Najbogatszy, najsprytniejszy, największy

Nad Pałacem Chigi, będącym siedzibą włoskiego premiera, zabłysło słońce, którego płomień czule musnął zbroję rycerza przygotowującego się do kolejnej bitwy. Wieńcząca hełm przyłbica skrywa twarz wyszczerzoną w szalonym uśmiechu. Sam rycerz, skromnej postury, lecz żelaznego charakteru, jest pewien swego, jakby mu zwycięstwo obiecała Opatrzność.

25.01.2006

Czyta się kilka minut

Premier Silvio Belrusconi (fot. Radosław Korzycki) /
Premier Silvio Belrusconi (fot. Radosław Korzycki) /

Patetyczne porównywanie premiera Włoch Silvio Berlusconiego do baśniowego bohatera - choć większość pojawiających się tu wątków z łatwością ulega fabularyzowaniu - niesie ryzyko spłycenia problemu ekscentrycznego polityka do drugorzędnej, skandalizującej historyjki. Bo ani premier nie jest obłędnym i samotnym Don Kichotem, ani włoska opozycja, w Berlusconim widząca zło wcielone, nie wyróżnia się szczególną cnotą. Typowy dla feerycznego krajobrazu smok, dotąd kojarzony z mafią, w istocie nie ma widzialnej postaci, a jego duch przenika wszystkie przestrzenie włoskiego życia publicznego.

Ot, taka kraina, w której wszystko wygląda inaczej, niż powinno.

Skandal wycisza skandal

Nowy rok zaczął się we Włoszech od dwóch wstrząsów, które zapowiadają ostrą walkę polityczną. Jej finałem będą wybory parlamentarne 9 kwietnia. Nagrodą: fotel premiera.

Pierwszą burzę wywołała afera specjalnej abolicji podatkowej. Rząd ją wprowadził, gdy równolegle toczyło się śledztwo Urzędu Skarbowego w Mediolanie przeciw szefowi tegoż rządu, czyli Berlusconiemu, podejrzewanemu o niezapłacenie kilku milionów euro zaległego podatku.

Dzięki trikowi z abolicją sprytny Silvio wykręcił się, płacąc symboliczny naddatek 1850 euro na poczet przyszłej składki. Żeby było śmieszniej, nawet w dwóch ratach, co jest dość intrygującym zagraniem, jak na jednego z ośmiu najbogatszych mieszkańców Europy. Opozycyjna lewica, skupiona wokół umiarkowanego chadeka Romano Prodiego (byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej) zacierała ręce, dopóki sama nie potknęła się jeszcze bardziej widowiskowo. Prasa wpadła na trop bilingów byłego ministra sprawiedliwości Piera Fassino, uchodzącego za największy autorytet opozycji. Wynika z nich, że polityk ten kontaktował się często z biznesmenami umoczonymi w aferę nieprawidłowej fuzji kilku potężnych banków.

Po tej konfrontacji można zrozumieć, skąd u Berlusconiego taka pewność siebie. On doskonale wie, że we Włoszech nie ma skandalu, który nie mógłby zostać wyciszony przez jeszcze większy skandal. Ta świadomość pozwala mu z maestrią sterować całą sceną polityczną i marzyć o kolejnej kadencji. A lewica się miota i poszczekuje. Zaatakować nie może, bo jest na nią tyle samo "kwitów", co na stronników premiera. I oto w kraju z najgorszymi wynikami ekonomicznymi w "starej" Unii Europejskiej premier Silvio Berlusconi coraz spokojniej oddycha, pewien zwycięstwa w kwietniową noc.

Kapo i psychicznie chorzy

Premier nie boi się nawet od czasu do czasu wystawiać wizerunku państwa na szwank. Gdy 1 lipca 2003 r. Włochy przejęły przewodnictwo w Unii, podczas inauguracyjnego posiedzenia Parlamentu Europejskiego w Strasburgu eurodeputowani zaatakowali włoskie koncepcje przywództwa. Rozdrażniony Berlusconi zareagował bez pardonu: nazwał niemieckiego posła, socjaldemokratę Martina Schulza, "nazistowskim kapo". Obserwatorzy zajścia nie zlekceważyli tego gestu jako zwykłego przejawu wulgarności. Ów incydent uznali za niebezpieczną prowokację.

