Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Walka o honor narodowy czy o popularność? Celowa inscenizacja z podtekstem politycznym? Choć sezon urlopowy w pełni, między Rzymem a Berlinem trwa „zimna wojna”. Jasna jest tylko jej chronologia. Bo interpretacji, dlaczego z niczego zrobiła się międzynarodowa awantura - jest tyle, że trudno zliczyć.
Zatem chronologia: 1 lipca Włochy obejmują przewodnictwo w Unii, a w prasie Europy pojawiają się komentarze, że włoski premier Berlusconi jest produktem Tangentopoli - czyli „państwa kolesiów”, gdzie polityka miesza się z biznesem, a sądy słuchają władzy. Berlusconi bowiem łączy od lat biznes z polityką, jego przeszłość jest niejasna, jego rząd kontroluje media publiczne (a prywatne do Berlusco-niego należą), jego koalicja przepycha ustawę, zawieszającą śledztwa przeciw premierowi. Najostrzejsze są komentarze z Niemiec: „Spiegel” nazywa Berlusconie-go „ojcem chrzestnym” (Padrone). W Parlamencie Europejskim niemiecki poseł powtarza zarzuty wobec Włocha; a ten oferuje Niemcowi rolę kapo w filmie o kacetach. Przeprosin domaga się kanclerz Schroeder - jakby obrażono całe Niemcy. Przypadkiem (?) ktoś odkrywa, że drugorzędny włoski polityk (sekretarz stanu ds. turystyki) opublikował w lokalnym piśmie artykuł, niemieckich turystów nazywając „brzuchatymi, krzykliwymi i zarozumiałymi”. Schroder odwołuje urlop we Włoszech. Berlusconi komentuje: „Zal mi go”. To już afera międzypaństwowa. Zwykli Niemcy kanclerza popierają (ale do Włoch i tak pojedzie ich pewnie, jak co roku, 10 milionów) - odwrotnie niż opozycja i większość mediów: niemiecka prasa (poza bulwarowym „Bildem”) decyzję tę uznaje za przesadną, jeśli nie głupią. I spekuluje: czy kanclerzowi chodziło o honor? A może o punkty w sondażach? Czy też o celowe wywołanie awantury: jako odwet za włoskie poparcie dla USA, albo o pokazanie, że to Niemcy ustalają w Unii kryteria, kto jest politycznie korrekt?
Jakkolwiek by było, pozostaje wątpliwość: czy to tylko nowy styl niemieckiej polityki zagranicznej (po Padrone wiele i tak nie można oczekiwać), czy coś więcej? Bo gdyby wszyscy stosowali miary, jakich trzymają się Berlusconi i Schroder, ruch dyplomatyczny między europejskimi stolicami zamarłby na dobre. I nie tylko europejskimi: przecież wielu niemieckich polityków publicznie szydziło z amerykańskiego prezydenta Busha, żadnych przeprosin nie było, a mimo to Urząd Kanclerski zabiega właśnie o audiencję dla swego szefa w Białym Domu. „Odmierzą wam taką miarą, jaką wy mierzycie”...