Pamięć kości

JOANNA KOS-KRAUZE, reżyserka: Trzeba obserwować świat, a szczególnie mieć na uwadze kompleksiarzy. Każde ludobójstwo zaczyna się od propagandy sączącej się w mediach i z ambon. Od retoryki, w której odczłowiecza się ludzi.

11.09.2017

Czyta się kilka minut

Joanna Kos-Krauze na planie filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”, Rwanda, 2015 r. / EWA ŁOWŻYŁ / KOSFILM
Joanna Kos-Krauze na planie filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”, Rwanda, 2015 r. / EWA ŁOWŻYŁ / KOSFILM

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Zna Pani losy rodziny Eliane Umuhire, rwandyjskiej aktorki, która zagrała jedną z głównych ról w „Ptaki śpiewają w Kigali”?

JOANNA KOS-KRAUZE: Nie czuję się uprawniona opowiadać jej historię. Mogę tyle powiedzieć, że przeżyła ludobójstwo.

Nie jest łatwo uruchomić taką narrację. Rozmowy muszą odbywać się w określonych warunkach, samo przepracowywanie traumy trwa wiele lat. Rwandyjczycy są trudni, pozamykani. Ofiara nie chce być nią całe życie: opowiadać każdemu, kto przyjedzie, co widziała i kogo straciła. Szczególnie białemu z Europy.

Gdy poznałam Eliane, pracowała w organizacji pozarządowej, stała przy ksero. Aktorstwem zajmowała się amatorsko: grała w teatrze, w którym przepracowuje się traumy po ludobójstwie.

Ofiarom łatwiej pokazać niż opowiedzieć to, co przeżyły?

Trudno usiąść przy kawie i snuć o tym pogawędkę. Struktura społeczna we współczesnej Rwandzie jest taka sama jak przed ludobójstwem, żyje tu 88 proc. Hutu, 11 proc. Tutsi i 1 proc. Twa.

Przypomnijmy, co się zdarzyło w 1994 r. Rolnicy Hutu wymordowali ponad milion sąsiadów, posiadaczy bydła Tutsi. Robili to dzień w dzień przez trzy miesiące, między dziewiątą rano a czwartą po południu, przy pomocy maczet i innych narzędzi rolniczych.

Początki tego antagonizmu sięgają lat 30. XX w. W Rwandzie, wtedy jeszcze kolonii belgijskiej, wprowadzono dowody osobiste z wpisem „Hutu”, „Tutsi” i „Twa” – płynna dotąd tożsamość zamieniła się w barierę nie do przekroczenia. Belgowie rządzili rękoma wykształconych Tutsi, ich króla oraz elit, dopóki ci w latach 50. nie zaczęli domagać się niepodległości dla Rwandy. Bruksela zmieniła więc taktykę i zaczęła wspierać Hutu przeciw Tutsi. Studentów Tutsi usuwano z uczelni i urzędów, tworzono getta ławkowe. Zaczęły się pogromy, największy miał miejsce właśnie w połowie lat 90.

A Claudine grana w „Ptakach...” przez Eliane wraca do Rwandy cztery lata po ludobójstwie, by odnaleźć ciała bliskich.

Niewielu ich znajdzie.

Trzeba pamiętać o skali ludobójstwa: z jednej rodziny nie wymordowano, powiedzmy, trzech członków na trzydziestu, tylko dwudziestu ośmiu, a zdarza się, że wszystkich. To stwarza problem z wykonaniem ekshumacji: brakuje materiału porównawczego. W Rwandzie nie jest tak jak na Bałkanach, gdzie składa się w całość kości pomordowanych, bo matki, żony, kochanki dążą do tego, by ciała ich mężczyzn zostały odnalezione i godnie pochowane. W Rwandzie często nie ma nawet kto tych ciał szukać.

Pierwsze ekshumacje zostały tam zorganizowane jeszcze w 1994 r. przez rząd żeby powołać w Aruszy trybunał międzynarodowy ds. ludobójstwa. Teraz jest rok 2017, ciała wykopuje się nadal i przenosi do tzw. Mauzoleów, to praca na najbliższe 100 lat.

W „Ptakach…” jest scena ekshumacji.