Wkrótce okazało się, że sprawa jest poważniejsza. Z oburzeniem zareagowała włoska prasa. "La Repubblica" w artykule oceniającym perspektywy rozwoju Unii przez następne pół roku pisała, że czas ten minie na naprawianiu skutków fatalnego wrażenia. Dalej poszedł dziennik "Corriere della Sera", używając określenia "hańba narodowa". Można było w nim przeczytać: "To, co stało się w Strasburgu, po raz kolejny uwypukla problemy, które od początku gnębią nasz centroprawicowy rząd. Sprawa zasadnicza to dyletancki charakter Berlusconiego jako polityka". Komentator "Corriere" uznał, że nazywanie przeciwnika politycznego nazistą jest nie tylko infantylną zabawą, świadczącą o dyletanctwie, ale też zagrożeniem dla zbiorowego portretu państwa włoskiego.

Podobnie zareagowali wówczas politycy - zarówno ze współrządzącej prawicy, jak i z lewicy. Wicepremier Gianfranco Fini, lider Sojuszu Narodowego, wezwał swego szefa do publicznych przeprosin. Przywódca komunistów Fausto Bertinotti wysłał na ręce obrażonego Schulza list z deklaracją wsparcia. Czołowy polityk lewicy, były burmistrz Rzymu Francesco Rutelli, jako jeden z wielu uznał wypowiedź premiera za krzywdę wyrządzoną narodowi.

Solidarność z Berlusconim ogłosili wyłącznie ekstremiści, tacy jak nacjonalista Umberto Bossi i Alessandra Mussolini, wnuczka dyktatora. Nie trudno się było domyślić, jakim zgorszeniem zareagują przewrażliwieni na punkcie nazizmu Niemcy. Nie dość własnych problemów z przeszłością, a tu jeszcze taki afront ze strony włoskiego premiera. Pod presją opinii Berlusconi się ugiął. Przeprosił. Kanclerz Gerhard Schröder zamknął sprawę jako niebyłą. Awantura przycichła.

A niedługo później premier został nawet wyróżniony przez struktury europejskie tytułem "najskuteczniejszego polityka roku", co świadczy o dość szczególnym interpretowaniu pojęcia "skuteczność".

Potem Silvio Berlusconi zagrał jeszcze ostrzej. Udzielił słynnego już dziś wywiadu "Głosowi Rimini". Najpierw nazwał włoskich sędziów psychicznie chorymi: "Sędziowie są podwójnie uszkodzeni. Po pierwsze politycznie. Po drugie z natury. Żeby wykonywać tę pracę, trzeba mieć kłopoty psychiczne. Oni są ludźmi odmiennymi antropologicznie od reszty swojej rasy". Ta refleksja wywołana została prawdopodobnie generalnym konfliktem premiera z wymiarem sprawiedliwości. Od początku jego kariery rządowej toczyło się bowiem przeciw niemu około 90 różnego rodzaju śledztw. Następnie Berlusconi w jednym zdaniu oczyścił z piętna zbrodni reżim faszystowski: "Mussolini nigdy nikogo nie zabił. Mussolini wysłał ludzi na wakacje na wygnaniu".

Na kłopoty historia

Kwestia, czy u podstaw doktryny Mussoliniego leżał rasizm, budzi spory wśród historyków. Sam dyktator ogłosił w 1932 r. (zanim NSDAP doszła w Niemczech do władzy): "Nie ma czystych ras, a ich pomieszanie stawało się nieraz przyczyną siły i piękna narodów. Na rasę składa się raczej uczucie niż realna rzeczywistość. We Włoszech nie ma antysemityzmu". Jednak z czasem, gdy Włochy zaangażowały się w kolonialny podbój Etiopii, a potem w koalicję z Hitlerem, Mussolini podejmował decyzje wymierzone w afrykańskich autochtonów, a także w Żydów. Twierdzenie, że działo się tak pod presją Berlina, a duce postępował wbrew sumieniu, jest obłudne.

