Pękło

Olga Hund, pisarka: Moment, w którym dziewczynka pierwszy raz wybucha niekontrolowanym, spazmatycznym płaczem, żalem i gniewem, powinien być celebrowany jak rytuał przejścia.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Olga Hund ze swoim psem Mišką,  Łódź, 11 marca 2021 r. / SEBASTIAN GLAPIŃSKI DLA „TP”
Olga Hund ze swoim psem Mišką, Łódź, 11 marca 2021 r. / SEBASTIAN GLAPIŃSKI DLA „TP”

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Twój pierwszy bunt?

OLGA HUND: Podstawówka, zadanie z angielskiego robię ołówkiem. Na lekcji okazuje się, że nikt inny tego zadania nie ma, więc i ja swoje wymazuję. Pani stawia mi pałę. Staram się wytłumaczyć, ale nic to nie daje.

Przegrana pozycja.

I bunt stłumiony. Czyli w sumie nie był to bunt. Chyba pierwszym prawdziwym buntem były anarchistyczne demonstracje.

Demonstracje są też ważne dla fabuły „Łyski liczą do trzech”.

Moje pierwsze demonstracje zaliczałam w końcówce podstawówki. To były pikiety organizowane przez Federację Anarchistyczną. Wtedy jeszcze działał Marek Kurzyniec, w Krakowie postać znana i kontrowersyjna. Zebrania Federacji odbywały się w jego mieszkaniu przy ulicy Smoleńsk. Przez mgłę pamiętam dużo psów, dużo ludzi, dużo dymu i dużo mocnego alkoholu, którego ja jeszcze nie brałam do ust. Wyjątek stanowiło piwo. Miałam 14 lat.

Jaka była Twoja nastoletnia anarchia?

Połączona z wiarą w alternatywę – możliwość zbudowania czegoś, co oparte jest na równości i sprawiedliwości społecznej.

Jak trafiłam do tego środowiska? W podstawówce miałam koleżankę, której rodzice byli punkami. To był dziwny dom, z czaszkami i plakatami na ścianach, zupełnie inaczej umeblowany niż te, które znałam. Rodzice koleżanki pożyczyli mi parę kaset – G.B.H., Exploi­ted, Psy Wojny. Idąc na pierwszy, drugi koncert, poznając kolejne osoby, powoli wkręcałam się w ten świat. Od piątego roku życia nie jem mięsa, a teraz słuchałam zespołów, które mówiły, że wykorzystywanie zwierząt nie jest dobre. To się łączyło.

Mówisz ważną rzecz.

O niejedzeniu zwierząt? Sytuacja wyglądała tak: siedzimy na obiedzie rodzinnym u babci. Telewizor włączony, idzie dokument, Czubówna opowiada o sawannie. Spytałam, czy kotlety, które mamy teraz na talerzach, zrobione są ze zwierząt. Rodzice mówią, że tak, a ja na to, że nie będę ich jeść. Rodzice stwierdzają, że nie mają siły na krzyki, płacze, uciszanie i zmuszanie. Że na pewno samo mi przejdzie. No i nie przeszło.

Czyli bunt.

Początkowo słuchałam tego, co się teraz nazywa jabol punk, czyli zespoły śpiewające o piciu wina i o tym, że anarchia jest wtedy, gdy nie pójdę do szkoły. Ale szybko wkręciłam się w polityczny nurt, grający ostrzej, bardziej metalowo: Harum Scarum, Tragedy, His Hero Is Gone, Jeromes Dream / Orchid… Pojawiały się w ich tekstach wątki feminizmu: że nikt nie ma prawa mówić mi, jak mam wyglądać i czy mogę sama chodzić po zmroku, że machopogo pod sceną nie jest fajne i że „gwałcicielu, dorwiemy cię”. Prawa zwierząt w punk rocku nie sprowadzały się wyłącznie do ich niejedzenia. To wtedy przestałam kupować kosmetyki testowane na zwierzętach. I powoli przechodziłam na weganizm, choć to był czas robionej własnoręcznie pasty z fasoli i zielonego groszku oraz mleka sojowego, po które jeździło się do czeskiego Cieszyna. W punk rocku interesowała mnie krytyka samego systemu – tego, w jaki sposób został skonstruowany świat.

