Paradoksy eurosceptycyzmu

Szanse ruchu Libertas nie wyglądają w Polsce obiecująco: nie łamie on żadnych tabu, natomiast znajduje oparcie w osobach, które znalazły się na marginesie bynajmniej nie z powodu poruszania problemów prawdziwych, acz wypieranych z oficjalnej debaty.

12.05.2009

Czyta się kilka minut

Największym paradoksem wyborów do Parlamentu Europejskiego jest fakt, że najbardziej eurosceptyczna partia startuje pod ponadnarodowym szyldem i jako jedyna ma obcojęzyczną nazwę. Jak doszło do takiej sytuacji i co ona nam mówi o dzisiejszej demokracji?

Konsens - kontrowersja - dewiacja

Warto zacząć od obserwacji, którą poczynił amerykański badacz mediów Daniel C. Hallin, który przedstawił obszar debaty publicznej jako trzy koncentryczne sfery. Rdzeniem jest sfera konsensu - spraw, które w ogóle nie są podawane w wątpliwość. Bardziej na zewnątrz znajduje się sfera kontrowersji - to wszystko, co jest przedmiotem publicznego sporu. Coś, co istotnie różnicuje poszczególne osoby czy poszczególne grupy społeczne i z tego powodu jest publicznie roztrząsane. I wreszcie na zewnątrz jest sfera dewiacji - poglądów, które nie są dopuszczane do publicznej debaty, które są z niej wypchnięte, a jeśli się pojawiają, to tylko przy jednoznacznym potępieniu. Model ten przydaje się w zrozumieniu tego, jaki status ma obecnie w europejskiej debacie publicznej krytyczne podejście do instytucji europejskich i do idei europejskości.

Rzecz w tym, że chęć rozstrzygnięcia na swoją korzyść kontrowersyjnego problemu skłania do podjęcia próby przesunięcia własnych poglądów w sferę powszechnej zgody i oczywistości, natomiast poglądów swoich oponentów - w sferę dewiacji. To rozwiązanie bardzo wygodne, które zamyka usta w każdym sporze. Rozwiązanie, przed którego pokusą stają wyznawcy wszelkich kontrowersyjnych poglądów. Sytuacja, gdy poglądy przeciwników uznawane są za niewarte dyskutowania, a dla ich publicznych wyrazicieli nie ma miejsca na scenie politycznej, jest totalnym zwycięstwem w debacie publicznej. Jest też marzeniem, któremu raz po raz ulegają wyznawcy różnorakich idei - nierzadko oficjalnie głoszący wolność słowa.

Euroentuzjaści i eurosceptycy

Pokusa totalnego zwycięstwa ma istotny wpływ na fenomen Libertas. W wielu krajach zachodnioeuropejskich euroentuzjaści utożsamiają integrację europejską z obecnym kształtem instytucji unijnych. Utożsamiają też każdy krytyczny głos wobec instytucji europejskich z wrogością do idei europejskiej jako takiej. Grupy te próbują wypchnąć wszystkich, którzy mają odmienne zdanie, w obszar zajmowany przez skrajne ruchy nacjonalistyczne, potępiając je jako przejaw ksenofobii. Angela Merkel wezwała właśnie, by przeciwnikom traktatu lizbońskiego nie podawać ręki. To lustrzane odbicie rodzimej strategii Jarosława Kaczyńskiego, który zwiększenie kompetencji samorządu określa jako próbę dezintegracji narodu, czyli działanie "antypolskie".

Z drugiej strony, radykalni przeciwnicy integracji europejskiej, zbierając argumenty przeciwko niej, wskazują przede wszystkim na patologie w funkcjonowaniu instytucji europejskich: przerosty biurokracji, braki w demokratycznej kontroli i liczne przypadki traktowania głosu wyborców protekcjonalnie. Z jednej strony to typowa strategia opozycji - kapitalizacja niezadowolenia społecznego. Jednak wśród eurosceptyków fakt, że ktoś broni sensu istnienia tych instytucji, jest często zrównywany z akceptacją wszelkich patologii. U podstaw takiej akceptacji musi więc stać brak uczuć narodowych, zatracanie własnej tożsamości i służenie obcym interesom. Taka argumentacja pozwala jednocześnie utrzymać poparcie osób, które właśnie w taki sposób postrzegają rzeczywistość i swoich politycznych przeciwników. Wyborcy radykalni są w każdym społeczeństwie. W odpowiedzi euroentuzjaści umacniają się w swej potrzebie bronienia instytucji europejskich na "wysuniętych pozycjach" - traktują każdy krytyczny wobec nich głos jako antyeuropejski.

W intencji twórców Libertas, ich ruch jest odpowiedzią na taką sytuację - daniem szansy poglądom, które dotąd były wypychane na margines przez partie polityczne głównego nurtu. Czy taka idea ma jednak sens w Polsce?

