Opowiem wam Amerykę

Wszystko, czym nas dzisiaj zadziwiają na dobre i na złe Stany Zjednoczone, ma swoje zakorzenienie w ich mitologii. Nikt lepiej jej nie wytłumaczy niż kontynuatorzy tradycji amerykańskiej Wielkiej Powieści.

05.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Paweł Markowski
/ Fot. Michał Paweł Markowski

Wybór Donalda Trumpa na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych był dla wielu szokiem, a przynajmniej – ukoronowaniem ciągu szoków, jakie ów cyniczny, niedouczony miliarder-klaun fundował od ponad roku. Z analiz jednak wynika, że Trump to nie żaden eksces i kuriozalna pomyłka amerykańskiego społeczeństwa, ale logiczne dopełnienie procesów, które od dawna toczyły USA.

Od 2001 – roku ataku na WTC i początku destrukcyjnej prezydentury George’a W. Busha, zmieniło się tam dosłownie wszystko – od sfery informacyjno-medialnej, którą to kawałek po kawałku wchłonęła rozrywka, „oglądalność” i postprawda, przez zachwianie pozycji jedynego supermocarstwa za sprawą gwałtownego rozwoju Chin i nieszczęsnej „wojny z terroryzmem”, aż po zubożenie sporej części Amerykanów w efekcie pękania kolejnych „baniek”: internetowej, kredytowej etc., bankructwa przemysłu, upadku wielkich miast i ucieczki miejsc pracy do innych, tańszych krajów.

To, co wydarzyło się w Ameryce, jest tylko plonem minionych dekad, kiedy to rozregulowano system norm i zasad po to, by łatwiej zarabiać duże, szybkie pieniądze. Każdego nakręcała chciwość, gorliwy hurraoptymizm i przeświadczenie, że kapitalizm to uniwersalne remedium – że koniunktura nigdy się nie skończy. Okazało się inaczej. Przyszedł koszmar bezrobocia, debetu, horrendalnych kosztów leczenia, przemocy na ulicach, braku perspektyw dla młodych i tych spoza metropolii.

Przypomnij mi, kim jestem

Te wszystkie lęki, niepowodzenia i przemiany odcisnęły swój wyrazisty ślad również w najnowszej literaturze amerykańskiej, tak zawsze wrażliwej na los jednostek, grup społecznych, narodu. Matthew Thomas, Philipp Meyer i Bill Clegg jawią się w swoich wydanych właśnie w Polsce powieściach jako kontynuatorzy wielkich literackich kronikarzy amerykańskiego stylu życia i Ameryki.

Matthew Thomas, jak głosi informacja od wydawcy, nad swoim debiutem, „Przypomnij mi, kim jestem”, pracował przez 10 lat. Rezultatem tej żmudnej, twórczej dekady jest blisko sześćsetstronicowa powieść realistyczna, której akcja obejmuje rozległą przestrzeń czasową, a mianowicie równe 60 lat między rokiem 1951 a 2011.

Protagonistką powieści jest Eileen Tumulty, ambitna, pracowita i konsekwentna osoba, która wywodzi się z typowej irlandzkiej rodziny niewolnej od problemów z agresją i uzależnieniem. Jej ojciec to dorabiający po barach lokalny mentor zwany „Wielkim Mikiem”, matka zaś trudni się sprzątaniem. Kiedy poroni, popadnie w alkoholizm i odseparuje się od rodziny. Eileen będzie chciała odtąd za wszelką cenę wyrwać się z tej toksycznej sytuacji i z Queens, w którym mieszkają. Choć wydaje się, że twardo stąpa po ziemi i z godnym podziwu uporem realizuje swoje zamierzenia oraz obowiązki, to jest z niej jednak też fantastka, która regularnie buja w obłokach i widzi siebie w idealnych, wymarzonych domach, których przepych, lokalizacja i ogrom nie pozostawiają wątpliwości co do stanu konta oraz pozycji społecznej jego właścicieli. W noc sylwestrową roku 1965 pozna Eda, naukowca specjalizującego się w psycho- farmakologii, z którym po roku znajomości weźmie ślub. Z czasem jednak zauroczenie tym przystojnym, inteligentnym mężczyzną zacznie blaknąć, gdy okaże się, że Ed to nieuleczalny pracoholik i ktoś, komu do spełnionego życia wystarczy minimum dóbr materialnych i uciech. Ed kompletnie nie rozumie potrzeb Eileen, która chce bywać, bawić się i pragnie mieć imponujący dom w zdecydowanie lepszej okolicy, bo ta, w której żyją od lat, wydaje się jej coraz bardziej zapuszczona i zaludniona przez niesympatyczne persony.