Jak?

Bogaci mają coraz więcej, a biedni coraz mniej. Wychowałam się na osiedlu na Olszy w Krakowie. Chodziłam do ubogiej podstawówki. Niektórzy moi rówieśnicy do szkoły przychodzili głodni, niektórych rodzice odsiadywali wyroki, niektórych ojcowie pijani leżeli na osiedlowej ławce. Część kolegów jeszcze w trakcie edukacji trafiła do poprawczaków. Zdarzało się, że policja przyjeżdżała pod szkołę. Swoją drogą, jej absolwentem był legendarny Misiek, który w trakcie meczu rzucił nożem w piłkarza Dino Baggio.

Od dziecka więc patrzyłam na to, że komuś może być bardzo źle.

I?

Wśród nas, dzieci o różnych statusach społecznych, podziały nie istniały. Sfera socjalno-ekonomiczna nie była tematem naszych rozmów. Zabrzmi to jak hasło z koszulki, ale wszyscy byli równi. Razem wychodziło się na tory, na boisko, za bloki.

W swojej debiutanckiej książce, „Psy ras drobnych”, oddział kobiecy w szpitalu psychiatrycznym pokazujesz jako system pełen nierówności – opresyjny i upadlający. Ale ­dlaczego mówiłaś, że „Psy...” to będzie jedyna książka, którą napiszesz?

Nie wierzyłam w siebie. „Psy...” pisałam z potrzeby wywalenia z siebie wszystkiego. Jakbym miała wejść na scenę i odegrać tylko jeden jedyny koncert.

Serio?

Naiwnie sądziłam, że gdy wyrzucę z siebie część gniewu, to wystarczy. To był gniew na świat, który popycha kobiety w depresje i szaleństwa, a potem się z nich śmieje, że leżą. A tłumienie to głupie dokładanie sobie. Nie zakładałam, że pisanie książek może być wypuszczaniem raz na jakiś czas wściekłości. I że będę musiała pisać coraz więcej.

Jednocześnie w gniewie tkwi pułapka. To, co się pisze pod wpływem świeżych emocji, zazwyczaj nie nadaje się do druku.

Kiedy się nadaje?

Kiedy znajdziesz formę. A ja dużo rzeczy piszę nie do druku. Tylko po to, by samą siebie rozbawić. I zrzucić napięcie.

Działa?

Bardzo. Na własny użytek piszę bajki. Osoby, które mnie zdenerwowały, mogę wcielić w role złośliwych zwierząt, których – to mnie najbardziej cieszy – w lesie nikt nie lubi. Była szefowa, której wydawało się, że umiem pracować szybciej, takie powtarzane: „wierzę w ciebie”. Czy były chłopak, który krzyczał na mnie, że kupiłam mu specjalnie toksyczną sól… Nie pytaj, wciąż nie wiem, o co chodzi z tą solą, jakieś są podobno gorsze. I piszę bajkę, że zwierzęta mają grilla i wąż siedzi w kącie obrażony, że go chcieli solą otruć. A szefowej-wilka nie ma na imprezie, bo kto by ją zapraszał?

Fascynuje moment, w którym człowiek pęka przy pozornej bzdurze. Oglądam „Kuchenne rewolucje” – i jest mi przykro, kiedy uczestnikom się nie udaje. Albo program „Dom nie do poznania” – ludzi wywożą gdzieś na tydzień, w tym czasie na nowo meblują ich mieszkanie, potem właściciele wracają i płaczą ze szczęścia. A ja płaczę z nimi. Kompletnie mnie to nie interesuje, ale wtedy pękam. Cały dzień jestem smutna, a pod wieczór, przed laptopem, leją mi się łzy.

,,Psy ras drobnych ” powstały też po pęknięciu – po załamaniu psychicznym.

Po dawnym pęknięciu. Notatki powstawały kilka lat – ulewało się, w końcu pękło, udało mi się z tej rozpaczy zrobić coś, co literacko mi odpowiadało.

I coś, co odczarowywało depresję kobiecą – problem zamieciony pod dywan.

