Pan Jarosław

Pan Jarosław miał zasady. Po pierwsze, udawał, że nie rozumie po rosyjsku.

07.09.2013

Czyta się kilka minut

Po drugie, zabraniał przeklinać. A po trzecie, nie bardzo lubił obcych, którzy pojawiali się „u niego” w lokalu. To znaczy tolerował ich, ale wolał, gdy za stolikami siedzieli znajomi.

Nie zapewniało to maksymalizacji zysków, ale pan Jarosław mawiał, że nie zysk jest najważniejszy.

– Nie o kasę chodzi! Właściciel knajpy, panie Pawle, ma hutę szkła. Kasa więc się zgadza – wyjaśnił mi kiedyś. – A tutaj ma być po domowemu. Czyli jeśli zacznie pan sprowadzać tu byle kogo, to za miesiąc będzie pan stał na dworze i czekał na stolik. Rozumiemy się, prawda?

Knajpa, w której rządził pan Jarosław, mieści się w piwnicy, na tyłach dawnego klasztoru Bernardynów we Lwowie. Z tego powodu nie wolno tu kląć – bo miejsce, jakby nie było, jest święte.

Goście tego lokalu, który nie lubi się reklamować, rekrutowali się ze środowisk artystycznych oraz liberalnych. Pan Jarosław zaś dbał o to, by karmić smacznie i odgadywać skryte pragnienia.

To znaczy, że on widział najlepiej, czego potrzebują jego goście.

– Pan jest smutny, bo boli pana brzuch. A na brzuch najlepsza jest orzechówka.

– Pan potrzebuje zapewne jajecznicy, bo wczoraj się pan zasiedział.

– A panom polecam żeberka.

Każda nalewka – a jest ich sporo – zanim trafiła na stół, była degustowana osobiście przez pana Jarosława. Czasami odstawiał naczynie z niesmakiem i mówił: – Takiego badziewia nie podam moim gościom.

Degustacja, wraz z upływem czasu, przekładała się na ogólną wesołość.

Choć nie mam w sobie nic z artysty, do pana Jarosława mogłem przychodzić, gdyż zostałem polecony przez bywalców. Przy okazji zacząłem odkrywać, że Lwów ma drugie – ukryte przed przyjezdnymi – oblicze. To swoista mapa miejsc, w których bywać należy i w których bywać nie wypada.

Bandyci, nacjonaliści, artyści i liberałowie – wszyscy mają tu swoje knajpy. Mijają się na ulicy, odpowiadają sobie na ukłony lub udają, że się nie widzą – ale przesiaduje każdy u siebie.

Zdaje się, że kiedyś wieloetniczny, kolorowy Lwów tęskni za podziałami. Nie może być miastem spójnym i jednolitym – bo przestałby istnieć.

Lwów to twór mieszczański, bardzo europejski, niepoukładany, rozgadany, pokłócony. – Miasta we wschodniej Ukrainie – tłumaczył mi jeden z bywalców knajpy pana Jarosława – są zbudowane jak piramida. Na szczycie oligarcha, który trzyma i rozdziela pieniądze, dalej establishment: politycy, biznesmeni, bandyci. Szczupła klasa średnia i wielka klasa robotnicza. Hierarchia jest ściśle określona. We Lwowie te światy egzystują obok siebie. My, mieszczanie, jesteśmy niebogaci, ale stanowimy większość. Nie dajemy sobie dmuchać w kaszę i wchodzić na nasze terytorium.

Mieszczański liberalny Lwów tęskni za swoimi korzeniami. Znów chciałby być Leopolisem. W kawiarni „C.K. Lokal” przy ulicy Wałowej co roku 18 sierpnia świętuje się urodziny cesarza Franciszka Józefa I. Wejście do toalety zdobi piękny polski napis „Pan Edzjo” (bo tak we Lwowie nazywało się owo pomieszczenie), a na lewo od wejścia wisi stara austriacka mapa Galicji.

C.k. „separatyści” marzą, że Lwów kiedyś będzie wolnym miastem, ale ich polityczne wpływy niedaleko wykraczają poza kawiarniany stolik. Leopolis to przecież mit. W mieście nie zawsze było wesoło i kolorowo. Ludzie obrzucali się błotem, strzelali do siebie, wyrzucali się z domów. Z zaułków pięknych kamienic na filigranowe uliczki wypełzała nienawiść.

– Fakt, ale przecież ważne są marzenia. Leopolis, który istnieje w naszych głowach, jest miastem idealnym i niech tak pozostanie – usłyszałem przy kawie u pana Jarosława.

Tylko że życie toczy się swoim, niezależnym od marzeń torem. Wybory w mieście wygrywa nacjonalistyczna Swoboda. Związani z nią biznesmeni przejęli kilka miejsc tradycyjnie należących do liberałów.

A pan Jarosław? Niedawno przeszedł na emeryturę. Zastąpił go ktoś inny.

Jaki będzie? Kto to wie?

Każdy ma takiego pana Jarosława, na jakiego sobie zasłuży.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2013