Komunikat o błędzie

Could not retrieve the oEmbed resource.

Pęknięty raj

Wraz z najcenniejszymi zabytkami Nepalu w gruzach może lec także turystyka – główne źródło utrzymania tego ubogiego kraju.

02.05.2015

Czyta się kilka minut

Katmandu, Durbar Square, 29 kwietnia 2015 r. / Fot. Quentin Top / WOSTOK PRESS / FORUM
Katmandu, Durbar Square, 29 kwietnia 2015 r. / Fot. Quentin Top / WOSTOK PRESS / FORUM

Był sobie kraj u stóp najwyższych gór. Kto go odwiedził, zwykle już nie zmieniał zdania: najpiękniejszy na świecie. Wciśnięty klinem między Chiny i Indie, rozciągnięty od płaskiego, porośniętego dżunglą Teraju, gdzie żyją nosorożce i tygrysy, po zbocza Himalajów zamieszkane przez pantery śnieżne, pandy czerwone i owce niebieskie. Między tropikalnym żarem i wysokogórskim zimnem, z mozaiką grup etnicznych, kultur, religii. Ludzie żyli tu biednie, ale zdawali się być szczęśliwi.

Dzięki przyrodzie, kulturowemu kolorytowi, zabytkom i właśnie życzliwym ludziom kraj ten stał się w XX w. turystycznym rajem. Nęcił hipisów, himalaistów, hipsterów. Uzależnił się od turystów i ich pieniędzy – tak jak kontrkulturowi argonauci, przybywający do Katmandu na Freak Street, pół wieku temu uzależniali się od powszechnie dostępnych narkotyków.

Za naturalnym bogactwem, za fasadą złotych świątyń, agencji turystycznych, restauracji i klubów w dzielnicy Thamel – Nepal skutecznie skrywał oblicze jednego z najsłabszych ekonomicznie państw świata.

W sobotę 25 kwietnia fasada runęła. Natura okazała swą niszczycielską siłę. Trzęsienie ziemi, największe od 81 lat, zabiło kilkanaście tysięcy Nepalczyków. Zabytki zmieniły się w sterty gruzu, a ludzie zaczęli bezwzględną walkę o przetrwanie.

Adres URL dla Zdalne wideo

Bez identyfikacji

Obrazy destrukcji napływały powoli. Początkowo dramat u stóp Himalajów nie zasłużył nawet na żółty pasek w serwisach informacyjnych polskich telewizji. Choć 7,9 stopnia w skali Richtera powinno działać na wyobraźnię. Siedem lat temu trzęsienie ziemi o podobnej sile zabiło w chińskim Syczuanie 87 tys. ludzi.

Trzeba było 24 godzin i nagrań walących się budynków oraz lawin uderzających w bazę pod Everestem, by dramat Nepalu zaistniał w świadomości. Choć i tak z początku skala katastrofy była niedoszacowana. Szacunki nadal są bardzo oględne: skutkami trzęsienia dotknięta została jedna czwarta mieszkańców 30-milionowego kraju, nawet połowa budynków w Katmandu uległa zniszczeniu lub częściowemu uszkodzeniu.

Liczenie ofiar przebiega powoli, a margines błędu jest tak wysoki, że oscyluje między liczbą cztero- a pięciocyfrową. Zwłoki są masowo palone na gathach kremacyjnych w świątyni Paśupatinath lub innych miejscach – tak każe tradycja – ale często bez identyfikacji. W ciepłym o tej porze roku Nepalu nie byłoby miejsca na ich przechowywanie do czasu odnalezienia bliskich. Znajomi Polacy słyszeli od wstrząśniętej włoskiej turystki opowieść o nieprzykrytych ciałach, leżących na pasie startowym lotniska w Lukli, które dla turystów jest bramą otwierającą drogę pod Mount Everest. Brakuje worków na zwłoki i drewna do ich palenia.