W całości zainscenizowana: szkielety i strzępy ubrań są rekwizytami. Choć miałam materiał dokumentalny – udało mi się otrzymać zezwolenie rządu rwandyjskiego na filmowanie miejsc, w których są złożone szczątki ofiar – uznałam, że nie mogę tego wykorzystać w „Ptakach...”.

Ze względów etycznych?

Ze względu na pamięć kości. Rwandyjczycy czynią wszystko, by pochować ciała ofiar i dać im wreszcie spokój. Sfotografowałam oczyszczone szkielety złożone w katakumbach i sceny, w których wnoszone są kości w workach zwożone z okolicznych pól. Wykorzystałabym te ujęcia, gdybym kręciła dokument.

W „Ptakach…” są sceny z autentycznego miejsca ludobójstwa – z kościoła w Nyamacie. Wśród ubrań ułożonych na ławkach, jeśli dobrze się przyjrzeć, można nadal znaleźć ludzkie szczątki. Te dni zdjęciowe były pod względem emocjonalnym trudne dla całej ekipy.

A Pani jak sobie radziła z emocjami?

Musiałam być twarda, reżyser ma być silniejszy niż reszta ekipy. I mimo wszystko łatwiej się znosi taką sytuację, kiedy nie szuka się szczątków własnego dziecka, męża, ojca… Gdy robiliśmy dokumentację, odwiedzaliśmy prosektoria w Polsce. Zazwyczaj sama musiałam do nich wchodzić, część asystentów nie była w stanie. To czyste przestrzenie, da się nawet wytrzymać specyficzny zapach. Jednak sama energia miejsca bywa nie do zniesienia.

A dla Pani?

Może chciałam oswoić własne emocje po śmierci Krzysztofa z doświadczeniem tych, którzy mają to już za sobą?

To jeden z etapów procesu żałoby?

Od pewnego momentu wiedziałam, że żałoba będzie jednym z głównych tematów tego filmu.

Krzysztof miał świadomość, że nie dotrwa do premiery „Ptaków...”: nie było szans, by ten film ukończyć wspólnie. Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Diagnozę o chorobie usłyszał w 2006 r., z rakiem żył osiem lat. Nie wymyśliliśmy tylko tego, że odejdzie na początku kręcenia zdjęć do „Ptaków…”. Potem jeszcze zmarł operator, Krzyś Ptak. No ale świat się nie zatrzyma tylko dlatego, że straciło się kogoś bliskiego, że jest ci ciężko i smutno.

(Milknie na dłuższą chwilę)

Od dawna z Krzysztofem chcieliśmy nakręcić film o ludobójstwie. Scenariusz o Jedwabnem od lat leży w szufladzie. Rwanda to Jedwabne w skali hekatomby: tu mordowali się członkowie rodzin.

Porusza mnie to, w jaki sposób Rwandyjczycy rozpacz, którą spotyka się tam na każdym kroku, potrafią opanować w codziennym życiu.

Jak?

Milczeniem. Modlitwą. Dzieleniem się doświadczeniem. Wspominaniem.

A jak Pani sobie radziła w żałobie po mężu?

Najpierw wpadłam w rodzaj emocjonalnego odrętwienia – nie przeraziłoby mnie wtedy, gdybym się dowiedziała, że jestem nieuleczalnie chora. Potem zwyciężyła biologia: instynkt życia. Proces umierania został dobrze wymyślony przez naturę. Uczymy się go, towarzysząc odchodzeniu dziadków, rodziców, współmałżonków.

Nakręcenie „Ptaków...” jest rodzajem powinności?

Wypełnieniem obowiązku. Rwandyjczycy nie mają swojej kinematografii, więc ktoś musiał ten film nakręcić. Z Krzysztofem mieszkaliśmy w RPA, a do Rwandy po raz pierwszy trafiliśmy w 2006 r. Oswajaliśmy to miejsce przez lata, mogliśmy zacząć o nim opowiadać. Poza tym Polacy mają silne związki z Rwandą. Są tu misje katolickie, działa wspaniała szkoła dla dzieci niewidomych, 20 lat spędził tu abp Hoser.

