Para w gwizdek poszła

Obowiązek zatrudniania przez gminy asystentów rodziny to przepis, który w wielu miejscach pozostaje martwy. A to tylko jeden z problemów asystentury.

05.07.2015

Czyta się kilka minut

Obowiązek istnieje od 1 stycznia, choć ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, wprowadzająca zawód, działa od ponad trzech lat. Wszystko przez okres przejściowy, w czasie którego gminy miały się przygotować do zatrudnienia nowych pracowników.

Okres minął, problem pozostał. Choć z roku na rok statystyki wyglądają coraz lepiej – wedle tych najnowszych pod koniec 2014 r. było w Polsce niemal 3400 asystentów (pracowali w około 70 proc. gmin), czyli o 300 więcej niż w roku poprzednim – nadal są w Polsce miejsca, w których ustawowy obowiązek tak naprawdę niewiele znaczy. W setkach gmin asystentów nie ma.

Gminy bez wsparcia
Dobry przykład to województwo podlaskie, jedno z newralgicznych, bo szczególnie dotknięte biedą i bezrobociem – a jednocześnie drastycznie odstające od reszty w statystykach dotyczących asystentury: w 2013 r. miała ją tylko co trzecia gmina w województwie.

Problemu nie ma w samym Białymstoku – tu działają asystenci tak z miejskiej pomocy społecznej, jak z zajmującego się wspieraniem rodzin Stowarzyszenia „Droga”. Ale Anna Tomulewicz, wiceprezes organizacji, nie pozostawia złudzeń: najbardziej brakuje pomocy tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. – W przyszłości może to się odbić fatalnie na regionie – dodaje. – Niewykluczone, że za dekadę lub kilka będziemy musieli budować nowe domy dziecka.

Jeszcze na przełomie 2014 i 2015 r. na terenie województwa były powiaty niemal pozbawione asystentury. Np. powiat sokólski, gdzie na jedenaście gmin rodzinnym opiekunem mogły się pochwalić dwie. I choć w ostatnich tygodniach sytuacja powoli się zmienia – np. w gminach Sidra czy Szudziałowo dzięki środkom ministerialnym właśnie zatrudniono asystentów – w wielu nowe stanowiska nie są nawet w planach (Suchowola, Korycin i inne).

Na papierze wszystko wygląda dobrze: gmina jest zwolniona z ustawowego obowiązku, jeśli urzędnicy nie stwierdzą konieczności zatrudniania asystentów. To jednak zwykle fikcja: trudno wyobrazić sobie, by w społeczności, w której jest od kilkuset do kilku tysięcy rodzin – nie istniały te wymagające wsparcia.

Zwykle gmina albo lekceważy problemy na własnym terenie, albo ich w ogóle nie zna, albo też z innego powodu (np. zwykłej nieudolności urzędników) nie wystąpiła o dofinansowanie asystentury.
Idea wprowadzonej w 2011 r. ustawy była taka: państwo finansuje asystentów, a przez kilka lat gminni urzędnicy przekonują się, jak ważna to inwestycja – tu i teraz mogąca zapobiec odbieraniu dzieci rodzinom, w przyszłości zaś mogąca wpłynąć na zmniejszenie skali problemów społecznych.
Na razie, jak widać, pomysł się nie przyjął.

Efektywny jak asystent
Jak duża jest to strata, pokazują pojedyncze historie będących pod opieką asystentów rodzin [zob. reportaż Aleksandry Wareckiej w tym numerze „TP” – red.], ale też wyniki badań naukowców. Choćby dr hab. Izabeli Krasiejko, pedagog i adiunkta w Zakładzie Pracy Socjalnej i Zdrowia Publicznego Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, autorki kilku książek na temat asystentury.

– Zarówno nasze badania sprzed kilku lat, jak i nieco późniejsze, robione na większej próbie na Wybrzeżu, pokazały, że efektywność pracy asystentów może dochodzić do 50 procent – mówi Krasiejko, która sama wykonywała pracę asystentki.

Co oznacza owo 50 proc.? W badaniach rodzin objętych opieką w Częstochowie, którym przyglądała się Krasiejko, chodziło m.in. o wzrost kompetencji opiekuńczo-wychowawczych, umiejętności prowadzenia gospodarstwa, zaprzestanie praktyk przemocowych czy rozwiązanie problemu alkoholowego. – Chodziło też, co bardzo istotne – dodaje Krasiejko – o odzyskanie sprawczości i kontroli nad własnym życiem rodziców, a także stworzenie stymulującego i bezpiecznego środowiska dla dzieci.

Pierwsze efekty pracy asystentów – wynika z innych badań, których współautorką była Krasiejko – widoczne są już po 2-3 tygodniach. Ważny jest właśnie wzrost poczucia sprawczości: efekt pracy motywacyjnej asystenta, który – przynajmniej w założeniu – kojarzony jest z misją wsparcia, a nie z kontrolą i opresją.

Żandarm zamiast partnera
Jak rozwiązać problem niedoboru asystentów? Pojawiający się od lat postulat organizacji pozarządowych – np. wspomnianej „Drogi” – to złamanie monopolu ośrodków pomocy społecznej na kwalifikowanie rodzin z problemami. Wtedy być może coś, czego nie dostrzegają gminni urzędnicy, – mogliby dostrzec działacze NGO.

Ale sam deficyt to niejedyny problem z polską asystenturą rodzinną. Nowy urzędnik, który miał się stać czymś w rodzaju awangardy polskiej pomocy społecznej, dryfuje niebezpiecznie w stronę outsidera. Niedoceniany, fatalnie opłacany, traci coraz częściej motywację do pracy.

– Niepokojące, że prawie połowa asystentów jest zatrudniona na umowy-zlecenia – mówi Krasiejko. – Ta forma nie daje bezpieczeństwa i nie sprzyja profesjonalizacji. Asystenci nie dostają premii za pracę w terenie, ekwiwalentów za zużycie butów, odzieży, zwrotów za paliwo czy dodatkowego urlopu. Jeśli są na tzw. umowie śmieciowej, nie można ich też przeszkolić ze środków samorządowych. Nie mając swojego miejsca w biurze, nie czują się częścią zespołu.
Kolejny problem, na który zwraca uwagę Krasiejko, to niepokojąca ewolucja roli asystenta: – Z badań wyszło nam takie kontinuum: od wyręczania, przez wspieranie, aż po wymuszanie.

Pożądana jest oczywiście rola wspierająca, ale nie zawsze daje się to osiągnąć. Zwłaszcza że coraz częściej urzędnicy, kuratorzy czy przełożeni asystentów próbują wykorzystać istniejące między nimi a rodzinami więzi: wymuszają np. na asystentach dostarczanie wszystkich informacji uzyskanych od rodziny czy niezapowiedziane wizyty kontrolne.

Po kilku latach funkcjonowania asystentów nową instytucję można chyba uznać za częściowy sukces – w wielu miejscach widać po prostu efekty. W innych cieniem na efektach położył się tradycyjny model wprowadzania w Polsce prawa – bez wcześniejszego przygotowania gruntu pod działanie nowych przepisów.

Krasiejko: – Powinno być tak: najpierw diagnoza potrzeb i zasobów, w tym finansowych, stworzenie podstaw jednolitej metodyki pracy, potem ustawa i rozporządzenie z wzorami dokumentów, wreszcie bezpłatne podręczniki i szkolenia dla asystentów, a na koniec praktyka. U nas najpierw była praktyka, rozporządzenia do tej pory nie ma, a finanse są zbyt małe. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2015