Lawina nieszczęść

W stołecznym Katmandu różne dane podają liczbę mieszkańców od miliona do nawet 4 mln; na kilometrze kwadratowym żyje tu 20 tys. ludzi. Budynki przylegają do siebie, każdy placyk zabudowywano plombami, dobudowywano piętra. Na przedmieściach nie ma adresów, niektóre ulice nie mają nazw. Gdy chcemy odwiedzić znajomego, łapiemy taksówkę i podajemy taksówkarzowi numer telefonu. Głos w słuchawce tłumaczy: za niebieskim sklepem w lewo, potem lekko w górę, przy słupie w prawo, dalej prosto... Lub jakoś podobnie.

Nepalczycy są z natury serdeczni i skorzy do pomocy. Ale brak im wiedzy technicznej, zmysłu przewidywania, a nawet samozachowawczych instynktów. Słup telegraficzny stawia dziesięciu mężczyzn, pięciu trzyma, dwóch osadza, trzech doradza. I tak przez dwa dni. Robotnicy remontują budynek, chodząc bez zabezpieczenia i boso po wielopiętrowych bambusowych rusztowaniach. Spotkany w samolocie z Katmandu do Delhi Czech opowiadał mi, jak na wzgórzu Sarangkot koło Pokhary on i jego koledzy byli świadkami wypadku autobusu, który na ich oczach spadł w przepaść i zawisł na skarpie. Nepalscy świadkowie ruszyli na pomoc. Ku przerażeniu Czechów dostali się pod wiszący przód pojazdu, by podtrzymać go żerdziami. Kolejna tragedia wisiała na włosku. Czesi uprosili miejscowych o zaniechanie ryzykownych wysiłków, wyciągnęli liny i zabezpieczyli wrak.

Przez lata wypadki drogowe były najczęstszymi katastrofami w górzystym kraju. W spadających w przepaść autobusach ginęło po kilkadziesiąt osób, co odnotowywały zaledwie krótkie depesze prasowe.

Prawdziwa puszka Pandory otwarła się w 2014 r. Najpierw lawina, która zeszła w kwietniu na lodowiec Khumbu w drodze na Everest, zabiła 16 Szerpów, przygotowujących przejście dla klientów komercyjnych wypraw. Jesienią w środkową część kraju uderzył cyklon Hudhud, zadając cios nepalskiej turystyce. Na szlakach wokół ośmiotysięczników Annapurna i Dhaulagiri, w dystryktach Manang i Mustang, w wyniku burz śnieżnych i lawin zginęły 43 osoby, w tym 21 wędrujących westmenów, a 50 kolejnych osób uznano za zaginione.

Ale następny sezon przyciągnął do Nepalu kolejne rzesze turystów i wspinaczy.

Stracone na zawsze

Byli wśród nich Polacy. Paweł Michalski i Jarosław Gawrysiak uczestniczyli w wyprawie na Everest i Lhotse. Pierwszy pisał dzień po trzęsieniu: „Zdążyłem jedynie założyć buty i wyskoczyć z namiotu. Efektem wstrząsu z prędkością 200 km/godz. nadciągała lawina śnieżno-lodowa”. Drugi dodawał: „Nie jesteście sobie tego k... w stanie wyobrazić. Cała grań Pumori spadła na środek obozu. My szczęśliwie byliśmy na krawędzi, dzięki temu mogliśmy pomóc”. Spomiędzy szczytów Pumori i Lingtren oberwał się wielki serak wielkości kilku wieżowców. Uderzenie zmiotło część obozu, a niesione w chmurze pyłu odłamki lodu i kamienie zabiły 19 Szerpów i turystów. Członków wypraw z wyższych obozów ewakuowano helikopterami.

Jolanta Stachura i Tomasz Suchanek, wraz z prowadzoną przez siebie grupą trekkersów, zdążyli wrócić do Katmandu. Gdy ziemia się zatrzęsła, byli w hotelu na Thamelu. Tłoczna, gwarna, pełna handlarzy dzielnica szybko opustoszała. Stachura i Suchanek mówią: – Okazało się, że każdy ucieka z centrum miasta na obrzeża, nie tylko z obawy o bezpieczeństwo w gęstej zabudowie, ale też o los swoich rodzin pozostałych na prowincji. Sklepikarze zamykali metalowymi zasuwami sklepy z obawy przed szabrownikami. Zaczęły się napady.