Wokół postawy katolickich księży wybuchły kontrowersje. Część białych i czarnoskórych kapłanów ma na rękach krew: pośrednio lub bezpośrednio uczestniczyli w przemocy. Dopiero w ostatnim dniu 2016 r. rwandyjscy biskupi przeprosili za rolę, jaką duchowni odegrali w ludobójstwie.

A w tym roku przeprosił za zbrodnie w Rwandzie papież Franciszek. To jest człowiek dialogu, wierzę w niego. Postąpił mądrze: uczynił to tuż przed wyborami w Rwandzie. Ma świadomość tamtejszej sytuacji, napięcia utrzymującego się w społeczeństwie. Jego gest miał więc znaczenie religijne i polityczne.

Z jakimi jeszcze dylematami twórczymi konfrontowała się Pani w trakcie pracy nad „Ptakami…”?

Założyliśmy, że film będzie dekonstrukcją wizji Afryki jako heimatu dla białych z katalogu Neckermanna czy popkulturowego raju z „Pożegnania z Afryką”. Afryka w „Ptakach…” jest zgaszona, pogrążona w mroku, za mgłą. Taki jest klimat i koloryt Rwandy: położonej wysoko, więc chłodnej i deszczowej, co wymusza specjalny sposób fotografowania. A ponieważ opowieść dotyczy posttraumatic stress syndrome, rzeczywistość filmowa jest rozkawałkowana, nie ma tu pełnych obrazów, są ich fragmenty, sporo dzieje się w przestrzeni pozakadrowej. Nie pokazujemy też twarzy kilku bohaterów – one w tej opowieści nie mają znaczenia.

Bo?

W „Ptakach...” utrzymany jest dystans. Dlaczego? Zawsze pozostanie się na zewnątrz, nie ma szans, by wniknąć w czyjąś traumę.

Bohaterkami są dwie kobiety, obie straciły w ludobójstwie kogoś, kogo kochały. Claudine mieszka w Rwandzie od zawsze, Anna przyjeżdża tam na kilka lat. Z Krzysztofem chcieliśmy uniknąć i sentymentalizmu, i paternalizacji spod znaku: teraz wam pokażemy, co sobie nawzajem zrobiliście. To nie jest film polityczny. Obiecaliśmy, że nakręcimy film poetycki.

Komu obiecaliście?

Rwandyjczykom. Oni nam zaufali. To w ogóle pozwoliło „Ptaki…” nakręcić. Zdobyłam nieprawdopodobną liczbę zezwoleń, w tym z pałacu prezydenckiego, przecież to jest kraj policyjny. Kilka instytucji musiało zaopiniować scenariusz. Trudno w Rwandzie uzyskać zezwolenia na wejście z kamerą na lotnisko czy do miejsc pamięci. Latami budowałam relacje, wypiłam mnóstwo herbat na wielogodzinnych spotkaniach, by to wszystko stało się możliwe.

No a sam film?

Chcieliśmy opowiedzieć o tym, co się dzieje w emocjach po ludobójstwie. O tym, jak ono na zawsze traumatyzuje nie tylko ofiary, ale i świadków, żyjących nieraz z piętnem tego, że nie znaleźli w sobie dość odwagi lub nie mieli warunków, by pomóc. Ludzie z tego powodu piją, narkotyzują się, bywają agresywni lub pogrążają się w depresji… Świadkom ludobójstwa uczyniono najpoważniejszą z krzywd: podważono wiarę w człowieka. Bo Pan Bóg jest abstrakcją, przeczuciem metafizycznym, postulatem serca i umysłu. A centrum świata dla człowieka jest właśnie drugi człowiek – z nim pozostaje się w codziennym kontakcie. Jeśli sąsiad i członek rodziny staje się największym wrogiem, to wyrwy w psychice robią się nieodwracalne. W Rwandzie nie ma rodziny wolnej od doświadczenia ludobójstwa: każdy jest dzieckiem zabitego lub mordercy, ocalałym lub tym, który mordował. Perfidia polegała jeszcze na tym, że gdy Hutu nie chciał mordować Tutsi, to sam był mordowany.

Mordowały też kobiety z plemienia Hutu, to nie jest sprawa, za którą stoją tylko mężczyźni.