Żyjemy w neoliberalnym przekonaniu, że musimy zawsze sobie radzić, że sami jesteśmy odpowiedzialni za to, jak wyglądamy, jak się zachowujemy, jak reagujemy. Co jest prawdą, ale tylko w bardzo małym stopniu. Dziś łatwiej mówi się o raku niż o depresji. Bo rak to choroba, na którą nie mamy wpływu. A na depresję mamy – to powszechne myślenie i fundamentalne zakłamanie.

Przyznanie się do depresji to przyznanie się do winy. Słyszysz: rusz się, weź się w garść, nie przesadzaj, dość z lenistwem, i tym bardziej czujesz się winna.

Słyszałaś?

Spytaj dziesięć kobiet, czy słyszały, że histeryzują, odpowiedzą, że usłyszały przynajmniej raz w życiu. W pewnym momencie nie jesteś w stanie tego słuchać. Nie masz siły kolejny raz uśmiechać się, gdy ktoś sprawia, że masz ochotę rozdrapać sobie ciało. Bo ty nie jesteś leniwa, tylko nie masz absolutnie siły. I nie wynika to też z tego, że nie chcesz tej siły mieć, bo chcesz i to jak najbardziej. Chcesz wstać z łóżka, chcesz się umyć, chcesz iść do pracy.

Zauważ: język polski ma dużo określeń na to, że robisz afery, bez względu na to, czy jesteś zdrowa, czy chora. To ciągłe wyśmiewanie, że coś z tobą jest nie tak, bo zbliża ci się okres albo masz okres, albo przechodzisz klimakterium.

Gdy jesteś dziewczynką, słyszysz, że nie możesz krzyczeć, bo nie wypada. A gdy masz już naście lat i się wkurzysz, to zwala się na „burzę hormonów”.

Jak piszesz książki?

Kiedy robiłam notatki do ,,Psów...”, był we mnie gniew na siebie samą. I na to, co przydarzyło mi się od innych. Najbardziej jestem dumna z tego, że udało mi się gniew na siebie samą wyrazić głośno.

Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale od młodości wkładałam mnóstwo wysiłku, by ukryć rodzinny problem. Dom, w którym się wychowywałam, nie był idealny. Nauczyłam się kłamać. Najpierw dotyczyło to zewnętrznych rzeczy, z czasem przerodziło się w kłamanie na temat własnych uczuć. I kiedy odkryłam, że mogę powiedzieć wprost, co się dzieje, zaczęłam wprost mówić o tym, jak ja się czuję.

Opiszesz ten moment?

Tu przychodzą na myśl same ograne sformułowania, ale taka też jest prawda: czujesz się lekko. Gniew jest jak gula. Jeśli na westernach kule co chwilę przelatują przez widnokrąg, to po twoim organizmie latają podobne kule z kłębem kurzu i śmieci. I nagle ta gula znika. Może nawet wyparowuje nosem – jak u byka złoszczącego się przez nozdrza.

A kontrola gniewu?

W idealnym świecie moment, w którym dziewczynka pierwszy raz wybucha niekontrolowanym, spazmatycznym płaczem, żalem i gniewem, powinien być nagradzany i celebrowany jak rytuał przejścia. Tę umiejętność powinniśmy nabyć we wczesnych latach, by później w miarę bezboleśnie wędrować przez życie. I szanować siebie samą – znać swoje limity, na jedne rzeczy się zgadzać, a na inne nie. Umieć pogodzić się z tym, że nie dostanie się pewnych rzeczy, w tym uczuć. Ale też wiedzieć, że po inne warto stanąć twarzą w twarz ze światem. Walczyć.

A dzieje się zupełnie odwrotnie: pierwsze nieestetyczne ataki złości są przez otoczenie tłamszone i krytykowane.

A Twój pisarski gniew?

,,Łyski...”, jak by się to teraz powiedziało w korporacji, są umiejętnym zarządzaniem gniewem. W „Psach...” jeszcze tego nie umiałam.

Akcja „Psów...” toczy się na oddziale psychiatrycznym, „Łysków...” – w czeskiej Pradze, gdzie mieszkałaś dwa lata. Świat przedstawiony swoich książek musisz znać z pierwszej ręki?

