Pamięć, pojednanie, spór

Nie będzie pojednania polsko-rosyjskiego, jeśli polsko-polskie spory z Rosją w tle będą wyglądać, tak jak dyskusja wokół apelu, by 9 maja Polacy odwiedzili rosyjskie cmentarze. Choć obie strony sporu miały argumenty, obie zrobiły wiele, by dołożyć przeciwnikom "moralną maczugą".

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Awantura była straszliwa, a emocje rozgrzane do białości.

Zbliżał się maj 1985 r., gdy prezydent USA Ronald Reagan postanowił, że podczas wizyty w RFN wykona gest pojednania. Ustalono, że on i kanclerz Helmut Kohl - przywódcy narodów w 1945 r.

zwycięskiego i zwyciężonego - złożą kwiaty w kacecie Bergen-Belsen i na cmentarzu w Bitburgu. O to drugie miejsce wybuchł gwałtowny spór, gdy okazało się, że w Bitburgu obok 2 tys. żołnierzy Wehrmachtu spoczywa 43 członków Waffen-SS (prawie wszyscy to byli chłopcy w wieku 17-19 lat; rzec można: tyleż esesmani, co ofiary indoktrynacji).

Spór o Bitburg stał się jedną z najgłośniejszych debat polityczno-historycznych Niemiec Zachodnich. Dyskutowano też w Stanach: media atakowały Reagana, Izba Reprezentantów przyjęła apel do prezydenta (stosunkiem głosów 390:26), by zrezygnował z Bitburga. Reagan się nie ugiął, 5 maja 1985 r. złożył tam kwiaty. Trzy dni później prezydent RFN Richard von Weizsäcker wygłosił słynną mowę o wojnie i pamięci. Rok później zaczął się - po części inspirowany wydarzeniami z 1985 r.

- "spór historyków", jedna z kluczowych dla Niemiec debat o interpretacji III Rzeszy. Wydarzenia te przeszły do historii jako kamienie milowe nie tylko dla ewolucji niemieckiej pamięci zbiorowej, ale też dla polityki historycznej Niemiec w ich relacjach z innymi krajami.

Mój adwersarz demon

Pamięć zbiorowa - czyli w tym przypadku: polska pamięć o maju 1945 i dzisiejsza interpretacja tamtych chwil - nie jest odwzorowaniem tego, co się zdarzyło przed laty. Jest rekonstrukcją przeszłości, zależną od tego, co dziś ważne dla Polaków. W demokracji musi temu towarzyszyć spór. Ma to sens również dlatego, że spór może (choć nie musi) wnosić "wartość dodaną". Może nią być - tego można by sobie życzyć - konsens wokół idei pojednania z Rosją. Albo refleksja, jak dalece warto zmieniać politykę wobec niej (pisała o tym tydzień temu w "Tygodniku" Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz; mamy nadzieję kontynuować tę dyskusję).

Jednak trudno o "wartość dodaną" tam, gdzie spór sprowadzony zostaje do demonizowania adwersarzy. Gdy - z jednej strony - krytycy "apelu 9 maja" zarzucają jego organizatorom, że handlują pamięcią, że padają na kolana przed Rosjanami (satyra w "Rzeczpospolitej") albo relatywizują historię (do tego sprowadzał się komentarz Artura Bazaka z "Teologii Politycznej": "1 września zapalmy światełko dzielnym chłopcom z SS! A 1 sierpnia odważnym chłopcom Oskara Dirlewangera"). I gdy - z drugiej strony - wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski etykietuje krytyków apelu jako rusofobów, a jej publicystka Katarzyna Wiśniewska twierdzi (tyleż niemądrze, co ahistorycznie), że krytyka apelu "do złudzenia przypomina wściekły atak komunistycznych mediów na biskupów polskich za pamiętne orędzie do biskupów niemieckich w 1965 r.".

Ignorowanie wzajemnych emocji to podstawowy błąd w dyskusji o przeszłości.

Emocje i emocje

Zostawiając na boku licytację inwektyw, przyznajmy: uderzająca jest skala społecznych emocji, jakie ujawniają się w tych dniach, gdy mowa o Rosji. Kiedy słucha się argumentów osób, które poparły "apel 9 maja", trudno nie uznać ich autentyczności. W takich apelach - było ich po 10 kwietnia już kilka - widać pragnienie, by w relacjach Polaków i Rosjan coś się zmieniło po dwudziestoleciu, które cechowały kolejne "konflikty strategiczne" - o wejście Polski do NATO i UE, o przyszłość Europy Wschodniej, o gaz, o historię.