Zagłada Tutsi, Ormian, Indian, Żydów za każdym razem jest traumą narodową, ale przede wszystkim doświadczeniem ogólnohumanistycznym – w tym sensie te ludobójstwa mają wspólny mianownik. To też był powód, dla którego z Krzysztofem postanowiliśmy ten film nakręcić. Historia pokazuje, że to się zdarzało i będzie się zdarzać. Przecież wojna na Bałkanach i rzeź w Rwandzie to niemal ten sam czas. A dziś mamy Syrię i Sudan Południowy…

Nie ma w „Ptakach…” scen zbiorowego ludobójstwa. Umiera tu „tylko” jeden człowiek. Ta jednostkowa śmierć wyłania się z oceanu bezosobowych ciał. Przypomniało mi to Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, gdzie zwiedzający nakłada na uszy słuchawki i zapoznaje się z opowieścią o życiu jednego zamordowanego.

Holokaust pochłonął sześć milionów oddzielnych bytów, ludzi, którzy mieli pragnienia, marzenia, złości, miłości, przeszłość i teraźniejszość…

Nie sądzę, byśmy się pozbyli tej mrocznej strony naszego człowieczeństwa, naszej skłonności do czynienia zła. Ważne jest jednak to, by wiedzieć, że w określonych warunkach każdego z nas można zamienić w bestię, która morduje.

Co może dać taka świadomość?

To, by obserwować świat, a szczególnie mieć na uwadze kompleksiarzy. Każde ludobójstwo zaczyna się od propagandy sączącej się w mediach i z ambon. Od retoryki, w której odczłowiecza się ludzi. W Niemczech Hitler i grupa kacyków narodowego socjalizmu od momentu dojścia do władzy głosili, że wspólnota żydowska jest w kraju zbyteczna. W związku z tym decyzja o „ostatecznym rozwiązaniu”, bez względu na to, kiedy powzięta, od dawna była gotowa do wdrożenia.

W Rwandzie, w Butare, siedzibie uniwersytetu, profesorowie latami prześcigali się w publikowaniu historycznych elaboratów przeciwko Tutsi. W popularnych programach stacji radiowych, Radiu Rwanda czy Radiu Tysiąca Wzgórz, Tutsi nazywało się „karaluchami” lub – ze względu na wzrost – „wysokimi drzewami”. Spikerzy w skeczach i piosenkach otwarcie wzywali do pogromów.

W radiu na chwilę przed ludobójstwem odczytywano listy skazanych, przygotowane na podstawie powszechnego spisu ludności, którego wykonanie zlecił rząd.

Słynne jest nagranie, gdzie – już w czasie ludobójstwa – dzwoni dziecko i pyta prowadzącego audycję, ile musi mieć lat, żeby mogło mordować. Słyszy odpowiedź, że jeśli przyjęło pierwszą komunię, to może ścinać „wysokie drzewa”.

Nigdy akt ludobójstwa nie był aktem spontanicznym. Grunt pod niego przygotowuje się przez parę pokoleń. Włącznie z ofiarami, które nie chcą uwierzyć, że może je spotkać coś tak strasznego.

W „Ptakach...” wykorzystuję autentyczne nagrania radiowe z 1994 r., zagrzewające Hutu do mordowania Tutsi.

Zdążyła Pani jeszcze usłyszeć tę ciszę, która w 1994 r. zapadła w całej Rwandzie? Ona była efektem działania sępów. Najpierw pożerały ludzkie zwłoki, a potem mniejsze ptaki. Ich śpiew całkowicie zamilkł.

Dziś ptaki znowu śpiewają, życie toczy się dalej. Ale tę ciszę za każdym razem słychać, gdy wchodzi się do miejsc pamięci.

Sępy, które pojawiają się w filmie, kręciliśmy w Kenii. W Rwandzie jest ich niewiele, w czasie ludobójstwa mnóstwo zwierząt zostało wymordowanych, zresztą nie tylko sępów. Wystrzelano niemal wszystkie psy, które szukały jedzenia na ulicy. Istniała obawa, że jeśli zasmakują w ludzkim mięsie, będą atakować także w czasie pokoju. Przetrzebione zostały też goryle górskie, zamieszkujące lasy deszczowe. Oprawcy, już po ludobójstwie, musieli coś jeść, więc mordowali gorylątka. A kłusownicy wybili wszystkie lwy.