Nie wierzę do końca w to, że pisarze, pisarki potrafią całkowicie wymyślić coś, co nie jest połączone z ich prawdziwym życiem. A kultura czeska bliska jest polskiej i niepotrzebnie jest przez nas gloryfikowana. Sporo Polaków mówi o sobie, że są czechofilami, bo wiecznie podchmieleni Czesi mają ironiczny stosunek do życia i nie są zniewoleni przez Kościół. To wyobrażenie powstałe w wyniku lektur pięciu książek Hrabala, Kundery, reportaży i tego, że czeskie piwo jest smaczne.

A „Łyski...” dzieją się w Czechach, ale też dzieją się wszędzie. I pojawia się wymyślone plemię Caaaków.

Caaaków skojarzyłam z Romami.

Nie będę ukrywać, że inspirowałam się mniejszością romską – w Czechach i na Słowacji ogromnym problemem jest rasizm.

Inspiracją „Łysków...” był właśnie ten kontekst, chęć pokazania, że to nie jest takie różowe.

A później pomyślałam: kim ja jestem, by o tym mówić? Historia czeskiego rasizmu w stosunku do Romów powinna być napisana przez czeską Romkę lub czeskiego Roma. Ja mogłam pokazać problem szerzej. Nie będę samozwańczą adwokatką potężnej ludzkiej grupy, o której dysponuję wiedzą stereotypową. Gdy to sobie powiedziałam, poczułam ulgę. Wcześniej męczyło mnie ciśnienie, że nie podołam. I jeszcze kwestia: dlaczego mam zawłaszczać komuś literacką przestrzeń...? To tak jakby mężczyzna chciał napisać ,,Psy...” – historię z kobiecego oddziału psychiatrycznego.

A Twoje życie w Pradze?

W miarę możliwości piszę, wykonując przy okazji różnego rodzaju dorywcze prace. Mogę sobie pozwolić na niestabilność finansową – czekanie od fuchy do fuchy. Skąd ten komfort? W mojej rodzinie wszyscy, odpukać, są zdrowi. Nie mam też dzieci i prawdopodobnie mieć nie będę. Nie mam kredytu, nie odkładam na niczyją przyszłą edukację, nie chcę mieszkać na strzeżonym osiedlu, nie kupię sobie drona. Nie neguję tych marzeń, tylko ja ich nie mam. Punk też mnie nauczył, że nie potrzebuję wiele pieniędzy. Ubieram się w lumpeksach albo u szyjących koleżanek. Najbardziej na świecie lubię ziemniaki, więc i z jedzeniem kłopot odpada. Mam swoją bańkę – tworzą ją osoby, które pożyczą mi na czynsz i którym nie muszę tłumaczyć, że uchodźcy nie przyjdą nam wyżreć lodówki.


Olga Hund w Podkaście Powszechnym: W momencie, kiedy doświadczyłam depresji, to tak naprawdę zaczęłam ją zauważać wokół mnie. Wszędzie.


 

Przeprowadzka do Czech też odbyła się na rympał. Na koncercie w Krakowie spotkałam Muca, gitarzystę Lakki, który mi powiedział, że Zubár, któremu 13 lat temu organizowaliśmy koncert w Krakowie, szuka kogoś do pokoju w Pradze. Napisałam do niego, umówiliśmy się i przyjechałam.

A te fuchy?

To prace, w których się nie nudzę i w których mam kontakt z językiem. Pracując w magazynie rozmawiam w języku, w którym nie istnieje słowo „ewaluacja”, ale jest „na raty”. I słucham innych problemów – jak załatwić ubezpieczenie na lewo, albo że musisz prosić się o wypłatę. Kiedyś byłam też cieciówą w muzeum, w którym otwarto wystawę dotyczącą rozpadu Czechosłowacji, z mnóstwem stanowisk wideo i gablotek z medalami, rzeczami, które dzieci mogły rozwalić. Więc trzeba było to kontrolować. A na Praskim Quadriennale pomagałam zakładać hełmy osobom, które chciały zobaczyć wirtualną rzeczywistość. Kiedy indziej siedziałam w ciemnym, zakurzonym pomieszczeniu i sprawdzałam, czy coś nie spada z rusztowań. Praca kompletnie bez sensu, ale ktoś musiał ją wykonywać.