Ale szacunku nie można odmówić także tym, którzy może nie mieliby kłopotów z zapaleniem lampki na grobie sowieckiego (czy hitlerowskiego) żołnierza 1 listopada, ale mają taki kłopot z datą 9 maja. Także ich emocje były autentyczne, a argumenty bynajmniej nie absurdalne. Dwa wydają się kluczowe. Pierwszy: że na cmentarzach leżą nie tylko czerwonoarmiści polegli w walce z Niemcami, ale też w walce z AK, np. latem 1945 r., gdy wojska sowieckie prowadziły w Polsce krwawe akcje przeciw podziemiu i ludności cywilnej. Drugi: że 9 maja to też symboliczny początek panowania ZSRR nad Europą Środkową, co kosztowało życie tysięcy Polaków. Gdy 9 maja na Kremlu świętowano, kilka ulic dalej w więzieniu NKWD siedzieli członkowie rządu RP; niektórzy - w tym wicepremier i dowódca sił zbrojnych w kraju, zostali tam prawdopodobnie zamordowani w 1946 r.

Polski rok 1945

Przywołanie daty 9 maja musi prowadzić do pytania, czym był rok 1945? Łukasz Kamiński tak pisał w "Tygodniku" o kłopotach z doborem słów: "Przed 1989 r. jedynym dopuszczalnym oficjalnie sposobem mówienia o rzeczywistości roku 1945 był termin »wyzwolenie«. Po odzyskaniu niepodległości dość szybko zaprzestano jego używania jako nieadekwatnego. Tylko sporadycznie pojawia się on we współcześnie publikowanych pracach. Nie zastąpił go jednak żaden powszechnie akceptowany termin. Piszemy więc o »nowej rzeczywistości«, »Polsce Ludowej«, »stalinizmie«; niekiedy ubieramy »wyzwolenie« w cudzysłów, oznaczający dystans do tego terminu" ("TP" 19/10). Kamiński postulował, by zacząć dyskusję nad tym, jak opisujemy rok 1945.

No i mamy dyskusję: w wypowiedziach popierających "apel 9 maja" Andrzej Wajda i abp Józef Życiński proponują powrót do interpretacji sprzed 1989 r. Wajda mówi: "Pójdę na cmentarz i zapalę świeczkę, bo radzieccy żołnierze walczyli w słusznej, również naszej sprawie".

Abp Życiński twierdzi, że oni "przynieśli nam wolność". Obie wypowiedzi pokazują, że reżyserowi i metropolicie chodzi nie tylko o gest, ale też o szukanie takiej interpretacji roku 1945, która byłaby akceptowalna dla Rosjan. Powiedzmy zatem: można uważać ich opinie za nieodpowiadające rzeczywistości - i być zwolennikiem pojednania z Rosją.

W tym numerze "Tygodnika" kontynuujmy dyskusję, czym był rok 1945. Na kolejnych stronach publikujemy teksty brytyjskiego historyka Maxa Hastingsa oraz Piotra M. Majewskiego, Łukasza Kamińskiego i Andrzeja Paczkowskiego. Szczególny charakter ma tekst Hastingsa: to opowieść o nieznanych dotąd wydarzeniach z 1945 r. - gdy brytyjscy sztabowcy oceniali szanse alianckiej ofensywy, mającej wyzwolić Europę Środkową spod władzy ZSRR.

Ktoś mógłby zapytać: jaki sens ma wracanie do przeszłości, nie lepiej zostawić ją historykom? Otóż nie: społeczne debaty, których tematem na pozór jest tylko historia, są również debatami o tożsamości współczesnych. Prof. Manfred Wilke, znawca dziejów NRD (był konsultantem filmu "Życie na podsłuchu"), mówił: "Istota sporów historyczno-politycznych po 1989 r. w krajach Europy Środkowej sprowadza się do tego, że chodzi w nich nie tylko o interpretację przeszłości i o to, jak obchodzić się z tym dziedzictwem. Chodzi tu głównie o tożsamość współczesnych. W takich sporach stawką jest zawsze przyszłość. I wartości, które mają być dla nas punktami odniesienia, gdy tę przyszłość kształtujemy, także w wymiarze polityki i kultury" ("TP" 23/09).

Lekcje polsko-niemieckie

Jeśli ktoś chce dziś budować pojednanie polsko-rosyjskie na trwałym fundamencie, powinien przyjrzeć się relacjom polsko-niemieckim. Można tu sformułować kilka konkluzji:

Pojednanie to proces rozłożony na dekady. Apele, gesty, listy spełniają funkcję pomocniczą. Kluczowe jest zaistnienie pewnych warunków. Przede wszystkim: poczucia bezpieczeństwa. Dla nastawienia Polaków do Niemców był to czynnik kluczowy.