Inny margines

Choć nie ma wątpliwości, że w publicznym głównym nurcie debaty publicznej w Polsce dominują zwolennicy integracji europejskiej, to zarówno skrajny euroentuzjazm, jak i zdecydowany sprzeciw wobec integracji europejskiej jest nad Wisłą znacznie mniejszym wyzwaniem. Bezproblemowe postrzeganie Unii Europejskiej jest w zasadzie tylko cechą lewicy. W PSL, PiS czy PO usłyszeć można głosy dalekie od entuzjazmu, choć zdecydowanie częściej wynikające z troski niż z oskarżenia.

Ci, którzy do integracji europejskiej odnosili się jawnie wrogo, są dziś na marginesie polskiej polityki. Ich głos nie jest brany pod uwagę nie ze względu na jakąś zmowę, lecz dlatego, że oni sami nie bardzo potrafią go sensownie wyrazić. Ich umiejętności polityczne, zdolności organizacyjne, skłonność do kompromisu itp. uniemożliwiają im zdobycie silnego poparcia społecznego. To oni potrzebowali zewnętrznego wsparcia i przyjęli inicjatywę Ganleya jako potencjalną arkę, ratującą ich przed potopem politycznej niewiarygodności. Uczepienie się formuły organizacyjnej Libertasu jest wyrazem ich własnej niemocy i niepowodzenia kolejnych prób integracji, takich jak choćby stworzenie inicjatywy "Naprzód Polsko!". To, że pod sztandarami eurosceptycyzmu grupują się osoby o wątpliwej reputacji, osoby, których osiągnięcia - jeżeli już w ogóle występowały - to miały zwykle charakter efemeryczny, dodatkowo utwierdza przedstawicieli głównego nurtu, że poglądy, które ci ludzie głoszą, mają charakter dewiacji.

Jest faktem, że na listach Libertas znalazły się też osoby, które jeszcze niedawno całkiem dobrze mieściły się w głównym nurcie polskiej polityki: senator PO Krzysztof Zaremba, byli liderzy PSL czy Artur Zawisza, który był w końcu w jednym ugrupowaniu z Jerzym Buzkiem, polskim kandydatem na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Tym niemniej, ton nadają nowej inicjatywie takie osoby jak Wojciech Wierzejski czy Roman Giertych. To one przesądzają o postrzeganiu tej inicjatywy jako czegoś z obrzeża politycznego spektrum. Fakt, że osobiste cechy liderów szczególnie odróżniają Libertas od partii głównego nurtu, jest właśnie efektem tego, że krytyczne spojrzenie na Brukselę nie jest w Polsce tematem tabu i nie staje się tak potrzebną na politycznym rynku kluczową, unikalną cechą.

Gdzie Rzym, gdzie Krym

Z takiej perspektywy warto spojrzeć na udział Lecha Wałęsy w kongresie Libertas w Rzymie. Gdy wczytać się w teksty, które zostały zamieszczone na stronach Libertas - czy to europejskich, czy polskiej - nie można tego potraktować jako czegokolwiek, co podpadałoby pod sferę dewiacji. Z drugiej strony, rodzime konotacje ruchu Libertas wprawiają niedawnych obrońców "legendy Solidarności" w niejaką konsternację. Równą chyba tylko konsternacji zwolenników rodzimego Libertas, którzy musieli wysłuchać wystąpienia przeciwników znienawidzonego przez siebie "Bolka".

Rzecz jasna, pojawienie się Wałęsy w Rzymie może być traktowane tylko i wyłącznie jako przejaw jego nieprzewidywalnego funkcjonowania w polityce, skłonności do rozróby i skupiania na sobie uwagi. Tym niemniej, można je też uznać za swego rodzaju ostrzeżenie dla tych polityków europejskich, którzy zbyt łatwo całość swoich poglądów chcieliby przesunąć do sfery powszechnej zgody. Ostrzeżenie, którego adresatami nie muszą być chyba politycy polscy.

***

Sam paradoks nazwy jest zatem tylko najbardziej widoczną częścią większego paradoksu - w Polsce, najbardziej euroentuzjastycznym kraju UE, eurosceptycyzm jest szczególnie "oswojony" w głównym nurcie politycznym. Dlatego też inicjatywa Ganleya oparła się w Polsce na ludziach takich, a nie innych. Dlatego też PiS - teoretycznie najsilniejszy sojusznik Ganleya, w każdym razie mogący się podpisać pod jego ideami - jest otwarcie wrogi rodzimym przedstawicielom Libertas, z wzajemnością. Obecnie sondażowe poparcie dla nowej inicjatywy jest mniej niż marginalne. To zdaje się raz jeszcze potwierdzać stare przekonanie, że zbyt łatwe szufladkowanie poglądów - traktowanie inaczej myślących jako dewiacji i wypychanie ich na margines - sprawia tylko, że margines jest większy i grozi nieprzewidywalnymi perturbacjami w życiu politycznym. Szansa zabrania głosu przez tych, z którymi się nie zgadzamy - i to nie w kwestiach kosmetycznych, ale naprawdę i głęboko - jest największą szansą na uniknięcie tego, że będziemy musieli wysłuchać ich krzyku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2009