Pojawienie się syna, Connella, również niewiele zmieni. Mąż raptem opuszcza swoje ukochane zajęcia ze studentami i wieczorami zalega na kanapie, słuchając muzyki klasycznej. Eileen z trwogą skonstatuje, że Ed dziwaczeje coraz bardziej – i coraz trudniej z nim wytrzymać. Zacznie myśleć nawet o rozwodzie, ale wtedy zagadka ekscentrycznego zachowania Eda zostanie wyjaśniona. To początki alzheimera. Eileen rozpocznie walkę o powrót Eda do zdrowia i normalne funkcjonowanie rodziny. Nie zamierza też rezygnować ze swoich marzeń i w końcu cała trójka wyląduje w nowym domu.

„Przypomnij mi, kim jestem” to zręcznie napisana książka, w której najciekawsze wydają się dwie sprawy: ukazanie, jak w ciągu kolejnych dekad zmienia się skład etniczny mieszkańców Nowego Jorku, dawne emigracje z wolna ustępują pola Latynosom, Hindusom i Chińczykom; i Eileen-fantastka, na której przykładzie możemy obserwować jedną z najważniejszych traum i obsesji Amerykanów – a nawet szerzej: współczesnych ludzi – nigdy dość szczęśliwych, zamożnych i perfekcyjnych, zawsze względem siebie krytycznych i spragnionych wrażeń oraz luksusów potężniejszych niż te dostępne. Cała ona: obojętne, czy jest nastolatką, młodą mężatką, gorzkniejącą kobietą w średnim wieku – ciągle dręczy siebie kolejnymi iluzjami o tym, jak literalnie już za chwilę będzie wyglądało jej życie, a ma wyglądać jak z reklamy, filmów, zdjęć koleżanek, którym się naprawdę powiodło.
Lecz to, co od pierwszych stron sprawia wrażenie zakrojonej na szeroką skalę powieści o powojennym american dream w realiach nowojorskich i na tle irlandzkiej diaspory, z nie do końca jasnych i uzasadnionych powodów w drugiej połowie zmienia się w z lekka nużącą, do bólu konwencjonalną i przewidywalną powieść obyczajową, której sedno stanowi choroba Eda.

Thomas dysponuje niemałą wiedzą o alzheimerze, umiejętnie opisuje następujące po sobie stadia niesamodzielności, strachu, upodlenia i przeistaczania się w kogoś obcego nawet dla samego siebie – oraz ich konsekwencje tak dla pożycia Eda i Eileen, jak również Eda pracy, stosunków rodzinnych, koleżeńskich etc. – ale czy zasadna z literacko-czytelniczego powodu jest decyzja, by oddać tej materii blisko trzysta stron?

Czy miałaś kiedyś rodzinę?