Nadal żyje Pani na dwa domy: w Rwandzie i w Polsce?

W Polsce jestem od lutego, kończyłam tu postprodukcję „Ptaków…”. Mam nadzieję, że do Afryki będę mogła wrócić pod koniec roku.

Tęskni Pani?

Bardzo. Lepiej i bezpieczniej czuję się w Afryce. Choć przecież to nie jest bezpieczne miejsce na ziemi: w Burundi jest stan wyjątkowy, w Kongu nie można się w lasach doliczyć pięciu milionów ludzi. Nie mieliśmy w planach, że tyle lat tam spędzimy, że Krzysztof będzie się tam leczył i że tam nakręcimy ostatni wspólny film: że tyle się tam zdarzy ważnych dla mnie rzeczy. Może dlatego do niej wracam; Afryka jest dla mnie prawdziwsza w doświadczeniu niż Polska.

Poza tym to, co jeszcze niedawno wydawało mi się katastrofą, dziś uznaję za dobry obrót spraw. Np. to, że w końcu musiałam jako producent przejąć „Ptaki…”. To był ten moment, kiedy Krzysztof odchodził: wolałam skupić się na byciu z nim niż na produkowaniu filmu.

Praca nad filmem trwała prawie 10 lat.

Dekadę wstecz „Ptaki...” mogłyby nie wywołać takiego poruszenia. A dziś ich temat stał się wyjątkowo aktualny. Liczba zaproszeń na międzynarodowe festiwale jest największa spośród wszystkich filmów, które z Krzysztofem nakręciliśmy. „Ptaki…” wyprzedziły życie: trafiają w niepokoje i lęki ludzi z każdego zakątka świata.

Ale dzisiaj nierealne byłoby otrzymanie pieniędzy na „Ptaki…” od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej czy z Telewizji Polskiej. Wielokrotnie z Krzysztofem słyszeliśmy pytanie: a dlaczego wy macie opowiadać o ludobójstwie, które wydarzyło się w jakimś dalekim zakątku świata? Otóż dlatego – odpowiadaliśmy – że w Polsce, i to całkiem niedawno, zdarzył się Holokaust. Dlatego bardziej niż ktokolwiek inny mamy prawo i obowiązek mówić o konsekwencjach przemocy.

O czym będzie Pani kolejny film?

Planuję nakręcić go na podstawie „Maestro”, reporterskiej opowieści Marcina Kąckiego o pedofilskim skandalu w chórze Poznańskich Słowików. Ale to jest wyłącznie punkt wyjścia, najbardziej chciałabym opowiedzieć o macierzyństwie i ojcostwie. O matkach, które nie chcą znać prawdy, nie dopuszczają jej do głosu, i o mężczyznach, którzy nie chronią swoich dzieci i kobiet. To będzie opowieść o tym, że trzeba się zawsze opowiedzieć po jakiejś stronie, bo cisza sprzyja tym, którzy czynią krzywdę.

Anna, bohaterka „Ptaków…”, też ma skomplikowaną relację z córką.

Na macierzyństwo nakładamy klisze, a jego nie da się wtłoczyć w proste definicje. Ono bywa skomplikowane nawet na poziomie karmicznym. W samej Rwandzie poznałam kobiety, które urodziły dzieci z gwałtów. Dla nich to cierpienie na całe życie, bo nie są w stanie pokochać własnych dzieci.

A Anna obowiązek macierzyński wypełnia w zupełnie inny sposób, może lepiej niż niejedna z nas, bo daje drugie życie dziecku mężczyzny, którego bardzo kochała. ©

Joanna Kos-Krauze jest reżyserką, scenarzystką i producentką, współautorką m.in. „Papuszy”, „Placu Zbawiciela” i „Mojego Nikifora”. 22 września na ekrany kin wchodzi film „Ptaki śpiewają w Kigali”, który zaczęła kręcić ze zmarłym w 2014 r. Krzysztofem Krauzem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2017