Choć minęło 65 lat, pojednanie polsko-niemieckie nie jest procesem zamkniętym. Jeśli ktoś sądzi inaczej, niech porozmawia z niemieckimi Ślązakami, którzy jako nastolatkowie po 1945 r. trafili do polskiego obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach. Usiłują postawić tam pomnik i odbijają się od muru polskich instytucji.

Kolejna kluczowa sprawa to otwarta dyskusja. Nie powinno być sfer tabu. Zważmy: dziś list biskupów z 1965 r. bywa traktowany jak ewangelia. Mało kto jest świadom, że krytykowali go ludzie, którym zależało na pojednaniu z Niemcami, jak Jerzy Turowicz (nie formułował tych krytyk publicznie, byłby to prezent dla władz PRL, polemizował dopiero po 1989 r.).

Paradygmat pojednania nie kłóci się z postulatem zachowania pamięci, przeciwnie: nie powinno się zapomnieć właśnie po to, by złe się nie powtórzyło. Paradygmat pojednania nie wyklucza też, aby pamiętania oczekiwać od partnera.

Nie powinno się szukać na siłę takich interpretacji historii, które mogłyby akceptować obie strony. Różnice i tak pozostaną. Temperatura polsko-niemieckich sporów z lat 1998-2009 pozwalała zastanawiać się chwilami, czy pojednanie nie było zbyt powierzchowne.

Nie powinno się odsuwać spraw zaległych. Po 1989 r. zdawało się, że pojednanie polsko-niemieckie to oczywistość. Któż mógł sądzić - po obu stronach Odry - że sprawy nierozwiązane wrócą ze zdwojoną siłą? Erika Steinbach nie była przyczyną, lecz katalizatorem konfliktów.

Nie warto odrzucać dyskusji także z tymi, którzy są sceptyczni; zwłaszcza gdy rzecz dotyka ich bezpośrednio lub pośrednio, poprzez historie ich rodzin.

Warto poważnie traktować społeczne emocje. Nie byłoby fenomenu Steinbach, gdyby niemieccy wypędzeni nie mieli poczucia, że są spychani na margines; dla nich to, co zrobili Steinbach czy Günter Grass (bestseller o "Gustloffie") było integrowaniem ich narracji w sferze publicznej.

Oddajmy głos Jerzemu Turowiczowi. Obserwując go przez wiele lat, można było dojść do wniosku, że choć miał wśród Niemców przyjaciół, to wobec narodu niemieckiego zachował emocjonalną powściągliwość. Zarazem tak tłumaczył motywy, którymi on i jego środowisko kierowali się, stawiając na paradygmat pojednania: "Po pierwsze, był to ewangeliczny nakaz przebaczenia i miłości bliźniego - nawet jeśli ten bliźni był wrogiem. Po drugie, był to polityczny realizm i świadomość, że Polacy i Niemcy na zawsze pozostaną sąsiadami".

***

Na koniec pytanie, co to właściwie jest pojednanie? Aleksander Smolar napisał kiedyś: "Jeśli pojednanie coś w ogóle znaczy, poza retoryką religijnych czy państwowych obrzędów, to właśnie zdolność rozumienia innych, wyrozumiałość, gotowość wybaczenia w imię wspólnie przeżywanej prawdy o przeszłości, w imię podzielanych ideałów wolności, demokracji i sprawiedliwości". Wolno sądzić, że taka definicja może liczyć na szeroką akceptację.

Ale pamiętajmy: choć minęło 65 lat, pojednanie polsko-niemieckie nie jest procesem zamkniętym. Jeśli ktoś sądzi inaczej, niech porozmawia np. z wiekowymi już niemieckimi Ślązakami, którzy jako nastolatkowie po 1945 r. trafili do polskiego obozu koncentracyjnego w Świętochłowicach (zginęło tam kilka tysięcy Niemców, w większości niewinnych). Od paru lat usiłują postawić tam pomnik - bynajmniej nie rewizjonistyczny, ale taki, który nie przemilczałby ich losu. I odbijają się od muru polskich instytucji.

Bo tak naprawdę pojednanie nie jest czymś danym raz na zawsze ani też czymś, o czym ktoś mógłby powiedzieć: "dokonało się". To proces oddolny, dotykający indywidualnego losu i emocji. Kiepskie pole do popisu dla spin doktorów.

Być może pojednanie to w ogóle wartość, do której można dążyć, ale której jako stanu idealnego nie osiągnie się nigdy. Co nie znaczy, że nie należy próbować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010