Powieść Billa Clegga „Czy miałaś kiedyś rodzinę?” to, podobnie jak „Przypomnij mi, kim jestem”, debiut (aczkolwiek Clegg, agent literacki, miał wcześniej na koncie dwie książki wspomnieniowe o swoim narkotykowym uzależnieniu i pokonaniu nałogu), ale zgoła odmienny formalnie. Tu autor od razu wykłada, w czym rzecz: na skutek eksplozji gazu i pożaru w domu June Reid ginie jej córka, Lolly, niedoszły zięć Will, eksmąż Adam i Luke, konkubent. To niewyobrażalna tragedia – zwłaszcza że śmierć znajduje ich w przeddzień ślubu Lolly i Willa. Zrozpaczona, rozbita June opuszcza Wells i udaje się w niewiadomym kierunku.
Miasteczko nie ustaje w plotkach i dociekaniach, co tak naprawdę i z czyim udziałem wydarzyło się owej feralnej nocy. Podejrzenia od razu padają na Luke’a, bo ten miał czym drażnić małomiasteczkowych arbitrów i moralistów – czarnoskóry, młodszy od June o ponad 20 lat, zaliczył epizod więzienny za posiadanie narkotyków. Krążą pogłoski o konflikcie kochanków, o krwawej zemście któregoś z nich, o zbrodniczych ciągotach kryminalisty, o nazbyt rychłym zniknięciu June. W obronie Luke’a stanie jego matka, Lydia Morey. Ona i June będą głównymi bohaterkami „Czy miałaś kiedyś rodzinę?”.

Ale Clegg w przeciwieństwie do Thomasa nie używa w swojej powieści jednostajnej, linearnej narracji i nie powołuje do istnienia supernarratora, który niczym zeppelin unosi się ponad światem przedstawionym. Fabuła „Czy miałaś kiedyś rodzinę?” przypomina rozbite zwierciadło – opowieść objawia się tu w okruchach i kawałkach. Clegg udziela głosu ponad dziesięciu postaciom, które na przemian dzielą się z czytelnikiem wrażeniami, ocenami i spostrzeżeniami – udostępniają mu własną pamięć i wnętrze. Są to wszystko bohaterowie jakoś ze sobą połączeni, ale owe połączenia są mniej lub bardziej przypadkowe, kruche, nieoczywiste.

Dzięki tej polifonicznej strukturze fabuła zyskuje na głębi i niejednoznaczności – jesteśmy co i rusz zaskakiwani nowymi faktami, rozleglejszym kontekstem, kolejnym wspomnieniem, dzięki którym to przybliżamy się, to oddalamy od wyjaśnienia tajemnicy tego niespodziewanego, wyjątkowego nieszczęścia. Zarazem są przed nami odkrywane motywacje, urazy i zajścia, których wcześniej nawet nie podejrzewaliśmy; okazuje się, że prawie każdy ma swoje brudne sekrety i momenty w przeszłości, których się dzisiaj wstydzi.

Choć raczej bym się tu nie pokusił o takie etykietki, jak „wybitna” czy „arcydzieło” – ocenę musi zaniżyć fakt, że różne pod względem wykształcenia, temperamentu i pochodzenia persony-narratorzy przemawiają dość podobnym językiem – to „Czy miałaś kiedyś rodzinę?” jest powieścią więcej niż dobrą. Clegg z pietyzmem skonstruował mikrouniwersum ludzkich czynów, uczuć, postaw i traum, które na naszych oczach uruchomił i kontrolował z wprawą aż po ostatnią kropkę.

Syn

Równie intrygujący jest „Syn” Philippa Meyera, błyskotliwa, epicka i niesamowicie mocna powieść o ponad półtorawieczu historii Ameryki – od połowy XIX wieku, walk z Indianami i Meksykanami na Dzikim Zachodzie, po czasy nam współczesne, drugą dekadę wieku XXI w Teksasie.

„Syn” to saga rodziny McCulloughów – potężnej familii, w której totemiczną postacią jest bezwzględny, wyniosły Pułkownik, legenda, symbol i postrach okolicy. Pułkownik dożywa setki, a jego długie życie to pasmo krwawych przygód i niewyobrażalnej wprost przemocy. Za młodu – w roku 1849 – był porwany przez Komanczów, którzy zamordowali jego matkę i rodzeństwo, a jego samego wychowali na wojownika – żył z nimi i walczył ramię w ramię. Eli (vel Tiehteti) opowiada o fascynującej i brutalnej codzienności Komanczów, nieustannej walce ze wszystkimi, podniosłych rytuałach, koegzystencji z naturą, surowym pięknie Komanczerii i powolnym zmierzchu tego świata. To zdecydowanie najlepsze literacko i najciekawsze fragmenty tej powieści.

