Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Howard Hughes był kwintesencją “american dream". Kiedy w wieku osiemnastu lat odziedziczył po ojcu kwotę dziewięciuset tysięcy dolarów, skoncentrował się na swoich dwóch pasjach: realizowaniu filmów i lataniu. W 1925 roku przybył do Hollywood, gdzie dwa lata później rozpoczął realizację “Aniołów piekieł" - największego filmu swego życia. W tym właśnie momencie biografii Hughesa rozpoczyna się akcja “Aviatora" Martina Scorsese.
Plan filmowy, Hughes przechadza się między samolotami. Mają rozpocząć się zdjęcia do największej w historii sceny batalistycznej w przestworzach. Przygotowano 87 wojskowych maszyn, jednak nie mogą wystartować: brakuje dwóch z wymarzonych przez Hughesa 26 kamer. Zdjęcia wydłużają się w nieskończoność, koszty rosną. Po zmontowaniu materiału reżyser postanawia rozpocząć pracę od nowa, aby - dotąd niemy - film mógł również dźwiękiem czarować przyszłą publiczność. Za nic mając rady swojego finansisty, zastawia cały majątek i inwestuje w “Anioły piekieł" cztery miliony dolarów.
“Nieważne, ile będzie mnie to kosztować, zostanę największym producentem w historii" - powiedział kiedyś Hughes. Jego marzenia kosztują dużo. Wiernie rekonstruując biografię ekscentrycznego milionera, Scorsese ukazuje jego zapamiętanie w osiąganiu wyznaczonych celów: pamięć ofiar ginących na planie (zginęło trzech pilotów) i ryzyko finansowej porażki nikną wobec burzy oklasków towarzyszących premierze jego filmu. Za sprawą ambicji Hughesa rozpada się jego związek z Katharine Hepburn, a później kolejne bardziej i mniej burzliwe romanse z Avą Gardner i Jean Harlow.
Prócz zamiłowania do filmu, najważniejsza jest pasja lotnika i konstruktora samolotów. Hughes bije rekord w prędkości lotu, w najkrótszym czasie okrąża Ziemię, buduje największy samolot transportowy i najszybszy myśliwiec. Realizując swoje marzenia coraz głębiej pogrąża się w paranoi. Chorobliwy pedantyzm wpojony przez matkę nasila się z wiekiem; przeradzając się w chorobę psychiczną, spycha mężczyznę w samotność i wyrzuca poza środowisko finansowych potentatów.
Źródło paranoicznych skłonności bohatera ukazane zostaje już w sekwencji otwierającej “Aviatora". Kąpiąc kilkuletniego chłopca, matka uświadamia mu śmiertelne zagrożenie płynące ze strony bakterii i brudu. Epizod ten, choć znajduje potwierdzenie w biografii Hughesa, w filmie razi ostentacyjnością. Na szczęście w dalszej części filmu Scorsese rezygnuje z klucza taniej psychoanalizy. W dyskretny sposób ukazuje postępującą intensyfikację fobii dręczących wizjonera lotnictwa i filmowego marzyciela.
Trudno wyobrazić sobie reżysera, który lepiej niż autor “Taksówkarza" umiałby ukazać filmową biografię na tle dziejącej się historii kina. Dla Scorsese historia Hughesa - legendarnego producenta “Człowieka z blizną" Howarda Hawksa (klasyk kina gangsterskiego z 1932 roku), enfant terrible Hollywoodu, twórcy walczącego z cenzurą Kodeksu Haysa - stała się punktem wyjścia do zabawy filmowymi konwencjami i technikami. Fragmenty stylizowane na kronikę z lat 30. przeplatają się ze scenami rodem z niemego kina, po nich zaś następują sekwencje pełne współczesnych już efektów specjalnych.
“Aviator" nie pretenduje do miana wielkoformatowego dramatu, jest jedną z wielu hollywoodzkich opowieści - spektakularnych, formalnie dopracowanych, lecz konwencjonalnych i gładkich. I nie byłoby sensu rozpisywać się o niej, gdyby nie aktor kreujący postać głównego bohatera. Leonardo DiCaprio nie ma tu już porcelanowej twarzy niewinnego chłopca. Uwypukla niuanse postaci i złożoność jej charakteru. Przekonująco oddaje nieokiełznaną pasję Hughesa i późniejszy obłęd mężczyzny zamkniętego w czterech ścianach sterylnego pokoju. Magnetyzm aktora sprawia, że nawet gdy napięcie słabnie, pozostajemy w kinowym transie.
Scorsese lubi podróże w stronę kina konwencji. Dowiódł tego “Gangami Nowego Jorku", potwierdza “Aviatorem". I choć nie brak mu godnej pozazdroszczenia reżyserskiej swobody, brak czasem w tych obrazach emocjonalnej mocy. Po obejrzeniu “Aviatora" w pamięci pozostają jedynie perfekcyjne gesty, miny i tiki Leonardo DiCaprio, reszta zaś - na czele z tragiczną historią Hughesa - ginie w nawale efektów specjalnych i eksperymentów z formą.
“AVIATOR", reż.: MARTIN SCORSESE, scen.: John Logan, zdj.: Robert Richardson, scenogr.: Dante Ferretti, muz.: Howard Shore, wyst.: Leonardo DiCaprio, Cate Blanchett, Kate Beckinsale, Alec Baldwin, Alan Alda, John C. Reilly i inni. Prod.: USA 2004. Dystryb.: Vision.