A Twoje prace w korporacji?

To było kilka etatów, bo czasem, gdy potrzebujesz coś znaleźć na szybko, korpo jest najprostszym rozwiązaniem. Nienawidzę tych prac. Pocę się ze stresu – i to nie jest metafora – jak ktoś mówi oczywistości oraz zdania niewnoszące nic a nic do niczyjego życia. Wróćcie mi lata słuchania, że jakiś produkt jest czemuś dedykowany, że Włoszki nie golą nóg, że po makaronie się tyje…

Natomiast w korpo nie spotkałam się z osławionym wyścigiem szczurów, pewnie zdarza się na wyższych szczeblach. Nam, ludziom z dolnych pokładów, wmówili, że nie jesteśmy klasą pracującą, tylko średnią, więc nie należy się nam bunt. I mamy ładnie mówić – udowadniać swój awans społeczny zdaniami z reklam i seriali. Oraz posłuszeństwem.

W „Łyskach...” opisujesz, jak rodzi się bunt mas. Czyli to, co teraz dzieje się na polskich ulicach. Przeczułaś Strajk Kobiet?

Nie sądziłam, że polski rząd z dnia na dzień będzie w stanie bezwzględnie zakazać aborcji. W pierwszej wersji książki demonstracja odbywała się pod hasłem ,,policja masz wypierdalać”. Gdy zaczęły się Strajki Kobiet, napisałam do redaktora, że chciałabym to hasło zmienić, a on się zgodził. Bo gdyby to hasło zostawić, „Łyski...” byłyby interpretowane jako opowieść odnosząca się do konkretnych protestów w Polsce… A tego bym nie chciała, bo to mocne zawężenie.

W ostatnim czasie w Polsce dwa słowa odniosły sukces: „czułość” dzięki Oldze Tokarczuk i „wypierdalać” dzięki Strajkowi Kobiet.

Te hasła doskonale wskazują na minimum, które człowiek potrzebuje do godnej egzystencji. Przede wszystkim pragnie wsparcia, bezpieczeństwa, tego, by ktoś do nas odnosił się z szacunkiem i brał nas na poważnie. O tym właśnie traktowały „Psy...” – na kobiecym oddziale psychiatrycznym czułości nie było w ogóle.

Więc podstawowe prawo człowieka można zamknąć właśnie w dwóch słowach: czułości oraz radykalnej potrzebie wyrażania sprzeciwu, jeżeli jego prawa nie są respektowane. Dlaczego dla opresora mamy być miłe? W pewnym momencie kończymy z uprzejmościami i to jest naturalne, zdrowe, potrzebne. Nie wyobrażam sobie egzystencji bez czułości i bez możliwości powiedzenia w sytuacji kryzysowej: wypierdalać.

Najważniejsze słowo dla Ciebie teraz?

Trzy słowa: ,,słuchaj, co mówię”. Zawierają w sobie i czułość, i odwagę. Wszystkie problemy, które pojawiają się w „Psach...”, ,,Łyskach...” i na demonstrujących ulicach, wynikają z tego, że ci, co powinni, nie słuchają tych, którzy mówią. Jeżeli osobie rządzącej człowiek mówi, że nie może znaleźć pracy, to niech ona się tym przejmie, a nie udziela absurdalnych rad. Jeżeli ja mówię, że jest mi źle i nie mogę wstać z łóżka, to nie znaczy, że jestem leniwa. Jeśli ciągle świadomie udajesz, że nie słyszysz słabszych – to licz się z buntem. Coraz brzydszym buntem, któremu ja będę kibicować. ©

OLGA HUND (ur. 1986) jest slawistką, tłumaczką i pisarką. Za książkę „Psy ras drobnych” otrzymała Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza i Nagrodę im. Josepha Conrada oraz nominację do Nagrody Literackiej Gdynia. Wkrótce nakładem wydawnictwa Czarne ukaże się jej nowa książka „Łyski liczą do trzech”. Olga Hund to pseudonim literacki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021