Następnego dnia nastąpił blackout. Nie było prądu, a więc też internetu, padły sieci komórkowe, w kranach brakło wody. Z obawy przed wstrząsami wtórnymi, które nie ustawały przez kolejne dni, mieszkańcy i turyści zaczęli spędzać noce i dnie na placach i w parkach.

Trzęsienie uderzyło też w najcenniejsze zabytki, w tym siedem będących na liście UNESCO. Runęła znaczna część nepalskiego dziedzictwa. Durbar Square, największe skupisko zabytkowych obiektów, przestało istnieć. Zawalił się Kasthamandap, ikoniczny drewniany gmach z XII w., przebudowany w XVI w., któremu Katmandu zawdzięcza nazwę. Po 300-letnich pagodach Maju Deval i Trailokya Mohan Narayan, na których stromych schodach skupiało się do późnych godzin wieczornych życie towarzyskie, zostały hałdy gruzu i belek.

Częściowemu zniszczeniu uległy też średniowieczne miasta Patan i Bhaktapur. Przetrwały, choć spękane, buddyjskie stupy Bodnath i Swayambhu. Poza doliną Katmandu totalnie zrujnowane zostało historyczne miasto Gorkha. Niektóre zabytki, jak twierdzą nepalscy historycy, mogły zostać „stracone na zawsze”. Trudno będzie je nawet odtworzyć. A bez nich ucierpi zapewne turystyka, a co za tym idzie budżet państwa.

Brudne gry

Dopiero teraz, z opóźnieniem, docierają obrazy z wiosek w najbardziej dotkniętych przez kataklizm dystryktach na północ i północny zachód od Katmandu. Teoretycznie niska zabudowa mogła tam ratować życie. Ale zdjęcia z helikopterów pokazują przerażające obrazy osuwisk ziemnych i skalnych, które mogły pogrzebać w całości górskie wioski. Dotarcie do wielu lądem jest niemożliwe, zniszczone są mosty, drogi i ścieżki. Siła trzęsienia była tak wielka, że w licznych miejscach rozstąpiła się ziemia, powstały duże szczeliny.

Przy braku służb ratunkowych ich rolę wypełniało z początku wojsko, a także mieszkańcy i turyści. Paralotniarz Paweł Chrząszcz dotarł w okolice miasta Gorkha, skąd pisał: „Porozrzucane cegły i pajęczyny linii energetycznych na ulicach praktycznie opuszczonego już miasta budzą lęk. Ten rejon został całkowicie zapomniany. W masywie Manaslu znajduje się kilka doszczętnie zniszczonych wsi z ludźmi w gruzach. Tam jeszcze nikt nie dotarł. Największym problemem są wsie bez dróg w wysokich górach, oddalone o trzy dni marszu od cywilizacji”.

Ale obok tych, którzy chcą pomóc, pojawiają się polityczne gry i korupcja. Z niejasnych względów Nepal nie wydał pozwolenia na wjazd ratownikom z Belgii. Dzień po trzęsieniu na lotnisku Tribhuvan lądowały natomiast głównie antonowy z pomocą z Chin. Podobnie jak w Afryce, także w Nepalu Pekin stosuje „miękki” kolonializm – ekonomiczny, a teraz najwyraźniej humanitarny. Docierają głosy o urzędnikach próbujących wyłudzać łapówki za dostarczanie pomocy (dlatego należy przekazywać ją tylko przez sprawdzone organizacje międzynarodowe, nie wysyłać pieniędzy do Nepalu). Brakuje żywności, leków, lekarzy.
Politycy przyznają się do błędów. Były ostrzeżenia przed możliwym wielkim trzęsieniem ziemi, alarmujące artykuły, poparte głosami sejsmologów, pojawiały się w nepalskiej prasie zaledwie kilka miesięcy temu. W chwili, gdy ten numer „Tygodnika” idzie do druku, w Katmandu i innych miastach zaczęły wybuchać protesty.

W sklepikach i szwalniach na Thamelu od lat można było dostać koszulki z – zawierającym gramatyczny błąd – angielskim hasłem, którego pierwsze litery, układały się w nazwę kraju. „Never End Peace And Love”. Miało to znaczyć: „Nepal – niekończący się pokój i miłość”. Trzęsienie ziemi jest także próbą dla tych wartości. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015