Narrację Pułkownika przeplata Meyer systematycznie narracją z punktu widzenia jego syna, Petera, i prawnuczki, Jean Anne.
Wypisy z „dzienników Petera McCulougha” przybliżają nam zdarzenia z drugiej dekady XX w., w tym zbrodnię jego rodziny na rodzinie sąsiadów, Meksykanów o nazwisku Garcia, których pod byle pretekstem wybito pewnego dnia nieomal do nogi, zrujnowano dom, zniszczono ich dobytek i archiwum oraz przejęto ziemię. Ziemia to prawdziwa obsesja Pułkownika. Petera po tym akcie okrucieństwa i bezprawia gnębią wyrzuty sumienia, stara się zrozumieć motywacje bliskich sobie ludzi, którzy okazali się potworami, i współczuć Meksykanom wypieranym bezwzględnie przez nienasyconych Amerykanów. Ale choć to wszystko bardzo szlachetne, a intencje Petera wydają się krystaliczne i szczere, nie można oprzeć się wrażeniu, że to w znacznej części dramaty i otchłanie z papieru – te psychomachie najzwyczajniej są zbyt rozdęte i nudzą.

Narracja dobiegającej dziewięćdziesiątki Jean Anne to z kolei rozbudowana, sążnista reminiscencja, w której powraca ona do lat swojego dzieciństwa, młodości i początków kariery, kiedy to wykazała się odwagą i nieustępliwością godną Pułkownika i odniosła ogromny sukces biznesowy w maczystowskim świecie teksańskich nafciarzy. Zrozumiała, że przyszłością jest ropa, a nie bydło, i dzięki temu znacznie powiększyła rodowe imperium. Zbiła fortunę, trafiła na okładkę „Time’a”, zaliczyła paru mężów i dorobiła się potomków. A teraz, 3 marca 2012 r., leży na podłodze w salonie swojego gigantycznego domu w stylu hiszpańskim z dziewiętnastoma sypialniami oraz salą balową i nie wie, czy dożyje kolejnego dnia.

Choć porównania „Syna” Meyera do dzieł Faulknera i McCarthy’ego wydają się jednak ciut naciągane i przesadzone, to mimo wszystko mamy tutaj do czynienia z książką nietuzinkową i atrakcyjną. „Syna” naprawdę czyta się jednym tchem.

Prócz tego Meyer mówi w niej o ważnych epizodach z historii Stanów Zjednoczonych – pokazuje niekłamane w niczym oblicze Dzikiego Zachodu, czyli regularną rzeź, gwałty, rabunek i dominację prawa silniejszego, upadek Komanczów i reszty plemion, wybitych przez białych, przetrzebionych chorobami, zagonionych do rezerwatów, wojnę secesyjną, bezlitosne rugowanie Meksykanów z należących do nich terytoriów i traktowanie ich jak szkodników, których się na każdym kroku tępi, boom naftowy, robienie interesów i polityki w Teksasie, budowanie potęgi teksańskich rodów, Amerykę opętaną bogactwem, ekspansją i zyskiem. To również książka o tym, jak ową historię się tworzy – zarówno oficjalną historię narodu, jak i prywatną historię rodziny.

Dzięki temu, że opowieść o McCulloughach ukazano na przestrzeni kilkunastu dekad, możemy się przekonać, jak kolejne pokolenia traktują to, co było – jak z biegiem lat najazd na Garciów traci swój zbrodniczy charakter i staje się słusznym wymierzeniem sprawiedliwości, minionym incydentem, familijną anegdotą z mitycznych czasów. Nie inaczej napisano historię Stanów Zjednoczonych. ©

Bill Clegg, „Czy miałaś kiedyś rodzinę?”, przeł. Maciej Płaza, W.A.B., Warszawa 2016
Matthew Thomas, „Przypomnij mi, kim jestem”, przeł. Anna Zeller, Wielka Litera, Warszawa 2016
Philipp Meyer, „Syn”, przeł. Jędrzej Polak, Czwarta Strona, Poznań 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2016