by ją zacytować; zakończę jednak inną wizją senną, z wcześniejszego opowiadania "Duch cudownych znalezisk": "(...) nad samym ranem w przebłysku półprzytomności nagle mi się uroiło, że jestem kimś, kto rozumie przeraźliwą wyrywkowość świata. Nagle ujrzałem, że świat jest wielkim polem pełnym niesymetrycznie rozłożonych ognisk; trzeba nieustannie iść od płomienia do płomienia; gasić i wzniecać; iść przez ciemność; iść przez jasność; ktoś opowiada o niebezpiecznych ładunkach, które mogą wybuchnąć lada chwila; nagle uroiło mi się, że wiem, jak trzeba pisać i jak trzeba zdawać sprawę z wyrywkowości, bo poza nią nie ma niczego; jak pokazywać ogniska i ścieżki pomiędzy nimi i jak pamiętać o sile wszędzie podłożonych ładunków; i jak wyzwalać się z życia dla spazmu miłosnego"... (Świat Książki, Warszawa 2006, ss. 302. Seria "Nowa proza polska", na okładce reprodukcja obrazu René Magritte'a.)

Lektor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2006