Tymczasem sześć dekad po wojnie lansowanie nowej polityki historycznej na razie uchodzi premierowi na sucho. Co więcej, jego umiejętność wygrywania spraw na sporach z przeszłości pozwala mu podporządkowywać sobie ekscentrycznych polityków prawicy, takich jak Fini czy Bossi. Tak sobie Berlusconi poradził wiosną 2005 r. z gabinetowym przesileniem: kryzys, który pchnął go do dymisji i sformułowania nowego rządu, zaczął się, gdy najpoważniejszy partner premiera, minister spraw zagranicznych i lider Sojuszu Narodowego Gianfranco Fini, zagroził odejściem z rządu. Impas udało się szybko zażegnać, a prezydent republiki Carlo Azeglio Ciampi już kilka dni później przyjął przysięgę od nowych ministrów. Na najważniejszych stanowiskach pozostali: Fini, minister obrony Antonio Martino (który dwa lata temu wysłał trzytysięczny kontyngent do Iraku) oraz minister gospodarki i finansów Domenico Siniscalco. Do gabinetu wrócił kontrowersyjny były minister do spraw ekonomicznych Giulio Tremonti, autor niefortunnego planu cięć podatkowych. Awansował na wicepremiera.

Berlusconi zdecydował się też na utworzenie nowej placówki: Ministerstwa Rozwoju i Spójności Regionalnej. Krok ten dowodzi rozpaczliwej sytuacji, w jakiej znalazł się włoski model redystrybucji publicznych pieniędzy. Przemysłowa północ kraju zawsze radziła sobie lepiej niż rolnicze południe. W ciągu dwóch ostatnich dekad dzięki pomocy z funduszy europejskich powoli te różnice zaczęto wyrównywać.

Ale dziś znów dysproporcje rosną, a mieszkańcy najbiedniejszych regionów (Kalabrii, Apulii, Kampanii, Sycylii i malutkiej Bazylikaty) zaczynają się buntować. Premier zmuszony był zareagować powołując nowe ministerstwo i obsadzając je sycylijczykiem Gianfranco Micciche, gdyż najbardziej liczy na głosy z tych terytoriów. Południe jest upokorzone, ale też bardzo konserwatywne - dotąd chętnie głosowało na partię premiera, czyli Forza Italia.

***

W obliczu wiosennych wyborów na korzyść Berlusconiego działa skłócenie lewicy. Romano Prodi najbardziej obawia się "ciosu Brutusa", czyli zamachu ze strony jednego z sojuszników. Walka wszak idzie o wysoką stawkę. A przywódcze ambicje mają: pozujący na wielkiego moralistę Massimo D'Alema, wspomniany Piero Fassino, najmłodszy w tym gronie 49-letni nowy burmistrz Rzymu Walter Veltroni i jego poprzednik, porywający tłumy na wiecach Francesco Rutelli. Stawkę zamyka "wielki nonkonformista", lider Odnowy Komunistycznej, dobiegający siedemdziesiątki Fausto Bertinotti. On zresztą, jako jedyny, staje zawsze do otwartego pojedynku z Prodim. Podobno Veltroni i Rutelli, przewodzący założonej przez byłego przewodniczącego Komisji Europejskiej partii o słodkiej nazwie "Stokrotka", uzgodnili, że do walki o władzę staną dopiero w 2011 r., na razie ustępując mu pola.

A rządzący premier zdaje się na prztyczki lewicy reagować z roztropnością Platona.

Kiedyś cynik Diogenes, zaproszony do starego filozofa na ucztę, z lubością deptał jego dywan, mówiąc przy tym, że depcze próżność Platona. Widząc to, gospodarz odparł: "Jakże wielką pychę okazujesz, Diogenesie, udając, że obca ci jest pycha".

Tak samo jak Diogenes zachowują się konkurenci Berlusconiego. Z obrzydzeniem recenzują wpadki premiera, lekceważąc własne słabości przy użyciu ryzykownej teorii, że "im wolno".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2006