Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego muzeum, wyczekiwane od kilkudziesięciu lat, było otwarte zaledwie przez kilka dni. Bo choć ekspozycję i budynek przygotowywano w ekspresowym tempie, to po uroczystościach prace trzeba było jeszcze dokończyć. Późną jesienią 2004 r. nastąpiło otwarcie właściwe - i na ulicę Przyokopową ruszył tłum warszawiaków i przyjezdnych.
W pogodę i niepogodę, kolejka chętnych ustawiała się w ogonku, który wychodził daleko poza mury Muzeum. Co dziwne, nikt się nie przepychał, nie próbował wejść poza kolejnością. Jakby samo czekanie było aktem - trudno znaleźć inne słowo - hołdu. Wśród zwiedzających byli także powstańcy; czasem przyprowadzali wnuki i prawnuki. Niektórzy, wzruszeni, musieli przysiąść na podsuwanych przez wolontariuszy krzesełkach. Inni nie mogli znieść odgłosu podkutych niemieckich butów w jednej z sal.
Był to czas wielkiej mobilizacji i wielkich wzruszeń, które sprawiły, że nikt nie zwracał uwagi na coraz niższą temperaturę, panującą w nieogrzewanym jeszcze gmachu. Czas, w którym wydawało się, że Powstanie wcale nie wydarzyło się kilkadziesiąt lat temu, ale jakoś niedawno.
Dziś w Muzeum pokolenia dziadków i wnuków oraz prawnuków spotykają się nadal. Muzeum stało się miejscem ważnym na polskiej mapie pamięci. Ważnym też w Warszawie: szybko wrosło w tkankę miasta, także jako punkt szkolnych wycieczek.
Nie znaczy to, że Muzeum nie ma krytyków. Najczęściej zarzucają, że prezentowana w nim ocena Powstania jest zbyt jednostronna. Kiedyś na motywacje części krytyków duży wpływ miała polityka: fakt, że inicjatorom Muzeum najbliżej było do PiS, a patronem budowy był ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński. Ale dziś to chyba przeszłość. Może dlatego, że choć emocje polityczne wcale nie są mniejsze, to w kraju zmienił się klimat dyskusji wokół historii. A w politycznych kuluarach można usłyszeć, że tak jak PiS zbudowało Muzeum Powstania, tak teraz Platforma Obywatelska buduje Muzeum II Wojny Światowej (w Gdańsku)...
O sensie Powstania, o hekatombie cywilów, o decyzjach dobrych i złych dyskutuje się więc i będzie dyskutować nadal. Myliłby się ten, kto sądziłby, że sami powstańcy są w tych sprawach zgodni. Jak przedstawić ten dyskurs w Muzeum, skoro nadal jest żywy i nie kończy się? Być może umożliwiając jego prowadzenie - przez publikacje, dyskusje, spotkania. To się dzieje: takich imprez jest mnóstwo i swoją funkcję społeczną i edukacyjną Muzeum tu spełnia.
Nie to jednak stanowi o jego sukcesie; podobnie jak nie szereg świetnych pomysłów, np. Sala Małego Powstańca, czyli miejsce zabaw dla dzieci, albo stylowa przedwojenna kawiarenka czy pokazy filmów, konkursy, koncerty... To wszystko udało się znakomicie. Jednak Muzeum, odwiedzane co roku przez kilkaset tysięcy ludzi, opisywane w przewodnikach, nagradzane i podziwiane, jest wielkim sukcesem głównie dlatego, że trafiło najwyraźniej w oczekiwania i emocje ludzi. Nie tylko powstańców, którzy 65 lat temu, mając po kilkanaście, może dwadzieścia parę lat, przeżyli coś, co zmieniło ich na zawsze, a potem, w PRL-u, żyli z tym wewnętrznym piętnem, rozpoznając się nawzajem jakimś szóstym zmysłem. Przez 45 lat komunizmu musieli skrywać swoje emocje. I nagle - gdy stracili już nadzieję - powstało coś więcej niż wystawa zabytkowej broni za szkłem gablot. Powstało miejsce, gdzie przychodzą też młodzi ludzie i chcą ich słuchać, zrozumieć.
To zrozumienie było chyba najważniejsze. Pamiętam pierwszy koncert zespołu Lao Che w Muzeum: tłum młodych pod sceną, a wśród nich siwowłosy pan z biało-czerwoną opaską. Czy słuchając piosenki o chłopcu, który tramwajem jedzie na wojnę z zimną lufą pistoletu w nogawce spodni, czuł, że to opowieść o nim? Że i on mógł wtedy powiedzieć o sobie: "Ja nie pękam, idę w śmierć ot tak - na krótką koszulę"?
Muzeum, odwiedzane co roku przez kilkaset tysięcy ludzi, nagradzane i podziwiane, jest sukcesem głównie dlatego, że trafiło w oczekiwania i emocje - nie tylko powstańców.
Muzeum jest spotkaniem. Udało się zdążyć z nim w ostatniej niemal chwili. Tak, by powstańcy poczuli się nie tylko szanowani, odznaczani, ale właśnie zrozumiani. Przy okazji, oni sami też się odnaleźli: dzięki Muzeum odnawiają dawne kontakty, spotykają kolegów.
Także teraz, w tym roku. Zanim pójdą na Przyokopową, wielu z nich spotka się wcześniej w Novotelu na Marszałkowskiej: tu, w hotelu wynajętym dla weteranów, powstał punkt informacyjny - dla powstańców i dziennikarzy. Ulotki, program obchodów, mapki. I jeszcze bezpłatna hotelowa kawiarenka dla powstańców, gdzie mogą usiąść i porozmawiać z kolegami. Wymienić informacje: czy Witek już przyjechał z Anglii, czy Hanka będzie z wnuczką i czy ktoś wie, co u Staszka?
Przez tych kilka dni to oni będą najważniejsi, to do nich uśmiecha się portier, im kłania się kelner. Miasto należy do nich. Dobrze, że jeszcze są.